Komisja Nadzoru Finansowego opublikowała raport o sytuacji sektora bankowego na koniec 2016 r. Jakkolwiek nie są to najnowsze dostępne cyferki o bankach, to jednak warto się im przyjrzeć. Jeśli zadajecie sobie pytania o to dlaczego spada oprocentowanie Waszych pieniędzy, dlaczego banki tak gwałtownie podwyższają prowizje, dlaczego nikt nie załatwia problemu frankowiczów, czy kredyt hipoteczny proponowany Wam przez bank jest bezpieczny… Wystarczy rzut oka na kilka wykresów i wszystko stanie się jasne.
1. Rząd zachęcił banki do pazerności
Nikt tak dokładnie jak KNF nie pokazał do tej pory wpływu podatku bankowego, wprowadzonego przez rząd PiS, na nasze kieszenie. Wmawiają nam cymbały z rządu, że prowizje nie rosną, że podatek bankowy nie ma wpływu na nasze domowe budżety. No to zobaczcie: po lewej wynik odsetkowy banków (czyli to, co zarobiły na różnicy w odsetkach inkasowanych i wypłacanych) oraz koszty działania banków po uwzględnieniu podatku bankowego, zmniejszania liczby placówek i etatów. Normalnie koszty działania banków by spadały, ale m.in. dzięki rządowi – rosną. Kto za to płaci? Odpowiedź jest na zielonej i żółtej linii.
- Przerasta Cię zarządzanie rachunkami domowymi? Rozwiązaniem może być agregator finansowy, który zrobi to za Ciebie. Jak panować nad wydatkami? [BANK PRZEDSIĘBIORCZOŚCI]
- Złoto i srebro na prezent pod choinkę lub jako „zadatek” na inwestycję? W tym roku to może być popularny pomysł. Jaki kupić kruszec i ile to kosztuje? [PASJA DO INWESTOWANIA]
- Odliczamy czas do Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ale każdy z nas już teraz może zbierać pieniądze do wirtualnej puszki. Jak działa eSkarbonka WOŚP? [WIĘCEJ NIŻ PŁATNOŚCI]
2. Banki nie potrzebują już naszych pieniędzy
W zeszłym roku do banków popłynęło 60 mld zł naszych pieniędzy. Banki nie miały co z tymi pieniędzmi robić. Wzrost kredytów hipotecznych i konsumpcyjnych wyniósł łącznie jakieś 20 mld zł, wzrost kredytów dla firm – jakieś 15 mld zł. Resztę banki inwestowały w rządowe obligacje.
Dopóki nie wzrośnie tempo udzielania przez banki kredytów – a nie wzrośnie dopóki nie spadnie poziom niepewności w gospodarce – banki nie będą potrzebowały naszych pieniędzy. I nie będą za nie dobrze płaciły. W zeszłym roku wartość kredytów po raz pierwszy wyraźnie spadła poniżej wartości depozytów.
3. Odsetki obniżamy na własne życzenie
Oprocentowanie depozytów osiąga coraz niższe poziomy. Wydawałoby się, że nie może być już gorzej, ale z kwartału na kwartał okazuje się, że owszem, gorzej być może. Na koniec zeszłego roku średnie oprocentowanie depozytów wynosiło 1,5%, teraz jest już na poziomie 1,4-1,3%. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze dlatego, że z powodu stosunkowo niskiego popytu na kredyt banki muszą utrzymywać jego niskie oprocentowanie. A to z kolei rzutuje na oprocentowanie depozytów
Po drugie dlatego, że jak już idziemy do banków ze swoimi pieniędzmi, to idziemy do… pierwszych lepszych. Pokazują to jak na dłoni dwa wykresy. Zerknijcie na koncentrację aktywów, kredytów i depozytów na polskim rynku. W dziesięciu największych bankach mamy już 75% naszych pieniędzy i przez rok ten odsetek wzrósł o 1,5 pkt. proc. Po prostu z powodu niskich odsetek zanosimy depozyty tam, gdzie nam wygodnie (czyli to banku, w którym mamy ROR), a nie tam, gdzie trochę lepiej płacą.
