29 czerwca 2017

Szary konsument kontra machina prawnicza ubezpieczyciela. Zero szans? On się zawziął i… To hit!

Szary konsument kontra machina prawnicza ubezpieczyciela. Zero szans? On się zawziął i… To hit!

Co prawda sytuacja konsumentów jest dziś znacznie lepsza, niż jeszcze kilka lat temu, ale wywalczenie sprawiedliwości nadal bywa zadaniem trudnym z punktu widzenia osoby nie obeznanej z procedurami prawniczymi. Firmy finansowe o tym wiedzą, dlatego w niektórych okolicznościach – nawet takich, w których na pierwszy rzut oka widać, że to klient ma rację – sztucznie utwardzają stanowisko, by ów klient sobie poszedł lub przynajmniej ograniczył swoje roszczenia do pewnej części tego, co mu się faktycznie należy.  Czołowy przykład to polisolokaty, ale nie tylko – grube numery dzieją się też przy ubezpieczeniach niskiego wkładu własnego i w innych sprawach.

Czytaj: Firmy ubezpieczeniowe zawarły ugodę z UOKiK. Niższe opłaty likwidacyjne od części polis. Sprawdź co ci się należy

Zobacz również:

Najbardziej zdeterminowani posiadacze toksycznych produktów finansowych – tych, w których roi się od abuzywnych klauzul, często zakwestionowanych już przez Sąd Ochrony Konsumenta i Konkurencji – decydują się na pomoc prawników i walkę w sądzie. Prawnicy żądają jednak często sutych prowizji i udziałów w „zysku” (czyli w tym co ugrają dla klienta), co oznacza, iż klient dostaje po kieszeni po raz drugi, w dodatku bez gwarancji sukcesu. Większość oszukanych boi się ryzyka procesów i starcia z prawniczą machiną instytucji finansowej. Odpuszczają, godząc się na proponowany przez firmę finansową ochłap.

Czytaj też: Włożyłeś pieniądze w toksyczną polisolokatę? Chcesz je odzyskać? Mam dla ciebie aż trzy dobre wieści

Zdarzają się wszakże chlubne wyjątki. Takim wyjątkiem jest pan Tomasz, który samodzielnie, nie korzystając z usług zewnętrznego prawnika, wygrał spór sądowy z firmą ubezpieczeniową i zmusił ją do wypłaty żądanej kwoty. Jak do tego doszło? Posłuchajcie i bierzcie przykład. Gdybyśmy wszyscy byli jak pan Tomasz, to po sprzedawcach nieetycznych produktów dziś nie pozostałby już kamień na kamieniu.

„W 2008 r. dałem się nabrać przez sprzedawców Open Finance na dwa produkty finansowe: kredyt frankowy i ubezpieczenie inwestycyjne z firmy Axa. Polisa opiewała na 10 lat. Składka tej polisolokaty: 500 zł miesięcznie plus coroczna indeksacja. Co miesiąc przychodziły jakieś rekomendacje dotyczące alokacji składki w poszczególne fundusze, ale robiłem to po swojemu”.

Pan Tomasz inwestował pieniądze wpłacane do polisolokaty „po swojemu” ze zmiennym szczęściem. Po siedmiu latach z zainwestowanych 43.000 zł miał 1300-1400 zł zysku. Mniej, niż te same pieniądze dałyby na koncie oszczędnościowym w banku. Pan Tomasz zauważył że niektóre opłaty są mu naliczane nie od składki, ale od całego kapitału,

„Spora część pieniędzy była zabierana i nie szła na inwestycje. Postanowiłem zamknąć ten bubel zanim narobi mi większych strat niż opłata likwidacyjna w wysokości 7200 zł, którą musiałem przełknąć wypowiadając umowę”

– pisze pan Tomasz. Ponieważ wtedy już zaczęły się pojawiać pierwsze wyroki „uwalniające” klientów od opłat likwidacyjnych, pan Tomasz poprosił Axę o rezygnację z tej prowizji „na pożegnanie”. Oczywiście Axa puściła to mimo uszu i opłatę pobrała. Pan Tomasz napisał dwie reklamacje, w których przytoczył wyroki dotyczące bezprawności opłat likwidacyjnych. Zaczął też szukać pomocy. Jedna z kancelarii zaproponowała mu pozew zbiorowy, ale doczytał, że może to trwać wieki, więc odpuścił.

