Czy upadek – a formalnie przejęcie przez organy państwowe – Silicon Valley Banku znajdzie się w podręcznikach historii ekonomii jako data rozpoczęcia kolejnego wielkiego kryzysu finansowego? Na razie za wcześnie, by odpowiedzieć na pytanie, czy kalifornijski bank jest nowym Lehman Brothers. Jedno jest pewne: jeśli zaczyna się kryzys bankowy, to proponowane rozwiązania „ratunkowe” per saldo uderzą w tych, których władze chcą bronić, czyli w posiadaczy oszczędności we wszystkich bankach. Jak się przygotować na taki, czarny scenariusz?
Z całą pewnością upadek Silicon Valley Banku nie jest przypadkiem odosobnionym, bo przecież podobny los spotkał Signature Bank, wcześniej kryptowalutowy bank Silvergate, a teraz przed bankructwem ratuje się – wyprzedając co się da ze swojego majątku – First Republic Bank. To już cztery średniej wielkości banki (każdy z nich jest większy od naszego PKO BP).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Po drugiej stronie oceanu mamy na razie tylko jeden przypadek „zarażenia” kryzysem zaufania, ale za to spektakularny – Credit Suisse. Szwajcarski bank został przejęty przez konkurencyjny UBS. A tamtejsze władze bez większego skutku próbują przekonywać, że to „zwykła transakcja rynkowa”, zaś prezydent kraju, minister finansów, szef banku centralnego oraz szefowa nadzoru finansowego po prostu akurat przechodzili obok ulicą i wpadli na imprezkę.
Pojedyncze przypadki upadków banków czy nowy kryzys bankowy?
Co łączy te wszystkie historie? Każdy z wspomnianych wyżej banków nie wytrzymał odpływu depozytów, a więc padł ofiarą mniej lub bardziej „zasłużonego” runu klientów na bank. Żaden bank na świecie nie wytrzyma zmasowanego „ataku” klientów, ale obecnie banki dodatkowo znalazły się w pułapce, bo część pieniędzy przyniesionych przez klientów mają zainwestowanie w obligacje rządowe, które straciły na wartości po podwyżkach stóp procentowych. A więc wystarczy znacznie mniej spanikowanych klientów, niż zwykle, żeby „położyć” bank.
Sprzedaż tych obligacji jest oczywiście możliwa – po cenie najczęściej od 20% do 50% niższej niż „prawdziwa” wartość obligacji – ale powoduje to stratę, którą trzeba zaksięgować. Strata „zjada” kapitał, co oznacza, że bank musi go uzupełnić, emitując akcje. A jeśli tylko nie znajdzie się chętny, żeby te akcje objąć… mamy przepis na run klientów na bank. Zarówno Silicon Valley Bank, jak i Credit Suisse tuż przed „śmiercią” szukały chętnych do zakupu swoich akcji i ich nie znalazły.
Dwie rzeczy są niepokojące. Pierwsza to natura tego kryzysu, który jest niczym wirus COVID-19 – atakuje w taki sposób, który trudno przewidzieć. To nie jest tak, jak w przypadku „zwykłego” kryzysu, w którym da się wytypować banki powiązane z upadającym i ewentualnie postawić tamę.
Dziś kryzys zaufania, który natychmiast przechodzi w kryzys płynności finansowej, może wystąpić w dowolnym banku na świecie. Żeby wytypować potencjalnych „kandydatów”, trzeba by zrobić stress testy, ale i… testy psychologiczne klientów, bo na koniec dnia i tak wszystko zależy od tego, klienci którego banku poczują akurat niepokój o swoje pieniądze. Większe problemy mają banki, których klienci są skoncentrowani kwotowo i branżowo, ale i to nie musi być zasada.
Druga niepokojąca rzecz to sposób, w jaki władze walczą z tym kryzysem. Nikt już nie zgodzi się na upadek wielkiego banku, jak to miało miejsce w przypadku Lehman Brothers. Otóż amerykańskie władze stworzyły mechanizm, który prostą drogą zmierza do tego, by zapewnić, że żaden klient nie straci swoich depozytów – nawet jeśli przekraczają one próg gwarancji państwowej.
