Mimo corocznych gigantycznych deficytów budżetowych naszego państwa rząd co roku ogłasza spadek relacji długu publicznego do PKB. Tak będzie też w przyszłym roku. Rząd ogłosił właśnie projekt budżetu na 2023 rok. Tajemnica? Kreatywna księgowość? Niekoniecznie. Lepsze parametry zadłużenia to m.in., choć nie tylko, efekt corocznego wzrostu gospodarczego.
Ostatnio tylko w 2020 r., w czasie pandemii, Polska odnotowała spadek PKB. Poza tym nasza gospodarka rośnie od wielu lat w tempie bardzo przyzwoitym, z pewnym osłabieniem w trakcie kryzysu finansowego w roku 2009. Przyzwoity wzrost notowany był jeszcze na początku 2022 r., ale dane za II kwartał były już mniej optymistyczne. Jaki będzie III kwartał tego roku – czy recesyjny, czy jednak lekko wzrostowy – przekonamy się za mniej więcej miesiąc.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Ale zanim to się stanie, możemy zapoznać się z przygotowanym i przyjętym właśnie przez rząd projektem budżetu państwa na 2023 rok. Na pierwszy rzut oka widać ogromny wzrost dochodów państwa, aż o 105 mld zł, czyli o jedną szóstą w stosunku do obecnego roku.
Na pewno część tego wzrostu to budżetowa premia inflacyjna. Przy zwiększonym wzroście cen rosną przecież również nominalne kwoty wpływów do budżetu z danin publicznych. A jeśli rząd planuje inflację średnioroczną na poziomie 9,8%, to już mamy sporą dynamikę dochodów. Inna sprawa, że równolegle zaplanowany został niższy niż na ten rok wzrost gospodarczy – PKB ma się zwiększyć tylko o 1,7% – a więc nieco niższe mogą być dochody państwa uzależnione od aktywności firm czy od zakupów towarów i usług.
Jednak mimo tak dużego wzrostu planowanych dochodów, ogromny jest też planowany na 2023 r. deficyt budżetu.
Przeczytaj też: W chudych czasach częściej będziemy chodzili na zakupy z gotówką. Czy banknoty mogą pomóc w oszczędzaniu i zarządzaniu domowym budżetem?
Deficyt, głupcze!
Czy ktoś pamięta, jak na 2020 rok rząd przygotował zrównoważony budżet? Zachwytom nie było końca. „Wreszcie nie będziemy się zadłużać. Po raz pierwszy od czasu transformacji budżet nie będzie opierał się na deficycie”. Niestety, przyszła pandemia, a z nią – ogromny deficyt budżetowy. Zadłużenie państwa wzrosło do niebotycznych rozmiarów. Ile to było?
Kwota 161,5 mld zł w 2020 r. musiała zrobić na wszystkich wrażenie. Niemal takie, jak wcześniej projekt zerowego deficytu. W pandemicznym 2020 r. zanotowaliśmy dziesięć razy większy deficyt niż w roku 2019, w którym wyniósł on zaledwie 15,8 mld zł.
Pandemia, ale i trochę działania rządu, który lekką ręką dosypywał pieniędzy do gospodarki, spowodowały, że nie udało się zmienić budżetowego fatum i od 1990 roku w każdym kolejnym budżecie państwa mieliśmy deficyt. Powiększał się też dług publiczny.
Nie inaczej ma być w przyszłym roku. W najnowszym projekcie budżetu rząd już nie eksperymentuje. Planuje deficyt, i to spory, bo sięgający 65 mld zł. To aż 2,5 raza większy deficyt niż ten zrealizowany w 2021 r. i ponad 2 razy większy niż zaplanowany na ten rok.
To jednocześnie mniej więcej półtora raza tyle, ile kosztuje rocznie w ostatnich latach program 500 plus. Albo np. połowa wszystkich wydatków państwa na zdrowie w ubiegłym roku. Oczywiście budżet państwa to nie są wszystkie wydatki sektora publicznego.
