Dziwimy się, że Japończycy ryzykują życie jedząc trującą rybę fugu, a sami rok w rok na własne życzenie umieramy od zjedzenia trujących grzybów. We Wrześni zmarło już 6 osób po tym jak kupili od handlarza na targowisku muchomory sromotnikowe. Niektórzy pomocy szukają w aplikacjach, które sprawdzają „jadalność” grzybów, niczym Shazam rozpoznaje piosenki w radiu – ale te są zawodne. W dodatku w pandemii stacje sanitarno-epidemiologiczne niechętnie badają przyniesione przez amatorów grzyby. Czy aby koszty społeczne grzybowego hobby nie przerastają zysków?
Grzyby to wielkie pieniądze i wielkie emocje. Polska jest jednym z największych eksporterów grzybów w Europie i nie chodzi wcale o uprawę pieczarek, ale o grzyby leśne. Statystycznie co drugi z nas choć raz w życiu był na grzybach. Niektórzy pierwszy i ostatni raz. Rocznie kilkadziesiąt osób zatruwa się grzybami i trafia do szpitala. Co najmniej kilkoro umiera. Przed pandemią grzyby można było zbadać w stacjach sanitarno epidemiologicznych. Dziś mają one na głowie walkę z epidemią koronawirusa.
- Jakie możliwości daje terminal płatniczy w firmie? To już nie jest urządzenie tylko do przyjmowania płatności! Co jeszcze potrafi? [POWERED BY FISERV-POLCARD]
- Jakie usługi warto dorzucić do ubezpieczenia turystycznego, żeby w podróży wakacyjnej zapewnić sobie święty spokój? Prześwietlam opcje [POWERED BY GRUPA PZU]
- Technologiczna rewolucja w kredytach ratalnych. Zdjęcie zrobione smartfonem już wystarcza, żeby pożyczyć pieniądze. Czy to się przyjmie? [POWERED BY VELOBANK]
Czy to nie powód żeby wprowadzić tymczasowy zakaz grzybobrania? Czy zbieranie grzybów nie powinno zostać – tak jak w przeszłości – usankcjonowane? Skoro jest karta rybacka, może powinna być karta grzybiarza?
Ruletka na targowiskach – rynek wart 740 mln zł
Wraz z nastaniem jesieni pojawiają się informacje o kolejnych amatorach „owocników”, którzy trafiają na oddziały toksykologiczne i umierają. W tym roku zmarło już kilka osób, w tym 6 we Wrześni. Kupili oni grzyby na targowisku od lokalnego „eksperta”. Miały być gąski, a były muchomory sromotnikowe. Sprawę bada prokuratura.
Zbieranie grzybów to polska tradycja, ale też biznes. Rocznie eksportujemy kilkanaście tysięcy ton grzybów leśnych (pieczarek kilkaset tysięcy ton) na takie rynki jak Niemcy, Francja, czy Włochy. Z obliczeń Santandera sprzed kilku lat wynika, że przeciętne spożycie na rynku krajowym grzybów wyniosło ok. 3 kg na osobę, mimo, że grzyby nie mają zbyt dużo wartości odżywczych, a dzieci w ogóle nie powinny ich jeść. I nie chodzi tylko o to, że mają mało „witaminek”, ale żeby nie ryzykować zatrucia.
Ale gdy dla jednych grzyby to tylko weekendowe hobby, dla innych sposób na zarabianie pieniędzy. Sprzedaż grzybów pozwala podreperować budżet najuboższych mieszkańców wsi i miasteczek. Na przykład ceny borowików w skupie sięgają 17-25 zł. Pozostałych gatunków – kilka złotych za kilogram. To sprawia, że dla wielu osób zbieranie grzybów to dodatkowe źródło dochodów. Wartość rynkowa zebranych około 100.000ton grzybów to nawet 740 mln zł rocznie – wynika z szacunków Andrzeja Grzywacza ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
W Polsce do zbierania grzybów zachęcają przepisy, a raczej ich brak – lasy są państwowe, każdy może do niech wejść z koszyczkiem i zacząć zbierać grzybki (z wyjątkiem parków narodowych) w ilościach niemal hurtowych. Według eksperckich szacunków około 90% amatorów grzybobrania robi to na własny użytek i traktuje to zajęcie jako tanią, tradycyjną formę rekreacji. 60% stanowi zbiór na własny użytek, 30% – skup do przerobu przemysłowego i na eksport, 10% to sprzedaż przydrożna i na targowiskach.
Grzyb pozuje do zdjęcia – aplikacja rozpozna muchomora?
Z danych Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Poznaniu (to jednostka wyznaczona do monitorowania zatruć grzybami) wynika, że na początku lat 90. liczba przypadków zatruć przekraczała nawet 500 rocznie, od 2008 r. utrzymuje się znacznie poniżej 100.
Na przykład w 2019 r. grzybami zatruło się 27 osób – w tym 25 hospitalizowano. W roku 2018 zanotowano 16 przypadków, w roku 2017 – 24, a w 2016 r. – 46 zatruć. Niemal wszystkie zatrucia to efekt spożycia, któregoś z gatunków muchomora. Umiera co piąty dorosły i co drugie dziecko spośród tych, które znalazły się w takiej sytuacji.
Dlaczego sytuacja się poprawiła? Zdaniem Głównego Inspektoratu Sanitarnego rośnie świadomość społeczna, wiedza, media nagłaśniają przypadki zatruć. Być może niektórzy grzybiarze korzystają też internetowych „atlasów grzybów”, a ostatnio z aplikacji, które pomagają rozpoznać grzyby – czy jest trujący, czy nie.
