Wiele razy już poruszałem temat frankowiczów „przywiązanych” do mieszkań. Kredytu nie da się spłacić (np. by zamienić mieszkanie na inne), bo oznaczałoby to ogromne straty kursowe. W grę wchodzi co najwyżej zakup drugiego mieszkania (na drugi kredyt), które lepiej odpowiadałoby potrzebom rodziny. Ale kogo na to stać? Bankowcy co prawda deklarują, że dla frankowiczów uruchomili specjalną procedurę, dzięki której można przenieść kredyt na inną (większą) nieruchomość. Ale jej działanie jest wątpliwe.
Napisał do mnie pan Paweł, który zaciągnął w 2006 r. kredyt we frankach. Obroża jest na 30 lat, zaś kredytodawca to Bank BPH. Bank ten został w części przejęty przez Pekao i tam też powędrował ze swoimi zobowiązaniami pan Paweł. Nigdy nie narzekał na to, że wziął kredyt odniesiony do obcej waluty i nie twierdził, że ten kredyt jest nielegalny. Spłacał raty i to wzorowo.
- Wysoki sezon na grypę. Jak chorować z głową? Czy pracodawca może nam w tym pomóc, a firma (za dużo) na tym nie stracić? [POWERED BY HALEON]
- Spoofing, czyli jak oszust może zadzwonić do Ciebie z numeru osoby bliskiej? Co zrobić, by nie paść ofiarą oszustwa? [POWERED BY BNP PARIBAS BANK POLSKA]
- Jak zdobyć motywację do inwestowania? Jak osiągnąć ten stan, w którym łatwiej nam jest odłożyć pieniądze, niż je wydać? Kluczowe jest… pierwsze 100 000 zł? [POWERED BY UNIQA TFI]
W końcu jednak przyszedł czas na zmiany w życiu mojego czytelnika. Kredyt zaciągnął na zakup jednopokojowego mieszkania. Jako kawaler nie miał większych potrzeb, a i pewnie zdolności kredytowej. Ale 11 lat później jego sytuacja jest już zupełnie inna. Ma żonę i dorastającą córkę. Jeden pokój to dla całej rodziny za mało. Tymczasem do spłaty na rzecz banku po 11 latach trwania umowy wciąż pozostaje kwota nieco większa, niż na początku umowy. Co robić?
„Mam dość komfortową sytuację, bo mogę zamienić się na mieszkania z siostrą. Oddając siostrze swój jednopokojowy lokal o powierzchni 31 m2 dostałbym trzypokojowy o powierzchni 52 m2. Oba są w Warszawie, mają podobny standard i porównywalną cenowo lokalizację. Nie ulega zatem wątpliwości, że przejmowane mieszkanie ma znacznie większą wartość„
– pisze pan Paweł. Do tej pory żył w przekonaniu, że bank z radością przyjmie jako poręczenie kredytu większe mieszkanie. Biorąc pod uwagę wzrost zadłużenia kredyt prawdopodobnie i tak jest już większy, niż wartość kawalerki, która jest jego zabezpieczeniem. W tej sytuacji wydaje się, że bankowcy powinni pana Pawła całować po rękach, że dostarczy im lepsze zabezpieczenie tego samego kredytu i tym samym nie będą musieli się tłumaczyć przed KNF, że mają źle zabezpieczoną „pozycję kredytową”. Pan Paweł, pełen dobrych myśli, skontaktował się więc z Bankiem Pekao, aby dowiedzieć się jak dokonać ewentualnych formalności dotyczących przeniesienia kredytu na nową nieruchomość.
