W poniedziałek akcjonariusze spółki Sfinks zdecydują, czy w warunkach pandemii opłaca im się jeszcze ciągnąć ten biznes. Koniec największej polskiej sieci restauracji byłby końcem pewnej epoki. Całe pokolenia wychowały się na kultowej shoarmie z frytkami i ciepłą bułką. Wartość akcji spółki prowadzącej restauracje Sphinx spadła o 86% w ciągu ostatnich pięciu lat. Czy jest rzeczywiście tak źle? Co poszło nie tak i jak to naprawić?
Gdy w 2009 r. Sylwester Cacek, obecny prezes i większościowy udziałowiec spółki Sfinks, właściciela restauracji Sphinx, wchodził w gastronomię, nie przypuszczał, że rozbudowa prężnej, dużej sieci restauracji będzie nie mniej trudna, niż budowa banku (czym zajmował się poprzednio). Kilka lat wcześniej, w 2002 r. odkupił od Banku Handlowego i KGHM regionalny Cuprum Bank, który do spółki z amerykańskim funduszem przekształcił w Dominet Bank.
- Czy warto dziś założyć długi depozyt? Czy obligacje wrócą do łask? Co będzie lepszą lokatą: dolar czy euro? I czy mamy początek hossy na giełdach? Prognozy na 2023 r. [ODPOWIEDZIALNE FINANSE BY BNP PARIBAS]
- Prawie każdy ma konto w banku. Używamy kart, bankowości mobilnej, deponujemy w bankach pieniądze. Ale skąd wzięły się banki, jakie dziś znamy? I jak się zmieniały? [ODPOWIEDZIALNE FINANSE BY BNP PARIBAS]
- Noworoczne porządki z finansami. Oszczędności w kieszeni? Zrób przegląd stałych płatności, subskrypcji, abonamentów [NIEZBĘDNIK KRYZYSOWY BY ORANGE]
Bank zaczął się bardzo szybko rozwijać – oddziały własne zastąpiono partnerskimi (coś na kształt franczyzy), i już w 2006 r. sprzedał posiadany przez siebie pakiet 51% akcji belgijskiej grupie Fortis za pół miliarda złotych. Dziś majątek Fortisu jest już w rękach francuskiej grupy BNP Paribas. Zaś wzbogacony o 500 mln zł Sylwester Cacek rozglądał się, co by tu zrobić z pieniędzmi. Wybór padł na gastronomię i przejęcie pogrążonego w tarapatach Sfinksa. Dziś na pytanie, z czego się wziął pomysł, by inwestować pieniądze w gastronomię, Cacek odpowiada: „z głupoty”.
Pandemia podkopała i tak trudną sytuację tej największej polskiej sieci restauracji. W poniedziałek 31 sierpnia akcjonariusze Sfinksa zdecydują w sprawie dalszego istnienia spółki, ale nic nie jest przesądzone – to tylko kwestia formalna. Muszą to zrobić, bo bilans wykazał stratę przewyższającą sumę kapitałów. 17% głosów ma Sylwester Cacek, ale jeśli zmobilizują się pozostali udziałowcy, to mogą go zablokować. Jedno jest pewne – po pandemii Sfinks nie będzie już taki sam.
Czytaj też: Oto siedem pomysłów dla restauratorów, byśmy w czasach koronawirusa zostawiali u nich pieniądze
Myślisz: „jedzenie”, mówisz: „Sfinks”. Jak shoarma podbiła nasze podniebienia i co było dalej
Sfinks to ciężko doświadczona spółka, która ma jednak swoich wiernych fanów – zarówno inwestorów giełdowych, jak i tych, którym odpowiada taka kuchnia. Sieć założył w połowie lat 90. Tomasz Morawski, który podpatrzył podobne restauracje na zachodzie. Idea była prosta: ludzie powinni w takim przybytku najeść się do syta i nie zbankrutować. Znak rozpoznawczy? Standard i powtarzalność obsługi. Niezależnie od tego, czy wchodzę do knajpy w Krakowie, czy w Gdańsku, zawsze mam być obsłużony na tym samym poziomie, a dania mają smakować i wyglądać tak samo.
Dla wielu Polaków Sphinx był pierwszą restauracją z prawdziwego zdarzenia, na którą ich było stać. Mieliśmy do nadrobienia dziesięciolecia, bo w PRL raczej jadało się w stołówkach i barach mlecznych. Jak wynika z przeprowadzonych w latach 70. badań opinii publicznej, kto do restauracji chadzał, narzekał w zasadzie na wszystko: niską jakość posiłków, niegrzeczną obsługę, złą atmosferę, wysokie ceny, złą lokalizację, a do tego… brak wolnych miejsc.