„Zdecydowałem, że pójdę do sądu i przez pierwszą instancję przejdę sam. A potem się zobaczy. Sporządziłem przedsądowe wezwanie do zapłaty i – po jego odrzuceniu – zacząłem przygotowywać pozew. Nigdy nie miałem nic wspólnego z procesami, więc był to twardy orzech do zgryzienia. Na początek ustaliłem, że dla wartości sporu poniżej 10.000 zł mogę skorzystać z tzw. pozwu uproszczonego (to chyba „uproszoczone” jest tylko z nazwy, bo moja walka o 7200 zł trwała w „uproszczonej” formule ponad dwa lata). Skompletowałem całą korespondencję z Axą, wypełniłem stosowne dokumenty i mój pozew na początku 2015 r. wylądował w sądzie”.

Pan Tomasz przyznaje – z perspektywy czasu – że jego pozew w sprawie polisolokaty nie wyglądał imponująco. Co prawda mój czytelnik przytoczył w nim jakieś paragrafy, napomknął o abuzywności, ale brak doświadczenia spowodował, że w całości wyglądało to marnie. Niemniej jednak sędzia zrozumiał o co w tej sprawie chodzi, bo szybko wydał nakaz zapłaty.

„Nakaz zapłaty: jak to pięknie brzmi! Na pewno się pokajają i zaraz oddadzą kasiorę. Zimny prysznic przyszedł bardzo szybko. Odwołali się od nakazu, czyli złożyli sprzeciw. Sąd napisał: „proszę o ustosunkowanie się do treści sprzeciwu w terminie 7 dni”. To, co było w tym sprzeciwie Axy, mnie przytłoczyło. Ponad 10 stron slangu prawniczego, z którego nic nie rozumiałem. Prawie pięć razy tyle, ile zajął mój pozew. I tylko kilka dni na reakcję”.

Pan Tomasz przeczytał pismo z sądu drugi raz, dalej nic nie rozumiejąc. Przy trzeciej lekturze było ciut lepiej. Zaczął googlować paragrafy z odpowiedzi na pozew, przeglądać wyroki zapadające w podobnych sprawach o polisolokaty. Wystarczyło żeby wypunktować argumenty prawników Axy i dołożyć kilka innych.

Słyszałem, że w Polsce działa Rzecznik Finansowy, który pomaga klientom. Zaczepię go na Facebooku, może coś doradzi – pomyślałem. Z korespondencji wyszło, że na jego pomoc już za późno, skoro mam złożony pozew. Ale jak wypełnię formularz, to wyślą do sądu tzw. istotny pogląd w sprawie. Tak też się stało. Pismo od Rzecznika zostało wysłane bezpośrednio do sądu, a ja dostałem jedynie do wiadomości”

Panu Tomaszowi wpadła też do rąk decyzja UOKiK mówiąca o zbiorowym naruszeniu interesów konsumentów w ubezpieczeniach Axy. Nie było tam mowy o produkcie, o który kłócił się pan Tomasz, ale pomimo tego złożył je w sądzie jako kolejne pismo procesowe. I okazało się, że dobrze zrobił. UOKiK napisał bowiem w dokumentach wysłanych sądowi, że firmy ubezpieczeniowe często zmieniają nazwy swoich produktów m.in. po to, by nie były one objęte postępowaniami dotyczącymi tych poprzednio sprzedawanych. Sędzia, jak to przeczytał, to chyba przestał lubić ubezpieczyciela oraz jego polisolokaty.

