Polski system podatkowy to coraz większa katastrofa i widać to nie tylko przy składaniu zeznań podatkowych, ale i w raportach porównujących polskie podatki z zagranicznymi. Teraz politycy zabrali się za „naprawianie” składki zdrowotnej, którą poprzedni rząd premiera Morawieckiego uczynił jednym wielkim bałaganem. A przy tym naprawianiu mocno błądzą. Nie chodzi o to, że podatki w Polsce są za wysokie (bo na tle krajów rozwiniętych – nie są). Są za to niesprawiedliwe, skomplikowane, niestabilne. I to zaczyna „rozwalać” możliwości rozwoju naszego kraju
Podatki w Polsce to dziedzina pełna paradoksów. Mniej więcej połowa Polaków w ogóle nie wie, że płaci podatki. Nie zdaje sobie sprawy, jaka jest różnica między płacą netto i brutto, nie widzi podatku VAT naliczanego w sklepach, nie ma zielonego pojęcia, że połowa ceny paliwa to podatki. Wypadamy słabo pod względem konkurencyjności podatkowej zwłaszcza w porównaniu z innymi krajami naszego regionu. Wielu ekonomistów obawia się, że to już odbija się w mniejszych inwestycjach zagranicznych.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Polski system podatkowy, czyli horror
Mamy system podatkowy tak skomplikowany, że potrafią się w nim połapać chyba tylko doradcy podatkowi. Cała reszta obywateli już kompletnie nie jest w stanie obliczyć, jakie podatki płaci i dlaczego. Dość powiedzieć, że – zarabiając ponad 120 000 zł rocznie i mając jakieś dodatkowe dochody – mogę zapłacić od 0% do 41% podatku dochodowego, w zależności od tego, na czym te pieniądze zarobiłem i od tego czy… jestem sprytny.
Jeśli zarobiłem te pieniądze na nieruchomościach, to (pod pewnymi warunkami) mogę w ogóle nie zapłacić podatku od dodatkowego dochodu. Jeśli zarobiłem w banku albo na obligacjach – to zapłacę 19%. Jeśli w pracy na etacie – to 32% plus 9% składki zdrowotnej. Jeśli jestem sprytny i założę działalność gospodarczą – to 19% podatku liniowego plus 4,9% składki zdrowotnej. Jeśli jestem bardzo sprytny i przeniosę się na ryczałt ewidencjonowany – to np. 8,5%.
Składki ZUS w przypadku przedsiębiorców wynoszą już co najmniej 1600 zł miesięcznie, niezależnie od tego, czy firma osiągnęła jakikolwiek zysk. Jeśli ktoś jest sprytny, to zostaje rolnikiem i płaci składkę do KRUS – kilka razy niższą. Składka zdrowotna to dodatkowy podatek – na etacie płacę 9% wynagrodzenia, na działalności gospodarczej – 4,9%, a na ryczałcie – ustaloną ryczałtowo kwotę, niezależną częściowo od dochodów. Kto jest sprytny, wciąż może płacić mniej.
Na pasek płacowy nawet nie próbujemy spoglądać, bo i tak nic z tego nie rozumiemy. W umowie mamy wynagrodzenie brutto, ale na rękę dostajemy mniej, bo pracodawca odprowadza za nas składki do ZUS i NFZ. Ale pracodawcę nasz etat kosztuje znacznie więcej niż pensja brutto, bo on też płaci za nas składki. Z tego, co sam zarobi. To się nazywa „brutto brutto”. Chore? Do tego dochodzi stromy próg podatkowy, powyżej którego podatek rośnie nagle z 12% do 32%.
Politycy próbują „naprawić” składkę zdrowotną. I boleśnie błądzą
Ostatnio politycy zabrali się za „naprawianie” składki zdrowotnej. Poprzedni rząd premiera Morawieckiego spowodował, że ona wzrosła dla wszystkich, ale bardziej dla przedsiębiorców (rozliczających się podatkiem liniowym). Teraz wynosi 9% zarobków dla pracowników, 4,9% dla pracodawców, a osoby rozliczające się ryczałtem płacą kwotową składkę, niezależnie od zarobków.
Jak ma być? Jeszcze weselej. Od 1 stycznia 2025 r. minimalna podstawa wymiaru składki zdrowotnej zostanie zmniejszona do poziomu 75% minimalnego wynagrodzenia. A od 1 stycznia 2026 r. – trzymajcie się poręczy – będzie wprowadzona (o ile Sejm to przegłosuje, a prezydent podpisze) dwuelementowa podstawa wymiaru składki zdrowotnej dla przedsiębiorców.
