1 września 2024

Nowy, wspaniały świat, czyli jeden wielki regulamin. Sami sobie tak urządziliśmy życie, że zależymy od bezsensownych kliknięć

Nowy, wspaniały świat, czyli jeden wielki regulamin. Sami sobie tak urządziliśmy życie, że zależymy od bezsensownych kliknięć

Nasze życie w coraz większym stopniu zależy od przypadkowych kliknięć. Problem w tym, że ci, którzy za to odpowiadają, wcale nie ułatwiają nam zadania i przeładowują nas kompletnie nieprzydatnymi informacjami. Z tego powodu kliknięcia są jeszcze bardziej przypadkowe, a nasze życie coraz bardziej przypomina przechodzenie przez regulamin, którego nie przeczytaliśmy. Jak wyjść z tej matni?

Ostatnio zachciało mi się nowoczesności. I Bóg od razu mnie za to pokarał. Z bankowości internetowej korzystam do niepamiętnych czasów, ale postanowiłem również zainstalować w smartfonie aplikację mobilną. Coś gdzieś źle kliknąłem albo nie kliknąłem tego, co powinienem, i za nic nie mogłem dostać się do mojego konta, bo jakoś nie chciało się ono powiązać z tą właśnie aplikacją mobilną. W końcu sobie poradziłem, ale straciłem na to dwie godziny. Bo zabrakło informacji, co i gdzie źle kliknąłem. Do dziś tego nie wiem. 

Zobacz również:

Gdy zabraknie informacji, klient straci czas

Zabrakło informacji? Ojej. Wam też się to zdarzyło? Mi zdarzyło się wielokrotnie. Próbowałem założyć w banku konta walutowe. Wypełniałem online wszystkie formularze – wniosek odrzucony. Informacji o powodach brak. Więc próbowałem kolejny raz i kolejny, tracąc mnóstwo czasu i pielęgnując swoją rosnącą frustrację – za każdym razem z tym samym efektem. Był weekend więc musiałem odczekać do poniedziałku, żeby połączyć się z konsultantem.

W końcu dowiedziałem się, że powód był jak zwykle banalny – nie zaznaczyłem jakiegoś pola w rubryce „rezydencja podatkowa”. Problem był w tym, że nie wiedziałem, że musiałem kliknąć w jedno dodatkowe pole, a informacji o tym nie było żadnej. Jakiś błąd sprawił, że można było złożyć niekompletny wniosek, choć formularz powinien podpowiedzieć, że to niemożliwe. 

Przykłady można mnożyć w nieskończoność i tego typu absurdy otaczają nas ze wszystkich stron. Chciałem zamknąć rachunek maklerski w mBanku, ale nawet nie wiedziałem jak do tego się zabrać. Nigdzie nie znalazłem żadnego przycisku „zamknij rachunek”. Poszedłem do oddziału, skąd zostałem odesłany na infolinię. Tam dowiedziałem się, że trzeba to zrobić wysyłając do banku odpowiedni formularz tradycyjnym listem. Znalezienie tego formularza na stronie mBanku wcale nie było proste, bo jestem tam milion zakładek i formularzy, więc zajęło to trochę czasu.

Utknąłem jednak na dobre przy rubryce „ID klienta”. O co kaman? Na moim koncie nie ma żadnego pola opisanego jako „ID klienta”. Na logikę chodzi o jakiś numer identyfikacyjny, ale który: login? Numer rachunku (którego?), rachunku maklerskiego czy jeszcze jakiegoś innego? Długo myślałem i stwierdziłem, że i tak nic nie wymyślę, wiec znowu zadzwoniłem na infolinię. „A nie, tego nie musi pan wypełniać” – dowiedziałem się.

Zacząłem krzyczeć. Głośno. Nie jestem z tego specjalnie dumny, ale tak było. Czujnie dopytałem co w takim razie trzeba, a co nie. „Numeru umowy też nie musi Pan wpisywać” – usłyszałem. Nie była w stanie mi wyjaśnić, dlaczego w formularzu są pozycje, które są zupełnie zbędne. Pewnie są tam dlatego, że ktoś za ciężkie pieniądze je wymyślił, więc już zostały. A że klienci tracą z tego powodu czas? Cóż, taka karma.

Na stronie internetowej ubezpieczyciela UNIQA jest miejsce, gdzie można zostawić swój numer telefonu. Jest też informacja, że oddzwaniają od ręki. Super. Skorzystałem. Pokazał się komunikat, żebym miał blisko telefon, bo już dzwonią. I tak się stało – zadzwonili natychmiast, po czym przez dobre pół godziny automat mówił do mnie, że… wszyscy konsultanci są zajęci i muszę czekać. A czas to pieniądz.

Brak informacji, zbędne pola w formularzach to jedno. Ale jest i większy problem – skłonność do wykonywania procedur zamiast do rozwiązywania problemów. 

Dlaczego aplikacja nie działa? Pracownik banku nie pomoże

Wydaje się, że duże koncerny szkolą swoich pracowników w bezmyślnym wykonywaniu procedur, natomiast nie uczą ich, jak rozwiązywać problemy. Oto przykład z mBanku, którego pewnie jestem najbardziej pechowym klientem. Otóż nagle przestała działać aplikacja mobilna, co oznacz dla mnie, że faktycznie utarciem dostęp do swoich pieniędzy. Nie mogłem z nic zapłacić. W aplikacji wyświetlił się komunikat, żeby skontaktować się z bankiem.

Zrobiłem to, choć dodzwonienie się na mLinię nigdy nie jest proste i szybkie. Tam w końcu usłyszałem, że nie wiadomo, dlaczego aplikacja nie działa, ale radzą żeby odinstalować aplikację i zainstalować ją ponownie. I to jest w zasadzie jedyne co mogą mi poradzić. Instalacja aplikacji nie zawsze jest prosta (i nie była, o czym później) i trzeba ją na nowo konfigurować. Dlatego podjąłem bohaterską próbę uruchomienia aplikacji bez jej odinstalowania.

Straciłem ponad godzinę, żeby na infolinii przebić się przez telekody i telepiny (których oczywiście nie pamiętałem). Byłem przełączany do czterech różnych konsultantów i każdemu z nich od początku musiałem opowiadać, z czym dzwonię. Przełączanie też nie następowało sprawnie, bo za każdym razem musiałem swoje odczekać. Dwa razy zostałem gruntownie przeegzaminowany z moich danych osobowych (i mojej rodziny – nazwisko panieńskie matki). Okazało się, że potrzebny jest dostęp do e-maila. A tak się składało, że ja nie miałem go komputerem. W rezultacie nic nie załatwiłem.

