Dziś smartwatch lub opaska elektroniczna to gadżet, który kupujemy dla czystej przyjemności, żeby pokazywał czas, mierzył przebiegnięty dystans, był „przedłużaczem” smartfonu. Ale w niedalekiej przyszłości te urządzenia staną się rodzajem obowiązkowej elektronicznej „obroży”, którą będziemy dostawali w prezencie np. do ubezpieczenia zdrowotnego. To już się dzieje!
Firma Fitbit wypuściła niedawno – pod nazwą Inspire – pierwszą inteligentną opaskę, która jest w ogóle niedostępna dla konsumentów. Można ją dostać tylko kupując grupowe ubezpieczenie zdrowotne. Fitbit i współpracujące z nim firmy ubezpieczeniowe dotują opaski i wyposażają w nie pracowników dużych firm, których obejmują ubezpieczeniem grupowym. Klient dostaje opaskę za darmo, a właściwie jest ona wliczona w składkę ubezpieczeniową.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Podstawowe funkcje opaski są dość standardowe – śledzenie aktywności (czyli liczenie kroków i przebytych metrów) i snu, monitoring spalanych kalorii i przyjmowanie alertów o połączeniach i SMS-ach z „podpiętego” do opaski telefonu. Jest też opcja bardziej wypasiona – obejmuje śledzenie tętna, kondycji fizycznej i głębszą analizę snu.
Fitbit ma już w USA 6,8 miliona użytkowników, którzy są klientami różnych programów pracowniczych i ubezpieczeniowych (w tym ubezpieczeń zdrowotnych lub szpitalnych), oferuje je w 27 amerykańskich stanach. Dzięki opasce Inspire chce zwielokrotnić tę liczbę. Nie wiadomo ile kosztuje ta opaska, ale podobno cena jest dużo niższa od standardowych, sprzedawanych w sklepach.
Z jednej strony pewnie jest to zasługą braku kosztów dystrybucji (opaski są hurtem rozdawane użytkownikom-pracownikom firm korzystającym z ubezpieczenia), a z drugiej są dotowane przez ubezpieczycieli, dla których klient z opaską jest dużo „tańszy” w sensie generowanego poziomu ryzyka ubezpieczeniowego.
Czytaj też: Sprawdzasz cholesterol i tętno, ćwiczysz raz w tygodniu, a oni ci za to płacą
No bo tak: jeśli można uzależnić składkę ubezpieczenia zdrowotnego od tego czy dany klient zdrowo się odżywia, uprawia sport i ogólnie grzecznie się zachowuje, to po pierwsze spada prawdopodobieństwo wypłaty świadczenia, a po drugie można różnicować składkę dla użytkowników dobrze i źle się prowadzących. Z punktu widzenia ubezpieczyciela, który ogranicza nieco „losowość” swojego biznesu jest tu tylko pieniądza do zarobienia.
Zyskuje też sprzedawca opasek. W przypadku Fitbita mówimy wręcz o ratowaniu życia, bo rynek opasek powoli zagarniają producenci smartfonów – Apple Watch, Xiaomi, Huawei, czy Samsung Watch mają znacznie lepszy dostęp do klientów detalicznych, niż firmy specjalizujące się w produkcji i sprzedaży wyłącznie smartwatchów i inteligentnych opasek.
A pracodawca też chętnie dopłaci do „obroży”, którą za darmo dostanie pracownik i dzięki której będzie zmobilizowany do zdrowszego trybu życia. Jest w tym szansa na to, że taki delikwent będzie rzadziej korzystał ze zwolnień lekarskich, a w ślad za jego zdrowiem i tężyzną wzrośnie jego wydajność.
Czytaj: Już 2,6 mln Polaków płaci składki prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego
To będzie kolejny krok po telemetrii, którą znamy z ubezpieczeń samochodowych. W Polsce jeszcze nie zdobyła wielkiej popularności, ale nie zmienia to faktu, że kilkadziesiąt tysięcy kierowców oficjalnie zgodziło się na monitorowanie stylu jazdy w zamian za obietnicę przyznania zniżki w ubezpieczeniu, zwrot niewielkiej części ceny już zapłaconej składki albo możliwość zakupu tańszego ubezpieczenia w przyszłości.
Telemetria pomaga uzależnić cenę ubezpieczenia od stylu jazdy kierowcy i zmobilizować go do obniżenia ryzyka. wypadku. Ale ma też sporo krytyków, którzy twierdzą, że na drodze jest tyle nieprzewidzianych okoliczności, że wpływ kierowcy na to czy będzie miał wypadek czy nie, jest relatywnie niewielki. I całe to uzależnianie składki od stylu jazdy jest o do chrzanu.
Fakt, zniżki z tytułu „dobrego prowadzenia się” za kierownicą nie przekraczają zwykle poziomu standardowych rabatów marketingowych, co by potwierdzało, że na razie jest to głównie wabik dla klientów, a nie jakiś nowy model biznesowy.
Czy przypadkiem tak samo nie będzie z ubezpieczeniami, których składki lub dodatkowe bonusy są uzależnione od stylu życia, uprawiania sportu, dobrego odżywiania się? Cóż, wydaje mi się, że da się zauważyć pewną korelację między trzymaniem klienta „na krótkiej smyczy” (oczywiście w jego dobrze pojętym interesie :-)), a ryzykiem wydarzenia owocującego wypłatą odszkodowania lub świadczenia. Więc ten rodzaj ubezpieczenia prędzej stanie się osobnym modelem biznesowym, niż ubezpieczenia telemetryczne.
Natomiast pojawia się inne ryzyko. Niebezpieczenie zbliżamy się do sytuacji, w której ubezpieczenia będą „towarem” tylko dla pięknych i bogatych. Im bardziej można śledzić ruchy ubezpieczonego „obiektu”, tym bardziej precyzyjnie da się oddzielićź ludzi generujących wysokie ryzyko ubezpieczeniowe od tych, którzy generują ryzyko niskie. A od takiego oddzielenia „ziarna od plew” do odmowy ubezpieczenia ludziom generującym wysokie ryzyko już tylko krok.
Dobra wiadomość jest taka, że decyzja jest nadal w naszych rękach. Tego typu ubezpieczenia – „sprzężone” z opaskami lub smartwatchami – gdy pojawią się na naszym rynku, będą musiały zachęcić ceną. Pytanie: jaka będzie cena kontroli aktywności i stylu życia. Czy takie usługi będą warte 10% wartości „normalnego” ubezpieczenia, a może 50%?
zdjęcie: PocketLint