- część zryczałtowana składki będzie wynosić 9% od kwoty 75% minimalnego wynagrodzenia za pracę;
- część „domiarowa” będzie liczona od dochodów powyżej 1,5-krotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia. W przypadku przedsiębiorców rozliczających się skalą podatkową lub podatkiem liniowym będzie to 4,9%, a w przypadku przedsiębiorców rozliczających się ryczałtem – od nadwyżki przychodów powyżej 3-krotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia będzie stawka 3,5%.
Zamiast uprościć składkę zdrowotną – „włożyć” ją do podatku PIT a najlepiej przekształcić system podatkowy tak, żeby nie było już w nim takich różnic w płaceniu za to samo (dlaczego pracownik ma płacić składkę na zdrowie 9% od dochodu, przedsiębiorca 4,9% od dochodu, rolnik 50 zł od hektara, a ktoś na podatku zryczałtowanym – stałą kwotę miesięczną?) – politycy jeszcze bardziej komplikują.
Zamiast policzyć, ile potrzebujemy na zdrowie (realnie pewnie 200 mld zł rocznie, co oznacza jakieś 700 zł na głowę Polaka miesięcznie) i w miarę sprawiedliwie obciążyć wszystkich jakąś kwotą (bogatszego – trochę większą, biedniejszego – trochę mniejszą), to jeszcze bardziej rzecz komplikujemy.
Jaja, które dzieją się przy okazji, jak politycy próbują „naprawić” składkę zdrowotną, widać że polski system podatkowy to istny horror i wymaga natychmiastowej reanimacji lub ewentualnie rozwalenia i zbudowania od nowa. Dlaczego nie możemy płacić takiego samego podatku od każdego dochodu, jaki osiągniemy? Dlaczego składka zdrowotna nie może być składką, a nie podatkiem? Dlaczego jedni płacą do NFZ po kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie (i w życiu nie skorzystają z państwowej ochrony zdrowia za takie pieniądze), a inni prawie nic?
Nic dziwnego, że w sieci coraz więcej jest takich kozaków, którzy uważają, że samodzielnie zadbają o swoje zdrowie lub emeryturę, wybudują własnym sumptem drogi lub infrastrukturę energetyczną, zagwarantują sobie na własny koszt bezpieczeństwo. Prowadziłoby to zapewne do anarchii (z czegoś trzeba utrzymywać państwo), ale to świadczy, że coraz więcej Polaków nie chce żyć w takim podatkowym chaosie.
Tyle że fiskus nie jest właściwym adresatem takich narzekań. Służby skarbowe są jedynie wykonawcą obowiązujących regulacji prawnych. Zatem oczy należałoby zwrócić raczej w kierunku tych, którzy uchwalają mniej lub bardziej fortunne ustawy i akty. To nie organy skarbowe są odpowiedzialne za „biegunkę” legislacyjną w zakresie podatków, lecz twórcy prawa.
Im bardziej chore państwo, tym więcej ustaw
A jak powiadał Tacyt w starożytności: im bardziej chore państwo, tym więcej w nim ustaw. Od lat proces tworzenia prawa śledzi firma doradcza Grant Thornton (tu jej ostatni raport). Z ustaleń firmy Grant Thornton wynika, że w 2023 r. uchwalono ponad 34 000 stron nowego prawa. To o 8% więcej niż w 2022 r., co jest też drugim najwyższym wynikiem w historii. W życie weszły 553 nowe przepisy dla firm, a 1051 zmieniło swoje brzmienie – w tym samym czasie jedynie 41 przepisów straciło moc.
Źródło: Grant Thornton
Dla co czwartego projektu ustawy w Rządowym Centrum Legislacji brakuje jakiejkolwiek dokumentacji z przeprowadzonych konsultacji z obywatelami, a w przypadku co drugiego ustawodawca nie odniósł się do nadesłanych przez różne stowarzyszenia i grupy obywateli uwag. Do tego vacatio legis, czyli okres, w jakim regulacja wchodzi w życie, w ustawach gospodarczych skróciło się w 2023 r. do rekordowych 31 dni. Vacatio legis powinno być liczone w latach, by adresaci prawa mieli czas na dostosowanie się do nowych wymogów.
