Wybrałem się całą rodziną na jednodniowy wypad z wykorzystaniem bonu turystycznego. Na koszt państwa spał nawet pies, za to po usługach nie ma śladu w postaci paragonu. Czy tak właśnie ma działać bon turystyczny? Czy właśnie odbieramy lekcję o tym, jak łatwo „przejada się” pieniądze podatników? Oto siedem moich spostrzeżeń
Wakacje w pełni! Plaże zapchane do granic możliwości, korki na autostradach, kolejki na Giewont. Ale trudno się dziwić – po prawie trzech miesiącach lockdownu i spodziewanej na jesieni drugiej fali koronawirusa, być może mamy tylko krótkie „okienko pogodowe” na chwilę oddechu – wprowadzenie lokalnych lockdownów może zwiastować listopadowe zamrożenie kraju, zakaz przemieszczania się czy podróżowania za granicę.
- Osiągnąłeś sukces? Nie chcesz tego zaprzepaścić? Zaplanuj sukcesję. Może w tym pomóc notariusz. A jak? Oto przegląd opcji [POWERED BY IZBA NOTARIALNA W WARSZAWIE]
- Kiedy przychodzi ten moment, że jesteś już gotowy do lokowania części oszczędności za granicą? Pięć warunków, od których to zależy [POWERED BY RAISIN]
- Tego jeszcze nie było. Złoto drożeje szybciej niż akcje. Jak inwestuje się w „papierowy” kruszec? I po co w ogóle to robić? [POWERED BY XTB]
Teraz można już podróżować wykorzystując bon turystyczny, czyli 500 zł na każde dziecko, które można wydać w hotelach, pensjonatach, czy domach wczasowych. Na razie jednak podróżujemy bez bonów. ZUS podał, że po ponad tygodniu od chwili uruchomienia programu bonowego, aktywowano pół miliona z 6,5 mln bonów na łączną kwotę 429 mln zł. Ale, co ciekawe, stopień realizacji bonów jest umiarkowany. Do końca wakacji zostało 20 dni, a beneficjenci zrealizowali płatności bonem o wartości 36 mln zł, czyli 2% ogólnej dostępnej kwoty.
Oznacza to, że większość bonów będzie realizowana po wysokim sezonie wakacyjnym, albo wręcz dopiero w przyszłym roku. Ministerstwo Rozwoju zachęcało do trzymania cierpliwie bonu i wykorzystania go np. jesienią, albo podczas ferii zimowych, niekoniecznie w szczycie wakacji, gdy ceny są najwyższe.
Według danych Izby Gospodarczej Hotelarstwa Polskiego (IGHP) na sierpień i wrzesień stan rezerwacji pokoi poniżej 40% zadeklarowało odpowiednio 84 i 93% przedsiębiorców. Poczułem, że muszę jakoś ratować sytuację. Postanowiłem połączyć przyjemne z pożytecznym i wykorzystać upalny weekend, żeby przetestować w praktyce jak działa polski bon turystyczny. Oto moje spostrzeżenia.
1. Bon turystyczny: wygrywają hotele w kurortach? Nie w trakcie pandemii
Miejsce do wykorzystania bonu zacząłem szukać w Google’ach, gdzie wpisałem coś w stylu „hotel dla dzieci Mazowsze z bonem turystycznym”. Nie miałem zamiaru się rozdrabniać i dzielić bon na mniejsze części, więc mógł być to nocleg na wypasie – tak, żeby jednorazowo wydać całe przysługujące nam 500 zł. Ceny, które pokazywała wyszukiwarka Google wahały się w widełkach 200-400 zł za dobę – ale nad morzem nawet dwa razy tyle.
Pod tym względem mój wybór był raczej nietypowy, przynajmniej zdaniem Ireneusza Węgłowskiego, prezesa IGHP, który mówił PAP, że przeciętny Kowalski bon będzie realizował w popularnych miejscowościach turystycznych i raczej w niskobudżetowych pensjonatach, niż w hotelach. Cóź, sprawdziłem na własnej skórze, że położony na odludziu i z dala od atrakcji turystycznych hotel był obłożony do granic możliwości.
2. Jest bon turystyczny, więc ceny równają do 500 zł?
Gdy znalazłem idealny hotel (350 zł dobę ze śniadaniem), upewniłem się jeszcze, że obiekt przyjmuje bon turystyczny, sprawdzając go w rządowej wyszukiwarce. Tak, jak pisaliście w komentarzach do poprzednich tekstów, baza danych jest dość siermiężna: nie znajdziemy tam ani numerów telefonów, ani adresów stron internetowych, że o mapie hoteli nie wspomnę. W zasadzie rozpoznałem wyszukany w internecie hotel tylko po adresie i kodzie pocztowym, bo nazwa spółki właściciela hotelu i nazwa hotelu nie miały żadnych punktów stycznych.
