Wojciech Sobieraj, autor największego sukcesu w branży bankowej w ostatniej dekadzie, opuści swoje „dziecko” – Alior Bank. Ogłosił właśnie, że nie będzie się ubiegał o prezesurę w następnej kadencji. To może być duża zmiana dla banku i jego klientów, bo nie ma chyba w Polsce drugiej instytucji finansowej, na której jej szef i twórca wywarłby tak duże piętno. Z opublikowanego w czwartek 1 czerwca wieczorem komunikatu wynika, że nowy zarząd banku poznamy najpóźniej do połowy czerwca. Niestety, prawdopodobnie duży wpływ będą mieli na ten wybór politycy.
O tym jak bardzo inwestorzy giełdowi utożsamiają Alior Bank z Wojciechem Sobierajem świadczy fakt, iż po ogłoszeniu jego decyzji notowania Aliora tąpnęły o 5%. Dla banku oznaczało to spadek wartości rynkowej o 400 mln zł. Kto wie, czy dla udziałowców Aliora nie nadchodzą trudne dni. Poziom 60 zł za akcję – a tak jest wyceniany bank po informacji o odejściu Sobieraja – to mniej więcej ta sama cena, po której akcje Aliora wchodziły na warszawską giełdę w 2012 r. (inwestorzy kupowali wtedy papiery po 57 zł). W historii swoich giełdowych notowań Alior kosztował już nawet 100 zł za akcję.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Prezes zostawi swoje „dziecko” gotowe do dorosłości. W zeszłym roku Alior wbił się do dziesiątki największych banków w Polsce, osiągnął też prawie 620 mln zł zysku netto. W ciągu czterech ostatnich lat zysk banku więcej, niż się podwoił (w 2013 r. wynosił niecałe 230 mln zł), zaś aktywa zwiększyły się z 25 do ponad 60 mld zł. Żaden inny bank nie ma dziś tak wysokiej marży odsetkowej (czyli różnicy między zarobkiem z kredytów i ceną płaconą za depozyty – w Aliorze to ponad 4%).
Czytaj też: Wielki transfer klientów BPH do Aliora. Wyższa kultura bankowości niedostępna. Chcieli przyoszczędzić?
Tak powstała potęga Aliora, czyli ostatni wielki bankowy start-up nad Wisłą
W tak dużym kraju jak Polska, gdzie aktywa sektora bankowego przekraczają 1,7 bln zł, konkurencja do niedawna należała do najtwardszych w Europie, gdzie przelewy „latają” błyskawicznie, konta są za darmo, a banki prześcigają się we wprowadzaniu innowacji, w zaledwie osiem lat Sobieraj zbudował od zera jeden z największych banków na rynku. Startujący mniej więcej w tym samym czasie Allianz Bank wytrzymał zaledwie trzy lata i został przejęty „w cenie złomu” przez Getin Bank. Meritum Bank też zaczynał wtedy swoje życie i też już jest historią.
Najlepsze jest to, że Sobieraj nie przyszedł do projektu organizowanego przez fundusz inwestycyjny, czy bogatego inwestora. On sam ten bank „wymyślił” i przekonał (w 2008 r.) Romana Zaleskiego, francuskiego miliardera polskiego pochodzenia, żeby dał na ten interes 425 mln euro. Mając taką kasę i wolną rękę Sobieraj urzeźbił Aliora jak klasyczny start-up. Nowe rzeczy były wprowadzane w kilka tygodni i chyba nikt się nie zastanawiał nad możliwymi wpadkami. Nieprzemyślany money-back od transakcji internetowych (klienci znaleźli lukę i zaczęli oszukiwać bank fikcyjnymi transakcjami), czy pobieranie opłat za konta techniczne, które miały być darmowe – to tylko niektóre wielkie fakapy Aliora, które opisywałem w blogu.
Alior pozyskiwał klientów od konkurencji agresywnym money-backiem i ofertą „wszystko za darmo”. Jego sloganem od samego początku była „Wyższa kultura bankowości” i pracownicy w charakterystycznych melonikach na głowie. „Wyższa kultura” to był w głównej mierze trik marketingowy – aliorowcy spece od reklamy skutecznie zdefiniowali potrzeby Polaków i dostosowali do niego przekaz marketingowy. Ofertę – już niekoniecznie. W tym banku od początku mało jest „wyższej kultury”. Jest za to nowoczesność i kreatywność – tego nie można Aliorowi odmówić.
Czytaj też: Ten bank najskuteczniej wyciska klientów. Jak to robi?