Wróciłem do punktu wyjścia czyli jednak musiałem odinstalować i zainstalować aplikację. Oczywiście, tak przypuszczałem, aplikacja nie chciała się zainstalować. Dlaczego – nie wiadomo, bo żadnej informacji nie wyświetlała, poza komunikatem „aplikacja mBank nie może zostać zainstalowana”. Po długim namyśle doszedłem do tego, że mam na telefonie zbyt mało miejsca, by się zmieściła. Miejsce zrobiłem, aplikację zainstalowałem. Ale musiałem wykonać mnóstwo bezsensownych kliknięć, których można mi było zaoszczędzić. Wystarczyło przekazać mi informację „za mało miejsca na dysku”.

Wcześniej podobną przygodę miałem podczas próby zainstalowania aplikacji mobilnej banku ING. Nie udało się. Dlaczego? Nie wiadomo, na telefonie wyświetlał się tylko komunikat, że aplikacja nie może zostać zainstalowana. W efekcie zrezygnowałem z konta.

Bezradna pracownica banku tłumaczyła, że być może telefony Huawei niespecjalnie lubią się z amerykańską korporacją Google, skąd tę aplikację należało pobrać. Szukaliśmy pomocy na infolinii ING, ale jej nie znaleźliśmy, bo infolinia akurat padła. Dlaczego aplikacji banku nie można pobrać z jego strony na mój telefon? Nie wiadomo.

„Pole opłaty pocztowej”, czyli… miejsce na znaczek

Wspólny mianownik tych historii jest oczywisty: często i coraz częściej znajdujemy się w sytuacji, kiedy jesteśmy bezradni wykonując proste z pozoru czynności na naszych osobistych urządzeniach elektronicznych codziennego użytku. Jednak, moim zdaniem, winę za to ponoszą ci, którzy tych narzędzi nam dostarczają. Po prostu nie dostarczają nam potrzebnych informacji do tego, żebyśmy mogli sprawnie, a najlepiej intuicyjnie, zrobić dokładnie to, co chcemy.

Dzieje się tak dlatego, że nikt nie dba o takie przekazanie nam niezbędnych informacji, żebyśmy je zrozumieli i potrafili z nich korzystać. Moim zdaniem jest to coraz większy problem, który wykracza daleko poza nasze problemy z codzienną elektroniką i Internetem. Przykładów są miliony, a pierwszy już podałem: podczas prób instalowania aplikacji ING wyświetlał się jedynie komunikat, że aplikacja nie może być zainstalowana. Ale dlaczego? Nie wiedząc na czym polega błąd, nie można go naprawić.

Z podobnymi sytuacjami spotykamy się na każdym kroku. Każdemu z nas zapewne zdarzyła się taka sytuacja, że musiał wypełnić jakiś formularz przez internet, ale nie udawało mu się to zrobić, bo np. wyświetlał się komunikat „Wystąpił błąd”. Ale jaki? Najczęściej okazuje się, że chodzi o zły format numeru telefonu czy daty: niektóre aplikacje żądają samych cyfr, inne każą oddzielać je spacjami lub myślnikami. Ale rzadko która aplikacja wskazuje jasno i konkretnie o co chodzi.

Wróciłem właśnie z poczty, gdzie moją uwagę przykuł wzór adresowania listu. Bardzo słusznie, że jest tam wszystko pięknie wyrysowane, bo być może ktoś nie potrafi tego zrobić. Jak wiadomo, na kopertę należy też nakleić znaczek i nie jest to specjalnie tajemna wiedza. Próżno jednak szukać na tym wzorze czegoś, co mogłoby być oznaczone jako „miejsce na znaczek”.

Wydaje mi się, że jest to zwrot dość zrozumiały. Ale najwyraźniej dla urzędników poczty tak byłoby zdecydowanie za prosto, stąd zostało to opisane jako….”pole znaku opłaty pocztowej”. Przysięgam, że tak jest! Chwilę to trwało, zanim się zorientowałem, że chodzi o zwykły znaczek. Naprawdę, nie można po ludzku?

GDDKiA i zły kierunek. Zły, czyli jaki?

Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad uznała, że kierowcom często zdarza się wjeżdżać pod prąd na autostrady czy drogi szybkiego ruchu, co jest szalenie niebezpieczne. Wprowadziła więc niedawno specjalne oznakowanie, tablice z napisami „Zły kierunek”. OK, zły czyli jaki? Miałem jechać na Wrocław, a jadę na Katowice? A może na ostatnim skrzyżowaniu miałem skręcić w prawo, a skręciłem w lewo?

Jakbym jechał taką trasą, to tak mniej więcej przebiegało by moje myślenie, zwłaszcza gdybym był w nieznanej mi okolicy. Pewnie w końcu bym wymyślił, że jadę pod prąd, ale chwilę by mi to zajęło, a w takiej sytuacji każda sekunda jest droga. O wiele szybciej by do mnie dotarło , gdyby napisz brzmiał po prostu „Jedziesz pod prąd”.

Zapytałem w GDDKiA dlaczego więc nie jest na tych tablicach napisane po prostu „Jedziesz pod prąd”, co moim zdaniem byłoby najlepsze. Otóż usłyszałem, że nie zdecydowano się na takie komunikaty, bo uznano, że są one….zbyt potoczne. Serio, nie zastanawiają się nad tym, jak najskuteczniej dotrzeć do kierowcy, który jedzie pod prąd, tylko szukano jakiegoś bardziej, hmmm, eleganckiego (?), wyszukanego (?) wyrażenia.

Usłyszałem przy okazji wykład, że tablice zawierają trzy poziomy komunikacji (!): napis „STOP” oraz rysunek ręki ze znakiem zakazu wjazdu.  Czy na pewno chodzi o to, żeby kierowca zgłębiał te poziomu komunikacji, a nie o to, żeby jak najszybciej dowiedział się, że jedzie pod prąd….

Regulamin parkowania w Auchan: wyższa szkoła jazdy

Oto kolejnym przykładem firmowych wypocin, w czasie tworzenia których ich autorzy w żaden sposób nie liczyli się z odbiorcami, jest regulamin parkowania przed sklepami Auchan. Otóż zostałem właśnie „nagrodzony” przez Auchan opłatą 100 zł za to, że pojechałem i zrobiłem tam zakupy. A konkretnie za to, że skorzystałem z ich parkingu „w sposób nieuprawniony”. Czy naprawdę do tego, żeby zaparkować przed marketem trzeba mieć jakieś specjalne „uprawnienia”?

Zostałem postraszony komornikiem, rejestrem długów i Bóg wie, czym jeszcze i dowiedziałem się, że wszystko to, czego się dopuściłem, jest opisane w regulaminie parkowania. Ten regulamin to potężna tablica z mnóstwem punktów i podpunktów. Oczywiście nikt nie jest na tyle szalony, żeby to studiować. Co, umówmy się, też nie jest proste. I to z kilku przyczyn.