W szalonych latach 90-tych koncepcja Sfinksa chwyciła, a egzotyczna – jak się wtedy wydawało – kuchnia, podbiła serca Polaków. Duży popyt na shoarmę i inne specjały sprawił, że sieć rozpoczęła ekspansję na całą Polskę. „Ta restauracja na stałe wejdzie do gastronomicznego krajobrazu Polski” – mówili z uznaniem przedstawiciele konkurencji.
Z czasem w firmie pojawili się też inni inwestorzy, a Sfinks wszedł na giełdę. Ale rozpoczętej w 2006 r. giełdowej kariery Sfinks nie zaliczy do udanych. Niestety, z czasem okazało się, że dobry produkt i pomysł to za mało – naszym restauratorom brakowało doświadczenia w zarządzaniu biznesem.
Pierwszy kryzys Sfinksa przyszedł na przełomie lat 2008-2009, gdy świat zmagał się z konsekwencjami kryzysu finansowego. O ile teraz Sfinks zmaga się po prostu z brakiem klientów i długami, to wtedy geneza problemów miała ściśle finansowe tło. Sfinks, podobnie jak tysiące innych polskich firm, zainwestował w opcje walutowe (a więc stracił ogromne pieniądze na spekulacjach walutowych), a ponieważ jednocześnie przesadził z tempem rozwoju sieci restauracji, więc uginał się od ciężaru długów.
Wiosną 2009 r. spółka ogłosiła upadłość. Wtedy – niczym rycerz na białym koniu – wjechał Sylwester Cacek, który uchronił restauracje od niechybnego unicestwienia. I tchnął w nie drugie życie. Firma miała wówczas 70 mln zł straty i ponad 40 mln zł ujemnej EBITDA (z grubsza strata operacyjna). Część z tych długów spółka spłaca do dziś. Gdy wydawało się, że wreszcie zamknie tamtą kartę, przyszła pandemia i lockdown.
O ile w po przejęciu Sfinksa przez Sylwestra Cacka ograniczano liczbę restauracji franczyzowych, bo teraz trend jest odwrotny. Rośnie liczba restauracji prowadzonych przez zewnętrznych przedsiębiorców pod marką Sphinks na zasadzie franczyzy.
Czytaj też: Czy ceny w hotelach, ośrodkach wypoczynkowych i nadmorskich barach już „zjadły” covidowy zasiłek?
Co teraz poszło nie tak i czy Sphinx ma szanse się podnieść?
Ostatnie wydarzenia w Sfinksie pisane są kolejnymi komunikatami spółki. Oto najważniejsze zdarzenia od czasu wybuchu pandemii.
- 13 marca – premier ogłasza lockdown. Restauracje mogą sprzedawać tylko na wynos i z dowozem. Dla Sfinksa to bardzo niewielka część działalności. Restauracje sieci są zamknięte.
- 13 maja – właściciel Sfinksa Sylwester Cacek komentuje: „cieszymy się z odmrożenia gastronomii”.
- 17 czerwca – sieć restauracji Sphinx informuje, że ma 60% spadku obrotów w porównania do stanu sprzed pandemii
- 17 lipca – emisja akcji spółki Sfinks nie dochodzi do skutku. Była zaplanowania jeszcze w marcu, ale spółka obawia się, że nie znajdzie chętnych do zakupu akcji
- 30 lipca – Sfinks nie zapłacił 8 mln zł za 100% udziałów restauracji „Fabryka Pizzy”, do zakupu której zobowiązał się w podpisanej wcześniej umowie
- 4 sierpnia – spółka ogłasza, że jej akcjonariusze Sfinksa będą decydować na temat dalszego istnienia spółki
- 31 sierpnia – tego dnia może się rozstrzygnąć czy i kiedy wykreślimy Sfinksa z naszego menu
Obecnie największym problemem – nie tylko Sfinksa, ale i gastronomii praktycznie na całym świecie – jest koronawirus i brak klientów w restauracjach. Mimo reżimu sanitarnego w restauracjach ludzie rezygnują z jedzenia na mieście, żeby ograniczyć ryzyko. AmRest – największa zarejestrowana w Polsce spółka gastronomiczna, operator KFC, Pizza Hut i Starbucks – w Europie zanotowała spadek przychodów w drugim kwartale o 44%. Dokładne dane o sytuacji sieci Sphinx spółka poda dopiero 30 września.
Inwestorzy giełdowi w przyszłość Sfinksa zaczęli wątpić już na długo przed pandemią. Widać to na wykresie notowań spółki, które wyraźnie zaczęły tracić na wartości w 2015 r. Było to związane m.in. z rosnącymi kosztami pracy, a także z zakazem handlu w niedzielę – wiele restauracji jest zlokalizowanych w galeriach handlowych. One oczywiście mogą być otwarte, ale w zamkniętej galerii ruch jest wielokrotnie niższy, niż w otwartej.