Czytaj też: Najbardziej rentowny bank w Polsce znów testuje wytrzymałość klientów. Bardzo boleśnie
Wiele produktów oferowanych przez Alior było tanimi tylko w nazwie i w reklamie. Bank przez lata oferował bardzo drogie pożyczki gotówkowe, „opakowane” w polisy ubezpieczeniowe (podbijające dodatkowo ich koszt) z… gwarancją najniższej ceny. Pracownicy musieli wciskać klientom produkty najwyżej marżowe, a nie te, których klienci najbardziej potrzebowali. Reklamując się jako bank „za darmo” Alior oferował konta kosztujące nawet 20 zł miesięcznie jeśli się ich niewystarczająco często używało.
Czytaj też: Tak Samcik wywołał kryzys w Aliorze. To było podłe
Bezwzględny, agresywny i… innowacyjny
Za to wszystko Sobieraja i jego ludzi krytykowałem i krytykuję. Ale zawsze był też w awangardzie nowoczesności i wyznaczał trendy. Latem 2012 r. uruchomił internetowe ramię pod nazwą Alior Sync. Dokładnie dwa lata później „przerobił” je na T-Mobile Usługi Bankowe. Alior stał się pierwszym bankiem, który wszedł w sojusz z firmą telekomunikacyjną, uzyskując dostęp do kilkunastu milionów jej klientów. Zbudował gigantyczną sieć dystrybucji swoich usług, nie wydając pieniędzy na placówki.
Sobieraj mówił, że banki placówkowe się kończą, a jednocześnie… uruchomił opłacanie rachunków za prąd i gaz w swoich oddziałach. I sprowadził do oddziałów tabuny emerytów, których pracownicy mieli za zadanie bezlitośnie „ubrać” w jak najwięcej produktów bankowych (ze szczególnym uwzględnieniem drogich pożyczek). Ostatnio Alior, jako pierwszy bank w Polsce, uruchomił otwieranie kont przez wideoczat. Oraz „społecznościowe konto młodzieżowe” o nazwie HAIZ. Jako pierwszy zaczął też „podsłuchiwać” rozmowy klientów z pracownikami w oddziałach. I zaczął budować dział analizowania wiedzy o kliencie (tzw. big-data).
Sobieraj doskonale wiedział, że niezależnie od tempa rozwoju organicznego banku wejście do elity największych będzie wymagało przejęć. Już w 2009 r., w trzecim roku działalności Alior Banku, przejął detaliczną działalność HSBC w Polsce. W 2015 r. odkupił od amerykańskiego funduszu inwestycyjnego Meritum Bank. W kolejnym roku – już po przejęciu banku z rąk Zaleskich przez PZU – zasadził się na Bank BPH.
Czytaj: Koniec dobrych czasów dla tych, którzy traktują Alior przedmiotowo
Czytaj też: Alior chwyta klientów za gardło. I nie puszcza
Czytaj też: Alior Bank założy ci konto przez… wideoczat
Co dalej z Sobierajem?
Po ogłoszeniu decyzji Sobieraja o odejściu z Aliora wielu obserwatorów branży bankowej zaczęło się zastanawiać czy to przypadkiem nie jest przygotowanie do transferu prezesa Alior Banku na jeszcze wyższy stołek – prezesa Banku Pekao. Grupa PZU (której częścią od zeszłego roku jest Alior) właśnie przejmuje kontrolę nas tym, drugim największym w Polsce, bankiem. Zmienią się wszyscy członkowie rady nadzorczej, a w ślad za tym być może ze stołkiem pożegna się prezes Luigi Lovaglio.
Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że żadnego trzęsienia ziemi we władzach Pekao nie będzie: Lovaglio dobrze współpracował z wicepremierem Mateuszem Morawieckim, głównodowodzącym w kwestii repolonizacji banków w Polsce, a z rządu dochodziły sygnały, że jego wymiana nastąpi później i w aksamitnych rękawiczkach. Niewykluczone, że druga frakcja polityczna w PiS, czyli sojusz Szydło-Ziobro, ma inny plan i chce przyspieszyć obsadzanie władz banku swoimi nominatami.
Czy wśród nich może być Sobieraj? Budowanie od zera Aliora to duża rzecz, ale przeskok do zarządzania takimkolosem, jak Bank Pekao, o aktywach prawie trzy razy większych, byłoby wyzwaniem nie lada. Ale prawda jest chyba inna: Sobierajowi skończyła się cierpliwość do współpracy z szefem rady nadzorczej Aliora Michałem Krupińskim oraz w ogóle z przedstawicielami „dobrej zmiany”. Prezes Aliora zawsze miał komfort dużej swobody działania, a ekipa „politycznych” z państwowego zaciągu zapewne mu tego nie zaoferowała. Poza tym raportowanie do nadzorców pokroju Michała Krupińskiego rzeczywiście mogło być poniżej godności takiego menedżera jak Sobieraj.
