Dziś (wyjątkowa) niedziela handlowa. Niektórzy politycy postulują, żeby taka była w każdą niedzielę. Albo przynajmniej w co drugą. Czy powrót do handlowania w niedziele na stałe miałby sens? Czy zmieniłby coś w gospodarce? Co mogłoby to oznaczać dla pracowników i rynku pracy? Jak zmieniłoby branżę handlową? I czy Polacy w ogóle tego chcą? Czy skoro w tę niedzielę możemy iść swobodnie do sklepu, to w każdą powinniśmy móc?
W Polsce duże ograniczenie handlu w niedziele zaczęło się w 2018 r. (wtedy sklepy zostały zamknięte w dwie niedziele w miesiącu), zaś od 2020 r. jest już opcja hardcorowa, czyli sklepy zamknięte są w niemal każdą niedzielę. Jest dosłownie kilka niedziel, w które można „bezkarnie” handlować. Otwarte mogą być sklepy na stacjach paliw, a także te, w których za ladą stoi właściciel.
- Szwecja radośnie (prawie) pozbyła się gotówki, przeszła na transakcje elektroniczne i… ma poważny problem. Wcale nie chodzi o dostępność pieniędzy [POWERED BY EURONET]
- Kiedy bank będzie umiał „czytać w myślach”? Sztuczna inteligencja zaczyna zmieniać nasze relacje z bankami. I chyba wiem, co będzie dalej [POWERED BY BNP PARIBAS]
- ESG w inwestowaniu: po fali entuzjazmu przyszła weryfikacja. BlackRock mówi „pas”. Jak teraz będzie wyglądało inwestowanie ESG-style? [POWERED BY UNIQA TFI]
W Polsce nikt już nie myśli o powrocie niedziel handlowych „po całości”. Ale w Sejmie jakiś czas temu pojawił się projekt ustawy, która przewidywał dwie niedziele handlowe w miesiącu. Za pracę w niedzielę miałoby przysługiwać podwójne wynagrodzenie, a pracodawca miałby obowiązek wyznaczyć pracownikowi dzień wolny w ciągu 6 dni przed albo 6 dni po tej niedzieli, w którą pracownik musiałby pracować. Czy to w ogóle ma sens?
Trzeba uczciwie przyznać, że tego typu obostrzenia nie są zbyt popularne w Europie. Owszem, w Niemczech i Austrii też niedziele są co do zasady niehandlowe, podobnie jak w znanej z socjalnych ciągot Francji. Większość sklepów zamknięta jest w Norwegii i Szwajcarii. „Miękkie” ograniczenia obowiązują w kilku innych krajach – w Chorwacji sklepy mogą sobie wybrać 16 niedziel w roku, w które są otwarte, zaś w Belgii sklepy muszą być zamknięte jednego dnia w każdym tygodniu, ale mogą sobie wybrać, który to ma być dzień.
Czy handel w niedzielę miałby znaczenie dla polskiej gospodarki?
Udział handlu w rocznej wartości tego, co wszyscy w kraju wytwarzamy (czyli w PKB), wynosi mniej więcej 15% (w latach 2019-2022, według danych GUS, wahał się między 14,1% a 14,4%). Przy założeniu, że PKB w tym roku będzie wynosił jakieś 3,5 bln zł, mówimy o sytuacji, kiedy ewentualne zamknięcie wszystkich sklepów we wszystkie dni „zniszczyłoby” 500 mld zł wartości polskiej gospodarki.
Oczywiście nie mówimy o zamknięciu wszystkich sklepów na wszystkie dni, tylko o skutkach ekonomicznych ograniczenia handlu w jeden z siedmiu dni w każdym tygodniu, czyli teoretycznie o „stracie” rzędu 15%. Oczywiście przy założeniu, że ludzie tych zakupów nie przełożyli na inne dni. To by było aż 75 mld zł na minusie, czyli 2% całego PKB.
Czy z powodu zakazu handlu w niedzielę Polacy kupują mniej, czy też „tylko” kupują inaczej (czyli chodzą do sklepu w inne dni lub kupują gdzie indziej i coś innego)? Zerknąłem do statystyk GUS dotyczących dynamiki obrotów w handlu detalicznym i w 2022 r. – porównując do roku 2015 – byliśmy trzecim najszybciej rosnącym krajem w Europie pod tym względem (za Rumunią i Słowenią).
Wartość polskiego handlu detalicznego w 2022 r. wyniosła 155% wartości tegoż handlu z roku 2015. Skumulowana inflacja w tym okresie to ok. 40%, co oznacza, że zakaz handlu w niedziele nie przeszkodził polskim handlowcom realnie zwiększać obrotów o mniej więcej 2% rocznie. A polskim konsumentom – w robieniu zakupów. Oczywiście nie możemy wykluczyć, że gdyby niedziele były „pracujące”, to branża handlowa nie rosłaby szybciej, ale obiektywnie rzecz biorąc – rosła szybko.