Źródło: Grant Thornton
U naszych południowych sąsiadów – Czechów – okres vacatio legis jest o wiele dłuższy (dane dla 2021 r.). W Polsce przeznaczone są na to 33 dni (ustawy) i 7 dni (rozporządzenia), zaś w Czechach prawie 99 dni (ustawy) i 42 dni (rozporządzenia). A zatem można w sposób bardziej wyważony ustalać terminy wejścia prawa w życie.
Jak vacatio legis wygląda w sprawach podatków? Cennych wskazówek m.in. pod tym względem dostarcza opracowanie PwC, z którymi zapoznasz się tutaj. Z szacunków tej firmy konsultingowej wynika, że podatkowe vacatio legis skróciło się z 50 dni do 15 dni (mediana długości okresu dla ustaw nowelizujących ustawy o CIT, PIT i VAT dla okresów 2012-2017 w porównaniu z okresem 2018-2022). Wynikałoby z tego, że zmiany podatkowe są wprowadzane „na gwałt”.
A można to z pewnością czynić w sposób o wiele bardziej zrównoważony i przewidywalny. Przykładem jest Estonia, numer jeden przyjazności podatkowej wśród gospodarek OECD. To maleńkie państwo w północnej Europie zobowiązało się w kodeksie podatkowym, że będzie przestrzegać 6-miesięcznego vacatio legis w przypadku ustaw o daninach publicznych.
Ponoć prawo nie powinno działać wstecz. Tak przynajmniej uczą na studiach prawniczych, ale polski ustawodawca potrafi skutecznie wybić z głowy tę zasadę praktykom gospodarki. Obowiązek sporządzenia strategii podatkowej za 2020 r. został wprowadzony dopiero w 2021 r. Resort finansów stwierdził, że zasada niedziałania prawa wstecz nie jest bezwzględna, gdyż można od niej odstąpić w przypadku ważnego interesu publicznego. Czy to nie ociera się o drwinę ze zdrowego rozsądku?
A przecież można inaczej konstruować rzeczywistość podatkową, tak żeby ona była przyjazna dla społeczeństwa, bo tylko tą metodą można poprawić zaufanie społeczne do państwa. Podpowiedzią, jak warto do tego podchodzić, jest poniższa infografika. Pokazane są na niej dobre praktyki legislacyjne stosowane w innych państwach europejskich.
Źródło: PwC
Polski system podatkowy drugim najtrudniejszym na świecie
Grant Thornton policzył, że aby być na bieżąco z regulacjami prawnymi, należałoby w skali roku przeczytać ok. 19 400 stron maszynopisu aktów prawnych. Co w przeliczeniu na każdy dzień roboczy przekłada się na lekturę 77 stron ustaw i rozporządzeń – dwie i pół godziny. Dziennie!
Z punktu widzenia przedsiębiorców najważniejsze jest 20 ustaw – dotyczą one m.in. VAT, PIT, CIT, akcyzy, ordynacji podatkowej, rachunkowości, systemu ubezpieczeń społecznych czy kodeksu pracy. Jeżeli nie znasz ich na wyrywki, to tylko kwestią czasu jest to, aż polegniesz. Grant Thornton oszacował, że 20 najważniejszych ustaw gospodarczych przez ostatnie 20 lat zwiększyło swoją objętość o 53%. Niektóre z nich urosły dwukrotnie.
Źródło: Grant Thornton
Zgodnie z raportem Parlamentu Europejskiego z lutego 2023 r. polscy przedsiębiorcy poświęcają średnio 334 godziny rocznie na wypełnienie obowiązków podatkowych, co plasuje Polskę na drugim miejscu od końca pod względem liczby godzin w Europie (tuż po Bułgarii z 441 godzinami).
Źródło: Bank Światowy
Taki nakład czasu poświęconego na sprawy podatkowe ma oczywiście również wymiar finansowy. Średnie koszty poniesione w związku z wywiązywaniem się z obowiązków podatkowych w zakresie CIT w Polsce stanowią 2,4% obrotu, co jest jednym z najwyższych wyników w UE (gorsze wyniki ma jedynie Cypr z 2,6%). Zwróćmy uwagę, że mowa w tej statystyce wyłącznie o CIT, a to przecież nie wyczerpuje całokształtu kwestii podatkowych.
