Przez dwa najbliższe lata w polskim budżecie państwa zabraknie pół biliona złotych. Te pieniądze będziemy musieli pożyczyć na wysoki procent od globalnych inwestorów. Czy wydamy je wyłącznie na najpotrzebniejsze rzeczy? Wygląda na to, że – po tym, jak dopłaciliśmy do wydobycia węgla w ostatnich 30 latach ponad 150 mld zł – w kolejnej dekadzie dopłacimy dodatkowe 42 mld zł. Czy nie da się inaczej? I co na to akcje spółek górniczych?
Mamy gigantyczną dziurę w państwowym budżecie na 2024 r. (już 240 mld zł, biorąc pod uwagę ostatnią nowelizację). W przyszłym roku mamy mieć w państwowej kasie aż 289 mld zł deficytu. Rozbuchane transfery społeczne (ok. 150 mld zł), gigantyczne wydatki na armię (150-200 mld zł), sięgający kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie deficyt w NFZ, porównywalna w skali dziura budżetowa w ZUS…
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Do tego wszystkiego dochodzi transformacja energetyczna, która może kosztować 1,5 biliona złotych w ciągu 20 lat. Sama budowa elektrowni atomowej pochłonie 150-200 mld zł. A trzeba przebudować sieci energetyczne, rozbudować produkcję prądu z wiatru (np. wielkie farmy wiatrowe na Bałtyku). Chcemy zmniejszyć do 20% odsetek prądu produkowanego z węgla, bo jest drogi i truje. Ale zanim węgiel przestanie być naszym problemem, dołożymy do jego wydobycia kolosalne pieniądze. Pieniądze, które przydałyby się gdzie indziej.
Wiele wskazuje na to, że – mimo spadającego popytu na węgiel kamienny – pomoc z naszych podatków dla polskich kopalń będzie znacznie wyższa, niż do niedawna zakładano. Sytuacja wokół polskiego górnictwa robi się absurdalna. Pojawiają się nowe pomysły, a to pod postacią projektu nowelizacji ustawy o funkcjonowaniu górnictwa węgla kamiennego, a to pod postacią Planu Strategicznej Transformacji spółki JSW. Czy to tylko kosztowne pudrowanie trupa?
Ile już wyniosły dopłaty i subwencje dla górników z budżetu państwa w latach 1990-2024? I ile dopłacimy do wydobycia węgla w przyszłości? I czy naprawdę nie można tego „wychodzenia z węgla” zorganizować inaczej?
Państwo dalej będzie pompowało w górnictwo kasę i… obligacje
Pod koniec października Ministerstwo Przemysłu złożyło do Komisji Europejskiej wniosek notyfikacyjny (trzeci już w ostatnich latach) dotyczący umowy społecznej dla górnictwa węgla kamiennego. Umowa społeczna z maja 2021 r. określa zasady i tempo wygaszania kopalń w naszym kraju do 2049 r. Wniosek, o którym mowa, opiera się na niej z jednym malutkim wyjątkiem – chodzi o brak wsparcia dla kopalni Bobrek-Piekary (będzie likwidowana szybciej, niż planowano).
Umowa społeczna, o której wspominamy, zakładała, że na dotacje z budżetu państwa dla nierentownych spółek górniczych do 2031 r. pójdzie 29 mld zł (w 2024 r. poszło na ten cel prawie 9 mld zł). Tymczasem we wniosku złożonym przez obecnie miłościwie nam panujących pojawia się kwota… 42 mld zł!
Kilka dni po złożeniu tegoż wniosku przedstawiciele rządu spotkali się z górniczymi związkami ze Śląska. W tymże regionie zaczęły też pojawiać się nowe „kwiatki”, mimo że jeszcze do wiosny daleko. Ot choćby związki zawodowe działające w kopalni Staszic-Wujek poprosiły dyrektora o dopłaty do przepracowanej dniówki za listopad i grudzień (w wysokości do 50 zł). Górnikom żyje się dobrze, mimo że generalnie branża jest nierentowna.
Pojawił się projekt nowelizacji ustawy o funkcjonowaniu górnictwa węgla kamiennego i ma on być przyjęty w I kwartale 2025 r., ale on się wydaje jedynie kosmetyką, a nie rewolucyjną zmianą. W projekcie czytamy, że likwidacja poszczególnych zakładów górniczych ma być prowadzona przez przedsiębiorców górniczych, a nie przez Spółkę Restrukturyzacji Kopalń, jak do tej pory.
