W niedzielę wieczorem miliony Polaków będą się cieszyć lub złorzeczyć z powodu wyników wyborów. Ale emocje nie są dobrym doradcą w kwestii pieniędzy. Co wynika z chłodnej analizy? Złoty po wyborach się osłabi, jeśli wygra PiS? A może kupować akcje, jeśli obstawiamy zwycięstwo Koalicji Obywatelskiej? Stopy procentowe wzrosną czy spadną?
Najbardziej znaczące ruchy w przypadku zmian sytuacji w kraju zwykle notują rynki walutowe. Inwestorzy czasem nerwowo reagują na niespodziewane wyniki wyborów i inne wydarzenia polityczne. Ale czy tak może być też w przypadku wyborów w Polsce? Czy złoty po wyborach może się znacząco osłabić, czy wręcz przeciwnie – umocnić? I co – w związku z tym – będzie ze stopami procentowymi?
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Siła waluty jest długoterminowo w znaczącym stopniu zależna od czynników globalnych. A dokładnie: relatywnej siły gospodarki kraju do siły innych gospodarek. Jeśli państwo jest w stanie eksportować towary i usługi, zdobywać udziały w światowym rynku i zachęcać inwestorów do lokowania kapitału – waluta będzie mocna. Jeśli gospodarczy potencjał kraju spada – będzie słabła.
W krótkim terminie inwestorzy mogą zareagować gwałtowną wyprzedażą lub zakupami złotego tylko w przypadku, gdyby wydarzyło się coś, co zmienia ich prognozy dotyczące siły gospodarki. Czy taka zmiana jest na horyzoncie w wyborczą niedzielę w Polsce?
Co zrobi złoty po wyborach?
Wybory w Polsce nie zmienią składu Rady Polityki Pieniężnej ani nie zmienią szefa NBP. Nie ma więc pewności, że zmieni się podejście banku centralnego do walki z inflacją. A pokazał on, że inflacją się za bardzo nie przejmuje. Pod kierownictwem Adama Glapińskiego NBP zajmuje się przede wszystkim wspieraniem polityki gospodarczej rządu. Pytanie: czy będzie tak, gdyby zmienił się rząd.
W ostatnim czasie mieliśmy spadek stóp procentowych. To wiązało się z osłabieniem złotego. Stopy procentowe wyznaczają bowiem – w pewnym uproszczeniu – poziom „oprocentowania” danej waluty. Jeśli więc w jednym kraju bank centralny „oferuje” 5%, a w drugim tylko 3% – to jasne, że rynkowi gracze będą kupowali więcej tej pierwszej waluty. Zwłaszcza jeśli inflacja w kraju oferującym mniej jest wysoka.
Jeśli spojrzeć na wykres złotego, to widać, że gdy inflacja w Polsce wzrosła, nastąpiło wyłamanie się złotego z kilkuletniej stabilizacji. Wiadomo, że złożyło się na to wiele czynników: począwszy od pandemii, po wojnę w Ukrainie i wszystkie jej konsekwencje. Polityka NBP z pewnością nie pomogła w odzyskaniu przez polską walutę siły. Czy złoty po wyborach może odrobić straty?
Nie chcę wchodzić w analizy możliwych układów powyborczych, przyjmę więc dwa scenariusze. W pierwszym to PiS (samodzielnie lub w koalicji) utrzymuje rząd. W drugim władzę przejmuje mniejsza czy większa koalicja partii obecnie opozycyjnych.
Druga kadencja Adama Glapińskiego kończy się dopiero w czerwcu 2028 r. (podobnie jak pięciorga wybranych przez Sejm i Prezydenta członków Rady Polityki Pieniężnej). Można więc założyć, że jeśli nie zostanie on odwołany z urzędu (co jest możliwe jedynie w wyniku orzeczenia Trybunału Stanu lub skazania prawomocnym wyrokiem sądu za przestępstwo), będzie kierował NBP i trzymał faktyczną kontrolę nad RPP przez całą kolejną kadencję Sejmu (która trwa do 2027 r.).
Jak NBP będzie działał, gdy rząd uformuje obecna opozycja? Nie spodziewam się, że Glapiński nagle stanie się racjonalny, ochłonie, przeprosi wszystkich obrażanych na konferencjach dziennikarzy, ekonomistów i polityków i zajmie się tym, za co pobiera ponad milion złotych rocznie – czyli dbaniem o wartość pieniądza. Złoty po wyborach prawdopodobnie będzie wystawiony na polityczne impulsy szefa banku centralnego.