Źródło: VVA/KPMG
W efekcie okazuje się, że Polska ma drugi najbardziej skomplikowany system podatkowy według Tax Complexity Index, przygotowywanego przez naukowców z niemieckich uniwersytetów z Paderborn i Monachium (próba obejmowała 64 kraje). Gorsze od nas było tylko Peru. A na pierwszych trzech czołowych miejscach uplasowały się Urugwaj, Estonia i Szwajcaria.
Źródło: Tax Complexity Index
Kilka dni temu ukazał się najnowszy raport Tax Foundation, jednego z bardziej poważanych think-tanków w dziedzinie podatków na świecie, na temat konkurencyjności gospodarek państw, wchodzących w skład OECD – opracowanie przeczytasz pod tym linkiem.
Na 38 członków organizacji Polska została sklasyfikowana na ósmym miejscu od końca (31. miejsce, czyli oczko niżej niż rok wcześniej). I była jedynym krajem z regionu Europy Środkowo-Wschodniej, który znalazł się w dolnych rejonach zestawienia. Inne państwa tego obszaru geograficznego dla odmiany były w czołówce rankingu. To przypadki Estonii (1 pozycja), Łotwy (2 pozycja), Litwy (5 pozycja), Węgier (7 pozycja), Czech (8 pozycja) i Słowacji (9 pozycja). W pierwszej dziesiątce nie zabrakło jeszcze miejsca dla Nowej Zelandii, Szwajcarii, Luksemburga i Izraela.
Polskie podatki pod lupą. Ósme miejsce od końca
Think-tank klasyfikuje poszczególne gospodarki OECD pod kątem kilku parametrów podatkowych. Chodzi o podatki:
>>> od osób prawnych (m.in. CIT) – Polska zajęła 12 miejsce (pierwsza trójka objęła Łotwę, Estonię i Litwę), bo nasz podatek od spółek jest dość niski (9% lub 19%) i dość prosty, wyższą stawkę płaci się po przekroczeniu przychodu w równowartości 2 mln euro. Mamy jeszcze podatek minimalny, liczony od przychodów, by wielkie korporacje nie generowały sztucznych strat, by zyski wykazywać w bardziej przyjaznych jurysdykcjach.
>>> od osób fizycznych (m.in. PIT) – Polska zajęła 11 miejsce (wygrały Słowacja, Estonia, Łotwa). Wysoko, bo mamy tylko dwie stawki podatkowe (12% i 32%), jednolitą kwotę wolną od podatku (30 000 zł rocznie) oraz daninę solidarnościową od dochodów powyżej 1 mln zł. Wydaje się, że ranking „nie zauważył” niesprawiedliwości polegającej na tym, że od tego samego dochodu Polak może zapłacić albo 0% podatku, albo np. 41%.
>>> od konsumpcji (m.in. VAT) – Polska zajęła 37 miejsce (wygrały Korea Płd., Nowa Zelandia, Szwajcaria). W przypadku podatku VAT Polska jest antyprzykładem podatkowym, mamy dużo stawek, dużo wyjątków, mało kto może się w tym wszystkim połapać. A mniej więcej 15% gospodarki stanowi szara strefa (czyli płacenie za usługi „bez paragonu”).
>>> od majątku (m.in. nieruchomości, dziedziczenie, darowizny, dochody kapitałowe) – Polska zajęła 30 miejsce (wygrały Estonia, Słowacja, Meksyk), prawdopodobnie z powodu skomplikowania podatków dotyczących spadkobrania. Nie ma w Polsce podatku katastralnego, a wynajem nieruchomości wiąże się z prostym podatkiem 8,5% od przychodu (do pewnego limitu).
>>> od transakcji w wymianie zagranicznej – Polska zajęła 23 miejsce (wygrały Szwajcaria, Wielka Brytania, Węgry).
Co znalazło uznanie w oczach jurorów Tax Foundation, co zaś spotkało się z ich dezaprobatą? Wśród niektórych mocnych strony polskiego systemu podatkowego eksperci wskazali m.in. to, że mamy niższą od średniej stawkę podatku od osób prawnych wynoszącą 19% (średnia dla OECD wynosi 23,9%). Ponadto atutem jest szeroka sieć umów o unikaniu podwójnego opodatkowania obejmującą 87 krajów.
