Niedługo miną trzy lata od chwili, gdy klienci norweskiego banku DNB zostali przez Wikingów dość brutalnie chwyceni za gardło. I od kiedy toczą z nimi nierówny bój o przywrócenie promocyjnej marży ich kredytów hipotecznych. Przypomnę w krótkich, żołnierskich słowach, że DNB – niegdyś bank próbujący zaistnieć na polskim rynku jako bank uniwersalny, a dziś działający już wyłącznie w bankowości korporacyjnej – ma „na stanie” niecałe 10.000 kredytów hipotecznych, których status można określić jako „wrzód na tyłku”. I że od kilku lat próbuje ten wrzód usunąć.
W 2015 r. norweski bank doszedł do wniosku, że część klientów nie przestrzega warunków, które uprawniają ich do promocyjnej, niższej marży. Te warunki to m.in. „wykręcenie” kartą kredytową wydaną przez bank określonych miesięcznych obrotów, albo zapewnienie w każdym miesiącu określonych wpływów na konto. Zmiana marży oznaczała dla wielu klientów podwyższenie kosztu kredytu o kilkadziesiąt tysięcy złotych.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czytaj też: Nieprzyzwoitość? Bank ostro podnosi marże kredytów. Przypomniał sobie, że ma na klientów haka
Czytaj też: Bank DNB tłumaczy się z polityki hakowej. Jak ją tłumaczy?
Część klientów – ci, którzy zostali ukarani za minimalne niedociągnięcia (np. zasilili konto ostatniego dnia miesiąca, a bank zaksięgował wpłatę o dzień później) – zaczęli się burzyć. Bank najpierw oświadczył, że zasad trzeba przestrzegać, a potem pewnej części klientów ulżył, uwzględniając ich reklamacje po trzecim lub czwartym podejściu. Ale grupa kilkudziesięciu klientów wciąż walczy za pośrednictwem prawników z warszawskiej kancelarii HMK.
Czytaj też: Klienci DNB nie odpuszczają. Piszą do UOKiK o „zbiorowym naruszeniu praw konsumentów”
Czytaj też: Nowy pomysł prawników. Czy promocja DNB była zakazaną sprzedażą wiązaną?
Czytaj też: Norweg z DNB chce się zaprzyjaźnić. Doprowadził polskich kredytobiorców do wściekłości
Moim zdaniem mają sporo racji. I to nie dlatego, że chciałbym rozgrzeszać ich z tego, że wykonują podpisaną przez siebie umowę niedokładnie. Uważam, że bank też ma sporo za uszami. Po pierwsze zmienił reguły gry. Sprzedał bankowość detaliczną (przejął ją Getin Bank), przez co klienci stracili dostęp do sieci placówek i pogorszył im się standard obsługi. Już sam ten fakt mógłby być podstawą do anulowania zobowiązań klientów dotyczących obrotów na kontach i kartach (lub co najmniej ich złagodzenia).
Po drugie bank sformułował warunki promocji w sposób nieetyczny, a być może nawet niezgodny z prawem, bo łamiąc „zasady współżycia społecznego”. Chodzi o to, że przyznał klientom preferencyjną marżę w zamian za pewne zobowiązanie, zaś jego niewykonanie obciążył karą nieproporcjonalną do wartości owego zobowiązania. Po trzecie wreszcie – jak wiele wskazuje – promocja była niechlujnie skonstruowana. A więc bank, który tak dokładnie zaczął sprawdzać czy klienci wywiązują się z każdej literki umowy, sam dał ciała konstruując tę umowę.
Czytaj też: Nie chcesz bankowej polisy? Nałożą na ciebie 500 zł kary
Czytaj też: Bank chciał wymazać słówko „i” w regulaminie. Bo popełnił karygodny błąd
Od czasu wybuchu afery – która po raz pierwszy ujrzała światło dzienne właśnie na „Subiektywnie o finansach” – mam z menedżmentem DNB spór dotyczący tego czy bank mógł tak surowo ukarać klientów czy nie. W banku zarzucali mi, że oceniam ich zbyt surowo i że jestem nieobiektywny. Ja zaś oceniałem w podobny sposób bankowców. Teraz jednak do gry wszedł potężniejszy gracz – Rzecznik Finansowy. W piśmie skierowanym do banku DNB, a dotyczącym jednego z klientów, Rzecznik Finansowy zrecenzował działania banku. A jak?
Z pisma datowanego na 7 listopada wynika, że według Rzecznika Finansowego warunki promocji zostały sformułowane „w sposób niejednoznaczny oraz niezrozumiały”. Rzecznik zwrócił uwagę na to, że jako „okres rozliczeniowy”, w którym klienci mieli spełniać warunek dotyczący obrotów na koncie lub karcie, wskazano „okres miesięczny”. A to sformułowanie „nie może mieć takiego samego zakresu znaczeniowego co miesiąc lub tym bardziej miesiąc kalendarzowy” – stwierdza Rzecznik Finansowy.
Czytaj też: Skandynawskie banki pokazują co czeka polskich bankowców. Tylko jedno słowo: rzeź
Jak klient miał spełniać warunki promocji, skoro nie wiadomo czy zasilenia konta miał dokonać w ciągu 30 dni definiowanych jako jeden miesiąc czy też w jakiś inny sposób? Według Rzecznika możliwa jest też interpretacja, w której weryfikacja spełnienia przez klienta promocyjnego warunku jest rozumiana jako średnie zasilenie rachunku „w okresach miesięcznych” obejmujących np. pół roku.
Rzecznik Finansowy przyczepił się także do interpretacji słów „zasilenie rachunku”. Jego zdaniem nie oznacza to, że musi to być zasilenie przelewem z innego banku. Według Rzecznika jeśli bank nie sprecyzował jak rozumie „zasilenie rachunku” to powinien akceptować przelewy np. z innego konta w tym samym banku (czyli przesuwanie pieniędzy z ROR-u na konto oszczędnościowe i z powrotem).
Rzecznik Finansowy uznał, że zasady promocji zostały sformułowane w sposób niejednoznaczny, a zatem – zgodnie z art. 385 Kodeksu cywilnego – powinny być tłumaczone na korzyść konsumenta. Dodał też, że kara przewidziana za niewykonanie warunków promocyjnych jest nieadekwatna do winy („przyznaje bankowi rażąco nieproporcjonalne uprawnienia w porównaniu do niewykonanego obowiązku”). W tym przypadku kara wynosi 100.000 zł. Tyle dodatkowych odsetek zapłaci klientka w całym okresie spłaty po podwyżce marży. A takie ułożenie umowy jest „niezgodne z zasadami współżycie społecznego”.
Rzecznik Finansowy na koniec prosi bank o przywrócenie marży promocyjnej lub wskazanie sposobu, w jaki zamierza polubownie zakończyć spór. Pismo, choć na razie dotyczy tylko jednej umowy i jednego klienta, zapewne obejmie tą samą argumentacją wszystkich klientów walczących z DNB. I może walnie przyczynić się do kapitulacji banku lub przynajmniej do zawarcia rozejmu z klientami.
Bank ma coraz więcej do stracenia. Sprawa za moment może trafić do sądu, a ten zapewne z estymą podejdzie do stanowiska Rzecznika Finansowego. Niewykluczone, że trzyletnia saga klientów DNB ma się ku końcowi. Oby tak było, bo gagatki z DNB mają zbyt wiele za uszami, by bez końca mogli bawić się z klientami w kotka i myszkę.