Po drugie zaś – zapewne z tych samych przyczyn, czyli braku szans na wysoki procent – coraz większą część pieniędzy trzymamy po prostu na ROR-ach albo na kontach oszczędnościowych. Nie blokujemy ich na depozytach, bo korzyść wynikająca z założenia depozytu jest nikła (oprocentowanie niewiele wyższe), a dyskomfort wynikający z braku dostępu do kasy – duży.
Może to nie jest do końca tak, że „głupio” deponujemy. Gra się tak, jak przeciwnik pozwala. Płacą mało, więc machamy ręką na efektywność i zachowujemy się tak, żeby było nam najwygodniej. To oczywiście motywuje banki do dalszego testowania naszej cierpliwości. Nam jest wszystko jedno czy zarobimy 5 zł więcej, czy 10 zł mniej na odsetkach, ale z punktu widzenia banku, który te 5-10 zł mnoży przez milion lub miliony klientów to jest duży zysk do ugrania. Najlepiej byłoby, gdybyśmy się wzięli w garść i zabrali z banków trochę pieniędzy. Wtedy musieliby zacząć płacić lepiej.
4. Problem franków rozwiązuje się sam
Patrząc na strukturę kredytów hipotecznych coraz bardziej rozumiem polityków i regulatorów (oraz bankowców), którzy postanowili solidarnie zagrać na czas. No bo patrzcie: ten problem „pozamiata się” sam. Za chwilę liczba kredytów frankowych spadnie poniżej pół miliona (o ile już się to nie stało), będzie stanowiła raptem jedną czwartą wszystkich kredytów mieszkaniowych. Saldo zadłużenia? Jeszcze osiem lat temu wynosiło 50 mld franków, teraz jest o jedną trzecią niższa – 32 mld franków. Jeszcze pięć lat i w ogóle nie będzie o czym mówić, bo sprawa się rozwodni.
5. Banki wolą pożyczyć więcej, niż ostrożnie
Spośród 2 mln kredytów hipotecznych 10% stanowią te, w których wartość długu przekracza wartość nieruchomości. Mamy też 400.000 kredytów z LTV powyżej 80%. To oznacza, że więcej, niż co czwarty kredyt hipoteczny w Polsce jest udzielony klientowi, który zadłużył się „pod korek”. Można się zastanawiać czy wkład własny na poziomie przynajmniej 20% to nie za mało dla bezpieczeństwa klienta, ale… w co czwartym kredycie tych 20% nie ma. A więc gdyby w życiu klienta pojawiły się turbulencje, i on i bank mieliby problem.
Jak ważny jest solidny wkład własny świadczy ostatni z wykresów serwowanych przez KNF, który chcę Wam pokazać. Po lewej macie długoterminową średnią WIBOR-u, a po prawej założenia dotyczące przyszłego poziomu tej stawki, jakie przyjmują banki przy ocenie naszej zdolności kredytowej. Połowa banków, badając naszą zdolność do spłaty kredytu w przypadku wzrostu oprocentowania, przyjmuje mniej, niż połowę średniej wartości WIBOR-u za ostatnie 10 lat.
Może uważają, że wzrost naszych wynagrodzeń pokryje wyższe stopy procentowe w przyszłości? A może sądzą, że WIBOR będzie tak nisko, jak dziś – lub niewiele wyżej – przez kolejnych 20-25 lat? Może to z naszymi dochodami i cenami nieruchomości jest coś nie tak, a nie z polityką banków?
Poza dyskusją jest to, że co drugi bank nie doszacowuje efektu możliwego wzrostu stóp procentowych do poziomu długoterminowej średniej. A czym się kończy niedoszacowanie przyszłych zmian rynkowych to widzimy na przykładzie kredytów frankowych. Banki zakładały w badaniu zdolności kredytowej klientów zmianę kursu franka o 20%, a nastąpiła zmiana o 200%. A banki mówią teraz, że to nie ich wina, bo tego nie dało się przewidzieć.