Wygrana Donalda Trumpa „włączyła” w globalnych inwestorach skłonność do ryzyka. Indeks amerykańskich akcji Dow Jones poszedł w górę najmocniej od dwóch lat. Amerykańskie akcje znalazły się na historycznych szczytach, podobnie jak kryptowaluty. Inwestorzy sprzedawali natomiast złoto, w którym ostatnio „chowali” pieniądze w obawie przed zbyt wysokimi wycenami na rynku akcji oraz bojąc się ryzyka geopolitycznego. Dlaczego rynki finansowe nie przestraszyły się nieprzewidywalności Trumpa? Tylko inwestorzy na rynku obligacji zachowują zimną głowę i sygnalizują obawy, że prezydentura Trumpa w dłuższym terminie może mieć bolesne skutki uboczne – w tym inflację
Sam fakt wygranej Trumpa nie powinien dziwić. Do tej informacji inwestorzy powinni przywyknąć już od kilku tygodni, od kiedy zaczęły się zmieniać trendy w sondażach poparcia w skali całego kraju i w siedmiu kluczowych stanach wahających się. Zaskakiwać może skala zwycięstwa. Miała być niemal równowaga i żmudne przeliczanie głosów w części hrabstw czy stanów, Tymczasem zwycięstwo Trumpa jest pewne, zdecydowane, wręcz – miażdżące.
- Czym różni się oszczędzający Niemiec lub Francuz od Polaka? Jakie rodzaje lokat bankowych chwytają nas za serce? Niemiecka aplikacja to sprawdziła [POWERED BY RAISIN]
- Co z dobrymi czasami, które miały nadejść dla funduszy inwestujących w obligacje? Które fundusze warto wybierać? Nieoczywiste rady eksperta [POWERED BY UNIQA TFI]
- Tak Szwajcarzy walczą o dostęp do gotówki. Co do sekundy mierzą czas dostępu każdego obywatela do najbliższego „wodopoju”. Banki, poczta, bankomaty… [POWERED BY EURONET]
Reakcje inwestorów były gwałtowne, ale zapewne krótkotrwałe. Dolar idzie w górę, ceny akcji i kryptowaluty biją rekordy. Ale w świecie realnym na razie w USA nic się nie zmienia. Nadal prezydentem jest Joe Biden i będzie nim jeszcze przez ponad dwa miesiące. Zaprzysiężenie nowego prezydenta nastąpi dopiero 20 stycznia. Wtedy Donald Trump zacznie podejmować swoje pierwsze decyzje, zapewne w dużym stopniu oparte na tym, co ogłaszał w trakcie kampanii wyborczej. Realne zmiany w polityce amerykańskiej zobaczymy dopiero w 2025 r.
Te dwa miesiące to dla inwestorów czas domysłów i spekulacji, a więc wzrośnie zmienność wycen aktywów zarówno w USA jak i w innych częściach świata. Trzeba pamiętać, że każda kolejna wypowiedź amerykańskiego prezydenta-elekta (zostanie nim po decyzji kolegium elektorów) będzie dyskontowana przez inwestorów i będzie wywoływała gwałtowne ruchy na rynkach. Najbardziej ważące będą te na amerykańskim rynku akcji, którego wartość za chwilę przekroczy 50% światowego PKB.
Na razie krajobraz po bitwie jest taki, jak opisywał w środę z samego rana Maciek Samcik: „Bałagan”. Tak inwestorzy reagują na zwycięstwo Donalda Trumpa. Złoty cierpi, „zielony” gwiazdą. Szał kryptowalut i… droższe obligacje.
Przeczytaj też: Donald Trump prezydentem USA. Czas zapiąć pasy? I nie tylko. Oto pięć rzeczy, które z tej okazji warto też zrobić dla swoich pieniędzy
Czy Trump „dowiezie” wzmocnienie gospodarki? Giełda mówi: „tak”
Dlaczego Amerykanie wybrali Republikanina? Niezależnie od wzniosłych słów Kamali Harris o obronie demokracji, większość Amerykanów myśli o swojej sytuacji materialnej. A poprzednio „za Trumpa” było lepiej. Niższa inflacja, mocniejszy rynek pracy, tańsze kredyty, znacznie niższe koszty życia, utrzymania domu lub mieszkania. Na to zwracał uwagę Trump w swojej kampanii wyborczej. Harris natomiast była kojarzona głównie z rekordową inflacją z czasów prezydentury Joego Bidena.
