W oświacie wrze. Nauczycielskie związki zawodowe ogłosiły pogotowie strajkowe. Żądają podwyżek o co najmniej 20%. Ile faktycznie dziś zarabiają, a ile powinni? Dlaczego dodatek motywacyjny nie spełnia swojej roli? Skąd szkoła bierze pieniądze na pensje, remonty, pomoce dydaktyczne i jak dyrektorzy łatają dziury w budżecie? O problemach polskiego szkolnictwa rozmawiamy z Danutą Kozakiewicz, dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 103 w Warszawie
Maciej Samcik, Maciej Bednarek: Strajk nauczycieli wisi na włosku. Nauczyciele masowo odchodzą z zawodu. Co my, rodzice, rządzący możemy zrobić, żeby powstrzymać ten exodus? Czy to tylko kwestia niskich zarobków?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Danuta Kozakiewicz, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 103 w Warszawie: Głównym problemem faktycznie są pieniądze. Ze strony rządzących nie widzimy chęci zmian, które dla nas – nauczycieli – byłby satysfakcjonujące. Nie ma impulsów, by człowiek, który skończył studia, niekiedy dodatkowe studia podyplomowe, znający języki obce, mający mnóstwo umiejętności tzw. miękkich, zechciał pozostać w szkole, w bardzo stresujących warunkach i pracować z pełnym zaangażowaniem. Pieniądze, które dostajemy za naszą pracę, są całkowicie niewystarczające.
Ile przeciętnie zarabia nauczyciel w pani szkole?
Wszystko zależy od stopnia awansu zawodowego. Początkujący nauczyciel może zarobić ok. 3000–3200 zł na rękę. Mówię o Warszawie, gdzie dodatek motywacyjny jest stosunkowo wysoki. Dodatek to jedna ze składowych zarobków nauczyciela.
A ile może wyciągnąć doświadczony nauczyciel, z kilkuletnim stażem?
W granicach 4200 zł na rękę, ale to przy założeniu, że pracuje w mieście, w którym samorząd ustalił wysoki dodatek motywacyjny. Przykładowo w Warszawie może on wynieść od 200 do 1200 zł, bo są szkoły w Polsce, w których dodatek motywacyjny jest symboliczny, np. 50 zł. Ponadto musi być dobrym fachowcem, ma wychowawstwo, opiekuje się stażem młodego nauczyciela. Poza dodatkiem motywacyjnym zarobki nie zależą od stopnia obłożenia pracą. Tyle samo zarobi dobry, zaangażowany nauczyciel, który na pracę poświęca faktycznie 40 godzin, co przeciętny nauczyciel.
Czyli dobry nauczyciel w pani szkole może zarobić o 1200 zł więcej niż przeciętny?
Nie. Środki w ramach dodatku motywacyjnego są ograniczone. Gdybym miała wszystkich świetnych nauczycieli, nie mogłabym każdemu zapłacić 1200 zł więcej, bo to nie jest worek bez dna. Jeżeli jednemu nauczycielowi podniosę, drugiemu muszę dać trochę mniej.
Stosuję metodę różnicowania. Jeden nauczyciel może dostać 200 zł, część nauczycieli ma dodatek w okolicach 1000 zł. Dodatek przyznaję na trzy miesiące, po czym dokonuję oceny elementów pracy nauczyciela. Dyskutujemy o dokonaniach, za które mogłabym podnieść wysokość dodatku. Ale cały czas mówimy o niewielkich sumach.
Mówimy o stawkach netto za pełny etat. Co oznacza pełny etat w przypadku nauczyciela?
40 godzin pracy tygodniowo, w tym 18 godzin przy tablicy. Mówienie, że nauczyciel pracuje tylko 18 godzin, jest nieprawdą. To tak jakbyśmy powiedzieli, że redaktor pracuje 15 minut dziennie, bo tyle trwa jego audycja. Przygotowanie do lekcji, sprawdzanie prac, współpraca z rodzicami, wycieczki szkolne, praca z uczniami o specjalnych potrzebach edukacyjnych i mnóstwo innych zadań – to wszystko wraz z pracą przy tablicy powinno składać się na 40-godzinny tydzień pracy.
Proszę mi powiedzieć, jak nauczyciel ma wyżyć w dużym mieście za 3200 zł miesięcznie? Dlaczego ma stawiać potrzeby dzieci, które uczy, ponad potrzebami swojego dziecka? Dziecko potrzebuje rodzica, który zarobi na jego utrzymanie.
Przeczytaj też: Coraz więcej nauczycieli odchodzi z pracy. Okazuje się, że… nauczyciele są rozchwytywani poza szkołą. Kto najlepiej zapłaci belfrowi?
