W ramach „odmrażania” gospodarki do gry wróciła piłkarska Ekstraklasa, zapewne największy sportowy biznes w Polsce. Jak bardzo pandemia uderzyła w kluby i finanse zawodników? I jak jeszcze może uderzyć w nie w przyszłości, poprzez np. ograniczoną frekwencję na stadionach?
Epidemia w Polsce nie odpuszcza, ale nasi piłkarze wybiegli na murawę jako jedni z pierwszych na świecie. Premier Mateusz Morawiecki, choć nie lubi – tak jak jego poprzednik Donald Tusk – „haratać w gałę”, okazał się mecenasem polskiej piłki. Szef PZPN Zbigniew Boniek przyznał, że gdyby premierem w tym kraju był ktoś inny, nasz futbol tak szybko nie zostałby „odmrożony”. Ale nie nastąpiłoby to bez masowej akcji testowania wszystkich piłkarzy i sztabowców z trzech lig (za co zapłacił PZPN).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Kiedy okazało się, że piłkarskie kluby, podobnie jak inne firmy, ustawiły się po pieniądze z Tarczy Finansowej PFR, pojawiło się narzekanie, że ratowanie gospodarki nie powinno obejmować klubów, których podstawową działalnością jest zatrudnianie marnych piłkarzy i płacenie im horrendalnych pensji. I że wspieranie „szarych konsumentów ferrari” nie powinno mieścić się w tarczach antykryzysowych. Kluby odpowiadały, że gdyby nie pieniądze z Tarczy Finansowej PFR, to niejeden z nich by zwyczajnie upadł.
Gdzie jest racja? Sprawdzam, jak wygląda finansowa sytuacja klubów po trzymiesięcznej przerwie w grze. Czy Ekstraklasa bardzo zbiednieje? I czy brak kibiców na trybunach oznacza finansową katastrofę, czy też jedynie przejściowy spadek zyskowności.
Ekstraklasa w liczbach, czyli budżety polskich klubów. Legia i długo, długo nic
Piłka nożna to wielkie pieniądze. Choć polska liga piłkarska pod względem osiągnięć sportowych nie wyróżnia się w Europie, to finansowo gonimy Zachód. Np. jeśli chodzi o wartość praw do transmisji TV, nasza Ekstraklasa jest na ósmym miejscu w Europie, czyli znacznie wyżej, niż wskazywałaby na to jej pozycja sportowa. No, ale tutaj decyduje ludność kraju, która sprawia, że nawet średniej jakości produkt sprzedaje się w poważnej skali.
Według danych z raportu Deloitte o stanie finansów polskiej piłki, najwięcej kasy do klubowych budżetów wpływa z przychodów „komercyjnych” (52%), pod którymi kryją się takie źródła jak: wpływy z umów sponsorskich, reklam, sprzedaży koszulek, pamiątek klubowych oraz dotacje. Szczególnie ważna dla wielu klubów jest ta ostatnia pozycja – kluby dotują m.in. samorządy.
W sumie z tych wszystkich źródeł pochodziło 278 mln zł w poprzednim sezonie piłkarskim. Na drugim miejscu w hierarchii źródeł utrzymania klubów są wspomniane prawa do transmisji telewizyjnych – 166,5 mln zł. Na trzecim miejscu są przychody z „dnia meczu”, czyli to ile klub zarabia na biletach oraz sprzedaży barowej – 83 mln zł.
W pandemii praktycznie każdy element tego biznesplanu był zagrożony: kibice siedzieli w domu, więc nie kupowali pamiątek. Sponsorzy też zaczęli skąpić grosza. Najgłośniejszy przypadek to rezygnacja koncernu PGE ze sponsorowania klubu GKS Bełchatów. Jest też ryzyko, że miasta zamrożą dotacje, bo same będą miały zmniejszone wpływy budżetowe. Kasa z praw do transmisji też wisiała na włosku, bo wartość komercyjna meczów bez publiczności jest niższa. Ostatecznie jednak wartość umów na prawa telewizyjne została utrzymana. W niektórych klubach piłkarze zgodzili się na obniżkę pensji.
Czytaj też: Nareszcie! Piwo do meczu i nie tylko. Ale jak ratować „lokalne” browary?
Tarcza Finansowa PFR ratuje kluby. Ile straciły?
Wyrwa w budżecie klubów – jak mówi się nieoficjalnie – sięga 70 mln zł, czyli 15% całego, 530-milionowego rocznego budżetu „przychodowego” wszystkich polskich klubów. Kluby Ekstraklasy nie wahały się sięgnąć po pieniądze z tarczy finansowej PFR, o czym mówił Pawłowi Wilkowiczowi ze Sport.pl, prezes spółki PKO BP Ekstraklasa Marcin Animucki.
Nie wiemy, jak dokładnie poradził sobie każdy z 16 klubów Ekstraklasy, nie wspominając o klubach 1. i 2. ligi. Właściciele klubów piłkarskich to spółki prawa handlowego, więc dopiero po sezonie okaże się, ile z nich jest finansowo na minusie, w ilu przypadkach właściciel będzie gotowy pokryć straty, a w ilu ratowanie klubu stanie się niemożliwe albo nieopłacalne.
Wiadomo, że najwięcej do stracenia mają najwięksi. Prezes Legii Dariusz Mioduski mówił, że jego „firma” może zostać pozbawiona jednej czwartej rocznego budżetu, czyli 30 mln zł. Legia zwolniła prawie połowę pracowników, czyli 40 osób, a reszcie obniżyła pensje.