Czy jednak wygrana Trumpa jest gwarancją niskiej inflacji? Trump zapowiada wzrost ceł na samochody sprowadzane z Europy i z Chin, ochronę amerykańskiego rynku wewnętrznego i walkę z nielegalną imigracją. Rykoszetem wpłynie to na wzrost cen. A koszty pracy w gospodarce pozbawionej najtańszej siły roboczej w postaci imigrantów również wzrosną, co skłoni firmy do podwyżek towarów i usług.
Cła na samochody będą wsparciem dla amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego. A boom na sztuczną inteligencję, który ma przed sobą jeszcze na pewno kolejne dobre lata, przełoży się na ogólny boom gospodarczy w całych Stanach Zjednoczonych. Jeśli tylko uda się zachować niskie ceny paliw i energii, USA mogą wzmocnić swoją gospodarkę. I taki scenariusz obstawiają ci inwestorzy z całego świata, który kupują akcje na Wall Street.
W ekstazę wpadli zwłaszcza udziałowcy Tesli, której głównym udziałowcem jest Elon Musk, jeden z największych promotorów Donalda Trumpa. Zapewne wpływy Muska w amerykańskiej administracji będą ogromne, na czym może wymiernie skorzystać i Tesla. Jej akcje zakończyły pierwszy po wyborach dzień wzrostem o 15% i są najdroższe od ponad dwóch lat.
Indeks akcji największych amerykańskich banków skoczył w środę o 6,2%, bo inwestorzy byli oszołomieni piękną perspektywą złagodzenia przepisów krępujących ruchy bankierom oraz wzrostem rentowności obligacji, co – jeśli się utrzyma – może napompować zyski banków. Goldman Sachs, JP MOrgan Chase, Morgan Stanley oraz Wells Fargo poszły w górę o ponad 10%. Trump zapowiada zmniejszenie bankom wymogów kapitałowych i cofnięcie planów obecnego prezydenta, by banki nie mogły naliczać klientom zbyt wysokich opłat za opóźnienie spłat kart kredytowych.
Nie wszystkie spółki zdrożały na wieść o zwycięstwie Trumpa. Spadły notowania Facebooka (którego Trump nazwał na jednym z wieców „wrogiem ludu”) oraz spółek narażonych na skutki wysokich ceł – producenta odzieży sportowej i butów Nike oraz sieci handlowej Target. To, co wprawia w ekstazę akcjonariuszy banków – wyższe oprocentowanie długu – przeraża posiadaczy akcji spółek z sektora nieruchomości. Ten sektor najgorzej zniósł wieści o wygranej Donalda Trumpa (indeks stracił 2,6%).
Jeśli Ameryka pod wodzą Trumpa zacznie wojny handlowe i „przymknie” gospodarkę przed konkurencją, to jest spore ryzyko, że będą bolesne skutki uboczne – wyższa inflacja, mniejszy popyt na amerykańskie produkty. Czy inwestorzy tego się nie boją? Zapewne liczą na to, że Ameryka znów pokaże siłę i – jak to się już wielokrotnie zdarzało – wyjdzie obronną ręką z kłopotów, które sama wywołała.
Ameryka jako jedyna wielka gospodarka na świecie wyszła bez większych problemów z pandemii Covid-19. Owszem, w USA też uderzyła inflacja (zawiniły zerwane łańcuchy dostaw i dodruk pieniądza), ale Amerykanie jako jedyni potrafili jednocześnie utrzymać wysokie tempo rozwoju gospodarki i zwalczyć inflację. W Unii Europejskiej koszty walki z inflacją były znacznie wyższe – np. w Niemczech gospodarka wręcz zaczęła się zwijać. Z kolei w Chinach (druga największa gospodarka świata) wpadli w deflację.
Jeszcze niedawno inwestorzy uważali, że nawet perspektywa tańszego pieniądza nie uzasadnia kupowania amerykańskich akcji po tak horrendalnych cenach, jakie osiągnęły. Niepewność wzrostu zysków spółek, ryzyko geopolityczne (wojny na Bliskim Wschodzie i w Ukrainie) oraz przedwyborcza niepewność powodowała, że inwestowali „na przeczekanie” w złoto. Teraz znów ruszyli na zakup akcji.