Inna sprawa, że Sobieraj przydałby się „dobrej zmianie w bankowości”. Nie od dziś manifestuje przekonanie, że banki z polskim kapitałem powinny się rozpychać na rynku. Słuchając jego niektórych wypowiedzi, można dojść do wniosku, że jest jeszcze większym „bankowym nacjonalistą” niż wicepremier Mateusz Morawiecki i Zbigniew Jagiełło (prezes PKO BP, jedyny prezes dużej spółki skarbu państwa, który utrzymał się na stanowisku po ubiegłorocznej zmianie rządów) razem wzięci. Może więc jednak skusiłby się na Pekao? Tylko czy „dobra zmiana w bankowości” potrzebuje kogoś, kto chadza własnymi ścieżkami?
Niewykluczone, że po zakończeniu misji w Aliorze Sobieraj spełni kolejne swoje marzenie i „odpali” jeszcze jeden duży start-up, tym razem poza branżą bankową. W wywiadzie dla Forbesa dwa lata temu ogłosił, że banki się kończą i że nie wyklucza odejścia z Aliora po przejęciu jeszcze jakiegoś banku. I że chciałby stworzyć nowy biznes: np. pozabankową platrofmę pożyczkową. Dziś już wiadomo, że Sobieraj odzyskuje „wolność”. Chociaż kilka dni temu mówił w wywiadzie dla Interia.pl:
„Okazuje się, że bankowość z nudnego biznesu stała się bardzo dynamiczną i nieprzewidywalną branżą. Rewolucja cyfrowa jest tak szybka, że to właśnie w bankowości nastąpią największe zmiany w ciągu 5-10 lat. W żadnej innej branży, od handlu po hutnictwo, ten proces nie będzie tak znaczący. I nie chodzi tylko o to, że klienci przestają chodzić do placówek, bo mogą wszystko załatwić przez bankowość internetową. Oni oczekują, że będą to mogli zrobić w tak prosty i intuicyjny sposób jak w Google’u i Amazonie. Równie dramatyczna będzie rewolucja cyfrowa zaplecza, z wykorzystaniem automatyzacji, robotyki, sztucznej inteligencji, biometrii i cyfrowej chmury”
Co teraz będzie z Alior Bankiem? Czy klienci zatęsknią za Wojciechem Sobierajem?
Odejście twórcy i wieloletniego prezesa Alior Banku na pewno będzie miało wpływ na przyszłość i sposób działania tej instytucji. Nie ma dwóch zdań, że – z poszanowaniem proporcji – Sobieraj miał w Aliorze taki wpływ na sposób działania i myślenia menedżerów, jak Steve Jobs w Apple’u. Teraz to się skończy i można tylko się zastanawiać w jakim stopniu bank „zwolni” jeśli chodzi o innowacyjność, zwrotność, szybkość podejmowania decyzji.
Najgorszym scenariuszem byłby chyba ten, w którym na stołku prezesa najszybciej rosnącego banku w Polsce – przypominam: w cztery lata podwojenie aktywów, w osiem lat pokonanie drogi od „dziury w ziemi” do jednego z największych banków w kraju – zasiada jakiś nielot, który w dodatku wszystkie decyzje konsultuje z „górą”. Nie daj Boże – z „górą” polityczną. Wtedy mamy jak w banku pokaz tępej siły wobec klientów (czyli podnoszenia prowizji ile wlezie i wszystkim klientom po równo, by wycisnąć z banku dywidendę dla PZU), zdjęcie nogi z pedału gazu jeśli chodzi o innowacje i uczynienie z Alior Banku instytucji finansowej takiej, jak większość dużych banków – nudnej i pozbawionej chęci ciągłego wzrostu.
A to będzie oznaczało, że bank zacznie tracić klientów. Dziś bowiem – co by nie mówić o polityce agresywnego pozyskiwania klientów, a następnie ich „wyciskania” – ci, dla których Alior jest głównym bankiem (trzymają w nim pieniądze, mają karty kredytowe, wykonują dużo transakcji w sklepach), nie mają w nim źle. I mają poczucie, że są w banku, który oferuje dużo nowoczesnych, niedostępnych u konkurencji usług.
Alior ogłosił ostatnio strategię „cyfrowego buntownika”, która ma doprowadzić do stworzenia „banku przyszłości”. Zajawką jest zakładanie kont przez wideoczat, ale tak naprawdę chodzi o ekstremalne uproszczenie i wprowadzenie do urządzeń mobilnych wszystkich usług banku. Bez charyzmatycznego lidera to się może rozjechać.