Po pierwsze regulaminy znajdują się na parkingu i w obrębie marketu. Czyli żeby zapoznać się z regulaminem korzystania z parkingu trzeba na ten parking wjechać. Wiąże się to z ryzykiem kary z powodu nieznajomości regulaminu. Po drugie są nieświetlone, czyli po zmroku nieczytelne. Po trzecie są tylko w języku polskim (a przecież nie tylko Polacy mieszkają w Polsce). Po czwarte ktoś długo myślał, i wymyślił, że najlepiej ten regulamin umieścić na….obrotowych drzwiach do marketu.

Czyli klienci mają kręcić się w drzwiach, czytając ten regulamin. Oczywiście nie są w stanie tego zrobić, gdyż jest on centralnie zasłonięty naklejkami z przypomnieniem o konieczności pobrania bezpłatnego kwitka i….zapoznania się z regulaminem. Co więcej, jeden z punktów tego regulaminu stanowi, że na jego przeczytanie klient ma….5 minut. Ale oczywiście, żeby się dowiedzieć, ile czas jest na przeczytanie regulaminu, trzeba go… przeczytać.

Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że po moich pytaniach Auchan zmienił niektóre postanowienia tego regulamin. Pytanie jednak brzmi: kto i jak długo myślał, żeby coś takiego wymyśleć? Kto to zatwierdził? Pomijając już to, że to ja musiałem Auchanowi zapłacić za to, żeby w końcu ten regulamin poprawił.

Oczywiście to nie jedyny taki przypadek, bo takie regulaminy mamy na każdym kroku. Nie da się obecnie nawet wyjść z dzieckiem na huśtawkę, żeby nie natknąć się na regulamin placu zabaw. Wożąc pasażerów przez kilka lat za pomocą popularnych aplikacji, spotkałem tylko jakieś półtora osoby, która by regulamin takich aplikacji przeczytała. A każda korzystająca z nich osób musi najpierw zaznaczyć, że zapoznała się z tym regulaminem i go akceptuje.

Mówię półtora, bo jednak pasażerka przyznała, że czyta takie regulaminy z ciekawości, a druga przyznała, że przeczytała, ale….tylko obowiązki kierowcy. Liczę więc ją za pół. Przy okazji: słyszałem o pewnej firmie, która w ostatnim punkcie swojego regulaminu napisała, że płaci 10 000 zł osobie, która tu dotrze. Podobno do tej pory nikt się nie zgłosił…

Zwrot „prawka” czyli co?

Złe użycie jednego słowa w przepisach może powodować potężne problemy. Może już wiecie o zbójeckim prawie w Polsce dotyczącym zatrzymywania prawa jazdy i jego zwrocie po zatrzymaniu. W skrócie wgląda to tak, że od administracyjnej decyzji o zatrzymaniu prawa jazdy nie ma skutecznej możliwości odwołania się. Natomiast co do zwrotu – jeśli nie zapłaci się opłaty ewidencyjnej w wysokości… 50 gr., to policja traktuje to jako jazdę bez uprawnień, za co grozi już dwa lata zatrzymania prawa jazdy i 30 000 zł grzywny. Tylko dlatego, że nie zapłaciło się tych 50 gr.

Ale tu interesuje mnie coś innego. Przepis mówi o „zwrocie” prawa jazdy, a w piśmie starosty o zatrzymaniu też znajduje się pouczenie, co trzeba zrobić, żeby prawo jazdy zostało „zwrócone”. Rzecz w tym, że od jakiegoś czasu kierowca nie musi mieć prawa jazdy przy sobie, bo wszystkie dane są w policyjnej ewidencji kierowców. Nawet więc po „zatrzymaniu” prawa jazdy kierowca dokument fizycznie ma nadal ten dokument przy sobie, a samo „zatrzymanie” jak i „zwrot” następuje poprzez naniesienie odpowiednich adnotacji w tym rejestrze.

W związku z tym kluczowe pytanie brzmi, co oznacza ten zwrot, którego policja rygorystycznie wymaga, skoro faktycznie nikt nic kierowcy nie zabiera? Ma to olbrzymie znaczenie, bo kierowcy sądzą, że skoro prawo jazdy cały czas mają w kieszeni, to po okresie zatrzymania, kiedy minie kara, po prostu wsiadają za kierownicę i jeżdżą. Stwierdzenie o zwrocie traktują wyłącznie jako jakieś retoryczne dziwactwo, nie przychodzi im do głowy, że to coś w ogóle znaczy.

Faktycznie jest z tym duży problem: jak zwrócić coś, czego się nie zabrało. Urząd Miejski w Lublinie odpisał, że „zwrot prawa jazdy następuje poprzez umieszczenie informacji o zwrocie w policyjnej ewidencji kierowców”. Od razu widać, że jest to bez sensu, gdyż co innego czynność, a co innego informacja o tej czynności lub odnotowywanie tego w jakiś ewidencjach. Od razu też widać, że ta operacja w niczym nie przypomina nakazanego przez prawo „zwrotu”, który wg słownika PWN jest po prostu „oddaniem komuś czegoś”.

Oczywiście ten bezsens został z czasów, kiedy kierowca podczas kontroli musiał wylegitymować się prawem jazdy. Wtedy, kiedy mu zatrzymali dokument musiał go w urzędzie oddać, a następnie musiał odebrać. To się już zmieniło, ale ten stary przepis został i nie wiadomo, jak go stosować. A kierowcy wpadają w pułapkę i są im wymierzane drakońskie kary. Inna sprawa, że po tekście w „Gazecie Wyborczej”, który napisałem w tej sprawie (i po tym, jak temat ten podchwyciły inne media) Ministerstwo Infrastruktury wzięło się do roboty i w końcu ten debilny zapis ma zostać zmieniony.

Płatność tylko kartą. Ale nie tylko

Głośno mówimy, że chcemy wiedzieć, co dzieje się z naszymi danymi osobowymi, w jaki sposób rejestrowana jest nasza aktywność w internecie. Domagamy się z tego, żeby wszyscy na każdym kroku ubiegali się o naszą zgodę, proponując jakieś działania, usługi czy produkty, chcemy być o wszystkim informowani, a w rezultacie zalewa nas taka powód danych dosłownie na każdym kroku, że nie jesteśmy w stanie tego ogarnąć.

W związku z tym klikamy jakieś zgody na chybił trafił lub pod wpływem impulsu lub podpisujemy coś, kompletnie nie zdając sobie sprawy, jakie mogą być konsekwencje. Oczywiście w większości są to informacje kompletnie zbędne. Będąc na wywiadówce dostałam (i każdy z obecnych rodziców też) plik kwitów do podpisu: zgoda na otrzymywanie przez dziecko warzyw i mleka, zgoda na fluoryzację, umowa na korzystanie z szafek, umowa na użyczenie podręczników.

Czy trzeba dodawać, że nikt tego nie czytał, tylko wszyscy hurtowo to podpisali? Zresztą bardzo słusznie – nie potrafię sobie nawet wyobrazić sytuacji, kiedy miałbym potrzebę przeczytania obszernej umowy na korzystanie z szafek.