Złoty po wyborach: komu pomoże, a komu zaszkodzi prezes NBP?
Pytanie trzeba zadać inaczej – co w logice prezesa NBP mogłoby najbardziej zaszkodzić rządowi, który on sam uważa za „zdradziecki” czy „niemiecki”? Prawdopodobnie to, przed czym bronił się rękami i nogami w czasie rządu PiS.
Adam Glapiński wydaje się wierzyć, że wysokie stopy procentowe prowadzą do bezrobocia i głębokiej recesji. Czy to prawda? I tak, i nie. Na pewno zaostrzenie polityki pieniężnej prowadzi do schładzania gospodarki, ale związek między stopami procentowymi a bezrobociem w ostatnich latach był przez ekonomistów (nie tylko w Polsce) podawany w wątpliwość.
Więcej o tym tutaj: Stopy procentowe „zamrożone”, bo Rada Polityki Pieniężnej boi się kryzysu. Ale on i tak przyjdzie. Może nie uderzy wysokim bezrobociem i recesją. Zaskoczy nas czym innym
Może więc uznać, że na złość rządowi zacznie… podnosić stopy. Tyle że to – o ile prawidła ekonomii się nadal obowiązują – doprowadzi do ograniczenia popytu konsumpcyjnego i… spadku inflacji. A co z bezrobociem? Rząd mógłby uruchomić wtedy jakieś programy wsparcia dla firm lub wprowadzić reformy rynku pracy czy systemu podatkowego, które uczynią zwalnianie pracowników mniej opłacalnym.
Doszlibyśmy więc do sytuacji, w której władze monetarne (bank centralny) i fiskalne (rząd) działają w dwóch różnych kierunkach. Czyli… tak jak to powinno wyglądać w zdrowej gospodarce i sprawnym instytucjonalnie państwie. I to pomogłoby gospodarce w dłuższym terminie, a nie jej zaszkodziło.
Najbardziej szkodliwe dla gospodarki w długim terminie mogłoby być dalsze obniżanie stóp procentowych. To bowiem może przedłużać już i tak przeciągający się okres wysokiej inflacji. Utrwalenie wysokich oczekiwań inflacyjnych, zrujnowanie do cna wiarygodności banku centralnego i zdestabilizowanie gospodarki przez uporczywie wysoki wzrost cen i osłabienie złotego – to są koszty krótkoterminowej ulgi, jaką obniżki stóp procentowych dają części kredytobiorców.
Jak więc zachowa się złoty po wyborach? Ale nie dzień, tylko przez kilka miesięcy po wyborach? Jeśli prezes NBP będzie działał impulsywnie, z chęci „zemsty” – niechcący pomoże odzyskać siłę złotemu. A jeśli będzie w sposób wyrachowany chciał szkodzić nowemu rządowi – wtedy złoty nadal może słabnąć. Ale to nie jest pewne, bo rząd może realnie walczyć z inflacją, zmniejszać różnicę między jej poziomem i stopami procentowymi, a w ten sposób pomagać złotemu.
Co z oprocentowaniem obligacji detalicznych? Nowy rząd na musiku?
Co będzie z oprocentowaniem obligacji i z opłacalnością inwestycji w obligacje w ramach np. funduszy inwestycyjnych? W kategorii instrumentów dłużnych trzeba rozróżnić dwa rodzaje: detaliczne i rynkowe (zwane też hurtowymi). Oprocentowanie obligacji detalicznych jest ustalane przez Ministerstwo Finansów teoretycznie w zgodzie z warunkami panującymi na rynku. Dlatego też, gdy NBP zaczął obniżać stopy procentowe, spodziewaliśmy się, że i resort finansów dostosuje swoją ofertę.
Tak się jednak nie stało. Prawdopodobnie w ramach przedwyborczej gorączki rozdawania prezentów, ale także planując wielką dziurę w przyszłorocznym budżecie, Ministerstwo Finansów w październikowej ofercie nie tylko nie obniżyło oprocentowania, ale nawet w niektórych przypadkach – podniosło.
