Partia rządząca jest urobiona po pachy wyjaśnianiem afery Amber Gold, ale wyczyny Marcina P. to pikuś w porównaniu z tym, co wyrabiają eksperci od wciskania kitu zatrudnieni przez niektóre platformy foreksowe. Forex nadaje się do wciskania kitu znakomicie – można tu inwestować w waluty, surowce, indeksy giełdowe i akcje z wykorzystaniem m.in. kontraktów terminowych, nie posiadając dużego kapitału. Korzysta się w takim przypadku z tzw. dźwigni finansowej, która pozwala zwielokrotnić tempo zarabiania, ale i tracenia pieniędzy. Jest więc szybko, gęsto od emocji i kolorowo. Można roztaczać wizję krociowych zysków i szybkich fortun. Próbkę kitowciskania mogliście zobaczyć w moim niedawnym felietonie o akademii zarabiania kasy im. Abramowicza 🙂
Nie ma w takim sposobie inwestowania nic złego, ale nie nadaje się on dla inwestorów-amatorów, którzy nie mają doświadczenia w lokowaniu oszczędności na rynku kapitałowym. Można o nim powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest bezpieczny ;-). Właśnie ujrzał światło dzienne raport Najwyższej Izby Kontroli na temat firm foreksowych i ich klientów. Z raportu wynika, że umowy na takie usługi z brokerami ma w Polsce ponad 130.000 osób, z czego aktywnie gra na foreksie ponad 30.000. Inspektorzy NIK policzyli, że w latach 2012-2016 r. łączne straty klientów krajowych brokerów wyniosły ponad 2,1 mld zł. Moc :-). Chociaż trzeba powiedzieć, że z krótkoterminowych striptizów foreksowych maklerów aż taki obraz nędzy i rozpaczy nie wynika.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
SUBIEKTYWNOŚĆ RZĄDZI W KONSUMENCKOŚCI. Dobrzy ludzie sprawdzili którzy dziennikarze najczęściej poruszają tematy konsumenckie i stają po stronie uciśnionych. Wiedziałem, że w klasyfikacji Robin Hoodów i Janosików subiektywność miała zawsze wiele do powiedzenia, ale nie wiedziałem, że aż tak ;-).
Forex jest jak zaraza. Klientów pozyskuje się metodą „na Philipiaka”, czyli dzwoniąc po Bogu ducha winnych ludziach i naganiając. Do mnie z uporem lepszej sprawy wydzwaniał niedawno konsultanto-kitowciskacz z Globtrex. Jest to duża firma, której reklamy zalewają internet i która ma na pokładzie m.in. głównego analityka Sławomira Dębowskiego. Jeśli zadzwonią do Was i będą pytali czy znacie analizy Sławomira Dębowskiego, to na wszelki wypadek odpowiadajcie, że znacie, bo inaczej zafundujecie sobie pięć minut rozmowy reedukacyjnej. Są bardzo wrażliwi na punkcie znajomości dzieł pana Sławomira ;-)).
Firma chce być postrzegana jako uczciwa, etyczna i troszcząca się o interesy klientów. Na stronie internetowej – choć w niespecjalnie eksponowanym miejscu – znajdują się wszystkie konieczne ostrzeżenia o ryzyku związanym z inwestowaniem. Sęk w tym, że duża część klientów jest do usług tej firmy nakłaniana przez telefon. A to, co wyprawiają jej telemarketerzy, woła o pomstę do nieba.
Czytaj też: Po drugiej stronie biurka, czyli szczera spowiedź naganiacza
Czytaj też: Jak twardziel z twardzielem czyli bankier kontra Samcik. Było ostro
Dzwonili do mnie z Globtreksu kilka razy. Za każdym razem były to długie i bolesne rozmowy z dobrze wyszkolonymi, wyszczekanymi, momentami wręcz bezczelnymi konsultantami, którzy nie dają sobie przerywać, nie znają granic w aroganckim przekonywaniu, że białe jest czarne i jak trzeba to powiedzą klientowi co myślą o jego małym mózgu. Przedstawiają się jako pracownicy „firmy inwestycyjnej” (słowo forex rzecz jasna nie pada) i oczywiście mają do zaoferowania „korzystną, pewną, bardzo dobrą inwestycję” w akcje jakiejś amerykańskiej spółki, którą każdy zna i podziwia.
Oczywiście tak naprawdę nie chodzi o akcje, lecz o kontrakty terminowe, ale tego z rozmowy z konsultantem się nie dowiecie. Jak również nie dowiecie się, że chcą Was zapisać do ultraryzykownej inwestycji z dźwignią finansową sięgającą 100-krotności zainwestowanego kapitału. To ma być „korzystna, pewna, bardzo dobra inwestycja”.