Wiele zależy od tego, czy i kiedy kibice wrócą na stadiony. Premier ogłosił, że stanie się to 19 czerwca, ale sprzedać będzie można tylko bilety na 25% miejsc na stadionie. To nie tylko kwestia ograniczenia wpływów z biletów (większość klubów i tak nie zapełnia więcej, niż 25% trybun), ale trudności w przygotowaniu tzw. „oprawy meczowej” kibiców, która podnosi „wycenę” sportowego spektaklu w oczach nadawców i widzów przed telewizorami. Nie wierzę w to, że np. ultrasi na „Żylecie” będą trzymać się od siebie w odległości jednego krzesełka ;-).
Czytaj też: Czy grozi nam pełzająca epidemia? Czy grozi nam pełzająca epidemia? A może „scenariusz japoński”?
Polska piłka, czyli „całe życie na kredycie”
Pandemia to być może najtrudniejszy mecz, jaki mają do rozegrania polskie drużyny, bo już wcześniej zarządzanie ich finansami przypominało „wieczne życie na kredycie”. Kluby to spółki niepubliczne, swoje sprawozdania publikują w KRS z dużym opóźnieniem, więc nie znamy bieżących wyników finansowych, ale jak sprawdził Money.pl na koniec 2017 r. dodatni kapitał własny, czyli majątek większy od długów, miała jedynie Jagiellonia Białystok. I to wcale nie był wyjątkowy rok, ale raczej reguła.
Kryzys i odpływ pieniędzy z biletów może pogłębić kryzys polskich klubów. Bogatsi też mają problemy. Już na początku pandemii „Kicker” alarmował, że zawieszenie rozgrywek może oznaczać bankructwo dla aż 13 z 36 klubów 1. i 2. Bundesligi. Aż tak źle pewnie nie będzie, ale trudno uwierzyć, by podobna groźba nie wisiała nad polską piłką. Jak przeżyć ten czas? Są trzy możliwości.
Redukcja pensji, także piłkarzy – wynagrodzenia to dziś największy składnik wydatków każdego klubu. Gdyby ograniczyć pensje piłkarzy – byłbym spokojny o przetrwanie przez kluby trudnych czasów.
Wyprzedaż zawodników – to znany sposób na ratowanie finansów klubów. Problem w tym, że nie wszystkie drużyny mają „aktywa”, na które znaleźliby się chętni, a wyprzedaż najlepszych piłkarzy (pewnie za granicę) jeszcze bardziej obniżyłaby poziom sportowy polskiej piłki.
I najciekawsza z finansowego punktu widzenia, czyli…
Ekstraklasa giełdowe? Może być jak Manchester United i zgłosić się po pieniądze do kibiców?
Gdzie kluby mogą znaleźć pomocną dłoń, jak nie wśród swoich wiernych kibiców? Można w tym celu zorganizować zbiórkę crowfundingową na ratunek klubowi w potrzebie (tak zrobiła Wisła Kraków). Najwierniejszym kibicom można też oddać część władzy w klubach w zamian za finansową pomoc.
Gdy w 2012 r. zadłużony na 370 mln funtów Manchester United balansował na krawędzi wypłacalności, pieniądze na spłatę długów znalazł na giełdzie w Nowym Jorku. Sprzedał akcje za równowartość prawie 800 mln zł, a pieniądze przeznaczył na transfery, budowę infrastruktury, wzmocnienie płynności finansowej – czyli spłatę zadłużenia. Ale to już przeszłość, bo „Czerwone Diabły” znów mają diabelskie problemy finansowe. W pierwszym kwartale przychody spadły o 19%, a zadłużenie wzrosło astronomicznie ze 124 mln do 430 mln funtów.
Kluby piłkarskie w Polsce raczej unikają giełdy. W Polsce jak na razie na karierę spółki publicznej zdecydowały się jedynie dwa: Ruch Chorzów w 2008 r. i GKS Katowice, który zadebiutował w lipcu 2012 r. Oba na rynku New Connect, czyli przeznaczonym dla małych firm. Ich wyceny z ostatnich lat wyglądają raczej słabo.
W obydwu przypadkach w rękach drobnych inwestorów jest niecałe 20% akcji, kontrolę nad klubami sprawuje w przypadku GKS Katowice miasto Katowice, a w przypadku Ruchu Chorzów – osoby prywatne wraz z miastem Chorzów. Przykłady dwóch klubów, które już są na giełdzie pokazują, że samo upublicznienie nie zmienia fundamentalnie sytuacji klubu.
Oferta publiczna akcji pozwoliłaby rzetelnie wycenić wartość naszych „piłkarskich potęg”, zwiększyłaby społeczną odpowiedzialność biznesu, a kibicom dałaby możliwość sformalizowania relacji z klubem i wpływania na jego politykę. Na potencjalnych inwestorów czekałoby sporo ryzyk – kupowanie zadłużonej spółki z branży, której perspektywy są niepewne, to jak obstawianie wyniku meczu u bukmachera.
Ale pomarzyć można. Wejście na parkiet kilku największych klubów i stworzenie indeksu WIG-Ekstraklasa na pewno byłoby ciekawym doświadczeniem dla wszystkich.
źródło zdjęcia: YouTube/LegiaTV