Deficyt budżetu to różnica między potrzebnymi czy koniecznymi wydatkami państwa w danym roku, np. na edukację, zdrowie, politykę społeczną, policję, wojsko, naukę, administrację itp., a dochodami państwa, czyli pieniędzmi, które co roku zasilają kasę ministerstwa finansów w związku z wpływami z VAT, akcyzy, podatku od dochodów firm (CIT) czy podatku od dochodów osobistych (PIT).
Ale trzeba pamiętać, że deficyt budżetu nie obejmuje całości finansów publicznych. Np. wydatków na emerytury i renty, które rządzą się własnymi prawami, a środki na nie pochodzą z kasy Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, który ma swój budżet. Niestety, m.in. z powodu niekorzystnych warunków demograficznych FUS notuje w ostatnich latach deficyty, a do wypłat emerytur co roku musi dopłacać budżet państwa. Kwota dopłaty może wynosić rocznie kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt miliardów złotych.
Dla pokazania szerszego i pełniejszego obrazu dochodów i wydatków sektora publicznego potrzebna jest dodatkowa kategoria – finansów publicznych. Ta kategoria obejmuje wszystkie dochody publiczne wraz m.in. z bezzwrotnymi środkami zagranicznymi, np. funduszami z Unii Europejskiej, a z drugiej strony – wszelkie wydatki na cele publiczne. Czyli nie są to jak w budżecie państwa tylko wydatki centralne, realizowane przez ministerstwa, ale też środki samorządowe i sektora ubezpieczeń społecznych.
To dla tych trzech sektorów rząd wylicza tzw. deficyt finansów publicznych (general government). W przyszłym roku miałby on wynieść, według szacunków rządowych, ok. 4,2%-4,4% PKB. Co prawda obecnie nie wiemy, jak w przyszłym roku będzie rosnąć nasza gospodarka, ale zadaniem rządu jest przyjęcie pewnych założeń co do dynamiki PKB na kolejny rok. Jeśli eksperci rządowi uznali, że gospodarka rosnąć będzie w tempie 1,7% PKB, a średnioroczna inflacja wyniesie 9,8%, to jest to na cały przyszły rok ważny punkt odniesienia, benchmark dla całej naszej gospodarki, choć niekoniecznie te wartości muszą ostatecznie tak właśnie wyglądać.
Eurostat wyliczał na wiosnę tego roku, że w 2022 r. deficyt polskiego sektora finansów publicznych wyniesie ok. 128 mld zł. Dla porównania – w 2021 roku było to ok. 49 mld zł. W tym – deficyt budżetu centralnego wyniósł ok. 50 mld zł, deficyt ubezpieczeń społecznych – ok. 14 mld zł, a nadwyżka samorządów wyniosła ok. 15 mld zł. Jak duży będzie ten deficyt w 2023 r.? To będzie uzależnione od setek, a nawet tysięcy budżetów samorządowych i sytuacji w ubezpieczeniach społecznych.
Oczywiście coroczny deficyt budżetowy przekłada się na dług publiczny sektora rządowego. Jednak w ostatnich latach rząd wykazuje systematyczny spadek tej kategorii w relacji do PKB. Dług nominalnie rośnie, ale w stosunku do PKB spada. Na przyszły rok rząd szacuje, że państwowy dług publiczny wyniesie ok. 40,4% PKB. W porównaniu do 41% w tym roku.
Natomiast dług sektora finansów publicznych, czyli razem z sektorem ubezpieczeń społecznych i samorządami, ma wynieść 53% PKB, w porównaniu do 52,2% w tym roku.
KPO na razie niewidoczny w budżecie
Premier Mateusz Morawiecki, który dziś ogłosił przyjęcie projektu budżetu przez rząd, nie ukrywa, że na razie pieniądze z unijnego Krajowego Planu Odbudowy, które miały nam pomóc w inwestycjach infrastrukturalnych i energetycznych, są obecnie pewną abstrakcją, o której się sporo mówi, ale której nikt nie widział na własne oczy (ciekawe, czy i kiedy zobaczy?). W budżecie na 2023 r. nie ma więc KPO, jest za to Polski Fundusz Rozwoju (PFR) i to jego fundusze będą zasilać cały przyszłoroczny front inwestycji publicznych jako prefinansowanie.