W tym kryzysie regulatorzy pozwalają, by pieniądze tracili akcjonariusze banków i posiadacze obligacji, ale po raz pierwszy w historii objęli gwarancjami, bez żadnego limitu, wszystkie depozyty w dwóch bankach. Na pierwszy rzut oka to dobre rozwiązanie – deponenci są niczemu niewinni, więc nie ma powodu, by płacili za upadłość banku (choć przecież poszli do tego, który płacił więcej, bo był gorzej zarządzany, więc trochę jednak zawinili).
Skąd będą pieniądze na nielimitowane gwarancje dla depozytów?
Na razie „wyjątek” dotyczy tylko dwóch banków, w pozostałych depozyty są objęte gwarancjami tylko do pewnych poziomów. Ale tak naprawdę raz zrobiony wyłom będzie już prawdopodobnie stosowany do wszystkich banków, które znajdą się w tarapatach. Regionalne banki w USA już wiedzą, że nikt nie dopuści do tego, by jakikolwiek deponent stracił pieniądze.
To jest jak precedens, który się doraźnie sprawdził, więc będzie powtarzany. Podobnie jak dodruk pieniądza w 2008 r., gdy trzeba było ratować świat po upadku Lehman Brothers. Pomogło? Super – jak przyszedł COVID-19, to natychmiast wymyślili: „dajmy więcej tego samego!”. A gościom, którzy stworzyli całe rozwiązanie, wódki polać i Nobla dać!”.
Amerykańska sekretarz skarbu Janet Yellen już zresztą wypaliła, że USA mogą powtórzyć ostatnio zastosowane działania ratunkowe, jeśli inne banki staną się zagrożone. Zaprzeczyła następnego dnia tezie, że ubezpieczenie depozytów będzie „powszechne”, ale biorąc pod uwagę kierunek, w jakim podąża branża finansowa – nikt nie ma wątpliwości, że Janet Yellen niechcący zdradziła plany rządu, by bezkwotowe gwarantowanie depozytów dotyczyło każdego pożyczkodawcy, gdy przyjdzie co do czego.
Skąd banki centralne wezmą pieniądze, żeby – w przypadku upadłości banków – wypłacać wszystkim klientom wszystkie depozyty? W poprzednim kryzysie, którego symbolem był upadek Lehman Brothers, na koniec rachunek płacili podatnicy. Państwa przejmowały udziały w bankach, w samych tylko Stanach Zjednoczonych bailouty ostatecznie kosztowały między pół biliona a 700 mld dolarów. Trzeba było podnieść podatki, żeby uratować banki i banksterów.
A teraz? Fed ogłosił program finansowania terminowego banków (BTFP). Program ten będzie oferował pożyczki o długości do jednego roku bankom, stowarzyszeniom oszczędnościowym, kasom kredytowym i innym instytucjom depozytowym zastawiającym amerykańskie obligacje skarbowe i papiery wartościowe zabezpieczone hipoteką oraz inne aktywa. Banki będą mogły pożyczać pod zastaw, co stworzy mechanizm umożliwiający bankom pozyskiwanie kapitału, do którego w normalnych warunkach rynkowych nie miałyby dostępu.
Fed stworzy pieniądze na te pożyczki „z powietrza”. Jak za dotknięciem magicznej różdżki amerykański rząd federalny wziął na siebie dodatkowe zobowiązanie w wysokości 7 bln dolarów, bo taka jest wartość niegwarantowanych do tej pory depozytów złożonych we wszystkich amerykańskich bankach.
Zatem teraz pieniądze się dodrukuje. Fed ogłosił, że jest w stanie uruchomić nawet 2 bln dolarów, żeby zabezpieczyć interesy deponentów banków, które mogą mieć kłopoty (czyli 10 razy tyle, ile wynosiły depozyty w Silicon Valley Bank). To oczywiście blef – Fed równie dobrze mógłby powiedzieć, że uruchomi 22 bln dolarów. Chodzi tylko o to, by uspokoić deponentów i żeby nie urządzali runu na kolejne banki.
Blef, ale nie do końca, gdy spojrzymy na ostatni gwałtowny wzrost bilansu amerykańskiego banku centralnego. Fed w ramach walki z inflacją w ostatnich miesiącach „ściągał” pieniądz z rynku, ale trend nagle się odwrócił, gdy trzeba było zapewnić wszystkim klientom Silicon Valley Banku wypłatę wszystkich depozytów.
