30 mld zł – o tyle zwiększyły się nasze długi w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Z tego aż połowę stanowi wzrost kredytów konsumpcyjnych. Pożyczamy coraz odważniej – wyższe kwoty i to chętnie poza bankami – jak gdyby nie było jutra.
Jeśli wierzyć danym ogłaszanym przez bankowców mamy w kraju boom kredytowy pełną gębą. Bezrobocie jest niskie, pensje generalnie rosną, oprocentowanie kredytów najniższe w historii, to i zaciągamy nowe długi. Pod względem relacji naszego zadłużenia konsumpcyjnego do PKB (czyli do wartości wytwarzanych przez wszystkich Polaków dóbr i usług) jesteśmy w ścisłej czołówce państw europejskich. Niektórzy liczą, że osiągnęliśmy w tej dziedzinie wicemistrzostwo.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
„Produkcja” potencjalnych bankrutów idzie pelną parą
Rząd się cieszy, bo napędzana tanim kredytem gospodarka rośnie. Ale wystarczy, że rozpędzi się inflacja (pomoże drogi prąd i benzyna, żywność i koszty pracy) i dotrze do nas spowolnienie gospodarcze z Zachodu (w Niemczech już boją się recesji spowodowanej wojnai handlowymi Trumpa), a wszyscy zadłużeni „pod korek” zapłaczą. Kredyt stanie się droższy, pracy będzie mniej, zarobki przestaną rosnąć.
„Już obecnie, w komfortowych wydawałoby się warunkach, ponad 11% kredytów konsumpcyjnych kwalifikowanych jest w kategorii zagrożonych, a więc nie są terminowo spłacane. W gorszych, choć przecież nie tak bardzo kryzysowych czasach, w latach 2010-2012 odsetek ten sięgał 15-18%”
– zauważa w swoim ostatnim felietonie Roman Przasnyski z Gerda Broker. Z niedawnych statystyk, które były na „Subiektywnie…”, wychodzi że mamy o. 2,5 mln osób nie spłacających na czas swoich zobowiązań. Zaś nowe cyferki podawane przez Biuro Informacji Kredytowej pozwalają przypuszczać, że „produkcja” kolejnych potencjalnych bankrutów idzie pełną parą.
Zanim przejdziemy do dowodów rzeczowych przypominam trzy sygnały, które powinny Wam powiedzieć, że zaraz wpadniecie w pętlę długów
Czytaj też: Zarobił 35 mln zł, a i tak zbankrutował. Co poszło nie tak?
Niedawno pisałem też: NBP-owska „recepta na bankructwo”, czyli o trzech warunkach, które decydują o tym, iż prędzej czy później przyjdzie windykator, komornik i zabiorą ci wszystko.
Pożyczamy coraz więcej, nawet w firmach pożyczkowych
BIK podsumował kilka dni temu pierwsze półrocze na rynku kredytów konsumpcyjnych. Pierwsze, czyli tradycyjnie to słabsze, bo złoty okres na pożyczanie pieniędzy przychodzi jesienią i zimą. Z cyferek wynika, że przez rok (od czerwca do czerwca) nasze zadłużenie wzrosło o 30 mld zł. I to netto, odliczając spłaty kredytów wcześniej zaciągniętych!
Z tych trzech dyszek wzrostu aż 23 mld zł przypadły na pierwsze półrocze tego roku. To są liczby bardzo wysokie. Ewidentnie idziemy na rekord, bo w całym 2017 r. wzrost naszego zadłużenia netto wynosił ok. 55 mld zł. W 2016 r. było to 37 mld zł, a rok wcześniej – 36 mld zł.
Tak było po 2017 r.: Wyższe oszczędności? Lepsze pensje? 500+? A w bankach po staremu. Nowy rekord!
