Dziś Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu orzekł, że Uber – najbardziej kontrowersyjny start-up w ostatnich latach – nie może działać bez licencji na przewozy taksówkowe. Sędziowie nie zgodzili się z argumentacją firmy, iż jest jedynie pośrednikiem technologicznym w ramach usługi „przewozu okazjonalnego”, nie zaś przedsiębiorstwem prowadzącym regularną działalność taksówkową.
Tutaj więcej o tym wyroku: czytaj Bloomberg.com oraz w Wyborcza.pl
- Pięć lat PPK. Ile zarobili ci, którzy na początku zaryzykowali? Gdzie (dzięki PPK i nie tylko) jesteśmy na drodze do dodatkowej emerytury? Słodko-gorzko [WYCISKANIE EMERYTURY BY UNIQA TFI]
- Ile złota w portfelu w obecnych czasach? Jaki udział powinien mieć żółty kruszec w naszych inwestycjach? Są nowe wyliczenia analityków [STAĆ CIĘ NA ZŁOTO BY GOLDSAVER]
- Zdjęcia w smartfonie: coraz częściej pierwszy krok do… zakupów. Czy pożyczki „na fotkę” będą hitem sezonu zakupowego? Bać się czy cieszyć? [BANKOWOŚĆ PRZYSZŁOŚCI BY VELOBANK]
To oznacza, że zbliża się początek nowej ery w działalności Ubera, przynajmniej w Europie. Będzie musiał spowodować, by jeżdżący z nim kierowcy spełniali znacznie bardziej restrykcyjne i kosztowne wymogi, niż dziś. Odwołań od orzeczenia europejskiego Trybunału bowiem się nie przewiduje.
„Usługi świadczone przez Ubera, który łączy osoby i kierowców są objęte regulacjami w dziedzinie transportu” – stwierdził Europejski Trybunał Sprawiedliwości. A to oznacza, że… „Państwa członkowskie mogą regulować warunki świadczenia tej usługi” – dodał TSUE. To wygląda na cios kończący.
Bardzo jestem ciekaw, czy w warunkach takiej konkurencji firma będzie w stanie utrzymać przewagę. Dziś – gdy taksówkarze też weszli do smartfona – Uber „jedzie” głównie na niższej cenie i zatrudnianiu niskopłatnych pracowników-imigrantów. Czy da sobie radę, gdy to eldorado się skończy?
Czytaj też: Czy Uber to dumping i finansowe niewolnictwo? Policzyłem ile zarabia kierowca i… odpadłem
Czytaj: Czy Uber się uratuje? Zwłaszcza, że w Polsce „podkradli” mu najlepszą usługę?
Uber przygotowuje się do nowej ery? Jest dobra zmiana
Wygląda na to, że Uber przygotowuje się już do nowej rzeczywistości. I polscy klienci firmy mogą już z tych zmian korzystać. Przede wszystkim Uber wreszcie rozprawił się z nieczytelnymi taryfami. Teraz aplikacja od razu podaje gwarantowaną cenę przejazdu. Wystarczy ją „odpalić” i odpowiedzieć na proste pytanie „dokąd jedziemy” (albo kliknąć jedną z ikonek, które podpowiadają domniemany cel podróży). Pojawią się trzy opcje standardu przejazdu (UberX, UberSelect oraz UberVan) oraz wyliczone co do grosza ceny.
To krok w dobrą stronę. Opisywałem na moich stronach przypadki klientów Ubera, którzy przy zamawianiu samochodu widzieli zupełnie inne prognozy cen, niż wynosiły potem faktyczne opłaty. Różnice bywały kilkakrotne i nierzadko kończyło się to w ten sposób, że przejażdżka Uberem kończyła się ściągnięciem z karty porównywalnych pieniędzy do ceny kursu taksówkowego.
Zresztą problem nie dotyczy tylko Ubera, podobną historię opowiadał mi też klient MyTaxi, najpopularniejszej aplikacji taksówkowej na smartfony. Klient określa preferowaną stawkę, ale nie musi ona mieć nic wspólnego z ostateczną ceną przejazdu. Owszem, aplikacja szacuje ile może kosztować przejazd, ale jest to szacunek niewiążący. Niedawno nawet przy tej prognozie pojawił się disclaimer: „cena niegwarantowana, faktyczny koszt może się znacząco różnić”.
Czytaj też: Cena niegwarantowana, czyli gdy aplikacja do zamawiania taksówek obiecuje zbyt wiele
Żeby było jasne: kiedyś, gdy nie było zamawiania taksówek (i płacenia za nie) przez smartfona, klienci też nie mogli znać ostatecznej ceny kursu. I jakoś musieli z tym żyć. O wszystkim decydował taksometr. Ale teraz smartfonowe aplikacje do zamawiania przejazdów podają szacowane ceny i bardzo nie lubimy, gdy okazują się one być cenami nierealnymi.
W przypadku Ubera problem był jednak wyjątkowo nabrzmiały, bo w tej firmie – inaczej, niż w taksówce – koszt przejazdu nie wynika wyłącznie z przejechanego dystansu. Zależy m.in. od natężenia popytu, więc różnice między cenami przejazdów na tej samej trasie mogą być ogromne. W tej sytuacji niedotrzymane obietnice bolą szczególnie, zwłaszcza jeśli dotyczą klientów bardzo wrażliwych na cenę (a takimi są korzystający z Ubera).