W czerwcu ubiegłego roku, w związku ze „zmieniającymi się trendami na rynku restauracyjnym” zarząd chciał zaktualizować strategię rozwoju sieci Sphinks. Założono m.in., że:
- inwestycje w pakiety mniejszościowe udziałów w obiecujących „konceptach gastronomicznych”, czyli krótko pisząc – dywersyfikację przychodów i zarabianie również na innych sieciach restauracji w formule inwestora finansowego
- rozwój restauracji innych, niż Sphinks w ramach grupy Sfinks – poprzez spółki zależne
- rozwój sprzedaży w ramach oferty „na wynos” i dostaw w oparciu o głównych integratorów takich jak Uber Eats, Glovo, czy Pyszne oraz rozwój własnego systemu sprzedaży online – smacznieiszybko.pl
Propozycje nie znalazły jednak uznania rady nadzorczej spółki, która nie przyjęła strategii. Zamiast tego 1 sierpnia 2019 r. zarząd zdecydował o rozpoczęciu procesu „przeglądu opcji strategicznych dla spółki”. Ten proces też nie znalazł jednak finału, bo przyszła pandemia. Widać więc, że gdyby nie błędy strategiczne (zaniechanie zmian, które być może pozwoliłyby zmniejszyć skalę spadku przychodów spółki w pandemii), to sytuacja Sfinksa mogłaby być inna.
O nasze portfele walczy sushi, kuchnia vege, owoce morza, ale Polacy ciągle lubią zjeść w Sfinksie. Shoarma do kwadratu
Wydaje się, że problemem Sfinksa nie jest spadek popularności samej marki i serwowanych dań. Podstawowe menu w karcie nie zmieniło się od kilkunastu lat. Wartość sprzedanych przez spółkę usług gastronomicznych w ubiegłym roku jednak nieco spadła.
O ile w 2018 r. przychody sieci Sphinks wyniosły 175 mln zł, to w roku ubiegłym – już tylko 159 mln zł. Liczba restauracji zmalała o 10, co oznacza, że te, które zostają, generują większe przychody.
Zysk netto całej grupy Sfinks (w skład której wchodzą też takie marki, jak Chłopskie Jadło, Wook, Meta Seta Galareta, Pub Bolek, Levant Bistro & Cafe i Fabryka Pizzy, za której przejęcie Sfinks nie zapłacił) wyniósł ponad 10 mln zł. Jednak 85% przychodów generuje Sfinks, a 9% Chłopskie Jadło. Reszta to drobnica.
Czytaj też: Szaleństwo! Burger King dorzuci klientom do bułek… kryptowalutę! Jedzenie będzie inwestycją?
Sfinks jeszcze błyśnie. O ile wyjdzie z długów
Największym problemem spółki są długi. Zadłużenie bankowe jest relatywnie nieduże i wynosi 66 mln zł (głównie na rzecz BOŚ Banku). Ale problemem są też umowy leasingu, czynsze (połowa zobowiązań płatna jest w euro, wzrost kursu o 1%, to wyższe koszty o prawie milion złotych), czy zobowiązania na rzecz dostawców.
Sfinksowi ciąży też zakup marki Piwiarnia od Grupy Żywiec. W 2017 r. Sfinks kupił liczącą 68 lokali sieć lokali za 12 mln zł. Inwestycja miała spłacać się sama (z zysków Piwiarni) i to dopiero od czwartego kwartału 2021 r., ale przez lockdown piwiarnie nie są już tak oblegane. Czasu na odbicie jest jeszcze sporo, może do tego czasu już nikt nie będzie pamiętał o koronawirusie, ale trzeba wytrwać te dwa lata.
W sumie na koniec ubiegłego roku grupa posiada zobowiązania i rezerwy na zobowiązania w łącznej kwocie 287 mln zł. Dla porównania obecna kapitalizacja giełdowa spółki to… 12,7 mln zł, a wartość księgowa majątku jest wręcz ujemna i wynosi -32 mln zł. To nieczęsta, ale nie niemożliwa sytuacja, która jest związana ze skomplikowanymi przepisami o rachunkowości.
Czy w tej trudnej sytuacji Sfinks będzie jak feniks, który odradza się z popiołów? Wiele o kondycji firmy powiedzą dane o sprzedaży w drugim kwartale, ale poznamy je dopiero 30 września. Spółka prowadzi rozmowy z wierzycielami i kontrahentami, żeby dopasować warunki spłaty zobowiązań do obecnej sytuacji na rynku.
Jeśli wierzyciele pójdą na ustępstwa i uwierzą, że z czasem klienci wrócą do restauracji, o los Sfinksa można być spokojnym. Gastronomia w dłuższym czasie jest rentowną gałęzią gospodarki, Polacy coraz więcej pieniędzy wydają na jedzenie „na mieście”, a spółka ciągle jest największą i jedyną polską siecią restauracji, konkurując z takimi tuzami, jak McDonald’s, AmRest, czy sieć pizzerii DaGrasso.
źródło zdjęcia: mat. prasowe