Lekarz to jeden z najbardziej deficytowych w Polsce zawodów. Studia medyczne są długie, trudne i kosztowne, a dopiero po 20 latach pracy w zawodzie można zarobić porządne pieniądze (a i to nie w każdej specjalności). Lekarze zarabiają w Polsce coraz lepiej, ale dla wielu wciąż atrakcyjny jest wyjazd na Zachód, gdzie mogą mniej pracować i zarabiać kilka razy więcej. Rząd daje podwyżki. Lekarze krzyczą: „mało!”. A w Polsce brakuje 70 000 lekarzy. Skąd ich wziąć? Kto ma za to zapłacić? Polski pacjent płacić nie chce. Woli umrzeć młodo?
Rząd zaproponował podwyżki najniższych wynagrodzeń dla lekarzy. Mają wejść w życie od lipca. Z projektu ustawy opublikowanego przez Rządowe Centrum Legislacji wynika, że minimalne wynagrodzenia lekarzy ze specjalizacjami wzrosną do 8 210 zł brutto miesięcznie. Najniższe pensje lekarzy z pierwszym stopniem specjalizacji wzrosną o 2 009 zł., a z drugim stopniem – o 1 441 zł brutto. I – po podwyżce – będą wynosiły tyle samo, niecałe 5 900 zł na rękę miesięcznie za pełen etat.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Z kolei najniższe wynagrodzenie lekarza bez specjalizacji wyniesie 6 738 zł brutto (wyniesie 4 840 zł na rękę, wzrośnie o niecałe 1 400 zł brutto), a lekarza-stażysty 5 379 zł brutto (czyli 3 900 zł na rękę, wzrost o nieco ponad 1 200 zł licząc brutto). W górę pójdzie też minimalna pensja m.in. fizjoterapeutów, diagnostów oraz pielęgniarek. Wyniesie 7 305 zł brutto (ale to dotyczy tylko osób z wyższym wykształceniem i specjalizacją, a nie początkujących).
Podwyżki dla lekarzy: czy są za niskie?
Dużo? Mało? Jeśli miałbym uczyć się kilkanaście lat po to, żeby być lekarzem-stażystą i zarabiać 3 900 zł na rękę, to bym się mocno zastanowił. Pensja lekarza ze specjalizacją w wysokości 5 900 zł na rękę to też nie jest kwota powalająca. W Polsce kasjer w markecie zarabia 2 500-3 000 zł na rękę (praca ciężka, ale niewymagająca kilkunastu lat nauki), kierowca autobusu ma jakieś 3 500-4 000 zł na rękę (to też odpowiedzialne zajęcie, ale niewymagające długoletniej nauki).
Dlatego lekarze są niezadowoleni z podwyżek. Projekt nowych wynagrodzeń negatywnie oceniła Naczelna Izba Lekarska, Porozumienie Rezydentów oraz Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy. Organizacje twierdziły, że zaproponowane przez ministerstwo współczynniki, służące do obliczenia pensji, odbiegają od oczekiwań lekarzy. Według nich prowadzą wręcz do spłaszczania poziomu pensji w poszczególnych grupach zaszeregowania.
Naczelna Izba Lekarska postuluje, aby docelowo minimalne wynagrodzenie lekarzy ze specjalizacją wynosiło trzykrotność przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w kraju (na dziś byłoby to jakieś 12 000 zł na rękę). Wówczas lekarze mogliby pracować na jednym etacie, nie biegając pomiędzy państwowymi i prywatnymi klinikami (inna sprawa, że te prywatne wtedy miałyby problem z deficytem lekarzy).
Ale ten medal ma dwie strony. Niedawno dwa małopolskie szpitale ujawniły zarobki personelu medycznego za pracę w czasie pandemii. Najwyższa pensja lekarza kontraktowego wynosiła ponad… 72 000 zł miesięcznie przed opodatkowaniem, co przez dziesięć miesięcy daje kwotę pół miliona złotych. Z kolei wynagrodzenie lekarza etatowego w szpitalu w Wadowicach wynosiło prawie 45 000 zł miesięcznie. Na czysto oznacza to jakieś 30 000 zł miesięcznie. W sieci zawrzało, ale lekarze wcale nie uważają, że powinni się wstydzić wysokich zarobków.
Teoretycznie wynagrodzenia lekarzy nie powinny rosnąć w tempie nieograniczonym, bo są finansowane z naszych składek na NFZ, które wynoszą 9% pensji (lub 4,9% przychodów w przypadku osób prowadzących działalność gospodarczą i płacących podatek liniowy). Ale dzieje się inaczej, bo presję z jednej strony wywiera brak lekarzy na rynku, a z drugiej strony – fakt, że Polacy za wizytę u lekarza są skłonni płacić coraz więcej.