Rozbawił mnie ostatnio komunikat przy kasach samoobsługowych w sieciach sklepów Stokrotka. Otóż jak byk jest na nich u góry naklejka „Płatność tylko kartą”. A na pierwszym ekranie jest umieszczony od razu komunikat ”wybór metody płatności”. I oczywiście jest możliwość zapłacenia w innych sposób (np. poprzez blik).  Jeszcze ciekawiej jest w kasach samoobsługowych Lidla, gdzie klienta wita komunikat „Płatność tylko kartą”, co oznacza ni mniej ni więcej tylko to, że jak najbardziej da się tam zapłacić….gotówką. Pobiera ją po prostu pracownik sklepu.

Te przykłady jak na dłoni pokazują, że na każdym kroku otaczają nas komunikaty, które nic nie znaczą lub wprowadzają nas w błąd. W efekcie przyzwyczailiśmy się, żeby na te tabliczki z różnymi informacjami nie zwracać żadnej uwagi, bo i tak zakładamy (najczęściej jak najbardziej słusznie), że są one kompletnie „od czapy”. Problem polega na tym, że w tym zalewie informacyjnego śmiecia bardzo łatwo jest przeoczyć to, co faktycznie istotne, a od czego może, bez przesady, zależeć nasze życie.

Życie a regulamin. „Nie może Pan tego zrobić”. „Ale właśnie to robię”

Zmierzam tu do prostego wniosku: wszystkie te procedury i komunikaty powinny być dla ludzi. Tak, żeby bez trudu, intuicyjnie mogli je zrozumieć i na tej podstawie wiedzieli, co mają zrobić. Proste i oczywiste? Wcale nie, bo jest to wiedza kompletnie nieznana w instytucjach, z którymi spotykamy się na co dzień i często w mniejszym lub większym stopniu zależy nasze życie. Zamiast tego pracownicy tych instytucji produkują miliony komunikatów i instrukcji, których sami często nie rozumieją.

Pół biedy, jeśli są one zupełnie zbędne i nikt na nie zwraca uwagi. Gorzej, jeśli zignorować się ich nie da i powodują jedynie dodatkowe zamieszanie. Stąd np. zdarzają się takie sytuacje, o których słyszałem od samych pracowników banków, że infolinia odsyła klienta do oddziału, a pracownik oddziału na infolinię. Bo sami nie wiedzą co zrobić. A przede wszystkim: bo taka jest procedura. Celem jest przestrzeganie procedury, a nie rozwiązanie sprawy lub załatwienie problemu. Załatwienie sprawy nie przyniesie nagrody. Nieprzestrzeganie procedury przyniesie karę.

Jest gorzej. Urzędnicy czy pracownicy różnych firm czy instytucji nie są w stanie wymyślić sensowej i przyjaznej dla klienta czy petenta procedury. A już tym bardziej nie są w stanie napisać do nich zrozumiałych instrukcji. Rozmiatałem kiedyś ze specjalistami z branży IT. Powiedzieli mi, że zwykle nad takimi kwestami jak to czy dany przycisk na stronie ma być zielony czy niebieski, z prawej czy lewej strony, trwają wielogodzinne dyskusje. Zaś jak pada pytanie jak coś ma działać, to zapada głębokie milczenie i nikt nie ma nic do powiedzenia.

Uważam, że jako konsumenci czy petenci nie musimy się na to godzić. Możemy zagłosować nogami. Ja przykładowo przestałem korzystać z usług UPC (dziś Play) i musiałem oddać należący do tej firmy sprzęt: dekoder i router. Żaden problem – biuro UPC mam w centrum handlowym niedaleko domu. Ale to by było za proste. Dowiedziałem się, że muszę kurierem wysłać to do centrali, bo takie firma UPC ma procedury.

Uznałem, że mam w….nosie takie procedury. Poszedłem po prostu do pobliskiego biura UPC, położyłem pani na biurku ten sprzęt i powiedziałem, że go zwracam. Usłyszałem, że nie mogę tak tego zrobić. Odpowiedziałem, że właśnie to zrobiłem, na dowód, że tak się stało pstryknąłem fotkę telefonem, pożegnałem się i wyszedłem. Sprzęt chyba dotarł tam, gdzie trzeba, bo do tej pory mnie nie ścigają.

Zapomniana prakseologia Kotarbińskiego. Regulamin życia

Żeby nie było, że wszystko to, co powiedziałem jest moim wymysłem, to w ostatnim czasie w wielu urzędach czy nawet firmach powstały komórki, które wprost nazywają się „ds. prostego języka”. Odbywają się też specjalne kongresy poświęcone temu zagadnieniu. Świadczy to o tym, że faktycznie problem stał się bardzo poważny. Oznacza to też, że podmioty te podjęły bohaterską walkę z problemem, który same sobie stworzyły.

Mieliśmy w Polsce wielkiego filozofa Tadeusza Kotarbińskiego, który stworzył prakseologię, naukę o skutecznym działaniu, teorię sprawnego działania. Słyszałem o tym taką anegdotę: dziennikarka zapytała kiedyś uczonego, jak w praktyce to skuteczne działanie ma wyglądać. Pytanie brzmiało mniej więcej tak: Panie Profesorze, a jak gonią mnie bandziory, żeby zrobić mi krzywdę albo wybucha pożar, to co wtedy należy robić, zgodnie z zasadami prakseologii, tak praktycznie? Na to uczony miał odpowiedzieć że należy się…. zastanowić.

Właśnie o to chodzi. Zanim zaczniemy wymyślać jakieś procedury czy instrukcje do nich zastanówmy się, jaki one mają sens. Wszystko powinno zaczynać się od myślenia. I z tym chyba jest największy problem.

Obserwowałem kiedyś na sali szpitalnej człowieka, który po poważnej operacji kardiologicznej po raz pierwszy miał wstać z łóżka i przejść bodaj do toalety. Znałem go skądinąd, bo był to miejscowy artysta, który pracował w wielu instytucjach oraz mediach. W każdym razie gdy próbował podnieść się ze szpitalnego łóżka, krewni ruszyli mu na pomoc.

Powstrzymał ich, mówiąc „Poczekajcie. Najpierw musimy to wymyśleć. Gdzie mam stanąć, czego się złapać”. I tak to chyba powinno wyglądać: zawsze na początku powinno być myślenie. A dopiero potem działanie. Chyba, że po wczesnej refleksji okaże się ono całkowicie zbędne. A nawet szkodliwe.