Likwidacja ma być prowadzona ze środków funduszu likwidacyjnych i środków przedsiębiorstw, a po ich wyczerpaniu z dotacji budżetowej oraz „innych źródeł”, do których zalicza się podwyższenie kapitału zakładowego przedsiębiorstwa górniczego skarbowymi papierami wartościowymi przez Skarb Państwa. Projekt ten otwiera więc drogę do dalszej pomocy państwowej dla górnictwa, tym razem na drodze przekazywania obligacji skarbowych.
Polskie górnictwo jest pełne absurdów
Absurd absurdem w górnictwie pogania. Pod koniec tego roku po raz trzeci polski rząd składa wniosek do Komisji Europejskiej w sprawie umowy społecznej dotyczącej górnictwa. Potrzebna jest akceptacja Komisji Europejskiej pomocy publicznej dla polskich kopalń i górników. A tej akceptacji… nie ma. Czyli de facto wypłaty z budżetu dla Polskiej Grupy Górniczej (PGG) oraz Tauron Wydobycie (dziś: Południowy Koncern Węglowy), które miały miejsce w ostatnich latach, były… nielegalne w świetle unijnego prawa.
To nie wszystko. Skumulowane zyski tych kopalń, które otrzymywały pomoc publiczną w ostatnich latach – liczone jako EBITDA za lata 2022 i 2023 – wyniosły ok. 10 mld zł, jak obliczyła Fundacja Instrat. To głównie dzięki znacznemu skokowi ceny węgla (w 2021 r. kosztował średnio około 350 zł za tonę, a w 2022 r. już około 700 zł, a w 2023 r. aż 820 zł za tonę). Czyli właściwie te kopalnie były rentowne. Więc dlaczego im pomagać?
Bo – ze względu na wywindowane koszty – mają one problemy z płynnością, a pieniądze, wedle zapisów w prawie, otrzymują nie na podniesienie efektywności, lecz na stopniowe wygaszanie działalności. Dokładnie rzecz biorąc, w budżecie na rok 2025 zapisane zostało 2,4 mld zł na dopłaty do redukcji zdolności produkcyjnych. Poza tym rząd planuje przekazać obligacje skarbowe o wartości do 5,4 mld zł na podwyższenie kapitałów Polskiej Grupy Górniczej, Południowego Koncernu Węglowego i Węglokoksu. To inny rodzaj transferów do branży górniczej.
No dobrze, skoro kopalnie dostają pomoc na ograniczanie wydobycia, to jaki spadek jest planowany? No cóż, w załączniku do projektu ustawy budżetowej na 2025 r., nazwanym „Budżet państwa w układzie zadaniowym” znajduje się tabelka pokazująca planowane wydobycie węgla i okazuje się, że w 2025 i 2026 roku ma ono… nie spadać! Ma wynieść 48 mln ton, a dopiero w 2027 r. ma spaść o 1 mln ton.
Pod tabelką jest dopisek: „Należy mieć na względzie, że wzrost udziału odnawialnych źródeł energii w bilansie paliwowo-energetycznym skutkuje niższym zapotrzebowaniem na energię elektryczną produkowaną z węgla, a w konsekwencji zmniejszenie zapotrzebowania na węgiel”.
W dokumentach rządowych czytam, że „wielkość wydobycia węgla w Polsce ma istotne znaczenie dla zapewnienia niezależności krajowego rynku energii. Przyjęte wartości są zatem uwarunkowane koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego kraju”. Górnictwo zapewnia nam bezpieczeństwo energetyczne? Z jednej strony od czasu do czasu tak, bo np. jesienią, gdy uspokaja się wiatr i nie ma produkcji energii z fotowoltaiki, pojawia się zjawisko dunkelflaute, które powoduje konieczność uruchamiania wszystkich możliwych rezerw. Z reguły zasilanych węglem.
Właśnie na takie okoliczności w rachunkach za prąd jest rubryka „opłata mocowa”. Przychody z niej (ok. 14 zł miesięcznie na każdym rachunku za prąd) idą właśnie na utrzymywanie rezerwowych mocy. Zasilanych właśnie surowcem z kopalń węgla.
