Gigantyczne turbulencje na rynkach kapitałowych. Fala spadków cen przetacza się przez globalne giełdy, nie omijając Polski. Totalny chaos zapanował zwłaszcza w Azji: indeks japońskich akcji Nikkei stracił 12,4% i jest to jedna z największych przecen w jego historii. W podobnej skali spadała cena najpopularniejszej kryptowaluty – bitcoina. Czy właśnie zaczyna się globalna bessa? A może to zwykłe strząśnięcie nadmiaru optymizmu?
O tym, że coraz więcej ciemnych chmur zbiera się nad światową gospodarką, piszemy w „Subiektywnie o Finansach” od jakiegoś czasu. Wysokie stopy procentowe – wprowadzone jako antidotum na inflację, po części sztucznie wywołaną, by ratować konsumentów w pandemii Covid-19 – musiały w końcu zacząć wpływać hamująco na kondycję firm. I to właśnie widzimy. Ale z rynkami tak zwykle jest, że długo nie reagują na kiepskie prognozy pogody. Dopiero, gdy z czarnych chmur lunie deszcz – zaczyna się poszukiwanie parasoli.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czy właśnie lunął? Tego dziś jeszcze nie wiemy, na razie ledwie pada kapuśniaczek, natomiast inwestorzy zaczęli gwałtownie poszukiwanie parasoli, spodziewając się potężnej ulewy. Czy rzeczywiście mają ku temu powody? Co takiego wydarzyło się w ostatnich godzinach, że wprowadza inwestorów w stan głębokiej nerwowości lub paniki. Na spokojnie podsumowuję stan gry i uspokajam – na razie to nie wygląda na początek końca świata.
Choć ostatnie dwie sesje giełdowe to największy co najmniej od 1987 r. spadek indeksu japońskich akcji Nikkei. Przez ostatnie trzy tygodnie Nikkei stracił już ponad 20%, a od swojego szczytu – 30%. O tym dlaczego Azja akurat tak gwałtownie reaguje? O tym będziemy mieli osobny tekst, stay tuned. Poniżej wykres indeksu akcji japońskich z 30 ostatnich lat. Aż tak to tam nigdy nie bujało.
Bitcoin też jest 30% od swoich historycznych szczytów, najpopularniejsza kryptowaluta straciła w jeden dzień kilkanaście procent wartości. Warszawska giełda zaczęła dzień ponad 3% na minusie, podobnie jak większość rynków w Europie. Czyli niewesoło, ale bez paniki. No, w każdym razie nie wygląda to na „budowanie drugiej Japonii”.
Zaczyna się globalna bessa? Trzy przyczyny niepokoju
Zasadniczo są trzy powody, które sprawiły, że inwestorzy postanowili – mniej lub bardziej gwałtownie – wyprzedawać wszystkie ryzykowne aktywa – czyli głównie akcje oraz kryptowaluty. Co oczywiście nie musi oznaczać, że nadchodzi globalna bessa. Choć z całą pewnością może to oznaczać?
Po pierwsze: pogorszenie nastrojów wokół sztucznej inteligencji. Napompowane do nieracjonalnych rozmiarów wyceny niektórych firm uwzględniały wielokrotny wzrost ich zysków w niedalekiej przyszłości z powodu rewolucji sztucznej inteligencji. Problem w tym, że na razie w tę technologię zainwestowano kilkadziesiąt miliardów dolarów, a przychody nie przekroczyły kilku miliardów. Coraz mniej oczywiste są korzyści w postaci wzrostu wydajności pracy i nowych produktów opartych na AI.
Inwestorzy nie chcą już płacić za te nadzieje. A płacić musieli sporo. Za akcje Tesli trzeba było nie dawno płacić 65-krotność rocznych zysków przypadających na akcję. Za Apple 35-krotność rocznych zysków na akcję. Papiery producenta czipów Nvidia kosztowała tyle, ile 70-krotność rocznego zysku przypadającego na akcję. Nawet gdyby cały zysk firma przeznaczała na dywidendę, koszt zakupu akcji zwróciłby się dopiero za 70 lat!
W zeszłym tygodniu opisywałem największy od dwóch lat spadek indeksu Nasdaq i obsunięcie się notowań niektórych firm technologicznych o kilkanaście procent. Nasdaq stracił od swojego szczytu 10%, a lider rynku sztucznej inteligencji, czyli Nvidia, już prawie 25%. Ale ta spółka jest wciąż trzy razy droższa niż rok temu, więc ma z czego spadać, gdy inwestorzy wpadną w prawdziwą panikę. Spółki technologiczne ciągną w dół wszystkie inne, bo wyprzedaż bywa „zaraźliwa”.
Po drugie: rosnące ryzyko recesji i tego, że banki centralne znów się spóźniły z obniżaniem stóp procentowych. Niektóre banki centralne już zaczęły obniżać stopy procentowe (Europejski Bank Centralny, Bank Anglii, Szwajcarski Bank Narodowy), inne jeszcze tego nie zrobiły – np. amerykański Fed. Tymczasem widać dwa zjawiska: pogarszającą się rentowność firm (i to nie tylko z sektorów podatnych na wysokie stopy, ale też np. branży turystycznej, czy dóbr luksusowych) oraz pierwsze sygnały kłopotów na rynku pracy (w USA bezrobocie wzrosło do poziomu najwyższego od prawie trzech lat).