„I tu klops. Okazało się, że z prośbą o wyjaśnienie niezwykłych zawiłości moich potrzeb Bank Pekao musi się zwrócić do oddziału w… Rybniku. Po konsultacji z tamtejszymi specami od kredytów otrzymałem informację, że musiałbym zamówić wycenę obu mieszkań. Później zaś miałbym dostarczyć wykaz wszystkich operacji dokonanych na moim koncie bankowym z całego poprzedniego roku. Potem zostałaby oceniona moja zdolność kredytowa – być może potrzebne byłyby kolejne dokumenty. I wtedy bank się zastanowi czy w ogóle jestem dla niego wiarygodnym klientem”
– relacjonuje pan Paweł. Gołym okiem widać, że bank bardzo nie chce nic ruszać. Klient chce po prostu zamienić mieszkanie mniejsze i znacznie mniej warte na większe i droższe. I nic więcej. Jest gotów dostarczyć wszelkie dokumenty dotyczące własności mieszkań. Jest gotów pokryć koszty wyceny większej z nieruchomości, by bank nie miał wątpliwości, że zamienia tańsze zabezpieczenie na bardziej wartościowe.
Klient – to też nie powinno być bez znaczenia – jest bez skazy. Przez 11 lat zeto zaległości w spłacanych ratach. Bez szemrania korzysta z karty kredytowej banku-kredytodawcy, ma od kilkunastu lat stałą pracę w instytucji państwowej. Wydawałoby się, że rozwiązanie proponowane przez niego byłoby korzystne dla wszystkich. Także dla banku.
Okazuje się jednak, że klient musi przejść przez procedurę podobną do tej, która byłaby konieczna przy zaciąganiu nowego kredytu. A i to nie daje gwarancji, że operacja się uda. Przecież może się okazać, że klient, który od 11 lat spłaca już kredyt, nie ma zdolności do jego ponownego otrzymania. Czy ktoś tam się z żubrem na łby pozamieniał? Jeśli klient spłaca grzecznie raty kredytu, do którego nie ma zdolności kredytowej, to albo z bankowym scoringiem jest coś nie tak, albo z bankowymi zasadami.
„Czy zatem pozostaje mi mieszkać z rodziną w jednopokojowym lokalu do czasu spłacenia kredytu? Będę wówczas tuż przed emeryturą. Fakt, że dzięki życzliwości siostry mam okazję polepszyć swoją sytuację mieszkaniową nie oznacza od razu, że stać mnie na spłacenie obecnego kredytu i wzięcie kolejnego, na mniej korzystnych warunkach. Gdzie tu logika? Gdzie tu sens? Zarówno w wymiarze zwyczajnie ludzkim (ważnym dla mnie), jak i czysto finansowym (ważnym dla banku)…”
– pyta pan Paweł. Mój czytelnik dotyka cholernie ważnego problemu – urzędniczej mentalności bankowców lub regulacyjnych niekonsekwencji. Wiadomo, że w papierach musi się wszystko zgadzać, a wszystkie pieczątki muszą być na miejscu. Ale tu mamy konkretnego człowieka, konkretny problem do rozwiązania i sytuację, która z punktu widzenia banku jest bezpieczna. Można pomóc człowiekowi i jeszcze sobie polepszyć (wyższe zabezpieczenie kredytu).
Być może nie bez znaczenia są regulacje prawne, upierdliwość Komisji Nadzoru Finansowego, ustawy, rekomendacje i dyrektywy. Bank, skoro przyjmuje depozyty, musi być pewny, że kredytobiorca jest osobą wypłacalną. Tyle, że tutaj mamy klienta, którego wiarygodności bank nie kwestionował przez wiele lat spłacania rat tego samego kredytu. Chodzi jedynie o zmianę zabezpieczenia. Na lepsze (czego ma dowieść wycena – konieczności jej przeprowadzenia klient nie kwestionuje).
Bankowcy twierdzą, że nie mogą pomagać wszystkim frankowiczom, bo ich na to nie stać. Że mogą przychylić nieba tym najbardziej potrzebującym. A gdy przychodzi taki potrzebujący, któremu można pomóc bez jednej złotówki dotacji, to się mu robi pod górkę. I potem się w bankach dziwią, że nazywa się ich banksterami. Uprzejmie proszę Bank Pekao żeby przestał się zachowywać jak pijany żubr.