Podwyżki dla lekarzy? Już były! Oto rachunek sprzed lat
Ostatnio Maćkowi Samcikowi wpadł w ręce rachunek za wizytę u lekarza w 2008 r. Wizyta u lekarza-profesora kosztowała wówczas 75 zł. Dziś ten sam profesor życzy sobie za konsultację… 300 zł. Czterokrotny wzrost ceny w ciągu nieco ponad 13 lat! W tym czasie oficjalna inflacja wyniosła ok. 35%. A przeciętne roczne wynagrodzenie w Polsce wzrosło z 35 000 zł do 62 000 zł, czyli mniej niż dwukrotnie.
Nic w tym dziwnego. Za granicą i tak lekarze mogliby zarobić znacznie więcej. A u nas są coraz bardziej deficytowi. Od czasu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej z naszego kraju wyemigrowało ok. 20.000 lekarzy. W 2018 r. roku premier Mateusz Morawiecki szacował, że ich wykształcenie kosztowało budżet państwa 30 mld zł. Z tego co mówił, wynikało, iż koszt wykształcenia lekarza-specjalisty wynosi między 500 000 zł a 1 000 000 zł. O podobnych kwotach trochę wcześniej wspominał Jarosław Gowin.
Nieco niżej szacują koszt wykształcenia lekarza specjaliści na stronie www.rynekzdrowia.pl. Czytamy tam, że wg wyliczeń Ministerstwa Zdrowia koszt wykształcenia lekarza to 200 000 zł – 250 000 zł. Która kwota jest prawdziwa? Łatwo to ocenić, patrząc na koszt studiów niestacjonarnych. Rok takich studiów to koszt między 30 000 zł a 50 000 zł, a więc łącznie między 180 000 a 300 000 zł. A do tego dochodzą też inne koszty związane z wykształceniem medyka.
Jak to możliwe, że przez 30 ostatnich lat nie tylko nie byliśmy w stanie rozruszać w Polsce kształcenia lekarzy, ale dopuściliśmy też do tego, że zaczęli wyjeżdżać za granicę? W Polsce na 1000 mieszkańców przypada już tylko 2,4 lekarza. To najgorszy wynik w całej Unii Europejskiej.
źródło: money.pl
Sytuacja w polskiej ochronie zdrowia jest tragiczna i nie jest to tylko wina pandemii. Lata zaniedbań, brak pieniędzy, biurokracja, trudne warunki pracy i ogólny chaos w systemie ochrony zdrowia doprowadzają do tego, że coraz więcej lekarzy składa wypowiedzenia, a z mapy znikają kolejne szpitalne oddziały.
A przecież nasze starzejące się społeczeństwo będzie potrzebowało coraz więcej lekarzy. Niestety miejsc na uczelniach medycznych cały czas mamy za mało, a ci, którym uda się wykształcić, często wyjeżdżają w poszukiwaniu lepszych zarobków. W dodatku – jak niedawno policzył lewicowy polityk Marek Borowski – w tym roku rząd obniży wydatki na ochronę zdrowia zamiast je podwyższyć!
Podwyżki dla lekarzy? Ile naprawdę zarabia lekarz?
Medycyna to jeden z najtrudniejszych kierunków studiów, a wielu studentów po drodze odpada. Same studia (nawet stacjonarne) są też bardzo wymagające finansowo. Ogromne wydatki czekają studentów, którym powinie się noga na egzaminie, bo „warunek” to często koszt kilku tysięcy złotych. Anatomia „w trzecim terminie” kosztuje nawet 10 000 zł. Do tego przyszli medycy są trochę pokrzywdzeni w stosunku do innych studentów, bo za swoje praktyki nie mogą otrzymywać wynagrodzenia.
Skończenie 6-letnich studiów to jednak nie koniec nauki dla przyszłego lekarza. Kandydat na lekarza musi jeszcze odbyć 13-miesięczny staż, a następnie zrobić specjalizację, która trwa od 4 aż do 8 lat w zależności od tego, jakim lekarzem chce się zostać.
Czy lata nauki zaowocują dobrymi zarobkami? Podwyżki dla lekarzy, zaproponowane przez rząd, niczego nie załatwiają. Lekarz stażysta, czyli ten zaraz po 6 latach na uczelni, zgodnie z nowymi stawkami obowiązującymi od lipca tego roku zarobi 3 900 zł na rękę. Na lepsze pieniądze można liczyć dopiero po uzyskaniu specjalizacji – czyli po minimum 11 latach od rozpoczęcia studiów. Zgodnie z najnowszym rozporządzeniem minimalne wynagrodzenie lekarza specjalisty to 5900 zł na rękę.