Przeczytaj też: Stopy procentowe spadły, a oprocentowanie obligacji… rośnie. Czy Ministerstwo Finansów jest „ostatnim sprawiedliwym” w walce z inflacją?
Czy po wyborach chęć do czynienia takich gestów opadnie? Nie jest to wykluczone. Tak podpowiadałaby logika. Był okres, gdy rządowi bardziej opłacało się pożyczać pieniądze bezpośrednio od obywateli w formie detalicznych obligacji skarbowych. Jednak ostatnio oczekiwana przez inwestorów rentowność obligacji rynkowych znacząco spadła – Ministerstwo Finansów nie ma więc mocnych argumentów, by z tego nie korzystać.
Chyba że rzeczywiście w ministerstwie wierzą, że inflacja gwałtownie spadnie, a co za tym idzie – koszt obsługi detalicznych cztero- i dziesięcioletnich obligacji detalicznych się obniży. Duża część obligacji hurtowych ma stałe oprocentowanie, więc przez np. 10 lat trzeba płacić inwestorom takie same odsetki. Detaliczne obligacje antyinflacyjne przy spadającej inflacji będą kosztowały rząd coraz mniej.
Więc jeśli rząd spodziewa się spadku inflacji – powinien właśnie je chętnie nam sprzedawać. I do nich zachęcać, np. podwyższając marże i oprocentowanie w pierwszym roku. Jeśli – a tutaj wracamy do wcześniejszych rozważań o tym, co może zrobić prezes NBP po wyborach – inflacja będzie szła w górę, to obligacje antyinflacyjne będą dobrą inwestycją przede wszystkim dla nas.
Zobacz też wideofelieton (pod filmem ciąg dalszy tekstu):
Klienci funduszy obligacji trzymają kciuki za „surowy” rząd
Z kolei obligacje rynkowe – które dla większości indywidualnych inwestorów są dostępne poprzez fundusze inwestycyjne – są wyceniane przez inwestorów na podstawie wielu czynników. Od geopolityki (to bardziej te długoterminowe) po krajowe stopy procentowe (te krótkoterminowe). W grę wchodzi też ogólna wiarygodność kraju jako płatnika, czy perspektywy inflacji i wzrostu gospodarczego.
Postrzeganie wielu z tych czynników nie zmieni się w trakcie wieczoru wyborczego ani nawet w kolejnych tygodniach po głosowaniu. Wątpię, by globalni inwestorzy wczytywali się w programy partii i z wypiekami śledzili debatę kandydatów w TVP. Dla nich liczyć się będą najważniejsze wskaźniki: wzrost PKB, inflacja oraz poziom zadłużenia.
I to ten ostatni parametr w największym stopniu jest zależny od rządzących. Trzeba jednak zaznaczyć, że projekt budżetu na przyszły rok już został wniesiony do Sejmu. Gdyby nawet obecnej opozycji udało się zdobyć większość i w miarę szybko uformować rząd, nie bardzo widzę szansę, by znacząco zmodyfikować plan finansowy państwa na 2023 r.
Co mogłoby poprawić notowania polskich obligacji (czyli zmniejszyć ich rentowność)? Ewentualne szukanie oszczędności, które wyraźnie ograniczyłoby wydatki, a tym samym zredukowało ilość długu, po który rękę musi wyciągnąć państwo. Gdyby nowy rząd wdrożył politykę oszczędności – a nie jest to bardzo prawdopodobne, raczej sięgnie po pieniądze z Unii Europejskiej – to byłaby to świetna wiadomość dla tych, którzy trzymają pieniądze w funduszach obligacji. Wycena obligacji w portfelach funduszy poszłaby w górę.
Zobacz wideofelieton o tym (pod filmem dalszy ciąg tekstu):
Polska giełda „w poważaniu” polityków od lat
No dobrze, a co z notowaniami akcji na warszawskiej giełdzie? Mówi się, że rządy bardziej prorynkowych partii zwiastują lepsze czasy dla giełdy, bo spółki mają wtedy więcej możliwości zwiększania zysków. Czy w przypadku zmiany władzy w Polsce po wyborach rzeczywiście można liczyć na wybicie się notowań polskich akcji z wieloletniego marazmu?
Zacznijmy zatem od tego, co jest przyczyną tak nędznej kondycji naszego rynku kapitałowego. Pierwszy i najważniejszy powód, to brak kapitału. W pierwszym okresie rozwoju polskiej giełdy jednym z najważniejszych źródeł świeżych napływów na GPW były… Otwarte Fundusze Emerytalne.