Więcej absurdów i naszych potyczek z nimi – w sekcji „W Twojej sprawie” w „Subiektywnie o Finansach”

zdjęcie tytułowe: Unsplash

Subscribe
Powiadom o
68 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Regnard
3 miesięcy temu

Co do zasady racja acz jeśli chodzi o opłatę pocztową to jest tu pewna możliwość, że niekoniecznie musi to być znaczek. Nie raz i nie dwa otrzymałem Ważne Pismo bez znaczka za to z groźnym stempelkiem : „Opłata zryczaltowana, umowa z dnia….”. Oczywiście jest skrajnie nieprawdopodobne by ludzie (roboty? ) adresujacy takie pisma potrzebowali takiej ściągi ale kto wie, może ktoś widział R2D2 studjującego taką podpowiedź? 🙂

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Regnard

No, może w tym przypadku „znak opłaty” jest uzasadniony, ale raczej nie w komunikacji z klientem detalicznym 😉

Agg
3 miesięcy temu

Kolejny dzień w raju, gdzie wszędzie chcą piny,puki, telekody, infolinia to raczej granie na czekanie połączone z grą w statki polegająca na dorwaniu konsultanta, który trzy razy Cię przełączy a za czwartym rozłączy…

Last edited 3 miesięcy temu by Agg
Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Agg

No właśnie, technologiczny raj, który jest nim tylko dla korporacji, które mogą ograniczać koszty i rozpieprzać pieniądze klientów na korporacyjne życie (samochody służbowe, dupogodziny na spotkaniach, konferencje…)

informatyk z 30-letnim doświadczeniem
3 miesięcy temu
Reply to  Maciej Samcik

BINGO !!! Ma Pan „świętą” rację… Doskonale nam się żyje !!! Nam, pracownikom wielkich korporacji… A wiem coś o tym, bo przez te wszystkie lata pracowałem w kilku… Ale tylko tych największych !!! I dalej w takich pracuję… Ale od kilku lat zdalnie… Bo to jest super praca. Teraz w Polsce były upały… To nawet majtek nie chciało mi się zakładać… Bo po co ? Przykład z przedwczoraj… Rozmowa ad hoc na Teams… 9:30… Komunikat z teamsów – „Dołącz do spotkania” Patrzę w szczegóły spotkania – 7 uczestników – 3 dyrektorów + jeden administrator Bazy Danych / – jest dobrze… Czytaj więcej »

Admin
3 miesięcy temu

Nie taka idealna, zapomniała Panu podać tabletki 😉

Wojciech
3 miesięcy temu

Panu kolejny raz dziękujemy…

RAFAL
3 miesięcy temu

Zamiast rubaszki to trzeba było porubaszyc z dziewczynami z CC i z sekretariatu . I wszystko zdalnie?

Marcin
3 miesięcy temu

100% trafne. Jak się zastanowić to połowę regulaminów i procedur można wyrzucić do kosza lub skrócić do kilku kluczowych punktów, nic się nie zmieni poza tym że życie będzie prostsze.

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Marcin

Boję się, że z powodu tych wszystkich prokonsumenckich regulacji owych regulaminów już nie można wrzucić do kosza, bo potem w sądzie się okaże, że czegoś klientowi nie dostarczono…

Justyna Słania
3 miesięcy temu

Genialny artykuł! Paradoks naszych czasów na jednym obrazku! Szczególnie trafia do mnie fragment o długich dyskusjach na temat koloru guzika, ale milczeniu gdy ktoś pyta jak coś ma działać… Często mam wrażenie, że projektanci aplikacji nie znają zupełnie pojęcia Jobs to be done i budują coś tylko pod siebie, bez spojrzenia szerzej. A z tej drogi już bardzo blisko do wyżej opisanych absurdów 🙁 Sądzę, że to też efekt przeładowania pracownika zbyt dużą ilością zadań wrzucanych w za krótkich sprintach do wykonania, przez co wszystko robione jest ‚po macoszemu’, żeby tylko się wyrobić i dostać premię… Jak wyjdzie jakiś fakap… Czytaj więcej »

Admin
3 miesięcy temu

W imieniu Autora dzięki za dobre słowo ;-). Najgorsza jest to rozmyta w korporacjach odpowiedzialność za decyzje

informatyk z 30-letnim doświadczeniem
3 miesięcy temu

W latach 70-ych w URSUSIE był taki pomysł, żeby dopasowywać wielkość traktora do wzrostu pracownika
Projekt upadł
Okazało się, że koszt wdrożenia kalibracji pojedynczego traktora wymaga dodatkowych nakładów pracy dla 30 inżynierów…
A wtedy w zakładach URSUS pracowało na produkcji jedynie 18 inżynierów
I zakład produkował 100.000 ciągników rocznie

Szymon
3 miesięcy temu

Doskonale Pana rozumiem.Ja też czasem nie wytrzymuję i krzyczę.Mógłbym podać mnóstwo innych przykładów absurdu,bo to temat rzeka.Ale nie podam,ponieważ nie chcę się denerwować i rozchorować.Dołuje mnie samo myślenie o tych wszystkich idiotyzmach.

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Szymon

Zatem łączymy się w bólu!

Hieronim
3 miesięcy temu

Tia… niestety, zawsze należało być bardzo czujnym, żeby coś w Polsce „załatwić”. Ja z 10 lat temu zdawałem sprzęt w UPC, przytargałem co trzeba do BOK, już ma być wszystko zamknięte, a tu konsultant „a gdzie pilot? bez pilota nie mogę przyjąć sprzętu”. Fakt, pilota zostawiłem w domu na stole, ale… z kolei ja wyjmuję protokół instalacji usług UPC i pytam „a gdzie jest pilot na tym protokole?” Faktycznie, pole wyboru przy pozycji 'pilot’ nie było zaznaczone. Gdy pakowałem dekoder i resztę sprzętu, to weryfikowałem wg listy, więc uznałem, że pilota nie zdaję. Cóż, po dłuższej pogawędce przekonałem pana, że… Czytaj więcej »

Marco
3 miesięcy temu

Dużo literówek w tym artykule.

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Marco

Być może korekta nie zdążyła przeczytać, tym razem było mało czasu. Będziemy korygować „w locie”

Radek
3 miesięcy temu

” Dlaczego aplikacji banku nie można pobrać z jego strony na mój telefon? Nie wiadomo.”

Wiadomo 🙂
Atakujący może podmienić aplikację na złośliwą i w ten sposób pozyskać dostęp do pieniędzy.
Lub, co wydaje mi się bardziej prawdopodobne, podstawić własną stronę przypominającą tę bankową (tak jak to się przecież dzieje) ze złośliwą aplikacją, a klient ją ściągnie. A dlaczego ściągnie? Dlatego, że zostanie nauczony ściągania aplikacji ze strony, a nie przez zaufany sklep Google czy Apple, gdzie jednak pewna filtracja aplikacji następuje.

Poza tym artykuł świetnie ukazuje jak bardzo robimy sobie pod górkę w zupełnie niepotrzebnych sytuacjach.

koko
3 miesięcy temu
Reply to  Radek

Atakujacy może tez nas zaatakowac w bramie…..

Last edited 3 miesięcy temu by koko
Marco
3 miesięcy temu

Auchan rozbił bank! Ale się uśmiałem (może i przez łzy). Stokrotne dzięki za ten tekst.