Czy to dużo? Oczywiście: to stawki minimalne, teoretycznie szpital albo przychodnia może zapłacić więcej. Biorąc pod uwagę czas trwania edukacji i odpowiedzialność, z jaką wiąże się zawód lekarza, to nie są to oszałamiające zarobki. Ale przecież lekarze uchodzą za dość zamożną grupę społeczną.
Skąd biorą dodatkowe pieniądze? Przede wszystkim, jak w każdym zawodzie, wśród lekarzy są wybitni specjaliści, którzy przyjmują prywatnie. Dobry okulista czy anestezjolog może zarobić nawet 40 000 zł – 60 000 zł miesięcznie, o ile bardzo dużo pracuje (a lekarze często są przepracowani).
Niestety takie zarobki biorą się z wysokich opłat za wizyty, co oznacza, że do najlepszych specjalistów trafiają głównie osoby zamożne, a tym najbiedniejszym zostaje oczekiwanie w ramach publicznej ochrony zdrowia (NFZ). Podwyżki dla lekarzy finansujemy zatem w „drugim obiegu”, z własnych kieszeni.
Firma Qunomedical przygotowała raport OECD Healthcare Salary Index, w którym zestawiła zarobki lekarzy krajów OECD, biorąc pod uwagę parytet siły nabywczej. W tym rankingu nasz kraj wylądował na 9. miejscu od końca. Za nami uplasowały się m.in. Grecja, Hiszpania, Izrael, Litwa, Meksyk i Łotwa. Jeśli weźmiemy pod uwagę kwoty nominalne, bez parytetu siły nabywczej, to wypadamy jeszcze gorzej, bo jesteśmy na 3. miejscu od końca. Nic więc dziwnego, że nasi lekarze masowo wyjeżdżają do Szwajcarii czy Luksemburga, gdzie pracując mniej mogą zarobić kilka razy więcej.
Ilu lekarzy nam brakuje? I skąd ich wziąć?
Podwyżki dla lekarzy są konieczne, bo mamy ich za mało. W 2019 r. Izba Lekarska donosiła, że w Polsce brakuje 68 000 lekarzy. Biorąc pod uwagę, że obecnie w Polsce zawód lekarza wykonuje ok. 143 000 osób, to musimy zwiększyć ich liczbę prawie o połowę. Braki dotyczą prawie każdej specjalizacji, ale największe zapotrzebowanie mamy obecnie na psychiatrów, hematologów dziecięcych, onkologów, anestezjologów, pediatrów i chirurgów onkologicznych.
Co roku na studia lekarskie przyjmowanych jest ponad 8000 studentów, z czego 20% zarezerwowanych jest dla obcokrajowców, którzy przeważnie po zakończeniu edukacji wracają do swoich krajów.
Ponadto nie każdy studia kończy. Nawet gdyby liczba nowych lekarzy rosła co roku o 4000 (to wersja bardzo optymistyczna, bo między 2018 r. a 2020 r. liczba lekarzy wzrosła zaledwie o 2800 osób), to teoretycznie potrzebujemy 17 lat, by uzupełnić deficyt. Teoretycznie, bo w międzyczasie wielu praktykujących lekarzy może odejść emeryturę, bo aż połowa aktualnie pracujących medyków ma co najmniej 50 lat.
Desperacko potrzebujemy rozwiązań, które zwiększą liczbę lekarzy w kraju. Koszt wykształcenia lekarza jest bardzo wysoki, a niestety wielu z nich po zakończeniu edukacji wyjeżdża za granicę. W związku z tym co jakiś czas pojawiają się pomysły, że lekarze powinni być zobowiązani do pozostania w kraju, żeby „odpracować” koszt wykształcenia. Skoro my wydajemy setki tysięcy złotych na ich edukację, to niech oni to odpracują. A jeśli chcą wyjeżdżać, to niech oddadzą pieniądze, które podatnicy w nich „zainwestowali”.
Takie rozwiązanie niesie za sobą pewne zagrożenia. Gdybyśmy wprowadzili taki warunek dla lekarzy, to za kilka lat mogą pojawić się głosy, że również inni absolwenci nie mają prawa do emigracji zarobkowej. Mogłoby to nawet doprowadzić do zniesienia bezpłatnej edukacji wyższej. Poza tym zmuszając lekarzy do pozostania w Polsce, osłabiamy ich pozycję negocjacyjną. Skoro lekarz i tak byłby zmuszony do pozostania w kraju, to jego argumenty w walce o godziwe wynagrodzenie by osłabły. To z kolei może zniechęcać do wyboru takiej ścieżki kariery.
Zostajesz w kraju? Umorzymy ci kredyt
Dlatego taki pomysł na zatrzymanie lekarzy w kraju raczej nie przejdzie, ale minister Niedzielski ma inną, choć nieco podobną propozycję. Skoro absolwentów stacjonarnych studiów nie można zmusić do pozostania w kraju, to zamierza on zachęcić tych niestacjonarnych. Minister chce zaproponować takim studentom nisko oprocentowany kredyt na studia, który podlegałby umorzeniu po 10 latach przepracowanych w Polsce.
