Zatankowanie do pełna 50-litrowego baku jest dziś o 30% droższe niż przed rokiem. Wzrost cen paliw sprawia, że obywatele – nawet zwolennicy wolnorynkowych rozwiązań – domagają się interwencji państwa. Ale czy to byłoby mądre? I czy jest potrzebne? Co może zrobić rząd? A może sami możemy „pomóc” koncernom paliwowym w obniżeniu cen? Są oznaki, że właściciele stacji obawiają się „szóstki z przodu”. Widzą, że już dziś popyt na paliwo jest o 7-10% niższy niż przed pandemią
Czy paliwo jest droższe dziś czy „za Tuska”? Policzyliśmy już tutaj. W dużym uproszczeniu (pomijając obciążenia podatkowe), żeby cena paliwa „bolała” nas realnie tak samo, jak w 2012 r., na stacji musielibyśmy zobaczyć ceny rzędu 9 zł za litr. Wszystko zatem przed nami. Co mogłoby zrobić państwo, żeby zastopować podwyżki? Jest kilka pomysłów.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Bony paliwowe. Ile mogliby dostać najbardziej „potrzebujący”?
To sprawdzone rozwiązanie – bony paliwowe właśnie wręcza swoim pracownikom kontrolowany przez Orlen wydawca gazet, Polska Press. Pracownicy dostają bony o wartości 500 zł do zrealizowania na orlenowskich stacjach. Czy warto pochylić się nad tym rozwiązaniem? Orlen na wysokich cenach paliwa zarabia nie najgorzej. W pierwszym półroczu było to 4 mld zł. Miałby więc czym się dzielić z Narodem (zamiast z akcjonariuszami).
Gdyby Orlen miał zafundować nam „narodowy program paliwowy” to po ile by nam się należało? W Polsce jest 15 mln gospodarstw domowych, z tego 86% ma co najmniej jeden samochód. Gdyby Orlen chciał rozdać cały zysk, to mógłby ufundować każdej zmotoryzowanej rodzinie bon paliwowy o wartości 310 zł. Przy obecnych cenach to 51 litrów paliwa. Abstrahujemy od tego, czy to byłoby sprawiedliwe i czy potrzebne (czy akurat kierowcom należy szczególnie pomagać i czy wszystkim?).
Są i inne pomysły. Bazują na tym, że z powodu rosnących cen rośnie też podstawa opodatkowania takich towarów jak paliwa, prąd czy gaz. A gdyby tak oddać ludziom to, co wcześniej państwo zabrało im w „podatku inflacyjnym”? We Francji dochody podatkowe państwa mają wzrosnąć w tym roku do 2,5 mld euro z powodu rosnących cen energii. A rząd zamierza wydać ok. 5,6 mld euro na ochronę najbiedniejszych i rozdawać najuboższym bony paliwowe.
Polski rząd też zarobi więcej na drogim paliwie, ale trudno dokładnie obliczyć ile, bo duża część wpływów z VAT-u na zakup paliwa jest odliczana przez firmy, a Ministerstwo Finansów nie publikuje szczegółowych danych na ten temat. Ale – w dużym uproszczeniu – ze 170 mld zł, które rocznie wydajemy na paliwo, blisko połowa kasy trafia do kasy państwa. 5% od tej kwoty (czyli wartość inflacji) to 8 mld zł. Gdyby nawet przyjąć, że do zwrotu byłaby jedynie jedna czwarta tego inflacyjnego „narzutu” (2 mld zł) – mamy pieniądze na bon paliwowy do 150 zł dla każdej zmotoryzowanej rodziny.
Niedawno wiceminister finansów przyznał, że z powodu inflacji dochody państwa będą o 9 mld zł wyższe (bo wyższa jest podstawa opodatkowania VAT-em oraz podatek od naszych rosnących wynagrodzeń). Gdyby tylko 20% z tej nadwyżki (a taką część wpływów podatkowych zapewniają, w przybliżeniu, kierowcy) oddać Polakom w formie bonu paliwowego – byłoby to właśnie rzeczone 2 mld zł. Oczywiście: rząd pomagałby tylko tym najbiedniejszym, a nie wszystkim kierowcom po równo.
Czytaj też: Rząd pracuje nad dopłatami do dopłatami do rachunków za prąd dla najbardziej potrzebujących, co ma kosztować 1,5 mld zł.
Czytaj też: Gdzie po tanie paliwo? Prześwietlamy stacje przy supermarketach
Obniżka VAT i akcyzy? Komu się opłaci spadek cen paliw?
Jeśli litr benzyny kosztuje 6 zł, to w tej cenie zawarte jest 1,38 zł podatku VAT, kolejne 1,52 zł to akcyza na paliwo (w tym roku wynosi ona 1514 zł za każde 1000 litrów paliwa) oraz 16 groszy opłaty paliwowej, czyli dodatkowego parapodatku, nałożonego przez rząd PiS.
Czy ewentualne zniesienie lub obniżenie akcyzy – z której państwo ma 40 mld zł rocznie – to dobry pomysł? I czy rzeczywiście ceny detaliczne na stacjach by spadły? Nie ma żadnej pewności, że rafinerie, koncerny paliwowe oraz sieci stacji paliw zachowałyby się fair i obniżyłyby ceny w takim samym stopniu.
Pewnie kojarzycie, że w Polsce jakiś czas temu tymczasowo podniesiono VAT do 23%. Idę o zakład, że np. obniżka VAT do 22% dla konsumentów byłaby niezauważalna – sprzedawcy zachowaliby różnicę dla siebie, zwiększając marżę.