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Marco

Proszę wpadać, będą kolejne 😉

Redrum
3 miesięcy temu

Jako stały czytelnik poproszę o artykuł – Ile czasu i pieniędzy tracą klienci firmy DPD. Nagminnie zdarzają się w tej firmie: – brak jakiegokolwiek kontaktu z kurierem – zostawianie przez kuriera paczki w Żabce lub DPD pickup, pomimo zapłacenia za przesyłkę z doręczeniem – żenujące są historie gdy paczkę zamawia kobieta w zaawansowanej ciąży albo osoba po poważnej kontuzji, nie mogąca wyjść z domu, a firma nie poczuwa się do odpowiedzialności – unikanie doręczenia dużej paczki przez tydzień albo i dłużej – kłamanie, że odbyła się próba doręczenia, gdy byłem cały dzień w domu – infolinia z botem, który odmawia… Czytaj więcej »

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Redrum

To rzeczywiście ciekawe dlaczego nie można wybrać innego kuriera. Monopol nie jest nigdy dobry

Piotr
3 miesięcy temu
Reply to  Maciej Samcik

Oczywiście, że można wybrać innego kuriera, bo warunek żeby przesyłka była jako SMART to co najmniej 2 opcje wysyłki od drzwi do drzwi z listy przesyłek smart (pod warunkiem że paczka się nie mieście w paczkomacie bo w przeciwnym wypadku musi być możliwość wybranie 3x dostawy do punktu i 2x kurier). Po prostu trzeba rozwinąć przycisk żeby wybrać więcej opcji.

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Piotr

Aaaa, ok. To zmienia sprawę, dzięki za informację. Akurat nie jestem zapalonym Allegrowiczem, więc nie mam dobrej orientacji jak to u nich wygląda

Piotr
3 miesięcy temu
Reply to  Maciej Samcik

to może przy okazji jak już omawiamy temat to mała sprawa dla reportera: allegro zrobiło pewną dziurę w systemie smart wciskając tam na siłę swoją usługę ONE BOX. Jest to warunek konieczny jeśli chcesz mieć smarta i masz zaznaczony jakiś punkt dostawy (paczkomat, pickup point). Problem polega na tym że jeśli podzielimy przesyłki na 3 umowne gabaryty: mały – paczkomat, średni – pickup point i kurier, duży – tylko kurier) to dla średniego gabarytu nie da się wybrać żadnego pickup pointu bo automatycznie traci się Smart. Jest tam warunek, że wśród 3 punktów odbioru musi być ich ONE BOX, który… Czytaj więcej »

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Piotr

Dzięki, zajmiemy się tym!

Alfred
3 miesięcy temu

Na aplikacje w telefonie pomaga „wymuś zatrzymanie” dostępne w menedzerze urzadzenia, do którego nie każdy chce wchodzić. Do tego regularnie należy wyłączać telefon, aby „odpoczął”. Większość stara się trzymać non stop włączony, a co kilka dni warto zrobić mu reset. Do tego technika idzie na przód. Banki przygotowują aplikacje na nowe systemy i dla telefonów nie starszych niż 2 lata. Na starszych telefonach będzie chodzić, ale zaczynają działać z błędami lub wcale. Dzwoniąc do Banku najlepiej podać model urządzenia, wersję systemu i aplikacji. Może konsultant nie pomoże bezpośrednio, ale przekaże IT występujący problem. Po jakimś czasie mogą oddzwonić i powiedzieć… Czytaj więcej »

Last edited 3 miesięcy temu by Alfred
Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Alfred

Fajne tipy, dzięki!

Student
3 miesięcy temu

Nie neguję sensu całego artykułu, ale nie można oczekiwać, że ktoś się domyśli, że aplikacja nie działa, bo w telefonie zabrakło pamięci. To tak jakby nie włożyć kabla do gniazdka i oczekiwać, ze telewizor sie włączy.

Last edited 3 miesięcy temu by Student
Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Student

No, nie wiem czy nie należałoby jednak mieć systemu takich check-pointów. „Sprawdź czy…”

Hieronim
3 miesięcy temu
Reply to  Student

Wydaje się, że komunikat dla użytkownika „brak pamięci” jest bardziej czytelny niż całkowity brak komunikatu…

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Hieronim

Prawda

dizzy
3 miesięcy temu
Reply to  Hieronim

Obawiam się że to zażalenie tyczy się bardziej konstrukcji samego androida/google play czy iOS’a niż aplikacji.

Hieronim
3 miesięcy temu
Reply to  dizzy

Nie wiem jak Android, ale iOS jak najbardziej informuje braku miejsca.

Fomela
3 miesięcy temu
Reply to  Student

Oczywiście, że można i należy tego oczekiwać. Bank przeznacza ogromne zasoby IT na scoring który ma mu zabezpieczyć dupę, AI które ma ograniczyć koszty, marketing, reklamę, ale zrobić coś dla klienta i dopisać sprawdzenie ilości miejsca oraz wyświetlić normalny komunikat to już zabrakło. Zgadzam się, że bank ma generować zyski, inaczej długo nie podziała, ale maksymalizacja zysku przez olanie klientów w dłuższym czasie może jednak prowadzić do kłopotów (np. Boeing, Intel)

ARTi
3 miesięcy temu

Za „komuny” w wiele spraw się załatwiało bez tego biurokratycznego cyrku. Pamiętam jako 10-latek poszedłem do wydziału komunikacji Urzędu Miasta wyrobić kartę rowerową. Żadnych wniosków, żadnej zgody rodziców, tylko karteczka o zdanym egzaminie. Dzisiaj 17-letniemu byczkowi muszę wypisać zgodę na udział w szkolnej dyskotece 🙂

Konrad
3 miesięcy temu
Reply to  ARTi

Mówisz tak jakby tam ludzie byli ogarnięci i nie robili problemów bo nieistotna karta rowerowa była łatwa do załatwienia. Przecież absurdalnych procesów tam było co nie miara, są całe książki o tym. A dzisiejsza papierologia wynika z doświadczeń nabytych przez lata. Rodzicowi którego dziecko coś srogiego odwaliło najłatwiej było powiedziec, że on nie wiedział o dyskotece, szkoła mu porwała dziecko, a teraz chce go pociągnąć do odpowiedzialności. Papierologia po prostu jest bronią na takich cwaniaczków. Skoro porownujesz procesy to moje niekomunistyczne dziecko jak zdało kartę rowerową w szkole to nie musiało latać do żadnego urzędu że świstkiem jak pies, tylko… Czytaj więcej »

fizolof
3 miesięcy temu

Czy trzeba dodawać, że nikt tego nie czytał, tylko wszyscy hurtowo to podpisali? Zresztą bardzo słusznie – nie potrafię sobie nawet wyobrazić sytuacji, kiedy miałbym potrzebę przeczytania obszernej umowy na korzystanie z szafek. Myślę, że każda dorosła osoba powinna być świadoma, że umów czytać nie trzeba (jak kto tam woli), ale skoro składamy pod nią podpis, to znaczy że zgadzamy się z jej zapisami. Więc w sumie to nie wiem do końca o co te żale? Że nie chciało się komuś czegoś czytać, podpisał a teraz musi przestrzegać tego, co potwierdził swoim podpisem? Przepis mówi o „zwrocie” prawa jazdy, a w piśmie starosty o zatrzymaniu też znajduje się pouczenie, co trzeba zrobić, żeby prawo… Czytaj więcej »