Nawet jeśli ten plan się powiedzie, to niestety nie rozwiąże od razu naszych problemów. Czas wykształcenia specjalisty jest zbyt długi, a my musimy działać już teraz. Stąd wziął się drugi pomysł ministra Niedzielskiego, opracowany we współpracy z ministrem edukacji Przemysławem Czarnkiem. Planują oni umożliwić kształcenie lekarzy w….szkołach zawodowych. Wtedy faktycznie moglibyśmy dość szybko zwiększyć liczbę lekarzy w kraju. Pozostaje jednak pytanie, czy taki lekarz prędzej nas wyleczy czy uśmierci.
Doraźnym rozwiązaniem wydaje się być ściąganie lekarzy z zagranicy. Obecnie w Polsce mamy ich 1700. W zeszłym roku została uproszczona procedura nostryfikacyjna dla zagranicznych lekarzy, którzy chcą podjąć pracę w Polsce. Na nowych zasadach zostało dotychczas zatrudnionych 170 lekarzy. Nasze braki szacowane są na prawie 70 000, więc lekarze z Białorusi czy Ukrainy też nas w pełni nie uratują.
W tej sytuacji pozostaje dbanie o te „aktywa”, które mamy. A więc usprawnienie systemu i zmniejszenie liczby niepotrzebnych wizyt pacjentów (żeby do lekarzy przychodzili tylko ci pacjenci, którzy tego potrzebują. Może przydałaby się częściowa odpłatność, zniechęcająca pacjentów-gawędziarzy?), ograniczenie biurokracji (żeby lekarz nie zajmował się wypełnianiem papierków, od tego niech ma asystenta), wzrost wydatków na ochronę zdrowia oraz na wyższe wynagrodzenia lekarzy, pielęgniarek i ratowników medycznych. Być może to zatrzymałoby wielu medyków w kraju.
Polak chce, żeby lekarz zarabiał więcej. Ale nie chce za to płacić
Wg sondażu przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej” prawie 73% Polaków popiera postulat podwyżek. Ale skądś te pieniądze trzeba wziąć. Polacy uważają, że medykom trzeba więcej płacić, ale z cudzej kieszeni. Podwyżki dla lekarzy? Tak, ale niech zapłaci ktoś inny, nie my.
I to jest największy problem: dopóki przygniatająca większość społeczeństwa nie zrozumie, że dobre rządzenie to inwestowanie w wysokiej jakości usługi publiczne (także, a może nawet przede wszystkim, te zdrowotne) – politycy będą się obawiali „inwestowania” pieniędzy w ochronę zdrowia, by nie być osądzonym o „marnowanie naszych podatków”. Będą woleli rzucić ludowi 500 zł świadczenia z sugestią: „idź człowieku, kup sobie wizytę u prywatnego lekarza”. Tyle że prywatni lekarze też ostatnio bardzo podrożeli.
Podwyżki dla lekarzy będą wtedy, kiedy Polak-szarak zrozumie, że być muszą. Albo kiedy sobie policzy, że bardziej opłaca się dać podwyżki lekarzowi na pensji państwowej, niż samemu wydawać więcej za wizytę u prywatnego.
Posłuchaj 105. odcinka „Finansowych sensacji tygodnia”. Nasz gość: Paweł Mizerski z UNIQA TFI
W tym odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” Maciek Samcik rozmawia z Pawłem Mizerskim, wiceprezesem UNIQA TFI, specjalizującym się w zarządzaniu aktywami na rynku długu. Analizujemy aktualną sytuację na rynku polskich i amerykańskich obligacji. Z czego wynikają spadki notowań funduszy inwestujących w #obligacje? Jak długo jeszcze mogą potrwać? A może już nadchodzi ten moment, w którym trzeba przymierzać się do nowych inwestycji w fundusze obligacji, żeby skorzystać z „megapromocji”? Co taka „megapromocja” może przynieść? Jak skutecznie inwestować w polskie i amerykańskie obligacje za pomocą funduszy inwestycyjnych? To podcast w ramach akcji edukacyjnej „Wyciskanie emerytury”. Do odsłuchania pod tym linkiem. Zapraszamy!
Podcast „Finansowe sensacje tygodnia” znalazł się ostatnio w zestawieniu 10 najpopularniejszych podcastów newsowych na platformie Spotify. A możecie go słuchać także na Google Podcast, Apple Podcast oraz na kilku innych, popularnych platformach podcastowych.
Zobacz rozmowę Macieja Samcika z Magdaleną Kacą z Volkswagen Financla Services. O telematyce i ubezpieczeniach:
zdjęcie tytułowe: RazorMax/Pixabay