Tymczasem wskaźnik Cena/Zysk (P/E), obrazujący relatywną wycenę giełdowych firm, w przypadku 10 największych spółek osiągnął wartość 50. Zaś średni poziom tego wskaźnika dla całego indeksu S&P 500 sięga poziomu 26. Nawet jeśli założyć utrzymanie dynamiki wzrostu zysków firm w ciągu najbliższych kilku lat, to wycena oznaczająca, że trzeba czekać 50 lat na zwrot ceny akcji z dywidend, to koszmar. A tych 10 spółek, które mają taką właśnie wysoką wycenę, stanowi ponad 35% wartości całego indeksu S&P 500.
Gdy inwestorzy obstawiają za pomocą swoich pieniędzy wygraną Ameryki w wojnach handlowych, które być może rozpęta, takiej pewności nie mają inwestorzy lokujący oszczędności na europejskich rynkach. Tutaj wybór Trumpa przyjęto z mieszanymi uczuciami. Na warszawskiej giełdzie pierwsza po wyborach sesja zakończyła się remisowo, ale francuski indeks CAC-40 spadł o pół procenta, niemiecki DAX o ponad 1,1%, zaś hiszpański IBEX aż o 2,9%.
Wygrana Trumpa: będzie dobrze jeśli… nie spełni obietnic?
Realizacja pomysłów Trumpa z kampanii wyborczej, mimo większości Republikanów w Kongresie, nie będzie taka łatwa, ani szybka. W czasie pierwszej prezydentury Trumpa niemal rok trwały prace nad wdrożeniem taryf przeciwko chińskiemu importowi do USA. Poprzednio cła na towary z Chin wynosiły zaledwie 10%, obecnie miałyby wynieść 60%, a na towary z pozostałych krajów – ok. 10-20%.
USA stałyby się krajem mało przyjaznym dla handlu zagranicznego, skoncentrowanym na swoim własnym rynku. Oznaczałoby to też ostateczny rozbrat z globalizacją, na której przecież USA korzystały przez kilka dekad. Pożegnanie z globalizacją to jednocześnie dużo większe ryzyko wzrostu inflacji z powodu ceł niż w czasie pierwszej kadencji Trumpa. Wtedy niewielki w sumie wzrost ceł równoważony był przez rozpędzoną lokomotywę globalnego handlu zagranicznego.
Nawet jeśli Trump wtedy narzekał, że globalizacja zaczęła niebezpiecznie bardziej sprzyjać Chinom, z którymi USA miały powiększający się deficyt handlowy, to korzyści w postaci równoważenia cen na rynku amerykańskim były oczywiste. Inflacja była niewielka, niemal niezauważalna, a koszty kredytu bardzo niskie. Teraz będzie inaczej. Po pierwsze zapowiadane są dużo wyższe cła, a poza tym – po globalizacji takiej jak w czasie pierwszej prezydentury Trumpa pozostały tylko wspomnienia.
Chyba że projekty Trumpa nie wejdą w życie w takim kształcie, jak zapowiadał on w czasie kampanii wyborczej. To jest możliwe. A postraszenie możliwymi bardzo wysokimi cłami może być jego taktyką negocjacyjną w relacjach handlowych z najważniejszymi partnerami.
Ekonomiści Goldman Sachs prognozują, że Trump ostatecznie może nałożyć cła na towary z Chin w wysokości tylko 20% i zrezygnować w ogóle z nakładania dodatkowych ceł na towary z Europy i innych krajów. W takim scenariuszu znacznie zmalałaby presja inflacyjna, a inflacja miałaby szanse na spadek do ok. 2,3% na koniec 2025 r., więc nie byłaby to aż tak duża różnica w stosunku do poziomu 2% w scenariuszu bez nakładania ceł.
Oczywiście to, co dobre dla USA, niekoniecznie będzie dobre dla Europy. Podwyższone cła będą miały na celu ograniczenie importu europejskich produktów do USA. O ile Polska ma dosyć ograniczony eksportu za Ocean, na poziomie tylko 3% udziału w naszym eksporcie, o tyle już dla Niemiec USA są głównym eksportowym adresem. W dużym stopniu chodzi o eksport produktów przemysłu motoryzacyjnego. A to w tym eksporcie duży udział mają polskie firmy, wysyłające do Niemiec części samochodowe i podzespoły służące niemieckiemu eksportowi.
Podobnie długa droga może czekać administrację Trumpa do przedłużania obniżki podatków zapoczątkowanej w poprzedniej kadencji w 2017 r. Niższe stawki podatkowe dla osób fizycznych i firm wygasną pod koniec 2025 r. Potencjalne efekty dla zadłużenia kraju będą widoczne dopiero w 2026 r. Trump liczy, że do tego czasu uda się wygenerować znacznie wyższy wzrost gospodarczy, który częściowo zasypałby dziurę w budżecie z tytułu niższych wpływów z podatków.