Wydawało się, że może wysokie stopy procentowe nie zaszkodzą gospodarce tak, jak w poprzednich cyklach koniunktury (bo wszystko „przykryje” rewolucja sztucznej inteligencji) i uda się wygrać z inflacją „za darmo”, czyli bez kosztów w postaci bezrobocia i spadku rentowności firm. Dziś już się tak nie wydaje.
A ponieważ działania banków centralnych potrzebują sześciu-ośmiu kwartałów, żeby wpłynąć na gospodarkę – inwestorzy wpadli w strach, że nawet jeśli teraz zacznie się obniżanie stóp procentowych, to i tak przez rok, dwa mam przerąbane. Taką prześmiewczą grafikę poświęconą szefowi amerykańskiego banku centralnego widziałem ostatnio na profilu Barchart w serwisie X.
Po trzecie: rosnące ryzyko wojny na Bliskim Wschodzie i strach Buffetta. Rynek to emocje i przeważnie potrzebna jest iskra, która je roznieci. Na te wszystkie rzeczy, o których już wiemy, nałożyły się informacje, że Iran, razem z terrorystyczną organizacją Hezbollah może lada dzień uderzyć na Izrael (w odpowiedzi na zabicie przez izraelskich agentów lidera innej terrorystycznej organizacji Hamas). W takich momentach rośnie skłonność do przechowywania pieniędzy w pewnych miejscach, choćby i na niski procent.
Z drugiej strony pojawił się najnowszy raport finansowy Berkshire Hathaway, czyli konglomeratu Warrena Buffetta. Wynika z niego, że mieliśmy już siódmy kwartał z rzędu, gdy Buffett wyprzedaje akcje i gromadzi gotówkę. Przez poprzednich sześć kwartałów nikt się tym nie przejmował, wszyscy liczyli wirtualne zyski ze sztucznej inteligencji. Ale tym razem świat inwestorów się zaczął zastanawiać: a może ten staruszek jednak ma rację, że pozbywa się nawet takiej spółki, jak Apple?
Z drugiej strony – Buffett (ze swoją strategią trzymania akcji „do końca świata”) nigdy nie był najlepszym barometrem, że nadchodzi bessa. Buffett z rekordową górą gotówki wygląda tak, jakby grał nam wszystkim na nosie. A może tylko tak mi się wydaje?
Jest (na razie) zbyt spokojnie, jak na zapowiedź końca świata
Mamy więc trzy powody potencjalnej bessy – zawód sztucznej inteligencji, zbyt długie utrzymywanie przez banki centralne wysokich stóp procentowych i rosnące ryzyko geopolityczne. VIX, czyli indeks strachu na rynkach kapitałowych, wystrzelił, sugerując że dzieje się jednak coś poważnego. Ale są dwa uspokajające sygnały, które mogą świadczyć o tym, że to tylko strząśnięcie, a nie początek krachu albo globalnej bessy.
Po pierwsze: spokojne zachowanie ceny złota (i dolara). W sytuacjach naprawdę awaryjnych dolar (w sensie amerykańskich obligacji) i złoto zwykle są aktywem „ostatniej szansy”, czyli tam właśnie płyną pieniądze, wycofywane z rynków kapitałowych. Na razie nie widać, żeby złoto spekulacyjnie zyskiwało na wartości (jego cena utrzymuje się grubo ponad 2400 dolarów za uncję, ale nie rośnie), co może oznaczać, że inwestorzy jednak nie uważają, że nadchodzi coś a la koniec świata.
——————–
ZAPROSZENIE: Jeśli chcesz wykorzystać niższe ceny do inwestowania na światowych rynkach akcji, obligacji, walut, surowców i innych aktywów – kliknij ten link i skorzystaj z usług XTB, platformy inwestycyjnej, w której swoje pieniądze inwestuje Ojciec Redaktor „Subiektywnie o Finansach”. Oczywiście pamiętaj: inwestowanie wiąże się z ryzykiem utraty kapitału i rób to odpowiedzialnie, inwestuj pieniądze, które gotów jesteś ewentualnie stracić (czego oczywiście nie życzę).
——————–
Rentowność amerykańskich obligacji co prawda spada dość gwałtownie, ale niekoniecznie wynika to z napływu pieniędzy na ten rynek, raczej z oczekiwań na obniżki stóp procentowych w USA.
Po drugie: względny spokój na rynku walutowym (zwłaszcza walut wschodzących). Nie widać (przynajmniej na razie) zbyt wielkich przepływów popytu między największymi walutami, czyli euro i dolarem. Owszem, bardzo mocno w górę idzie jen, ale to normalne, bo bank centralny Japonii idzie pod prąd i podwyższa tam stopy procentowe. Nie widać też wyprzedaży walut krajów wschodzących, przynajmniej w naszym regionie. To może oznaczać, że nie mamy odwrotu od ryzyka w skali globalnej, łącznie z wyprzedażą wszystkich aktywów w krajach uznawanych za bardziej ryzykowne niż USA.
Sytuacja oczywiście jest wysoce niepewna i błogosławieni ci, którzy pieniądze mają zainwestowane według samcikowej reguły czterech ćwiartek (czyli nie byli największymi beneficjentami dotychczasowej hossy, ale też nie będą teraz drżeli o to, że stracą wszystko). Warto natomiast pamiętać, że tego typu strząśnięcia bywają okazją do tanich zakupów. Wciąż nie można wykluczyć, że to początek „czegoś większego”, ale nie ma na to poważnych dowodów. Jakie jest Wasze zdanie? Będzie twarde lądowanie i globalna bessa czy tylko strząśnięcie?
zdjęcie: Barchart