Jako słabości systemu Tax Foundation uznał m.in. wiele „zakłócających” się nawzajem podatków majątkowych z oddzielnymi obciążeniami (od przeniesienia własności nieruchomości, aktywów rzeczowych, aktywów bankowych i transakcji finansowych). Firmy są poważnie ograniczone pod względem kwoty strat, które mogą wykorzystać do zrównoważenia przyszłych zysków (nie są w stanie wykorzystać strat do zmniejszenia przeszłego dochodu podlegającego opodatkowaniu). A firmy (głównie małe) mają dużo ograniczeń dotyczących wpisywania różnych rzeczy w koszty.
Na pierwszej pozycji w rankingu – po raz jedenasty z rzędu – znalazła się Estonia. W opinii specjalistów Tax Foundation to zasługa kilku atutów. Głównym jest to, że system podatku dochodowego od osób prawnych obciąża wyłącznie zyski wypłacane, co pozwala przedsiębiorstwom reinwestować swoje zyski bez konieczności uiszczania daniny (to tzw. „estoński CIT”, który jest też w Polsce, ale w ograniczonej formie). VAT mają w Estonii prosty i ma umiarkowaną stawkę (22%). A podatki od nieruchomości dotyczą wyłącznie gruntów. Do tego w Estonii nie ma podatku spadkowego.
W tym zestawieniu ciekawy jest jeszcze przypadek Korei Płd. Mimo że to wschodnioazjatyckie państwo zajęło 24 lokatę w rankingu, to nie miało sobie równych pod względem podatków konsumpcyjnych. Podstawowa stawka VAT wynosi tam 10%, a co ważniejsze, stosuje się ją do bardzo szerokiej bazy towarów i usług, które odpowiadają za 79% konsumpcji końcowej.
Trzy pomysły na uproszczenie podatków
Polski system podatkowy wcale nie musi przypominać horroru dla podatników. Pytanie, czy jego zmiana nie powinna oznaczać kompletnej przebudowy, bo pudrowanie tego trupa może po prostu nie mieć sensu. Jakie to mogłyby być pomysły? Najbardziej konstruktywne propozycje zawierają następujące rozwiązania:
>>> Zrezygnowanie z podatku PIT i CIT na rzecz prostego podatku od przychodów, bez żadnych ulg, odpisów. Eksperci różnie odpowiadają na kwestię tego, czy taki podatek powinien być progresywny. System podatkowy składałby się z podatku od przychodów oraz podatku od konsumpcji z jednolitą stawką VAT. I tyle.
>>> Pozostawienie podatku PIT, ale ujednolicenie stawek, by bez względu na rodzaj przychodów podatnik płacił taką samą stawkę (niezależnie od tego, czy zarobił dzięki pracy, majątku czy dzięki kapitałowi). Tutaj też jest spór na temat progresji oraz kwestii ulg podatkowych. Część ekonomistów-reformatorów uważa, że ulgi na dzieci, na zmianę źródeł energii i inne (które uznamy za słuszne) powinny zastąpić obecny system świadczeń i dopłat. Różnie też mówią o tym, czy i jak duża powinna być kwota wolna od podatku.
>>> Zamiana składek na NFZ oraz innych na osobne podatki lub też ich uproszczenie i zryczałtowanie dla wszystkich, czyli niezależnie od dochodu każdy płaci 1000 zł miesięcznie na publiczną ochronę zdrowia. Potrzebujemy ok. 200 mld zł rocznie, pracujących jest ok. 20 mln, co oznacza mniej więcej 1000 zł miesięcznej składki.
Jak Wam się podobają te pomysły? A może macie własne? Dawajcie w komentarzach!
CZAS NA UPROSZCZENIE PODATKÓW? POSŁUCHAJ!
>>> W 231. odcinku „Finansowych Sensacji Tygodnia” gościem Macieja Samcika był prof. Adam Mariański, szef i twórca Mariański Group. To kancelaria zajmująca się doradztwem podatkowym i strategicznym, pomocą w zarządzaniu majątkiem zamożnych Polaków oraz doradztwem w tworzeniu fundacji rodzinnych. I właśnie od fundacji rodzinnych zaczęliśmy naszą rozmowę. Ministerstwo Finansów uważa, że duża część z nich powstała tylko po to, żeby optymalizować podatki. I chce ograniczyć ich przywileje. Czy to dobry pomysł? Drugim tematem naszej rozmowy są podatki. Jak należałoby zmienić system podatkowy w Polsce, żeby było sprawiedliwie? I jak zreformować PIT – najbardziej „nierówny” podatek?
Źródło zdjęcia tytułowego: Volkan Olmez/Unsplash