Mniej więcej połowa wzrostu naszego długu przypada na kredyty hipoteczne, a połowa na zwykłą, wyuzdaną konsumpcję, czyli kupowanie na kredyt lodówek, telewizorów, samochodów, mebli do domu, a czasem być może również na finansowanie „inwestycji w siebie”, takich jak kurs języka angielskiego (pisałem niedawno kiedy taka „inwestycja w siebie” może się opłacić).
Długu stricte konsumpcyjnego z 608 mld zł naszego łącznego zadłużenia jest jakieś 160 mld zł. Liczba osób, które stają się konsumpcjonistami na kredyt też jest coraz większa. Jak trzeba mieć najnowszy model ajfona za 7300 zł to trzeba.
Rosną nie tylko liczby osób spłacających kredyty i pożyczki w bankach lub firmach pozabankowych, ale i kwoty, które pożyczamy, żeby zrobić sobie dobrze za nie swoje pieniądze. Tu ładnie widać jak to wygląda w porównaniu do poprzednich lat:
Wzrost kwot, które pożyczamy, widać też na wykresie poniżej. Co ciekawe, obserwujemy też znacznie odważniejsze, niż do tej pory, zadłużanie się Polaków w firmach pożyczkowych. Mają one duży udział w pożyczkach o najmniejszej wartości (do 4000 zł), ale ostatnio w statystykach widać szybki wzrost większych pożyczek pozabankowych – do 15.000 zł (wysokie niebieskie słupki na wykresie poniżej).
Biorąc pod uwagę, że są one znacznie droższe od pożyczek bankowych (bardziej ryzykowny profil klienta oraz wyższy koszt kapitału w stosunku do banków). Zadłużanie się w firmach pożyczkowych na większe kwoty może być podwójnie ryzykowne, gdy nadejdą chude czasy.
Coraz więcej kredytowych nadpobudliwców
Czy wyższe kwoty kredytów i rosnąca liczba osób, które je zaciągają, już przekłada się na kłopoty? Na razie bardzo wolno. Świadczy o tym wykres pokazujący liczbę osób, które przestają spłacać terminowo swoje zobowiązania (trend jest minimalnie rosnący).
Oczywiście: kłopoty osób, które dziś zadłużają się – niekiedy ponad miarę – zobaczymy w statystykach dopiero za jakiś czas. Zobaczcie, że największy odsetek nie spłacanych w terminie kredytów i pożyczek jest dziś wśród tych, które zostały udzielone w 2013 r. czyli już jakiś czas temu. Największy ten odsetek jest wśród osób, które pożyczyły na konsumpcję najwyższe kwoty:
No i jeszcze ostatni obrazek w tym temacie – rosnąca liczba osób tzw. nadatkywnych kredytowo, a więc takich, które spłacają dziesięć lub więcej kredytów lub pożyczek (mogą to być kredyty hipoteczne, gotówkowe, pożyczki pozabankowe, karty kredytowe, debety…). Zobaczcie na zieloną linię, która obrazuje, że jest ich coraz więcej:
Frankowicze się „rozpuszczają”
Teraz dwa słowa o kredytach hipotecznych, które też rosną w rekordowym tempie. Dane porównujące pierwsze półrocza poszczególnych lat pokazują niezbicie, że rośnie zarówno liczba udzielonych kredytów, jak ich średnia wartość. A to oznacza, że będziemy się wolniej bogacili w przyszłości. Niestety, są na to niezbite liczby.
Jest i wiadomość dla frankowiczów. Ich „wartościowa” moc jest coraz mniejsza, co oznacza, że coraz bardziej „rozpuszczają się” w coraz bardziej spuchniętych bilansach kredytowych banków.
Z cyferek wynika również, że odsetek kredytów nie spłacanych w terminie szybciej rośnie ostatnio wśród kredytobiorców złotowych. Przy umiarkowanym kursie franka i zamrożonym w wielu bankach spreadzie – problem kredytów frankowych w zasadzie ogranicza się dziś z punktu widzenia banków do sal sądowych.
ilustracja tytułowa: kadr z filmu „Wilk z Wall Street”