Jasne: nawet taka inwestycja nie jest rosyjską ruletką. Można wbudować w taką inwestycję tzw. stop-loss, czyli jej automatyczne zamknięcie zanim straty staną się horrendalne. Ale nie zmienia to faktu, iż tego typu lokowanie kapitału nie jest dla każdego. O tym też niestety nie pogadacie przez telefon z konsultantem, bo to nie szkółka niedzielna tylko prawdziwa szkoła życia dla twardych mężczyzn. Żeby nie było, że się czepiam: sam inwestuję malutką porcję swoich oszczędności na rynku instrumentów pochodnych. Np. obstawiam wzrost kursu dolara i już przy 2-groszowym jego umocnieniu zarabiam 100 zł z zainwestowanego 1000 zł. Albo obstawiam spadek ceny ropy naftowej i po półdolarowym zsunięciu się ceny na amerykańskiej giełdzie jestem 10% do przodu.
Kilkakrotnie wdałem się z takim gadułą globtreksowym w rozmowę. Podczas ostatniej albo przedostatniej (już dobrze nie pamiętam) usłyszałem bajeczkę o tym jak wielkim pewniakiem na najbliższych kilka tygodni jest Tesla. Bo – uwaga – właśnie wprowadza nowy model samochodu elektrycznego (jakby tego typu newsy nie były już od dawna wliczone w ceny akcji :-)). I dlatego, że bank inwestycyjny właśnie teraz zaleca kupowanie jej akcji. I dlatego, że klienci, którzy wcześniej weszli w ten rodzaj inwestycji, średnio zarobili 14% w kilka tygodni.
Lubię się droczyć, więc… Jak on do mnie, że ostatnio Tesla poszła tyle a tyle w górę, to ja do niego, że przedostatnio poszła o tyle i tyle w dół. Jak on do mnie, że w przeszłości na dwutygodniowych inwestycjach jego klienci zarabiali tyle-a-tyle, a ja go pytam jak to możliwe, że wciąż pracuje na infolinii zamiast wygrzewać się w swojej rezydencji na Florydzie, skoro tak zarabia.
A na koniec obowiązkowo pytam o wskaźnik C/Z spółki, którą mi oferuje. On oczywiście nie wie co to jest C/Z, więc ładnie go proszę, żeby oddzwonił jak już się dowie, znawca inwestowania od siedmiu boleści. Zdarzyło się, że nie miałem czasu na pieszczoty, więc od razu powiedziałem, że nie jestem zainteresowany i że dziękuję bardzo. Gość zapytał za co mu dziękuję, a potem rzucił mięsem, zaś w końcu i słuchawką.
Nie mam pretensji, rozumiem, że mógł być rozczarowany, że tym razem nie będzie mógł się wykazać swoją elokwentną nawijką, której nauczył się tak perfekcyjnie na szkoleniach z kitowciskania. I zarobić przy okazji trochę grosza z prowizji za kolejnego złowionego jelenia. Co oczywiście nie znaczy, że ów jeleń nie ma czuć, że jego poroże jest w pełni bezpieczne ;-)).
Niestety, wiem że mnóstwo niezbyt zorientowanych w inwestowaniu osób daje się nabierać na te gadki-szmatki o pewnych jak w banku zyskach z dwutygodniowych inwestycji w znane spółki, które właśnie coś-tam ogłosiły. Być może część z tych osób przypadkiem wychodzi na tym nie najgorzej, bo przecież na amerykańskiej giełdzie jest hossa. Ale – powtarzam – sposób, w jaki telefoniczni konsultanci oferują inwestycje w instrumenty pochodne oparte na cenach akcji woła o pomstę do nieba.
Nie ma ani słowa o ryzyku, tylko agresywne wciskanie kitu o zysku bez ryzyka. To jest mniej więcej ta sama kategoria „przestępstwa”, co sprzedawanie polis inwestycyjnych jako lokat bankowych. Ta akurat firma jest zarejestrowana na Cyprze i działa w Polsce na mocy tzw. europejskiego paszportu. UOKiK udaje, że jej nie widzi, a KNF jej nie nadzoruje. Zabawa potrwa tak długo, aż ludzie znów będą mieli za złe państwu, że nie zareagowało.
Firm foreksowych jest wiele, niektóre z nich są zarejestrowane w Polsce i często działają etycznie (choć trudno mówić o etycznym namawianiu szarego Polaka-konsumenta do kupowania akcji, gdy on przeważnie nie wie nawet co to jest fundusz inwestycyjny). Miałem ostatnio pogawędkę z konsultantem telefonicznym TMS Brokers. Nie było naganiania, tylko konkretna informacja, choć może akurat miałem szczęście, że trafiłem na konsultanta od wyjaśniania wątpliwości nowym klientom, a nie kitowciskacza polującego na nowych klientów. Nieważne. Najgorsze jest to, że niektóre firmy foreksowe robią z polskimi klientami co chcą. Czują się bezkarne w tym swoim agresywnym missellingu. A państwo jak zwykle działa teoretycznie. Pozdrowienia dla „muzealników” z komisji sejmowej od rozkminiania afery Amber Gold.