Czytaj też: Ten moment, gdy czujesz się w Uberze jak w taksówce. Płacisz 53 zł za kurs, który miał kosztować 15 zł
Podawanie przez Ubera cen przejazdu z góry jeszcze przed zamówieniem samochodu to zatem korekta, która może poprawić wizerunek przewoźnika, który ostatnio nie ma dobrej passy. Aczkolwiek zastanawiam się (i zapewne moja perwersyjna natura każe mi to przetestować w najbliższej przyszłości) czy te gwarantowane ceny nie będą się przypadkiem zmieniały w sytuacji, gdy okaże się, że kierowca nie może dojechać z powodu korków, albo ja spóźniłem się o dwie minuty z dotarciem na miejsce, gdzie czeka kierowca.
Płacenie w Uberze gotówką? Ale po co, co cholery? W tym szaleństwie jest metoda
Druga zmiana zaordynowana klientom przez Ubera jest na pozór dużo mniej zrozumiała. Otóż firma zaczęła (na razie nieśmiało, rzecz dotyczy tylko 10% kierowców z Warszawy) akceptować… płatności gotówkowe. Ogarniacie? Przewoźnik, który wyrósł na tym, że oferuje przewozy bez płacenia (wchodzę do samochodu, wychodzę z samochodu, opłata ściąga się sama) teraz „wchodzi w gotówkę”.
Podobno chodzi o to – przynajmniej tak tłumaczy Uber – żeby pozyskać więcej klientów, bo każdy chciałby zamawiać przejazd smartfonem, ale nie każdy ma kartę kredytową (lub debetową). I nie każdy ma ochotę ją przypiąć do aplikacji (zwłaszcza po tym jak się okazało, że dane 170 mln klientów przechowywanych przez Ubera ktoś ukradł i firma płaciła okup za ich odzyskanie). Może to być rzeczywiście argument dla młodych klientów, którzy są antybankowi i dotąd byli odcięci od usług Ubera.
Firma liczy, że zwiększy trzykrotnie zainteresowanie swoimi usługami jeśli nie będzie wymagała podpięcia karty i zgody na płatność bezgotówkową. Zastanawiam się tylko jak ci biedni kierowcy będą wydawać klientom te grosiki (w związku z podawaniem ceny przejazdu z góry, już przy zamawianiu pojazdu) i czy ludzie się nie sfrustrują pytaniami kierowców „czy reszta może być bez groszowej końcówki?”.
Konkurencyjny MyTaxi w odpowiedzi na dość dziwaczny pomysł Ubera ujawnił, że u niego 80% kursów jest opłacanych poprzez aplikację i że to właśnie możliwość nieposiadania gotówi jest cenna dla klientów. Jak ktoś nie chce płacić bezgotówkowo to rzadko używa smartfona do zamawiania taksówek. I korzysta ze „zwykłych” korporacji taksówkowych.
Ale ja uważam, że w tym szaleństwie jest metoda. Skoro Uber chce przyciągnąć klientów nie posiadających lub nie używających karty płatniczej, to po zdobyciu ich serc zapewne zaproponuje im… swoją własną kartę. I tym sposobem będzie zarabiał nie tylko na przejazdach, ale na usługach finansowych. Tak jak to zaczyna robić na Zachodzie. Z tego punktu widzenia klient „gotówkowy” może być nawet cenniejszy, bo w przyszłości można mu zaproponować usługi finansowe. A o „ubankowionych” klientów nie się biją inni.
Jeśli Uber przetrwa to tylko dzięki sztucznej inteligencji i gotówkowym millennialsom?
Nie przekreślam Ubera – nawet jeśli będzie musiał działać w warunkach równej konkurencji z taksówkarzami, to trzeba pamiętać, że ma już grupę fanów (w Polsce bardzo liczną) i kilka funkcjonalności, które teoretycznie dają mu szansę na przetrwanie. Np. ostatnio zauważyłem, że moja aplikacja Ubera chce się zintegrować z kalendarzem w smartfonie. Po co? Pewnie zaraz po odpaleniu aplikacji pozwoli mi zamówić auto w miejsce, do którego się wybieram (a dokąd się wybieram aplikacja będzie wiedziała z mojego kalendarza).
Czytaj też: Uber oszacuje ile jesteś w stanie zapłacić za kurs. Wyglądasz na zamożnego? Uuups…
Czytaj też: Uber pokazał jak można zdalnie motywować pracowników. Lepiej od razu wyłącz internet w smartfonie
Możliwość zamawiania większości przejazdów dosłownie jednym kliknięciem (poprzez podpowiedź aplikacji na podstawie historii zamówień, sztucznej inteligencji, kalendarza), pewność płaconej ceny już w momencie przywołania samochodu i „płacenie bez płacenia” (a dla tradycyjnych klientów opcja gotówkowa) to mogą być poważne atuty na rzecz utrzymania się firmy przy życiu.
A kontrargumenty? Konieczność rywalizowania o tych samych kierowców, którzy jeżdżą dla korporacji taksówkowych (ostatnio w Uberze widziano np. obywateli Ukrainy bez prawa pobytu w Polsce, totalny odlot) co może spowodować wzrost cen i wydłużenie czasu oczekiwania (jeśli nie uda się zakontraktować kierowców, prezes Ryanaira już coś o tym wie ;-)).
Uber już dziś – wykonując kursy o wartości 10 mld dolarów rocznie i nie ponosząc większości kosztów, które obciążają korporacje taksówkowe – przynosi ponad pół miliarda dolarów kwartalnych strat. A jeśli będzie musiał być taxi-korporacją? Oj, będzie ciekawie!