Godne pensje nauczycieli: 5000 zł na rękę
Ile pani zdaniem powinien zarabiać dobry nauczyciel, żeby nie poszedł szukać pracy w innej branży?
Trzeba porównywać zarobki nauczycieli z zarobkami średnimi w naszym kraju. Trzeba je porównywać z zarobkami specjalistów o podobnych kompetencjach. Jeżeli mój informatyk ma propozycję pracy w szkole za 3500 zł na rękę, a informatyk na rynku z tymi samymi kompetencjami może zarobić pięć razy więcej, to o czym my tu mówimy? Uważam, że początkujący nauczyciel powinien zarabiać najmarniej ok. 5000 zł na rękę, a następnie – wraz z rozwojem zawodowym, stopniem zaangażowania i efektami pracy – kwota powinna znacząco wzrastać.
Ale czy to oznacza, że nauczyciel-informatyk powinien zarabiać np. 10000–15000 zł miesięcznie, bo tyle zarabiają informatycy na rynku, a nauczyciel historii np. 6000–7000 zł, bo tyle może np. zarobić historyk w IPN?
Nie. Stawiałabym na zaangażowanie, jakość pracy i osiągnięcia. W Polsce dominuje model uśredniania: bez względu na to, jak się pracuje, zarabia się tyle samo. Tak być nie powinno. Dodatek motywacyjny, który często jest symboliczny, nie odgrywa roli motywacyjnej. Pensja zasadnicza nie powinna stanowić większości wynagrodzenia.
Pieniądze to główny problem. Jakie inne narzędzia i działania mogą sprawić, by nauczyciele nie odchodzili z zawodu?
Musi się zmienić podejście społeczeństwa do oświaty. Szkoła przestała być postrzegana jako miejsce, w którym pracuje mentor, mistrz, gdzie ma się zaufanie do nauczyciela, do metod jego pracy. Musimy wrócić do czasów, kiedy uznawano nauczyciela za specjalistę w tym, czym się zajmuje.
Dlaczego prestiż tego zawodu zmalał? Rodzice są dziś bardziej roszczeniowi?
To też, ale dziś do zawodu nauczyciela nie ma szacunku. Bywa, że nauczyciele wstydzą się przyznać, że są nauczycielami. Spotykamy się z opiniami typu, że trafiłeś do tego zawodu, bo ci się nie udało w życiu, nie dałeś rady zrobić kariery w innym zawodzie, w innej branży. Niskie zarobki przyczyniły się do złego naboru w zawodzie nauczyciela. Z kolei kiepski nauczyciel przyczynia się do obniżenia prestiżu zawodu. I kółko się zamyka.
Społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy z tego, że dziś podejmowane decyzje w obszarze edukacji przyniosą efekty dopiero za 20 lat, kiedy dzieci wchodzić będą na rynek pracy. Od nich zależeć będzie, jak w przyszłości funkcjonować będzie nasze państwo.
Co można zrobić? My jako społeczeństwo musimy mocno naciskać na władze, na tych, którzy decydują o budżecie naszego kraju. Oświata nie może być traktowana jak kula u nogi. W praktyce jest tak, że ciągle musimy żebrać o pieniądze: na pensje nauczycieli, na wyposażenie szkół, nawet na papier do ksero. Dzisiejsza szkoła nie ma ani pieniędzy, ani szacunku.
Przeczytaj też: Wyprawka szkolna: w tym roku 1000 zł mniej w portfelu? Oto 10 moich patentów na rozsądne zakupy przed 1 września
Budżet centralny, gmina, inicjatywa dyrektora
Spójrzmy na szkołę jak na firmę, która ma przychody i wydatki. Część kosztową stanowią głównie nauczycielskie pensje, ale nie tylko. Skąd natomiast biorą się przychody szkoły?
Szkoła pod względem finansowym ma dwóch władców, czyli Ministerstwo Edukacji i Nauki oraz organ prowadzący, czyli gminę, która bezpośrednio odpowiada za finanse szkoły. Organ prowadzący dostaje od rządu subwencję oświatową przeznaczoną na funkcjonowanie szkół.
Dyrektorzy za pośrednictwem Systemu Informacji Oświatowej przekazują informację o potrzebach szkoły. Wpisujemy do niego, ilu mamy uczniów, nauczycieli, jakie są ich pensje, czy szkoła ma potrzeby specjalne. Na podstawie tych informacji i za pomocą specjalnych algorytmów określana jest subwencja oświatowa. Następnie pieniądze przekazywane są do organu prowadzącego. Więcej pieniędzy otrzymamy na ucznia, który ma specjalne potrzeby edukacyjne, np. na opłacenie nauczyciela wspomagającego, zajmującego się reedukacją.
Czy subwencja oświatowa wystarcza na funkcjonowanie szkoły?