Takich apek jest dużo, np. Mushroom Identify, Shroomify, czy polska aplikacja o wdzięcznej nazwie „Rozpoznanie grzybów ze zdjęć”. Tak, jak Shazam rozpoznaje melodię w radiu po krótkim odsłuchu, tak aplikacje mogą rozpoznać (a przynajmniej próbować) grzyba ze zdjęć. Polska apka wymaga zrobienie trzech ujęć grzyba na naturalnym tle. Podobno dokładność rozpoznania to 90%.
Co sądzą o niej grzybiarze? „Rozpoznanie grzybów ze zdjęć” ma prawie 1.300 ocen w sklepie Google Play i średnią ocen 3,7. Oto niektóre opinie: ‚W zasadzie jest OK. Ale zbyt duży wybór alternatywny”.„ Maślaka nie potrafi rozpoznać’. Choć są też takie: „Tragedia, jeśli chcesz żyć, nie słuchaj tej aplikacji”. Twórcy aplikacji zachęcają do niej: „Wielu ludzi umarło z powodu konsumpcji trującego grzyba, nie dołączaj do nich”.
Jakie są koszty społeczne grzybobrania? Trudno to oszacować. Koszty leczenia rozmywają się w ogólnych kosztach utrzymania oddziałów toksykologicznych. „Najbardziej „kosztowny” może być przeszczep wątroby” – mówi mi Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego.
Według danych Poltransplantu sprzed kilku lat taki zabieg kosztuje rynkowo kilkaset tysięcy złotych. W skali całego budżetu NFZ, który wynosi ok. 90 mld zł, opieka nad 30 czy nawet 40 osobami, które trafiają do szpitali po zatruciu grzybami, to nie są pieniądze, które zachwiałby wypłacalnością systemu. Problem w tym, że te osoby trafiają tam często na własne życzenie – nikt ich nie zmuszał do jedzenia „owoców lasu”.
Czy zatem w trosce o zdrowie nie wprowadzić reglamentacji zbierania grzybów? Większych kar za wprowadzanie trujących grzybów do obrotu? A może – skoro jest karta rybacka, która potwierdza wiedzę na temat ryb – powinna być „karta grzybiarza”?
„Zbieranie grzybów przez wielu traktowane jest jako przyjemna forma spędzenia czasu. Wprowadzenie karty grzybiarza, a tym bardziej zakazu zbierania grzybów w obecnej chwili jest nieuzasadnione i mogłoby spowodować sprzeciw ze strony społeczeństwa”
– usłyszałem w poznańskim sanepidzie. A co do powiedzenia ma „centrala”?
„Według mojej wiedzy karty grzybiarza obowiązujące w wielu krajach wynikają nie tyle z kwestii bezpieczeństwa, ale ochrony przyrody przed nadmierną eksploatacją. Problem w tym, że taka karta grzybiarza i tak nic by nie zmieniła. Takie spektakularne zatrucia jak to we Wrześni nie dotyczą początkujących, ale starych wyjadaczy, których gubi rutyna. Lub tych, którym się wydaje, że się znają na grzybach. Najczęstszy błąd to zbieranie młodych owocników. Muchomor zielonawy (sromotnikowy), gąska zielonka i gołąbek zielony w początkowym momencie swojego rozwoju wyglądają niemal identycznie”
– mówi Jan Bondar. W połowie lat 90. podczas prac przygotowawczych do projektu ustawy o lasach były propozycje wprowadzenia takich regulacji, między innymi ogólnodostępnych „kart zbieracza runa leśnego”, ale pomysł upadł tak szybko jak się narodził.
A jak to robią za granicą?
Zbieranie grzybów to polska tradycja, która sięga czasów Rzeczpospolitej Obojga Narodów, choć przed wiekami trudnili się tym raczej chłopi niż szlachta. Dopiero w ostatnich 200 lat grzyby trafiły na salony. Ale żadna inna nacja w Europie nie upodobała sobie chodzenia na grzyby, jak my. U nas obowiązuje reguła: co nie jest zakazane, jest dozwolone. Jak to robią za granicą?
Teoretycznie każdy, kto zbiera w celach zarobkowych grzyby ma obowiązek przed ich sprzedaniem pokazać je grzyboznawcy lub w sanepidzie i uzyskać stosowny certyfikat. W praktyce stacje sanitarno-epidemiologiczne dostają prośby o atest raz na kilka lat, a handel grzybami to wolna amerykanka. Za wprowadzenie do sprzedaży grzybów niejadalnych grozi grzywna do 5.000 zł. Mało jak za potencjalną truciznę.
We Włoszech i we Francji obowiązują opłaty za wejście do lasu i możliwość zbierania grzybów, a w tym pierwszym kraju oprócz tego należy się legitymować zaświadczeniem o odbyciu kursu mykologicznego zakończonego egzaminem. W Niemczech można zebrać 1 kg grzybów na osobę, w Anglii 1,5 kg, w Austrii 2 kg, ale nie można organizować „zbiorowych grzybobrań” (to przepis jeszcze sprzed pandemii).
Czy nie wkurza Was, że amatorzy grzybów dokładają roboty w tych trudnych czasach Sanepidowi i szpitalom? Bo mnie tak.
źródło zdjęcia: PixaBay