Według danych aktualnych na 22 marca bilans Fed wzrósł o 393 mld dolarów (do 8,73 bln dolarów) od momentu, kiedy rozpoczął się kryzys bankowy (czyli w ciągu dwóch tygodni). I szybko zbliża się do rekordowego poziomu 8,95 biliona dolarów osiągniętego rok temu, kiedy zaczęło się „zwijanie” nadmiaru pieniądza z rynku po covidowym dodruku. W tym czasie Fed zmniejszył aktywa o 600 miliardów dolarów.
A to dopiero kilka banków. Wyobraźmy sobie czarny scenariusz. Taki, w którym przypadków banków, których klienci się zaniepokoili, będzie więcej. Może kilkanaście, może kilkadziesiąt (z niektórych analiz wynika, że zagrożonych jest 200 banków tylko w USA). Wyobraźmy sobie taki scenariusz, w którym będziemy mieli klasyczny globalny kryzys bankowy.
W samych tylko Stanach Zjednoczonych jest kilka tysięcy banków, w Europie też niemało. I wróćmy do pytania: „kto zapłaci za „posprzątanie” tego bałaganu?”. Bałaganu, dodajmy, który sami bankierzy centralni sprokurowali, obniżając do zera stopy procentowe, a potem – gdy zorientowali się, że „przegrzali” – gwałtownie je podnosząc?
Niewykluczone, że stworzony przed Fed wyjątek w sprawie rozszerzenia gwarancji depozytów na wszystkich deponentów jest czymś w rodzaju bomby zegarowej. Systemy gwarantowania depozytów zazwyczaj prowadzą do mniejszej, a nie większej stabilności banków. Jest kilka badań, z których wynikało, że kraje posiadające systemy gwarantowania depozytów odnotowują coraz więcej upadłości banków.
Im bardziej hojny program gwarancji, tym większa niestabilność systemu bankowego. Źle zarządzane banki podnoszą bowiem oprocentowanie depozytów, a klienci – mając wysokie gwarancje – pompują wielkość najbardziej podatnych na upadek instytucji finansowych. Pamiętacie kto w Polsce płacił najwięcej za depozyty? Tak, Getin Bank. Który bank niedługo później splajtował, kosztując branżę i klientów innych banków 10 mld zł? Bingo, Getin Bank.
Czy gdyby nie było ochrony depozytów, to Getin Bank by nie upadł? Pewnie by się „złożył”, ale byłby znacznie mniejszy, bo większość ludzi nie zaniosłaby pieniędzy do banku tylko dlatego, że płaci więcej niż inne. W USA, gdzie rozciągnięto gwarancję depozytów do największych, znanych w historii rozmiarów (100% dla wszystkich deponentów, na razie w dwóch bankach), łączna wartość depozytów to 18 bilionów dolarów. W tym 8 bilionów (teoretycznie) niegwarantowanych.
Czarny scenariusz, czyli kryzys bankowy. Jak obronić oszczędności?
W wyniku tej koncepcji, opierającej się na ratowaniu depozytów za wszelką cenę i bez żadnego limitu, pieniądze, które ludzie mają zdeponowane w bankach, staną się bardziej zagrożone niż kiedykolwiek. I nie chodzi tylko o depozyty w upadłych bankach. Każdy depozyt w każdym banku będzie teraz zagrożony. Ale nie zniknięciem z powodu upadku banku, tylko inflacją. Gdyby trzeba było gwarantować depozyty klientów większej liczby banków, to efektem będzie gigantyczny dodruk pieniądza.
Siła nabywcza depozytów w takiej sytuacji spadnie, bo pieniądz, w którym są wyrażone, będzie bez żadnych limitów drukowany, żeby pokryć straty klientów depozytowych w upadających bankach. Powtórzmy: właśnie wprowadziliśmy (na razie w USA, ale ten standard z łatwością może się przenieść do Europy) reżim, w którym banki centralne wzięły na siebie nowe zobowiązanie – nielimitowane gwarancje depozytowe.
I chyba niektórzy już szukają zabezpieczenia. Nie wiem, czy zauważyliście, ale mniej więcej w tym samym czasie, gdy upadały banki, zaledwie po raz trzeci w historii barierę 2000 dolarów za uncję przebiło złoto, jak również zaczęła się nowa hossa na rynku kryptowalut, uznawanych przez niektórych za „alternatywny pieniądz”.
Ale uwaga, dotychczasowa historia kryptowalut nie dowiodła tezy, że ich notowania chronią przed kryzysami, raczej działała zasada – jak wszystko leci w dół, to i kryptowaluty, tylko bardziej. No właśnie, ale trop pt. „alternatywny pieniądz”, albo „alternatywny magazyn wartości” – to może być wskazówka.