Procesy sądowe w dużej mierze odbywają się korespondencyjnie – po prostu odpowiada się na pisma – rozprawy były krótkie albo ich nie było w ogóle, bo akurat ktoś zadzwonił, że bombę podłożył. Na jednej z rozpraw miałem być przesłuchiwany, ale sędzia stwierdziła, że po przeczytaniu elaboratów jednej i drugiej strony ma już pogląd na sprawę. Pism procesowych było sporo, ale z każdym z nich czułem się pewniej”

Wreszcie, pod koniec 2016 r. zapadł wyrok. Pan Tomasz wygrał w pierwszej instancji. Firma ubezpieczeniowa ani myślała odpuszczać, więc rozpoczęła się druga runda – przed sądem apelacyjnym.

„Poświęciłem trochę czasu, przejrzałem dziesiątki orzeczeń i poznajdywałem w nich informacje, na podstawie których mogłem podważyć apelację. Chyba dobrze, że napisałem kawał solidnej odpowiedzi na apelację, bo sędzia w orzeczeniu ustnym przyznawał rację moim argumentom i się do nich odwoływał, nie zgłaszał żadnych własnych. W kwietniu 2017 r., po dwóch rozprawach w Sądzie Okręgowym uzyskałem pełne zwycięstwo. Po kilku dniach od wyroku Axa wypłaciła pieniądze z opłaty likwidacyjnej od polisolokaty w odpowiedzi na wystosowane przeze mnie wezwanie do zapłaty”

– pisze pan Tomasz. Bardzo mu gratuluję, tym bardziej, że nie korzystał z pomocy profesjonalnego prawnika, lecz pojawił sobie z prawniczą machiną bezdusznej korporacji sam. Własnoręcznie analizował inne wyroki, uczył się przepisów, na które powoływała się druga strona, pilnował terminów. Pan Tomasz nie ma przygotowania prawniczego, pracuje w jednej ze spółek Skarbu Państwa. Jego historia jest krzepiąca, bo pozwala uwierzyć, że nawet w polskim, nieprzyjaznym konsumentowi, systemie prawa ten konsument nie jest skazany na porażkę.

Czytaj też: Jak odzyskać kasę z polisy inwestycyjnej, której nie objęła ugoda z UOKiK? On zrobił tak. I wygrał!

Czytaj: Wygrali proces zbiorowy jeszcze przed pierwszą rozprawą!

Prawo autorskie do zdjęcia: honzik7 / 123RF 

Subscribe
Powiadom o
5 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
z17
7 lat temu

Niestety trudno uznać to – w ogólnym wymiarze – za krzepiący przykład. Klient spędził hektolitry godzin nad samodokształcaniem się w obszarze prawa ubezpieczeń. Te godziny też kosztują. Natomiast najęcie prawnika przy tylu rozprawach, konieczności apelacji oraz tak małej kwocie sporu byłoby mało opłacalne.

yottahz
7 lat temu

Gratuluje upartości 🙂

henryk
7 lat temu

Tak sie składa, że jedyym przegranym zawsze jest konsument, nawet przy ustalaniu chciazby odsetek od nisłuszie pobranych świadczeń. Bank / ubepieczyciel uzyskuje od np wypłaty kredytu a konsument tylko od czasu wezwania do zapłaty. A to spora róznica w cazsie. Wystarczy sprawdzic i od razu wiadomo jaka to nasza „polska sprawiedliwość ” ….

Wiktor
7 lat temu

Podziwiam i gratuluję Panu Tomaszowi. Marne jest jednak i niezwykle smutne to, że przez długie lata prawo dopuszcza zwyczajne oszukiwanie obywateli przez tego typu firmy i firemki i niewiele Państwo robi w tym zakresie by to prawo zmienić na takie, ktore będzie chroniło obywatela a nie oszusta oraz na takie, które nie dopuści do oszustwa…

[…] Czytaj też: Klient na wojnie z prawniczą machiną ubezpieczyciela jest bez szans? No to posłuchajcie tej histo… […]

Subiektywny newsletter

Bądźmy w kontakcie! Zapisz się na newsletter, a raz na jakiś czas wyślę ci powiadomienie o najważniejszych tematach dla twojego portfela. Otrzymasz też zestaw pożytecznych e-booków. Dla subskrybentów newslettera przygotowuję też specjalne wydarzenia (np. webinaria) oraz rankingi. Nie pożałujesz!

Kontrast

Rozmiar tekstu