A ważna część, którą są galerie handlowe? Mimo tego, że niedziela handlowa w Polsce to rarytas, Retail Institute podaje, że obroty sieci handlowych i usługowych prowadzących działalność na terenie centrów handlowych wzrosły w 2023 r. o 4,1% w porównaniu do 2022 r. Średni obrót w tym czasie wyniósł 944,4 zł na każdy mkw. powierzchni najmu. Inna sprawa, że w tym samym czasie inflacja wyniosła 11,4%, czyli centra handlowe realnie pod względem obrotów się jednak skurczyły.
Zatem większość pieniędzy, których nie wydajemy w niedzielę w sklepach, wydajemy w inne dni tygodnia (w tych samych lub innych sklepach), wydajemy w inny sposób (na zakupy przez internet) albo wydajemy na inne rzeczy (np. na usługi cyfrowe, restauracje, wycieczki weekendowe).
Ekonomiści PKO BP szacowali w 2019 r., że jedna niedziela niehandlowa ogranicza miesięczną sprzedaż detaliczną o 1,1%. Ponieważ roczna sprzedaż wynosi 1,18 bln zł (to inna liczba niż udział handlu w PKB), a miesięczna niecałe 100 mld zł, mówimy o „niewydanej” kwocie 11 mld zł w skali roku przy jednej niedzieli niehandlowej o 44 mld zł przy wszystkich wolnych od handlu niedzielach.
Nie jestem pewny, czy dobrze liczę, ale przy założeniu, że ze sprzedaży detalicznej tylko część kwoty (np. 25%) jest realną wartością dodaną (czyli rzeczywiście trafia do PKB), można byłoby szacować, że realny spadek PKB z powodu niewydanych w niedzielę (i niewydanych z tego powodu w ogóle) pieniędzy nie przekracza 10-15 mld zł rocznie. To bardzo mało, wartość pomijalna. Z tego punktu widzenia handlowe niedziele raczej nie wywołają boomu gospodarczego.
Zobacz też dla kontekstu: Instytut Obywatelski, piórem obecnego ministra finansów Andrzeja Domańskiego, o zakazie handlu w niedzielę
Czy niedziela handlowa zmieni in plus branżę handlową?
Nie ma dwóch zdań, że zakaz handlu w niedzielę spowodował duże zmiany w polskim handlu. Niestety obawiam się, że nie są to zmiany na lepsze. Największą konsekwencją było wyrugowanie z rynku małych sklepików, które nie wytrzymały konkurencji marketingowej z sieciowymi dyskontami. Dyskontom – za pomocą wymyślnych promocji – udało się przekonać Polaków, żeby niedzielne zakupy przerzucili na piątek i sobotę.
Patrząc na dane GUS widać, że spada udział najmniejszych sklepów w handlu. Nie sądzę, że to dobre, bo lokalni przedsiębiorcy często lepiej „podłączają” do łańcucha wartości lokalne rolnictwo i przetwórstwo niż wielkie sieci handlowe.
Liczba sklepów w Polsce natomiast dramatycznie spada. W samym tylko zeszłym roku zamknięto 5000 sklepów, z reguły niewielkich punktów osiedlowych. Jeszcze w 2015 r., gdy Zjednoczona Prawica obejmowała władzę, mieliśmy w Polsce 402 000 sklepów. Dziś – a w zasadzie na koniec 2023 r., bo lepszych danych nie ma – jest ich już tylko 369 000.
Patrząc na spadający udział w rynku najmniejszych sklepów, nie ma wątpliwości, że to one są głównie zamykane. To, że na rynku rządzą dziś Biedronka z Lidlem, a w segmencie sklepów „podręcznych” Żabka, jest skutkiem ubocznym sześciu lat niedziel bez handlu. Niestety wszystkie te sieci to kapitał zagraniczny, zaś likwidowane ich kosztem sklepy – to kapitał polski.
Innym wygranym są stacje paliw. Czy zmiana zasad gry i „uruchomienie” niedziel dla handlu coś by zmieniło i pomogło odrodzić się małym lokalnym delikatesom? Nie wiem, ale może być już na to za późno. Poza tym wymagałoby to dodatkowych działań, m.in. ograniczenia tempa wzrostu płacy minimalnej, którą najmniej znoszą małe sklepiki.
Czy powrót niedziel handlowych byłby dobry dla pracowników?
Więcej pracy to więcej kasy – z tego punktu widzenia powrót niedziel handlowych byłby dobry dla prawie 2 mln osób pracujących w tej branży. Dla młodych pracowników zaczynających karierę zawodową, dla studentów chcących sobie dorobić i dla osób o najniższych kwalifikacjach to byłaby okazja do zarobienia pieniędzy. Ale czy bezrobocie jest tak wysokie, że bez tego te osoby sobie nie poradzą? Być może praca w handlu to nie jest to, co najbardziej rozwija w życiu?