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  fizolof

Konsumeryzm nas tu przyprowadził ;-). Myślę, że trochę Pan przesadza, choć oczywiście w niektórych przypadkach wina jest też po stronie konsumenta

Konrad
3 miesięcy temu
Reply to  fizolof

„Więc w sumie to nie wiem do końca o co te żale?” Ja wiem o co. O to, że norma społeczna mówi, że umowa o warzywach i mleku powinna dotyczyć warzyw i mleka, ceny za to itd. Ukrycie w niej przepisanego całego kodeksu cywilnego wraz z dodatkowym punktem o tym, że opłata za niedojedzone warzywo to 500 zł (oczywiście wszystko w trosce o dzieci, żeby uczyć je nie marnować jedzenia, a nie żeby ograbić rodziców przecież). Stąd prosta droga do regulaminów parkowania które są spoko z tym że klient podjedzie pobierze kwitek i skoczy na 3 godziny do pobliskiego oddziału… Czytaj więcej »

fizolof
3 miesięcy temu
Reply to  Konrad

W sumie to nie wiem, jak wy żyjecie skoro cały świat jest przeciwko wam. Ukrycie w niej przepisanego całego kodeksu cywilnego wraz z dodatkowym punktem o tym, że opłata za niedojedzone warzywo to 500 zł (oczywiście wszystko w trosce o dzieci, żeby uczyć je nie marnować jedzenia, a nie żeby ograbić rodziców przecież).  Nie spotkałem się z opłatą 500 zł za niedojedzone warzywo. Nie twierdzę że nie ma takiej opłaty, ale chętnie bym się dowiedział gdzie ona obowiązuje? Oczywiście mówimy o opłacie za JEDNO NIEDOJEDZONE WARZYWO, bo tak to zostało ujęte w komentarzu. A co do resztek jedzenia, to trzeba… Czytaj więcej »

Dawid
3 miesięcy temu
Reply to  fizolof

„Taki teren dużo kosztuje, jest zwykle własnością sklepu i jest on przeznaczony dla klientów. ” „Zasady są proste – jest bilet…” Ty jesteś niepoważna. Zasady są proste, chcesz żeby ludzie nie wjeżdżali to stawiasz szlaban i pobierasz normalne opłaty za parkowanie typu 3-5 zł za godzinę. Zasady nie są proste tylko opierające się na gapiostwie. Na szczęście są też proste zasady prawa, ignorujesz taki „mandat” aż przyjdzie zawiadomienie z sądu albo przedstawe, oswiadczasz zgodnie z prawdą że nie przypominasz sobie żebyś tam parkował więc niech przedstawią dokumenty z kim i o jakiej treści umowę zawarli, i na tym sprawa się… Czytaj więcej »

Solomon Kane
3 miesięcy temu
Reply to  Dawid

Kolesie pilnujący parkingu robią foty twojego auta. Że za szybą nie masz bilety.

Dawid
3 miesięcy temu
Reply to  Solomon Kane

Wiem jak działa ten scam do wyłudzania opłat za parkowanie od klientów sklepu pod pretekstem walki o wygodne parkowanie.
Na ich nieszczęście nie robią jednak fot kto jechał tym autem, więc liczą na frajerstwo że ktoś się do tego przyznać na ich prośbę.

Dawid
3 miesięcy temu
Reply to  Solomon Kane

„Kolesie pilnujący parkingu robią foty twojego auta. Że za szybą nie masz bilety.” Ale umowa nie jest zawierana z autem tylko osobą która czyta i akceptuję regulamin. Może i mój samochód tam był ale ja nie pamiętam kto tam był tym samochodem. Rozumiem, że parkingowi cwaniacy mają dane osoby z którą zawarli umowę, bo jak nie to zacytuję „Nikt nie będzie latał i dociekał, że akurat im się nie chciało pozyskać danych osoby z którą zawierali umowę lub jak normalny przedsiębiorca postawić szlabanu i określić normalna cenę za godzinę parkowania. Bo już ich problem tak naprawdę.„. Ja nie pamiętam i… Czytaj więcej »

Dawid
3 miesięcy temu
Reply to  fizolof

[CENZURA-red, obraźliwe epitety]

Dawid
3 miesięcy temu
Reply to  fizolof

[CENZURA-red]

Dawid
3 miesięcy temu
Reply to  fizolof

[CENZURA-red, niekulturalne wyrażenia w treści komentarza]

Dawid
3 miesięcy temu
Reply to  fizolof

„A co do resztek jedzenia, to trzeba je utylizować. To po prostu kosztuje, głównie dzięki coraz liczniejszym przepisom i regulacjom”
I koszty utylizacji można ująć w cenie tak jak wszyscy inni robią.

Dawid
3 miesięcy temu
Reply to  fizolof

Na moim osiedlu jest wydzielone miejsce dla mieszkańców, jasno oznaczone odpowiednimi znakami, wymagany jest identyfikator. I co? Parkują sobie ludzie nagminnie, bo obok jest park i plac zabaw. Oni też są tylko na chwilę, dziecko się chwilę pohuśta po prostu. A właściciele terenu (mieszkańcy) nie mają w tym czasie gdzie parkować. Doskonały przykład twojego braku logiki. Na moim osiedlu też jest takie miejsce i żeby ludzie nie parkowali jak chcą to po prostu postawiono szlaban i mieszkańcy pilotem sobie otwierają. Ale ty jesteś mieszkańcem najwyraźniej innej kategorii, zobacz twój brak logiki. Nie zdziwionym się jakby brak szlabanu u was był… Czytaj więcej »

fizolof
3 miesięcy temu
Reply to  Dawid

Nie zdziwionym się jakby brak szlabanu u was był podyktowany tym, że jak ktoś nieuprawniony zaparkuje to go można skosić na stówkę albo więcej, czyli twoi właściciele zarabiają stówki na tym, że ty nie masz gdzie parkować,  Typowe myślenie redukcyjne, problem polega na tym, że mu zawierzasz. Otóż skutek może mieć wiele przyczyn a odpowiadając na Twoje wątpliwości: nie ma szlabanu, ponieważ lewa strona ulicy należy do mieszkańców a prawa do gminy, gdzie są też miejsca parkingowe ale ogólnodostępne. I wbrew pozorom ciężko jest wyegzekwować poszanowanie przez ludzi cudzej własności w naszym kraju. Czekam kiedy sklepy wpadną że można wpisać… Czytaj więcej »

Hieronim
3 miesięcy temu
Reply to  fizolof

Te procedury to nie jest złośliwość UPC tylko po prostu zwrotami zajmuje się magazyn, gdzie jest przeprowadzana kontrola jakości i weryfikacja np. numeru seryjnego.