Skoro wszystko się zgadzało, przystąpiłem do założenia rezerwacji za pośrednictwem strony hotelu i… klops: „w wybranym terminie, nie mamy już wolnych pokoi”. Zadzwoniłem na recepcję zapytać, czy są jednak wolne pokoje. I okazało się, że owszem są. Cena jednak jest wyższa niż ta, którą wskazywał Google i to o całe 100 zł: w sumie prawie 450 zł.
Ponieważ płaciłem nie swoimi pieniędzmi, a do wyjazdu zostały już tylko godziny, nie wnikałem o pobudki zmiany ceny. Ciekawe, ile kosztował ten sam pokój przed wprowadzeniem bonu turystycznego.
3. Płatność bonem jednak dopiero przy wyjeździe
Już na etapie rezerwacji, żeby mieć pewność, że przy meldunku nie będzie przykrych niespodzianek związanych z płatnością, zadałem sakramentalne pytanie: a czy można u Państwa płacić bonem turystycznym? Po drugiej stronie słuchawki nastąpiła nieoczekiwana pauza i chwila zawahania, ale dostałem potwierdzenie, że tak. Umówiłem się, że za całość pobytu zapłacę przy wymeldowaniu – to nieco inaczej niż mówią zasady działania bonu. W teorii za pobyt powinno się płacić najpóźniej w dniu zameldowania.
Usłyszałem, że to ukłon w moim kierunku, bo dzięki temu rozwiązaniu będę też mógł zapłacić bonem za gastronomię na terenie hotelu. Dostałem też informację, że za psa (który – jako członek rodziny – również brał udział w wycieczce) dopłacę 50 zł, a za parking 15 zł. Gdyby zsumować te opłaty, to rachunek powinien wynieść 515 zł, ale przy wyjeździe nic już nie musiałem dopłacać. Rachunek końcowy zamknął się kwotą 500 zł – wynoszącą dokładnie tyle, ile przysługujący mi bon.
Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy ten minirabat to uprzejmość recepcji, prezent „od firmy”, a może hotel już tak podniósł ceny z okazji wprowadzenia bonu, że nie miał sumienia zmuszać biednego turystę, by musiał dopłacać z własnych pieniędzy?
4. Czy jedzie z nami dziecko? A kogo to interesuje?
To jedno z najgorętszych pytań sezonu: czy hotele będą weryfikować, czy podróżuje się z dzieckiem i czyje to dziecko (na forach są już pytania, czy dziecko można „wypożyczyć”, np. siostrze, czy babci, czy jednak to rodzic musi być z nim w hotelu).
W praktyce podczas zameldowania nikogo nie interesuje czy przyjechałem z dzieckiem, z czyim dzieckiem, nikt o to nie pyta, ani nie próbuje dyskretnie zerkać, czy jestem sam, czy z wózkiem albo z jakąś już „samobieżną”, głośną istotą niskiego wzrostu. Pod tym względem podoba mi się, że płatność bonem opiera się na zasadzie wzajemnego zaufania. Choć jak opisaliśmy w jednym z poprzednich tekstów, są ośrodki, które oczekują od gości pisemnej deklaracji, że przyjechali do hotelu z pociechą.
5. Procedury Covid-19? Ale po co?
W hotelu tłok jak na Marszałkowskiej. Parking pełen, w recepcji kolejka i mimo, że przy wejściu widnieje prośba o zakładanie maseczek, to nosi je jedna na 10 osób, obsługa za to bez wyjątku w przyłbicach, recepcja za szczelną płytą z pleksi. Poza tym wszystko działa „po staremu”, szwedzki stół na śniadaniu, brak zapisów do restauracji, choć obowiązuje rezerwacja na część hotelowych atrakcji.
Nie wiem, na ile jest to reprezentatywny przykład, ale akurat w tym ośrodku nie widziałem żeby ktokolwiek, komukolwiek mierzył temperaturę, nie wypełniałem też żadnych ankiet na temat stanu zdrowia i tego czy miałem kontakt z osobą zarażoną (nie, nie miałem). W czasach pandemii rozprężenie pełną parą. Nie wśród pracowników obsługi, tylko wśród turystów, z których niejednemu wydaje się pewnie, że przyjechał na koronaparty.
