Polska to kraj nienormalnych kredytów. Najpierw była „Alicja”, czyli kredyt-pułapka. Potem były kredyty frankowe, które też okazały się pułapką. A teraz czkawką zaczynają odbijać się kredyty z programu „Rodzina na Swoim”
Polska jest krajem kredytów zmiennoprocentowych oraz klientów, którzy żyją chwilą, nie zastanawiających się co będzie, gdy ich rata znienacka pójdzie w górę. Banki nie oferują na większą skalę kredytów na stały procent, stabilnych i przewidywalnych, bo to… byłoby za drogie. Kredytów tych nikt nie chciał, bo nikogo nie byłoby stać na wyższe raty.
- Chcą nam zabronić samochodów spalinowych? Nie lubimy tego. Ale może to nie będzie decyzja polityczna tylko… ekonomiczna? [ODPOWIEDZIALNE FINANSE]
- Założyły własne firmy. Jaką mają receptę na biznesowy sukces? [O WYGODNYM PŁACENIU...]
- Ubezpieczenie na wyjazd weekendowy lub wakacyjny: must have. Co powinna zawierać porządna polisa turystyczna? I jak ją najszybciej kupić? [DOCENISZ, GDY WYCENISZ]
Ale może jak kogoś nie stać na kredyt o stałej stopie to nie powinien w ogóle zaciągać kredytu hipotecznego? Łatwo powiedzieć. Kiedyś Wojciech Sobieraj, ówczesny prezes Alior Banku, powiedział, że gdyby nie kredyty frankowe, to wszyscy mieszkalibyśmy teraz w kamienicy u Niemca. Bo tylko Niemców byłoby stać na zakup mieszkań w „bezpiecznym” kredycie hipotecznym. I oni by wykupili nasze nieruchomości zamiast frankowiczów i innych polskich kredytobiorców.
Mamy więc kredyty zmiennoprocentowe. Jeśli inflacja się roznamiętni i WIBOR wzrośnie z 1,7% do np. 4,7% – a to zapewne kiedyś nastąpi – to raty zwykłych, złotowych kredytów hipotecznych zwiększą się przeciętnie o 350 zł, czyli o jedną czwartą. Zapewne wtedy też pojawią się pytania dlaczego banki nie zabezpieczyły klientów przed nadmierną wahliwością raty.
W Polsce nie tylko prawie nie ma kredytów hipotecznych o stałym oprocentowaniu („prawie”, bo od czasu jakiś bank od niechcenia liźnie ten temat, ale od razu się wycofuje). Nie ma też kredytów, które byłyby zabezpieczone wyłącznie hipoteką na mieszkaniu, a nie dochodami i całym majątkiem kredytobiorcy. Bo one też musiałyby być droższe. I wtedy też nikt nie byłby zadowolony.
W przeszłości „produkowano” natomiast masowo nie tylko wyjątkowo wahliwe kredyty denominowane lub indeksowane do walut obcych, ale i wymyślano najróżniejsze toksyczne konstrukcje, jak słynny kredyt „Alicja” (polegający na sztucznym obniżaniu raty i dopisywaniu pozostałej części do kapitału, czyniąc z kredytobiorcy dożywotniego niewolnika), czy kredyt „Rodzina na Swoim”, którego rata przez osiem lat jest niska, a potem następuje wielkie „bum”. Albo wielkie „srrrrru”, jak kto woli.
Czytaj też: Zatrważające. Dostaniesz kredyt, na który cię nie stać
Czytaj też: Frankowicze pytają ile kosztowały dopłaty do kredytów złotowych. Cóż, ja to policzyłem
Zaczął się kryzysik „Rodziny na Swoim”
Teraz czas na kryzysik wynikający z „Rodziny na Swoim”. Pamiętacie tę słynną dopłatę? Grupa jej beneficjentów nie jest to może tak liczna grupa, jak frankowicze (tych jest 550.000 plus rodziny), ale też spora (200.000 kredytów). Był to program wspierania budownictwa funkcjonujący w latach 2007-2013, poprzednik „Mieszkania dla Młodych”. O ile jednak w dzisiejszym programie preferencja polega na jednorazowej refundacji części wkładu własnego klienta, to „Rodzina na Swoim” miała dużo bardziej ryzykowny mechanizm – dopłaty do rat.
Każdy kredytobiorca, który załapał się do udziału w programie (trzeba było spełnić określone w ustawie wymogi) otrzymuje od Banku Gospodarstwa Krajowego refundację połowy raty odsetkowej, którą nalicza bank-kredytodawca. Jeśli więc spłacam 500 zł raty, z czego 100 zł stanowią odsetki, to z własnej kieszeni płacę 550 zł raty, zaś Bank Gospodarstwa Krajowego „dolewa” pozostałe 50 zł.
Owa dopłata z BGK nie obowiązuje przez cały czas spłaty, lecz tylko przez osiem pierwszych lat. Niektórzy beneficjenci programu zderzyli się już więc z bolesną rzeczywistością i dużą podwyżką rat – w latach 2007-2008 udzielono łącznie 10.000 kredytów z dopłatami do odsetek. Ale największa fala umów, w których kończą się dopłaty, właśnie się zaczyna.