Co się z nimi stało – chyba wszyscy pamiętają. Poziom zadłużenia zbliżył się niebezpiecznie do granicy, która uruchomiłaby „opcję atomową” w finansach publicznych: konieczność zrównoważenia budżetu i głębokich cięć wydatków. Już wtedy Europa doświadczyła katastrofalnych efektów błędnej polityki walki z zadłużeniem przez tzw. „austerity”, czyli dosłownie „surowość”. Wpędziła ona Grecję i Włochy w jeszcze większe kłopoty gospodarcze oraz wywołała niestabilność społeczną i polityczną.
Ówczesny rząd Donalda Tuska, z Jackiem Rostowskim na stanowisku Ministra Finansów przeprowadził głębokie reformy systemu OFE. Najpierw obniżono wysokość składki, która zasilała fundusze. Potem doszło do sławetnego przeniesienia (żeby nie użyć innego słowa…) połowy zgromadzonych w OFE środków do ZUS, ale także na wprowadzeniu dobrowolności uczestnictwa w nich.
To wszystko sprawiło, że z dostawcy kapitału, OFE przekształciły się w biorcę – ze względu na to, że wiek emerytalny osiąga coraz większa część uczestników, fundusze te są zmuszone sprzedawać posiadane akcje i przekazywać środki do ZUS (w ramach tzw. suwaka). A wpłat jest jak na lekarstwo.
Czy komuś zależy na GPW?
Tego, co rząd Donalda Tuska popsuł, nikt potem już nie próbował naprawiać. Uruchomienie Pracowniczych Planów Kapitałowych nie powiodło się w takiej skali, jaką zakładał rząd, a zgromadzone w nich środki stanowią na razie ułamek tego, czym dysponowały w swoim najlepszym okresie OFE.
Jeśli nie ma dopływu kapitału, jeśli nie ma popytu na akcje, to nie ma komu napędzać wzrostów. Wyceny na GPW są poniżej poziomów na zachodnich rynkach. To oznacza, że zyski wypracowywane przez notowane na warszawskim parkiecie spółki uzasadniałyby sporo wyższe kursy akcji. Jednak zwyczajnie nie ma komu ich kupować.
Bez popytu na akcję i atrakcyjnych wycen nie ma też IPO, czyli pierwszych ofert publicznych. Na polską giełdę nie wchodzą nowe spółki – ostatni debiut z prawdziwego zdarzenia miał miejsce w… grudniu 2021 roku. Tą spółką był STS Holding. Którego, tak się akurat złożyło, ostatni dzień notowań przypadł 4 października 2023 r.
Nie bez wpływu na sentyment do GPW ma też sposób w jaki „zarządzane” są spółki z udziałem Skarbu Państwa, które nadal stanowią istotną grupę wśród największych firm naszej giełdy. Za czasów poprzednich rządów zdarzały się incydenty wykorzystywania tych firm do realizacji polityki państwa, a nawet w kampanii wyborczej (zaniżanie cen benzyny przed wyborami nie jest wynalazkiem PiS).
Przez ostatnie osiem lat widzieliśmy jednak uczynienie z wyjątków – reguły. Dzisiaj nikt nie kryje się z tym, że większościowy akcjonariusz ma w swoim administracyjnym nosie interesy i opinie akcjonariuszy mniejszościowych: funduszy inwestycyjnych i emerytalnych oraz inwestorów indywidualnych.
Gdzie wypatrywać zmian? Prorynkowe rządy rzeczywiście mogłyby wprowadzić więcej zachęt do długoterminowego oszczędzania, wzmocnić kapitałowy filar emerytalny, który w większości rozwiniętych gospodarek jest ważnym motorem napędowym rynków kapitałowych. Procesy prywatyzacji dużych i rentownych przedsiębiorstw mogłyby także zachęcić inwestorów zagranicznych do kupowania akcji na polskiej giełdzie.
Problem w tym, że właściwie żadna z głównych partii nie niosła na sztandarach prorynkowych reform. Być może gdzieś w głębinach dokumentów programowych znajdziemy zapisy o planach wspierania rynku, o prywatyzacji, o odpolitycznieniu spółek z udziałem Skarbu Państwa itd. Ale te same zapewnienia słyszymy od lat.