Korzystne dla wielu Amerykanów mogłyby być pomysły Trumpa na niższe opodatkowanie napiwków, świadczeń z ubezpieczenia społecznego i nadgodzin z opodatkowania oraz odliczenia odsetek od kredytów na zakup samochodów. Jednak te propozycje, gdyby zostały zrealizowane, zwiększyłyby deficyt budżetu USA o 10 bilionów dolarów w ciągu 10 lat (dziś dług USA to 35 bilionów dolarów).
Prognozy Deutsche Banku pokazują, ile zyskałaby amerykańska gospodarka na zwolnieniach podatkowych. Według szacunków niemieckiego banku, niższe podatki powinny zwiększyć wzrost gospodarczy o 0,5 pkt proc. w 2025 r. i 0,4 pkt proc. w 2026 r. Są to szacunki bez uwzględnienia wyższych taryf w handlu zagranicznym. Gdyby zostały zrealizowane projekty wprowadzenia ceł, impuls wynikający z obniżenia podatków zmalałby do zera.
Euforia na rynku akcji tylko chwilowa? Niepokojący sygnał
Większość komentatorów wskazywała w środowy poranek na rynek walutowy i rynek kryptowalut jako te, które najmocniej zareagowały na wstępne wyniki wyborów w USA. Reakcja giełd akcji nadeszła później, ale też była bardzo wyraźna. Pytanie na ile będzie trwała. Teraz oczy wszystkich inwestorów zwrócą się w stronę amerykańskiego banku centralnego, który ogłosi swoją decyzję w sprawie stóp procentowych już w czwartek.
Ostatnio jak na rynki napłynęły bardzo mieszane dane z amerykańskiej gospodarki. Okazało się, że presja inflacyjna wciąż nie wygasła tak, jak chciałby tego bank centralny. Słabnie za to mocno rynek pracy. W tym otoczeniu nie tylko decyzja Fed będzie bacznie obserwowana, ale również każde słowo przewodniczącego Rezerwy federalnej Jerome’a Powella.
Wygrana Donalda Trumpa wraz z ostatnimi danymi makroekonomicznymi zapewne powstrzymają kolejną dużą obniżkę stóp procentowych (taką, jak we wrześniu – półprocentową). Kolejna obniżka może wynieść już tylko 0,25 pkt proc. Podobnie grudniowa obniżka stóp procentowych w USA będzie pewnie niewielka. W głowach bankierów centralnych może już tkwić myśl o planach nowego prezydenta, które mogą zadziałać na wzrost inflacji. Kto wie czy obniżanie stóp procentowych przez Fed nie będzie teraz przebiegało w znacznie niższym tempie.
Taki właśnie sygnał – że być może walka z inflacją znów wejdzie do agendy – wysyłają amerykańskie rynki obligacji. Oczekiwana przez inwestorów rentowność 10-letnich obligacji emitowanych przez amerykański rząd mocno poszła w górę i wynosi już prawie 4,5%. To najwięcej od pół roku. Wydawało się, że rentowność obligacji powinna spadać, gdy na horyzoncie majaczą obniżki stóp. A tymczasem jest dokładnie odwrotnie.
Jeśli rentowność 10-letnich obligacji znów wróci do krytycznego obszaru 4,5-5% w skali roku, będzie to oznaczało, że inwestorzy na rynku obligacji nie wierzą w to, że inflacja spadnie trwale na tyle, by Rezerwa Federalna mocno obniżyła stopy. Wydaje się, że rynek obligacji zakłada, że Trump zrealizuje przynajmniej część swoich obietnic i że zadziałają one proinflacyjnie. Podobne sygnały dał rynek złota, bo jego cena po wyborach zaczęła szybko spadać. A złoto tanieje wtedy, gdy na horyzoncie są wyższe procenty z obligacji.
To z kolei może być czarna polewka dla inwestorów na rynku akcji. Dla nich również wyższe oprocentowanie obligacji – w efekcie oczekiwań na powrót inflacji – może być kuszącą alternatywą dla kupowania koszmarnie drogich akcji. Czy więc sytuacja na rynku obligacji może szybko schłodzić entuzjazm inwestorów kupujących akcje po rekordowo wysokich cenach? Pytanie co dla inwestorów na rynku akcji będzie ważniejsze: oczekiwanie na wzrost zysków spółek wskutek przyjaznej dla korporacji polityki prezydenta czy obawy przed skutkami ceł i wyższą inflacją (oraz droższym pieniądzem)?