Premier nie wykluczył jednak udziału środków z KPO w finansowaniu przyszłorocznych projektów, ale po raz pierwszy chyba tak wyraźnie wyraził też co do tego wątpliwość: „…należy zaczekać, czy to się rzeczywiście stanie” – powiedział szef rządu o możliwości pozyskania przez nasz kraj na początku przyszłego roku pierwszych transz tych środków.
Projekt budżetu na 2023 r. Stracimy? Zyskamy?
Wiadomo, że końcówka tego roku i przyszły rok to raczej będzie czas kryzysowy. Inflacja na pewno nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, chociaż w sierpniu wskaźnik CPI może nie rosnąć już tak dynamicznie jak od mniej więcej roku, a zwłaszcza od wiosny. Jest więc nadzieja, że wzrost cen nie dojdzie do 20% i że bank centralny nie będzie musiał zbyt mocno podnosić w kolejnych ruchach stóp procentowych, co mogłoby hamować wzrost gospodarczy.
Jest jeszcze sporo innych pytań. Wciąż trwa wojna w naszym bliskim sąsiedztwie i nie wiadomo, jak i kiedy się zakończy. Zagadką jest pandemia – to już jej koniec czy zimą jednak da o sobie znać?
Czekają nas podwyżki cen energii i kryzys podaży surowców energetycznych. Na horyzoncie czai się spowolnienie gospodarcze w Niemczech i krajach strefy euro. A to są nasi główni partnerzy handlowi, bez ich intensywnych zakupów w naszym przemyśle wpływy do budżetu państwa i do naszych portfeli będą dużo mniejsze.
Rząd deklaruje, że zachowa wszystkie dotychczasowe elementy swoich flagowych programów społecznych, świadczeń rodzinnych, świadczeń na dzieci, dodatkowych emerytur. Ma starczyć też pieniędzy na kolejne ewentualne tarcze inflacyjne i dopłaty do rosnących cen energii. Nic dziwnego – przyszły rok to rok wyborczy, więc kasa na świadczenia i na tarcze musi się znaleźć.
Co z wynagrodzeniami? Oczywiście tylko w części zależą one od państwa i od budżetu, ale w projekcie na przyszły rok rząd założył, że nominalnie wynagrodzenia wzrosną o 10,1%, w porównaniu do wzrostu tegorocznego o 11,2%.
Na razie rząd zapewnił sobie w budżecie pole do podwyżek płac w budżetówce. Dla nauczycieli, lekarzy, górników? Kogoś jeszcze? Premier ogłosił dziś, że projekt budżetu na 2023 r. opiera się na tzw. „konserwatywnych” założeniach. W języku ekspertów ministerstwa finansów oznacza to, że jest jeszcze sporo miejsca na dosypywanie pieniędzy np. kolejnym grupom społecznym czy zawodowym, gdyby taka była potrzeba związana z rokiem wyborczym.
Tym bardziej, że rząd ma jeszcze do dyspozycji wiele pozabudżetowych możliwości finansowania celów gospodarczych i … politycznych – są to fundusze celowe, np. drogowy, kolejowy, a także: Bank Gospodarstwa Krajowego (udzielający kredytów poręczanych przez Skarb Państwa) i finansujący inwestycje PFR.
Zapewne rząd zrobi wszystko, żeby większość z nas nie odczuła za bardzo bezpośrednich skutków inflacji czy trudności na rynku energii. Krótkoterminowo powinniśmy nie stracić, a w długim terminie? Pamiętajmy, że przyrośnie nam wszystkim w przyszłym roku dług do oddania i będzie to kwota niebagatelna – 65 mld zł! Ale… kto by tam o tym myślał w roku wyborczym.
Jest zresztą również możliwe, że kwota deficytu zrealizowanego będzie niższa niż ta założona w budżecie. Tak już wiele razy bywało. Jeśli np. inflacja średnioroczna będzie wyższa niż 9,8%, a aktywność gospodarcza w kraju wygeneruje wzrost większy niż założone 1,7% PKB, to znacznie większe mogą być wpływy z danin publicznych, a tym samym nie będzie potrzeby zaciągania części długu. Nie zawsze też realizowane są wszystkie wydatki, np. inwestycyjne, co również może zmniejszyć realny deficyt finansów państwa.
Źródło obrazka tytułowego: Pixabay