Z drugiej strony mówienie o tym, że górnictwo zapewnia nam bezpieczeństwo energetyczne, jest pewnym nadużyciem, bo przecież w trakcie kryzysu energetycznego polskie kopalnie nie zdołały pokryć potrzeb krajowych. Polska była zmuszona importować węgiel z Republiki Południowej Afryki oraz Ameryki Południowej… Owszem, energia węglowa wciąż obejmuje największą część polskiego miksu energetycznego, ale rzeczywistość pokazała, że w sytuacji kryzysowej trzeba się było ratować importem. A jak w to wszystko nie wierzycie, to macie link i screena:
Czy i Ty możesz zarobić na górniczym eldorado?
Stan zatrudnienia w sektorze górnictwa węgla kamiennego na koniec października 2023 r. wyniósł 76 100 osób. W trakcie istnienia III Rzeczpospolitej zmniejszył się kilkukrotnie. Problem w tym, że w ostatnich latach spada wydobycie węgla, ale również efektywność jego wydobywania (z około 830 ton na górnika w 2013 r. do około 646 ton w 2023 r. – to szacunki portalu WysokieNapiecie.pl na podstawie danych GUS, ARP i PGG). Tymczasem pensje górników idą w górę.
I to właśnie głównie to zjawisko odpowiada za wzrost kosztów w polskich kopalniach. W 2021 r. PGG miała 10 mld zł kosztów, z czego wynagrodzenia stanowiły 4,8 mld zł (48%), a w 2023 r. ta grupa miała 16 mld zł kosztów, z tego płace to 8 mld zł (czyli dokładnie połowa).
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego to właśnie w górnictwie zarabia się najlepiej w Polsce, bo przeciętne wynagrodzenie brutto w tym sektorze w 2023 r. wynosiło 12 800 zł. Warto jednak pamiętać, że tę statystykę zaburzają pensje kadry kierowniczej, a wedle Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń średnia pensja przeciętnego górnika wynosi 7860 zł brutto. A więc nie tak wiele, biorąc pod uwagę, jak trudna to praca.
Z drugiej strony górnicy otrzymują szereg dodatkowych świadczeń („trzynastka” i „czternastka”, „barbórkowe”, nagrody jubileuszowe zależne od stażu pracy, deputat węglowy lub jego ekwiwalent pieniężny). To oznacza, że realne średnie miesięczne wynagrodzenie brutto górnika może oscylować rzeczywiście w okolicach 10 000 – 12 000 zł brutto. Można w dogorywającej branży nieźle zarabiać? Można.
A czy inwestorzy, tacy jak my, mogą zarabiać na górnictwie? W teorii tak. Na warszawskim parkiecie są notowane akcje kopalń JSW i Bogdanka. Ta pierwsza jest z pewnością po tej ciemniejszej stronie polskiego górnictwa, bo choć w ostatnich latach generowała zyski (13,4 mld zł zysku operacyjnego w latach 2021-23), to rozczarowywała inwestorów, głównie w kontekście niewykorzystanych szans na jeszcze większe zarobki i wypłaty dywidend wobec dynamicznych wzrostów cen węgla koksowego.
Teraz pojawia się Plan Strategicznej Transformacji JSW (zakłada realizację zadań w czterech kluczowych blokach: poprawa efektywności wydobycia, optymalizacja procesów zakupowych, racjonalizacja wydatków inwestycyjnych i optymalizacja funkcji wsparcia, co ma dać do końca 2027 r. około 8,5 mld zł pozytywnych skutków finansowych), ale akcjonariusze i tak są wściekli, bo w trzy lata spółka straciła jedną trzecią swojej wartości.
Z kolei Bogdanka wydaje się fundamentalnie o wiele zdrowszą spółką od JSW (może się pochwalić wyraźną tendencją wzrostu przychodów i coraz bardziej pokaźnymi zyskami na akcję). A jednak i tak ogólny sentyment do polskiego górnictwa powoduje, że w trzy lata straciła 15% wartości, a w pięć lat jedną czwartą.