Wygrana Trumpa: czy Niemcy i Polska ucierpią?
Tradycyjnie Trump jest określany jako zwolennik bardzo silnej ochrony amerykańskich interesów. Polityka protekcjonistyczna to jego znak rozpoznawczy. Może to być ryzykowne dla innych części świata, jeśli Trump zdecyduje się na silną ochronę celną wewnętrznego rynku USA. To ryzyko nie musi się spełnić. Zapowiedzi z kampanii wyborczej rzadko realizowane są w 100% przez późniejsze rządy.
To co Europa, w tym Polska, mogą odczuć, to większa presja na wydatki na obronność. Trump jest zdecydowanym zwolennikiem tego, żeby państwa NATO wywiązywały się ze swoich sojuszniczych obowiązków przeznaczania zbrojenia minimum 2% PKB (w przypadku Polski to byłoby 80 mld zł rocznie, realnie wydajemy ponad dwa razy więcej). Największe europejskie kraje wciąż tego nie robią.
Nieprzypadkowo w trakcie środowej sesji giełdowej w Europie mocno wzrosły akcje przemysłu zbrojeniowego. Notowania ETF-u VanEck Defence, odzwierciedlającego zmiany indeksu akcji spółek zbrojeniowych, budzą szacunek. Mówimy o wzroście wartości sięgającym 90% w ciągu półtora roku.
Trump, wspierany radami Elona Muska na pewno będzie bardzo dbał o pomyślność amerykańskich BigTechów i rozwój nowych technologii. Może to być zarówno impuls rozwojowy dla gospodarki amerykańskiej, jak i europejskiej. BigTechy nie działają w próżni i potrzebują do swojego rozwoju partnerów na całym świecie. Zapowiadane przez Trumpa złagodzenie zasad dotyczących np. rozwoju sztucznej inteligencji będzie stać w sprzeczności z europejskimi przepisami zwiększającymi kontrolę nad tą dziedziną nowych technologii. Czy uda się pogodzić amerykański żywioł przedsiębiorczości i europejskie normy? Czas pokaże.
Kluczowe z punktu widzenia polskiej gospodarki będzie to, czy niemiecki przemysł utrzyma swoją pozycję na rynku amerykańskim. Jeśli Trump zrezygnuje z podwyższania ceł na towary z Europy, może się to udać. Niemiecki przemysł może mieć nawet łatwiej niż za administracji Joego Bidena, bo Trump nie chce tak szybko rezygnować z samochodów spalinowych. Administracja Bidena chciała zatrzymać ich produkcję do 2032 r., Trump nie będzie taki szybki. A samochody spalinowe to wciąż największa gałąź niemieckiego eksportu do USA. To również duża część handlu niemiecko-polskiego (w zakresie podzespołów i części samochodowych).
Na razie w środę wśród wielu firm niemieckich, których akcje rosły na fali euforii po wygranej Trumpa, mocno jednak spadały akcje niemieckich producentów samochodów. Nic dziwnego, na razie w ich przypadku przyszłość jest niepewna.
Trump na pewno będzie starał się ograniczać wpływ bidenowskiej ustawy o ograniczaniu inflacji i wspieraniu zielonej energii. To ta ustawa wysysała firmy z Europy, głownie firmy niemieckie, które zwabione wsparciem finansowym amerykańskiego rządu i niższymi kosztami energii, przenosiły się do USA. Trump jest natomiast tradycyjnie orędownikiem tradycyjnego przemysłu wydobywczego. Paradoksalnie te upodobania Trumpa do ropy i gazu, idące wbrew niemieckim zielonym aspiracjom, mogą w krótkim terminie pomóc w relacjach handlowych między USA a Niemcami.
Zobacz rozmowę na ten temat:
Z całą pewnością dla inwestujących na rynku akcji nadchodzą ciekawe czasy. Najważniejsze pytanie brzmi: czy polityka Trumpa pomoże amerykańskiej gospodarce (co zakłada dziś giełda, pokazujący rekordowe wyceny akcji), czy też raczej jej zaszkodzi, rozbudzając inflację i ograniczając możliwości zagranicznej ekspansji amerykańskich firm.
Co wygrana Trumpa zmienia dla naszych portfeli? Zalecamy w tej sytuacji zwiększanie dywersyfikacji geograficznej, ale nie tylko to:
Źródło zdjęcia: kadr z transmisji filmowej ze sztabu Donalda Trumpa