Kwestia organizacji po stronie UPC jest ich problemem.
Propozycja wysyłania sprzętu kurierem jest kuriozalna i nie chroni w żaden sposób interesów konsumenta – jak ktoś może obronić się, że np. router został potargany w transporcie, a nie przez jego użytkownika?
A to nie są tanie rzeczy.

Dawid
3 miesięcy temu
Reply to  Hieronim

Filozof ma jakieś dziwne podejście że jak korpo ma jakikolwiek najmniejszy problem to może wszystko przerzucić na klienta, a jak klient robi wszystko dobrze ale zapomniał dwa razy podskoczyć o czym było napisane w punkcie 276b. regulaminu wchodzenia że starą do sklepu to już można dowalić karę 160 zł o ile korpo zezna że podskoki ich zdaniem wpływają na tempo zakupów ludzi i one są wymagane żeby zmniejszyć kolejki do kasy, więc kto nie skacze ten w tej fikcji robi kolejki tak samo jak ktoś nie ma karteczki ten nie robi zakupów.

fizolof
3 miesięcy temu
Reply to  Hieronim

Propozycja wysyłania sprzętu kurierem jest kuriozalna i nie chroni w żaden sposób interesów konsumenta – jak ktoś może obronić się, że np. router został potargany w transporcie, a nie przez jego użytkownika? Procedura zwrotu wygląda tak, że wchodzisz na stronę UPC, wypełniasz dane, dostajesz kod zwrotu do paczkomatu wygenerowany przez UPC, idziesz do niego, wpisujesz kod, wkładasz paczką i problem z głowy. Paczka z tego co się orientuje, jest ubezpieczona. Wszystko bezpłatnie. Co chciałbyś zrobić inaczej? Jechać przez pół miasta do punktu UPC/Play, czekać w kolejce 40 min. żeby oddać ten sprzęt? Do tego niektórych sprzętów (modemów/routerów) nie musisz zwracać,… Czytaj więcej »

Hieronim
3 miesięcy temu
Reply to  fizolof

Co chciałbyś zrobić inaczej? Jechać przez pół miasta do punktu UPC/Play, czekać w kolejce 40 min. żeby oddać ten sprzęt? Dziwne, bo u konkurencji nie mają takiego problemu… „Zanieś paczkę (nie wymagamy oryginalnego opakowania) do najbliższego salonu XYZ. Listę salonów znajdziesz tutaj:” I to jest normalne – skoro w salonie mogę podpisać umowę, to powinienem mieć też możliwość jest definitywnego rozliczenia. Mój wybór, czy skorzystam. A o skutecznym skorzystaniu z ubezpieczenia paczki to można by długo pisać, zazwyczaj są to mało zabawne historie. W pierwszej kolejności UPC zwróci się z roszczeniem do nadawcy paczki. Mnie nie bawi udowadnianie, że nie… Czytaj więcej »

fizolof
3 miesięcy temu
Reply to  Hieronim

Dziwne, bo u konkurencji nie mają takiego problemu…

No to korzystaj z usług konkurencji, problem rozwiązany.

I to jest normalne – skoro w salonie mogę podpisać umowę, to powinienem mieć też możliwość jest definitywnego rozliczenia. Mój wybór, czy skorzystam.

Wybierać możesz spośród dostępnych opcji a nie tych, które sobie wymyślisz.

W pierwszej kolejności UPC zwróci się z roszczeniem do nadawcy paczki. Mnie nie bawi udowadnianie, że nie jestem wielbłądem, a ciebie?

W pierwsze kolejności zwróci się do InPostu, bo z nim ma podpisaną umowę dotyczącą zwrotów. Generowanie zwrotu jest zlecenia przez UPC, więc oni są stroną ewentualnej reklamacji.

Artur
3 miesięcy temu

Odnośnie problemu z aplikacją (ING) – to może być kwestia wersji Androida.
Miałem podobnie w Medicover – aplikacja się instalowała – ale nie można było zarezerwować wizyty, a support zaproponował aktualizację Andoroida.

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Artur

Ooo, dzięki za uzupełnienie

Piotr Ka
3 miesięcy temu

Mowilem to samo znajomym pare miesiecy temu. Wybor nowego rzadu sprowadzil do sie kolejnego pakietu zakazow i obostrzen, o podatkach nie wspominajac. A regulaminy sa juz na kazdym kroku – ja za taka Europe podziekuje.

Solomon Kane
3 miesięcy temu

Co do regulaminów. Może wszyscy pójdziemy na kursy szybkiego czytania ? I zaczniemy egzekwować od sutorów każdy podpunkt ;). Tak żeby im dopiec

Michał
3 miesięcy temu

Przepraszam, ale lepiej pominąć przecinek przed „i” niż nadużywać

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Michał

Dobże, nie będziemy nadurzywać.
A poważnie: dzięki za zwrócenie uwagi!

Piotr
3 miesięcy temu

Chyba na problem trzeba spojrzeć szerzej. Większość firm i korporacji jest zakorzeniona w kulturze zachodniego biznesu, który wywodzi się jednak ze stanów. A tam musisz mieć wszystkie ostrzeżenia wypisane, bo później leci absurdalny pozew, że kawa była gorąca a ja o tym nie wiedziałam bo na kubku nie było to napisane. To jest jedna strona medalu. Druga to ochrona konsumenta, która jest w naszej strefie Europejskiej na rozwiniętym poziomie co powoduje ciągłą walkę korpo i ich regulaminów z instytucjami które starają się temperować brak równowagi w tych regulaminach. A patrząc na to jakie mamy czasy nie dziwi mnie, że np… Czytaj więcej »

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Piotr

Słuszna diagnoza. Częściowo problemem jest konsumeryzm. Ma dobre, ale i niedobre strony

Hieronim
3 miesięcy temu
Reply to  Maciej Samcik

Ale jego źródłem często jest wystąpienie zdarzenia, w którym jakaś firma postąpiła niezbyt etycznie (lub wręcz oszukańczo) – patrz rejestr klauzul abuzywnych.

Admin
3 miesięcy temu
Reply to  Hieronim

Się zdarza…

Subiektywny newsletter

Bądźmy w kontakcie! Zapisz się na newsletter, a raz na jakiś czas wyślę ci powiadomienie o najważniejszych tematach dla twojego portfela. Otrzymasz też zestaw pożytecznych e-booków. Dla subskrybentów newslettera przygotowuję też specjalne wydarzenia (np. webinaria) oraz rankingi. Nie pożałujesz!

Kontrast

Rozmiar tekstu