Być może – aby zabezpieczyć się przed skutkami kryzysu bankowego na większą niż obecna skalę – należałoby doważać swój portfel inwestycyjny takimi aktywami jak złoto, srebro, wszelkiego rodzaju inwestycjami alternatywnymi, może rozsądnie dobieranymi nieruchomościami. Od zawsze powtarzam Wam, że 5-10% portfela powinniście przeznaczyć na takie inwestycje.
Jeśli banki centralne zaczną na większą skalę ratować upadające banki w taki sposób, jak to teraz pokazują, to prawdopodobnie zmieni się zupełnie relacja zysku do ryzyka przy rozpatrywaniu takich lokat kapitału, jak z natury antyinflacyjne długoterminowo akcje (poprzez ETF-y i fundusze). Wychowaliśmy się w świecie, w których wahliwość i ryzyko związane z inwestycjami w akcje stawiało je na dalszych miejscach w rankingach bezpieczeństwa niż obligacje i depozyty bankowe.
Kto wie, czy kryzys bankowy – jeśli nadejdzie – nie pokaże, że jednak akcje, jako emanacja udziału w realnym majątku, mają przewagę zyskowności oraz bezpieczeństwa nad obligacjami (będącymi emanacją długu) oraz depozytami bankowymi (wyrażonymi w pieniądzu, który można momentalnie zdewaluować).
Oczywiście: to zadziała tylko w dłuższym terminie, na krótką metę kryzys bankowy musi oznaczać krach akcji – który będzie oznaczał okazję do ich zakupu i kilkunastoprocentowych wzrostów wartości w skali roku przez kolejną dekadę. No, chyba że mamy globalny reset i koniec pieniędzy opartych na zaufaniu.
Inną parą kaloszy są – do pewnego stopnia – obligacje antyinflacyjne, które (dopóki rząd jest wypłacalny) mogą bronić przed umiarkowaną inflacją wywołaną kryzysem bankowym. Niestety, nie obronią przed inflacją wysoką, jak równie nie obronią w sytuacji, gdy kryzys bankowy dotrze do krajowych banków.
Czytaj też o tym, jak przechowywać materialne inwestycje: Gotówka, waluty, złoto w sztabkach i monetach, biżuteria, kosztowności… Przyda się domowy sejf. Ale jak wybrać odpowiedni? Ile kosztuje solidne zabezpieczenie majątku?
Zobacz też wideo o obligacjach antyinflacyjnych. Jak w nie inwestować? Od czego zależy zysk?
————
ZOBACZ OKAZJOMAT SAMCIKOWY:
Obawiasz się inflacji? Zastanawiasz się, co zrobić z pieniędzmi? Sprawdź „Okazjomat Samcikowy” – to aktualizowane na bieżąco rankingi lokat, kont oszczędnościowych, a także zestawienie dostępnych dziś okazji bankowych (czyli 200 zł za konto, 300 zł za kartę…). I zacznij zarabiać na bankach:
>>> Ranking najwyżej oprocentowanych depozytów
>>> Ranking najlepszych kont oszczędnościowych. Gdzie zanieść pieniądze?
>>> Przegląd aktualnych promocji w bankach. Kto zapłaci ci kilka stówek? I co trzeba zrobić w zamian?
————
POSŁUCHAJ TEŻ NOWEGO PODCASTU:
W 148. odcinku podcastu „Finansowe Sensacje Tygodnia” zastanawiamy się nad przyczynami i konsekwencjami upadku Silicon Valley Banku, który postawił cały bankowy świat do pionu. Amerykański bank centralny natychmiast rozszerzył gwarancje depozytów, a analitycy zastanawiają się co będzie dalej. W podkaście rozmawiamy też o oprocentowaniu depozytów w polskich bankach. Co oznacza spadek średniego oprocentowania? A na koniec oceniamy szanse na spadek inflacji przy obecnej polityce banku centralnego i słuchamy co ma na ten temat do powiedzenia prof. Joanna Tyrowicz. Zapraszają Maciej Bednarek, Maciej Danielewicz, Maciej Jaszczuk i Maciej Samcik. Podcast można odsłuchać pod tym linkiem, jak również na wszystkich popularnych platformach podcastowych ze Spotify, Apple Podcast i Google Podcast na czele.
——-
zdjęcie tytułowe: Unsplash