Poza tym: póki słupki sondażowe nie idą w dół z powodu drożyzny, to rząd nie kiwnie palcem, bo ta drożyzna mu się to opłaca z jednego prostego powodu – wpływy budżetowe rosną. W przyszłym roku mają wynieść 480 mld zł, ale pewnie będą – ku „zaskoczeniu” Ministerstwa Finansów – większe, właśnie z powodu wzrostu cen. Zupełnie tak, jak ma to miejsce już w tym roku,
Większe wpływy podatkowe – m.in. dzięki wyższym cenom paliw – pozwolą sfinansować „prezenty” od państwa – 15. emeryturę, a może waloryzację świadczenia 500+ w związku z wysoką inflacją. Taki scenariusz może być bardziej prawdopodobny niż rezygnacja ze świadczeń socjalnych, żeby sfinansować dopłaty do paliwa.
Czytaj też: PKN Orlen ma rekordowe zyski. Dlaczego Orlen nie obniży cen paliw?
Czytaj też: „Szanujący się obywatel nie jedzie na Orlen”. Czy to ma sens?
Oto jedyna rzecz, przed którą drżą nafciarze
Tak jak wampiry boją się czosnku, tak koncerny naftowe boją się spadku sprzedaży swoich produktów. Czeka nas prawdziwy test cenowej elastyczności popytu, czyli tego, na ile narzekanie kierowców na drogie paliwo jest tylko gadaniem, a na ile rzeczywiście biją one kierowców po kieszeniach. To nie przypadek, że statystycznie paliwa drożeją na wakacje – w rafineriach nie dzieje się nic, co by usprawiedliwiało podwyżki, a jednak ceny wtedy rosną, bo firmy akurat wtedy bardziej mogą sobie pozwolić na skubanie kierowców.
„Lato to jest ten okres, kiedy siłą rzeczy paliwo jest relatywnie droższe, bo to szczyt prac polowych, budowlanych czy wyjazdów wakacyjnych. To powoduje wzrost popytu na paliwa”
– mówił dla PAP wiceprezes Instytutu Staszica Dawid Piekarz. Czy są dane, które sugerują, że drogie paliwo nas boli? Mamy do dyspozycji dane historyczne za pierwsze półroczne. Okazuje się, że do lipca zużycie trzech głównych gatunków paliw płynnych (benzyny silnikowe, olej napędowy, LPG) wzrosło o 7% w stosunku do poprzedniego roku (dane POPiHN). Ale w czasie pandemii i ubiegłorocznego lockdownu sprzedaż paliw spadła o kilkanaście procent. To oznacza, że dziś „konsumpcja” paliw jest o 7-10% niższa od tej sprzed pandemii. Nie wiemy jednak, czy to z powodu cen.
Z kolei w pierwszym półroczu 2019 r. zużycie paliw wyniosło 15,6 mln m3, czyli niemal dokładnie tyle samo, co w 2021 r. Mimo, że gospodarka się od tego czasu rozwinęła, konsumpcja paliwa nie rosła.
O tym, że Polacy powoli zaczynają głosować nogami (czy też raczej skłonnością do tankowania) świadczy choćby zmniejszająca się ostatnio do zaledwie kilku groszy różnica między cenami na stacjach paliw znajdujących się przy autostradach i tymi obowiązującymi na stacjach w miastach. Jeszcze kilka miesięcy ceny paliwa przy autostradach były średnio o 30-40 gr. na litrze wyższe. A teraz? Oto zdjęcie ze stacji przy jednej z autostrad – jak widzicie cena jest taka, jak wszędzie indziej.
Najwyraźniej zarządca stacji przestraszył się, że gdyby utrzymał marże na „lichwiarskim” poziomie i sprzedawał paliwo np. po 6,50 zł, to sprzedaż na stacji by spadła. Wygląda więc na to, że – przynajmniej na razie – jest jakiś próg cenowy, którego przekroczenia sieci paliwowe się obawiają.
Bilet miesięczny „bez limitu kilometrów” zamiast wzrostu cen paliw
Statystyczny polski kierowca – mimo opinii że Polacy są przyklejeni do samochodu – jeździ dużo mniej niż mieszkańcy Europy Zachodniej. Według styczniowego raportu Europejskiego Stowarzyszenie Producentów Samochodów średnia unijna wynosi 11 964 km rocznie. Polacy „robią” średnio niecałe 8000 km rocznie. Austriacy – 13 766 km, Niemcy 13 727 km, a Grecy 10 047 km.
Ceny paliw nie są jeszcze na tyle wysokie, by rząd zdecydował się na interwencję. Najprawdopodobniej przyzwyczaimy się do benzyny po 6 zł, tak jak będziemy musieli przyzwyczaić się do ceny prądu na poziomie ok. 1 zł za kilowatogodzinę (gdy do tej pory z wszystkimi opłatami stałymi płaciliśmy 60 groszy). Ale o ile z prądu nie możemy zrezygnować, to z samochodu owszem. Warszawski Zarząd Transportu Publicznego już zachęca do kupowania kart miejskich w cenie 110 zł „bez limitu kilometrów”. Realizujących tę strategię dalszy wzrost cen paliw częściowo nie będzie dotyczył.
Czytaj też: Rządowe dopłaty do auta elektrycznego i zastępcze spalinowe. Opłaci się? (subiektywnieofinansach.pl).
Zobacz też najnowszy wideofelieton „Subiektywnie o finansach”:
—————
Posłuchajcie najnowszego podcastu „Finansowe sensacje tygodnia”!
——————–