Po drugiej stronie jest ryzyko, że duże sieci handlowe – nie oszukujmy się, to im ewentualnie może się opłacać uruchomienie sklepów w niedziele – będą próbowały zmuszać pracowników, by godzili się na pracę w niedzielę. Jeśli cała galeria handlowa jest otwarta, to szefostwo sklepu może próbować różnych metod, by zapewnić załogę na niedzielę – niekoniecznie muszą to być metody polegające na ekstrapremiach.
Krótko pisząc: bezrobocia w Polsce prawie nie ma, więc „produkowanie” zapotrzebowanie na etaty w handlu nie jest jakoś szczególnie potrzebne. A te etaty – jeśli nie będą wykorzystywane w handlu – może pójdą do branż bardziej innowacyjnych i kreatywnych. Oczywiście jest pytanie, czy chcemy tak manewrować popytem na pracę czy też chcemy zwiększać jej ilość niezależnie od tego, jakie to będą miejsca pracy.
Czy Polacy chcą robić zakupy w niedzielę?
Wygląda na to, że nie jest to dla nas tak ważna sprawa, żebyśmy chcieli za nią umierać. Z przeprowadzonego całkiem niedawno badania na zlecenie BIG Infomonitor wynika, że handlu w każdą niedzielę chce mniej więcej 21% Polaków. Dokładnie taki sam odsetek oczekuje całkowitego zakazu handlowania w niedzielę. A pozostali? 40% mówi, że chętnie robiliby zakupy w niedzielę częściej niż dziś (czyli niektóre niedziele powinny być handlowe), zaś pozostałe 18% zeznaje, że jest im to doskonale obojętne.
Zatem można powiedzieć, że jest to argument minimalnie na korzyść „uruchomienia” niektórych niedziel dla handlu, aczkolwiek jaki byłby tego efekt, wcale nie jest pewne. Są poważne wątpliwości, czy sklepom będzie się opłacało handlować w niedzielę, skoro klientów wcale może nie być dużo, a koszty pracy w wolne dni będą zabójcze. Z drugiej strony nie jestem pewien, czy stawanie w rozkroku nie spowodowałoby tylko większego zamieszania, niż to warte.
W branży handlowej wszelkie nieregularności mają swoją cenę (np. jeśli chodzi o logistykę). Uruchamianie niektórych procesów tylko w co drugą niedzielę powoduje dodatkowe koszty, zamieszanie, angażuje niepotrzebnie siły i środki. Pytanie, czy w ogóle warto.
Zobacz też najnowszy wideofelieton samcikowy:
Niedziela handlowa: czy to ma w ogóle sens?
Patrząc od strony czysto ekonomicznej, handel w niedzielę lub jego brak nie ma prawie żadnego znaczenia dla gospodarki. Patrząc od strony interesu pracowników i rynku pracy – widać więcej ryzyk niż korzyści. Patrząc od strony branży handlowej: zakaz handlu zabija polski (bo relatywnie słabszy) kapitał, ale to jedna z wielu rzeczy, które go zabijają. Patrząc od strony konsumentów: jest ostrożne zielone światło dla handlu w niedzielę. Patrząc od strony efektywności i wskaźnika „koszty-zysk”: miałoby to sens tylko w opcji radykalnej zmiany.
Albo więc jesteśmy liberałami i otwieramy handel w niedziele, albo nie – i zostawiamy tak, jak jest. Natomiast sam problem jest relatywnie nieistotny w kontekście rzeczy, z którymi się teraz mierzymy: upadającą ochroną zdrowia (z deficytem w wysokości 50 mld zł rocznie w stosunku do zbieranej składki zdrowotnej), rosnącą dziurą w kasie ZUS (deficyt między składkami na emeryturę a wypłatami dla emerytów to 70-100 mld zł rocznie), zwijającą się edukacją (jakość kształcenia leci na pysk, wydajemy na nią 100 mld zł rocznie, powinniśmy pewnie dwa razy tyle), wydatkami zbrojeniowymi (400 mld zł w kilka lat), rewolucją energetyczną (po 30-40 mld zł rocznie przez jakichś 20-30 lat).
Musimy pilnie zreformować system podatkowy (żeby małe firmy znów zaczęły napędzać wzrost Polski w tempie 5-6% rocznie, bo teraz rośniemy w tempie nędznych 2-3% rocznie), zracjonalizować wydatki socjalne (niestety nie stać nas już na nowe „pięćsetplusy” oraz szesnaste i siedemnaste emerytury), zmniejszyć deficyt w państwowym budżecie (wynosić ma 240 mld zł w tym roku i astronomiczne 289 mld zł w przyszłym), zmniejszyć koszt obsługi zadłużenia Polski (60-80 mld zł rocznie wydajemy na odsetki od wyemitowanych obligacji). Na tym tle sprawa pracujących niedziel nie ma znaczenia.
zdjęcie tytułowe: Copilot Designer