Notowania spółek Bogdanka i JSW na tle WIG20 – 3 lata
Źródło: Stooq
Za dopłaty do górnictwa można było mieć „atomówkę” (a może i dwie)
O dalszym losie kopalń będą decydowały takie czynniki jak polityka energetyczna kolejnych rządów, to, jak one będą definiować bezpieczeństwo energetyczne, oraz dynamika rozwoju OZE. Jasne, nie powinniśmy radykalnie zmniejszać produkcji w Polsce, dopóki energia węglowa ma istotny, bo 61-procentowy udział w miksie (polskie elektrownie potrzebują obecnie co roku około 30 mln ton węgla) – trzeba to robić w skoordynowany sposób, by nie uzależnić się od importu (wtedy dostawcy mogliby podnosić ceny surowca). Jednak z drugiej strony to szaleństwo pod postacią dopłat do górnictwa musi mieć jakieś granice.
A tych dopłat w III Rzeczpospolitej było sporo. W latach 1990-2020 dotacje od państwa polskiego dla górnictwa wyniosły około 135 mld zł – jak oszacował w 2020 r. portal Business Insider. W latach 2021-24 polskie górnictwo, na różne sposoby, otrzymało wedle naszych obliczeń około 12 mld zł pomocy publicznej. Jeśli dodamy do tego te blisko 9 mld zł pomocy planowanej na 2025 r., wychodzi nam, że w latach 1990-2024 polskie górnictwo węgla kamiennego otrzymało od państwa ok. 147 mld zł pomocy, a w okresie 1990-2025 może otrzymać około 156 mld zł.
Trudno obrazować, jak duża jest to suma, bo przecież wartość złotego zmieniała się w czasie, więc 1 mld zł z 1994 r. był czym innym niż 1 mld zł obecnie. Generalnie jednak to jest bardzo dużo pieniędzy. Czy ta gra naprawdę była warta świeczki? Te pieniądze poszły na innowacyjne rozwiązania i podniesienie produktywności kopalń czy raczej na pensje?
„Zatrudniamy 72 000 górników i wydobywamy mniej węgla energetycznego, co Wielka Brytania, gdy zatrudniała 10 000 górników. Na każdej tonie wydobytego surowca polskie górnictwo notuje średnio 300 zł straty. Koszt wydobycia polskiego węgla kamiennego jest średnio 5-krotnie wyższy niż amerykańskiego. Kiedy wreszcie któryś rząd powie „dość”?”
– napisał ostatnio w portalu X Jakub Wiech, dziennikarz specjalizujący się w tematyce energetycznej. Czy nie lepiej było szybciej rozwijać OZE i budować elektrownię atomową (za tę sumę mielibyśmy co najmniej jedną, a może i dwie)? A może tutaj chodziło tylko o święty spokój polityków, żeby nikt nie palił opon na ul. Wiejskiej, żeby nikt nie walił kilofami w chodnik? Historię górniczych protestów przypomniał jakiś czas temu polski think-tank Warsaw Enterprise Institute, a że były one efektywne, to pokusił się o określenie górników mianem jednej z grup trzymających władzę.
Jasne, polskie władze myślą o zmianach – o transformacji, jak to się ładnie określa. Ostatnio Ministerstwo Klimatu i Środowiska zaprezentowało scenariusze transformacji sektora górniczego. Jeden to scenariusz ambitny (WAM – with additional measures), a drugi bazowy (WEM – with existing measures).
Ten pierwszy scenariusz zakłada m.in., że w 2030 r. z węgla ma pochodzić 22% energii elektrycznej produkowanej w Polsce, wobec 60% w 2023 r., a zużycie węgla kamiennego w 2030 r. nie przekroczy 22,5 mln ton (w 2023 r. polskie kopalnie wydobyły ok. 49 mln ton). Scenariusz bazowy zakłada wydobycie na poziomie 30 mln ton w 2030 r., co jest spójne z umową społeczną.
Problem w tym, że polski rząd niby coś chce w tej materii zrobić, ale niewiele mu się udaje, oprócz przekazywania kolejnych dotacji. Dwa lata temu Najwyższa Izba Kontroli nie zostawiła suchej nitki na „Programie dla sektora górnictwa kamiennego w Polsce” przejętego przez Radę Ministrów w styczniu 2018 r. I zaapelowała o nowy program, uwzględniający przyjętą przez rząd w 2021 r. Politykę Energetyczną Polski do 2040 r.
Elektrownie węglowe są w większości przestarzałe i nierentowne, górnictwo węglowe jest nieefektywne, a unijne opłaty za emisję CO2 rosną. Udział węgla w polskiej produkcji prądu wynosi 61% i maleje. I niech spada dalej, na rzecz OZE i atomu.
Źródło okładki: Unsplash