W 2017 r. skończyły się dopłaty do 31.000 kredytów udzielonych osiem lat wcześniej, w 2018 r. – do 43.000 kredytów, zaś w latach 2019-2020 r. – łącznie do 96.000 kredytów. Każdy z tych kredytów czeka w najbliższych latach kilkusetzłotowy wzrost comiesięcznych rat.
Owszem, kredytobiorcy powinni zawczasu oszacować swoje możliwości finansowe tak, jakby pieniędzy z BGK nie było. Ale przy zaciąganiu kredytu mało kto zastanawia się co będzie za osiem lat. Bierze się największy kredyt, na jaki cię w danej chwili stać. A dzięki dopłacie rządowej wielu stać było na więcej (ten sam mechanizm zresztą zadziałał przy kredytach frankowych).
Czytaj też: Chcesz wyrwać się z mieszkania na kredyt we frankach? To będzie istna droga przez mękę
Czytaj też: Bajeczka o bankowcu i parasolu, czyli ubezpieczenie od… wysokiego LIBOR-u. Słodkie
Czy „Rodzina na Swoim” kogoś utopi?
Ten, kto zadłużył się „pod korek”, a w czasie ośmiu lat otrzymywania dopłat nie powiększył znacząco swojego wynagrodzenia i nie przeznaczył na poduszkę finansową choćby części pieniędzy zaoszczędzonych na dopłatach, może mieć problem. Wprawdzie od 2007 r. przeciętne wynagrodzenie w Polsce wzrosło z 2900 zł do 4200 zł brutto, a więc w stopniu dwa razy większym, niż wynosi wysokość dopłat do odsetek, ale wiadomo, że znacznie więcej osób jest poniżej przeciętnej, niż powyżej.
Zapytałem jakiś czas temu bank ING, który był jednym z pożyczających w ramach „Rodziny na Swoim” o ewentualne okoliczności łagodzące, a więc o to czy rzeczywiście wzrost raty będzie dla niektórych kredytobiorców nie do uniesienia. ING radzi, by nie wpadać w panikę, gdyż…
„Program Rodzina na Swoim polegał na tym, że klient uzyskiwał dopłatę 50% do płaconych odsetek w okresie ośmiu lat od uruchomienia kredytu. Z formalnego punktu widzenia po ośmiu latach klient będzie musiał płacić 100% odsetek. Należy mieć na uwadze jednak dwie rzeczy: 1) struktura formy spłaty jest mocno przesunięta w kierunku rat równych czyli na początku klient płaci więcej odsetek niż kapitału, a ta struktura zmienia się w czasie czyli po ośmiu latach jest już inna struktura kapitalowo-odsetkowa czyli klient płaci nieco większy kapitał niż na początku czyli nieco niższe odsetki; 2) od momentu udzielenia kredytu zmienił się poziom stóp procentowych co ma wpływ na poziom raty i strukturę płaconych kapitału i odsetek. Ale jest prawdą, że klient będzie musiał zapłacić 100% odsetek, a nie 50%, jak w okresie dopłat”
Frankowicze się pewnie oburzą, że porównuję ich do klientów „Rodziny na Swoim”. Liczba kredytobiorców frankowych jest ponad dwa razy większa, ale z drugiej strony duża część z nich to osoby bardzo dobrze sytuowane (taki był profil kredytobiorcy frankowego w większości banków – choć były też banki, które właśnie najbiedniejszych klientów ubierały we franki), za to kredytobiorca z „Rodziny na Swoim” to raczej finansowy średniak łamane przez szarak.
Czytaj: Każdy kredyt hipoteczny to tykająca bomba zegarowa. Jak ją rozbroić?
Czytaj: Ile naprawdę warte jest twoje mieszkanie? Sprawdzisz w necie za 30 zł
Czytaj: Wymyślili kredyt hipoteczny tak elastyczny jak… debet plus chwilówka
Kredyty hipoteczne w kraju biednych ludzi. Czy się z tego wyrwiemy?
„Alicja”, kredyty walutowe, „Rodzina na Swoim” – to są wszystko pomysły rodem z biednego kraju, którego obywateli nie stać jeszcze na „normalny” kredyt hipoteczny, o stałym oprocentowaniu przez cały czas spłaty rat (albo zmienianym tylko raz na 10 lat), z wysokim wkładem własnym (przynajmniej 30% wartości nieruchomości), zabezpieczony wyłącznie hipoteką na nieruchomości. Może przez te wszystkie dziwactwa pt. „teraz płać mniej, a potem się zobaczy” musieliśmy przejść, bo inaczej nie mieszkalibyśmy we własnych mieszkaniach finansowanych takimi dziwacznymi kredytami, tylko w czynszówkach wybudowanych przez, tfu, tfu, niemiecki kapitał.
Ale może teraz, bogatsi o te wszystkie doświadczenia – i świadomi tego, że jeszcze przez 5-10 lat będą nam się odbijały czkawką – wreszcie byśmy pomyśleli o wprowadzeniu na rynek „normalnych” kredytów hipotecznych? Może nikt ich nie będzie kupował, bo wszyscy będą chcieli mieć takie, które „dzisiaj są tańsze”, ale przynajmniej będziemy mieli czyste sumienie, że próbowaliśmy polizać normalności.