6. Pies też śpi na koszt państwa, czyli was wszystkich
Zgodnie z ustawą bon turystyczny można użyć na opłacenie usługi, która jest świadczona na rzecz dziecka, a warunkiem skorzystania z bonu jest uczestnictwo w imprezie dziecka. Jeśli dziecko jest za małe, by było obciążone kosztami pobytu, wtedy pieniądze finansują nocleg rodziców – pod tym względem sprawa jest jasna. Ustawa jednak pozostawia pewne pole do interpretacji, bo jak pisaliśmy, jeśli hotelarz otworzy na boku działalność w postaci np. spływów kajakowych, to będzie można u niego płacić bonem nawet za owe kajaki.
A jak jest z opłatami pobocznymi za pobyt? Już po wyjeździe zacząłem się zastanawiać, co z dodatkową opłatą za zwierzę i parking. Z całą pewnością nie są to usługi hotelarskie sensu stricto, choć świadczone przez ten sam hotel. A już na pewno z innej beczki jest opłata za psa, która nie spełnia definicji płatności bonem. Czy zatem powinna być finansowa z puli bonu, czy raczej klient powinien pobyt zwierzęcia opłacać z własnych środków?
Na rezerwacji zostało wyszczególnione, ile wynosi opłata za nocleg (450 zł), opłata za psa (50 zł) i parking (15 zł). W teorii wykorzystanie bonu powinno wynieść 450 zł, a pozostałe 50 zł powinno zostać na saldzie bonu, do późniejszego wykorzystania. W praktyce, hotel tak jak napisałem, zaokrąglił koszty pobytu do równych 500 zł – obniżył koszty parkingu, za to dodał opłatę za psa.
7. Płatność bonem i gastronomia bez paragonu. Gdzie jest błąd?
Jeśli chodzi o samą procedurę płatności bonem, to jest ona nadzwyczaj płynna. Moja rola jako beneficjenta sprowadza się do podyktowania numeru bonu. Recepcjonista bon wklepuje na swoim koncie na profilu ZUS PUE, a ja błyskawicznie dostaję SMS-em kod weryfikacyjny. Podaję kod i gotowe – transakcja przeszła. Na finał dostaję od ZUS SMS-a o saldzie konta. Całość trwa równie szybko, co płacenie tradycyjnymi metodami.
Jedno, co mnie zaniepokoiło, to… brak paragonu. W sumie podczas całego pobytu nie dostałem ani jednego paragonu – również w hotelowej restauracji. Zwróciłem na to uwagę, dopiero gdy w radiu usłyszałem o tegorocznej akcji skarbówki, która przypomina, żeby na wakacjach brać paragony. Jest to szczególnie ważne właśnie restauracjach, które chętnie wydają tzw. „rachunki kelnerskie”, które paragonami nie są. Są jedynie kwitami potwierdzającymi wydanie posiłku.
Post factum zerknąłem na kwitek, który dostałem za usługi gastronomiczne w hotelu i z całą odpowiedzialnością stwierdzam: to nie jest paragon. Brak jest na nim numeru NIP przedsiębiorcy, informacji o stawkach VAT, ani numeru kasy fiskalnej, że o tytule „paragon fiskalny” nie wspomnę. Nie jest to też informacja o dopłacie do pokoju, bo płatności dokonałem od razu. Na potrzeby postępowania dowodowego, oryginał trzymam w portfelu.
Ale jeszcze dziwniejsze wydało mi się to, że za sam pobyt też nie został w żaden sposób udokumentowany – po płatności bonem nie dostałem żadnego pokwitowania, ani paragonu za usługi turystyczne – nawet na pamiątkę. Być może taką rolę pełni otrzymana na mailu informacja o rezerwacji, ale przecież nie jest to potwierdzenie, że dokonałem płatności. Zadzwoniłem w tej sprawie na infolinię ZUS, gdzie zostałem zapewniony, że wszystko jest zgodnie z przepisami – za usługę opłaconą bonem turystycznym nie należy się paragon – wszelkie rozliczenia są między przedsiębiorcą, a urzędem.
Podsumowując – bon działa, ale mam obawy o to, czy przedsiębiorcy nie będą go nadużywać. Wśród hotelarzy istnieje pokusa, by zaokrąglać ceny w górę i dorzucać różne dodatkowe opłaty w koszty bonu. Czy z punktu widzenia klienta ma to znaczenie? Owszem ma, jeżeli ktoś ma kilkoro dzieci i nie chce wydać całej kwoty przysługującej w ramach bonów na jeden pobyt, musi się pilnować, by opłaty dodatkowe nie pożarły wartości bonu.
Na ten moment, czyli na połowę sierpnia, wykorzystanie bonu jest jeszcze na niewielkim poziomie. Zbyt małym, by móc stwierdzić, że dochodzi do masowych nadużyć. Ale już widać, że pokusa „przejadania” publicznych pieniędzy jest spora.
źródło zdjęcia: PixaBay