Nie daj się ponieść emocjom wyborczym
Jakoś tak mało entuzjastycznie wyszło to podsumowanie. Polityka, szczególnie w okresie wyborczym, budzi ogromne emocje. I słusznie, bo to ważna sprawa. Naszym pieniądzom te emocje jednak nie sprzyjają.
Polska jest sporym krajem z silną gospodarką. Politycy starają się przy niej grzebać, ale przedsiębiorcy i pracownicy od lat robią swoje mimo „pomocy” ze strony rządu. Mamy zdywersyfikowany przemysł – można narzekać na brak „championów narodowych” i firm, które dominują na świecie, ale zamiast tego jesteśmy odporni na szoki i elastycznie dostosowujemy się do zmian w globalnych trendach.
I to są główne czynniki, które decydują o tym, jak postrzegana jest przez inwestorów polska waluta i dług. Zwycięstwo tej czy innej partii nie jest w stanie tego zmienić w krótkim terminie. Nawet jeśli jej wyjątkowo mocno kibicujemy.
Posłuchaj też podcastu, w którym rozmawiamy o tym, co ze złotym, obligacjami, akcjami po wyborach. Jak przebudować portfel inwestycji pod kątem powyborczych zmian? I czy w ogóle cokolwiek w nim zmieniać?
Idziesz na wybory? A wiesz, na kogo zagłosujesz? Od kilku do kilkunastu procent Polek i Polaków deklarujących udział w zbliżających się wyborach parlamentarnych wciąż tego nie wie! Czy jest dobre narzędzie, dzięki któremu moglibyśmy lepiej rozpoznać nasze preferencje wyborcze i z większą świadomością pójść na wybory? A może, zamiast nas, powinien głosować nasz cyfrowy bliźniak?
————————-
Maciek Samcik poleca porządne narzędzia do inwestowania Twoich pieniędzy:
>>> Jeśli zastanawiasz się gdzie „zaparkować” pieniądze na najbliższych kilka miesięcy, żeby zobaczyć, jak zmieni się sytuacja w kraju – zajrzyj do rankingu najlepszych depozytów „Subiektywnie o Finansach” i wybierz dla siebie najwyższy procent.
>>> Jeśli chodzi ci po głowie „przeczekanie” pierwszych powyborczych miesięcy z obcymi walutami w portfelu – kupisz je po dobrym kursie w Cinkciarz.pl, mają tam też karty walutowe (z możliwością ich legalnego udostępnienia jej na określony czas innej osobie). Tutaj przetestujesz portfel walutowy Cinkciarz.pl
>>> Jeśli uważasz, że Twoje pieniądze po wyborach będą najbardziej bezpieczne w zagranicznym banku, to sprawdź duński Saxo Bank. To bank inwestycyjny z siedzibą w Kopenhadze, podlegający ścisłym regulacjom w 15 jurysdykcjach, w tym w Danii, Wielkiej Brytanii i Singapurze. Oferuje dobre oprocentowanie i przyjmuje kasę Polaków.
>>> Jeśli chcesz zbudować portfel globalnych inwestycji i mieć wszystko w jednym miejscu, to polecam aplikację do inwestowania XTB, gdzie nie płacisz prowizji za inwestowanie w ETF-y z całego świata (do 100 000 euro), a masz możliwość budowania portfela z akcji, surowców, walut i kryptowalut. Wypróbuj, a pokochasz inwestowanie.
>>> Jeśli potrzebujesz wiarygodnego pośrednika w inwestowaniu (także na emeryturę) to wiedz, że ja wykorzystuję do tego fundusze inwestycyjne TFI UNIQA. Mają tam tanie fundusze (część z opłatą za zarządzanie 0,5% rocznie). Żeby założyć konto „Tanie oszczędzanie” i zacząć inwestować pieniądze przez internet, kliknij ten link do TFI UNIQA.
>>> Jeśli masz złe przeczucia i chcesz zakopać w ogródku złotą monetę „na wszelki wypadek”, to wygodnie i „po kawałku” kupisz ją w internetowym sklepie Goldsaver, załóż tam konto, a otrzymasz bonus w wysokości 100 zł po uskładaniu na pierwszą uncjową sztabkę (kod „SoF”).
Źródło zdjęcia: Element5 Digital/Unsplash