Zdecydowanie nie. Na poziomie samorządów działają Dzielnicowe Biura Finansów Oświaty, w których składamy roczny plan wydatków szkoły. Niektóre wydatki są poza jakąkolwiek dyskusją. To pensje dla nauczycieli, opłaty za prąd, ogrzewanie i inne media.
Czy można powiedzieć, że z budżetu centralnego, czyli z subwencji oświatowej, idą pieniądze na cele stricte edukacyjne, a po stronie gminy jest zapewnienie funkcjonowania szkolnej infrastruktury?
Tak, samorząd odpowiada głównie za tę nieedukacyjną sferę, czyli m.in. za utrzymanie budynków, choć pieniędzy zawsze jest za mało. W pierwszej kolejności pieniądze gmina przekaże na remont budynków zagrażających bezpieczeństwu. Ale samorząd partycypuje też w finansowaniu dodatkowych zajęć edukacyjnych. Jeśli jest zamożny, tych zajęć może być więcej.
Jakie mogą być inne źródła finansowania potrzeb szkoły?
Możemy korzystać z funduszy unijnych. Wniosek o wsparcie w ramach danego projektu możemy napisać sami albo partycypować w projektach koordynowanych przez miasto. Możemy też wynajmować powierzchnie, np. salę gimnastyczną, boisko czy sale lekcyjne na zajęcia dodatkowe. Mogę też współpracować z fundacjami. Dzięki nim dostaliśmy niezbędne przybory szkolne dla uczniów z Ukrainy, ale też tablety czy projektory. Dyrektor, który jest obrotny i mu się chce, może więc ściągnąć do szkoły trochę pieniędzy.
Mamy trzy źródła finansowania szkoły: subwencja oświatowa od państwa, pieniądze z gminy oraz to, co można pozyskać w ramach inicjatywy dyrektora. Jak wygląda struktura tych przychodów?
Największa część płynie oczywiście od państwa. Finansowanie z samorządu może wynieść 20-30% budżetu, w zależności od jego kondycji finansowej, a inicjatywa dyrektora to jakieś 5-10% budżetu. Również rodzice mogą dofinansować działalność szkoły, ale w ograniczonym zakresie. Nie mogą np. dorzucić się do pensji dobrego nauczyciela.
A może powinni móc, tak jak współfinansują pensje nauczycieli w prywatnych szkołach?
A dlaczego nie? Może wtedy pojawiłby się impuls do rywalizacji między nauczycielami. W tej chwili – patrząc od strony finansowej – rywalizować nie ma po co. Czy się stoi, czy się leży, zasadnicza się należy.
Jest pani przeciwniczką modelu, w którym każda szkoła równa do średniej, nauczyciele zarabiają prawie tyle samo. Ale jak stworzyć system, w którym dobra szkoła, w której uczą dobrzy nauczyciele, dostawałaby więcej pieniędzy? Kto o tym powinien decydować? Czy powinniśmy wrócić do idei bonu oświatowego, w którym pieniądze z budżetu na edukację idą za uczniem, a więc o tym, do której szkoły trafią pieniądze, de facto decydują rodzice?
Bon oświatowy? Jak najbardziej tak. Decyzje powinni podejmować ci, którzy są najbliżej szkoły, a więc o wysokości zarobków swoich nauczycielach decyduje dyrektor, który jest świetnym menedżerem i zarabia na tyle dużo, że nie myśli o innej pracy. O tym, której szkole przyznać więcej pieniędzy, powinien decydować przede wszystkim samorząd, bo on najlepiej wie, co dzieje się na jego terenie.
Ale nie można opierać się wyłącznie na wskaźniku oceniającym wyniki edukacyjne, bo to może być mylne. Inny będzie poziom edukacyjny w szkole na osiedlu – powiedzmy – inteligenckim, a inny w szkole na osiedlu robotniczym. Trzeba oceniać postęp edukacyjny uczniów, a nie wynik i ta ocena powinna znajdować się w kompetencjach samorządu. Natomiast o metodach pracy – i tu wracam do idei bonu oświatowego – decyduje nauczyciel, a nie rodzic, ale rodzic ma prawo oceniać wynik.
———————
Posłuchaj podcastu: rozmowa o pieniądzach w szkole z menedżerką szkolną
Nauczyciele żądają podwyżek o co najmniej 20%. Ile faktycznie dziś zarabiają, a ile powinni? Dlaczego dodatek motywacyjny nie spełnia swojej roli? Skąd szkoła bierze pieniądze na pensje, remonty, pomoce dydaktyczne i jak dyrektorzy łatają dziury w szkolnym budżecie? O problemach polskiego szkolnictwa rozmawiamy z Danutą Kozakiewicz, dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 103 w Warszawie. Zapraszamy do odsłuchania pod tym linkiem!
Źródło zdjęcia: Pixabay