Inflacja pustoszy nasze portfele. GUS właśnie podał, że w październiku ceny poszły w górę aż o rekordowe 6,8 proc.! A rządzący uspokajają: „przecież pensje też rosną”. No właśnie… To jak duży deszcz pieniędzy w postaci podwyżki wynagrodzenia powinien na Ciebie spaść, byś nie odczuł inflacji? Podliczyliśmy skalę wzrostów cen i radzimy: po jaką podwyżkę powinieneś iść, żeby uciec inflacji spod topora?
Mamy w Polsce drożyznę 20-lecia. Do lekarza nie ma co iść bez 200 zł w portfelu, fryzjer z reguły nie sięgnie po nożyczki, jak nie mamy 50-60 zł (przynajmniej w dużym mieście, ale to i tak w przypadku mężczyzn…), knajpy podniosły ceny i już nawet pizza staje się dla wielu osób dobrem luksusowym. Mało tego, na gotowaniu w domu już też nie zaoszczędzisz, bo gaz i prąd też drożeją (a przecież coraz częściej mamy w domach płyty indukcyjne).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Narodowy Bank Polski i Rada Polityki Pieniężnej wyhodowali nam rekordową inflację. Prezes NBP mówi, że to lepiej, gdy ceny „ciut” rosną, ale za to ludzie mają pracę i jest wzrost gospodarczy, a przecież wzrost cen i tak był nieunikniony przez światowe zawirowania na rynkach surowców. Ale rzeczywistość jest taka, że jednak w Polsce mamy inflację jedną z najwyższych w Europie. Czy grozi nam coś a’la wariant turecki?
Drożeją wszystkie kategorie produktów i usług – prąd, paliwo, żywność… Można zrezygnować z kina, odmówić sobie wycieczki do Hurghady, obiadu w restauracji, ale przed zakupami jedzenia do domu nie uciekniemy.
„Inflacja jest wysoka, ale jeszcze szybciej rosną pensje” – mówił ostatnio premier Mateusz Morawiecki. To prawda, jeśli jesteśmy w gronie szczęściarzy, którzy dostają podwyżki. Co zrobić, by znaleźć się w ich gronie? Po jakie pieniądze należy zgłosić się do swojego kierownika? Sprawdzam!
Pójść po podwyżkę pensji? To nie po myśli NBP
Pójście teraz po podwyżkę będzie wyjątkowo niepatriotyczne. Bank centralny po październikowym posiedzeniu RPP dostrzegł ryzyko spirali cenowo-płacowej, która polega n a tym, że pracownicy ruszają po podwyżki i tym samym dorzucają do inflacyjnego „pieca” nowe paliwo. Na początku września szef NBP mówił: „nie ma mowy o spirali płacowo-cenowej”. A teraz już widzi ją na horyzoncie.
Pensje rosną, ale rzeczywista skala ich wzrostu jest trudna do uchwycenia. Mamy dane GUS, które są niedoskonałe z kilku powodów (na bieżąco nie uwzględniają zarobków w małych firmach, osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą, pensji budżetówki). Przeciętne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw w sierpniu 2021 r. wyniosło 5 843,75 zł, co w porównaniu z tym samym miesiącem ubiegłego roku oznacza wzrost o 9,5%.
O tym, ile realnie mamy pieniędzy w portfelu, mówią dane o dochodzie rozporządzalnym na osobę – czyli tyle, ile zostaje nam na „przyjemności” jak opłacimy wszystkie rachunki i zobowiązania. Ale tutaj sytuacja też jest zróżnicowana. Jak pisze GUS w swoim najnowszym raporcie, małżeństwa z trójką lub większą liczbą dzieci ciągle, mimo programu 500+, znajdują się w najtrudniejszej sytuacji materialnej. Jednak ich sytuacja dochodowa poprawiła się – wzrost przeciętnego miesięcznego dochodu rozporządzalnego na 1 osobę w tych gospodarstwach wyniósł 4,7%.
Nieco zmniejszyły się różnice w sytuacji materialnej pomiędzy gospodarstwami domowymi zamieszkującymi miasto i wieś, nadal jednak pozostają spore. Przeciętny miesięczny dochód rozporządzalny na 1 osobę w miastach wzrósł w 2020 r. o 5,4%, a na wsi o 5,7%.
W ubiegłym roku (aktualnych danych nie ma) na głowę zostawało nam do wydania 1919 zł, ale był to wynik głównie mniejszych wydatków spowodowanych lockdownem.
Po jaką podwyżkę iść, żeby zrekompensować sobie inflację? Liczę!
Musimy przyjąć jakieś założenia, bo każdy ma swoją indywidualną inflację (np. ktoś nie wydaje pieniędzy na paliwo), a ktoś inny jest weganinem i nie obchodzą go zmiany cen mięsa i nabiału. Ale utrzymanie mieszkania stanowi lwią część naszych wydatków. Według danych GUS koszty utrzymania mieszkania stanowią 18,8% przeciętnych miesięcznych wydatków na 1 osobę. Najwięcej wydajemy na żywność i napoje bezalkoholowe – to aż 27,7% naszych wydatków.
Weźmy na przykład typową rodzinę 2+2. Mają auto na benzynę, które przejeżdża w ciągu roku 15 000 km przy spalaniu 7 litrów na 100 km (700 litrów rocznie), zużywają też 2500 kWh prądu.
Paliwo. W ostatnich dniach ceny paliw osiągają historyczne rekordy. Szok jest olbrzymi, bo w ubiegłym roku paliwo było po 4,3 zł. Dziś to już 6 zł. Ale wtedy był lockdown. Jeżeli w ciągu ostatnich 12 miesięcy tankowaliśmy średnio po 5,5 zł, to wydaliśmy na paliwo 5775 zł. Gdyby cena utrzymała się w granicach 6 zł, roczne wydatki wzrosną do 6300 zł, czyli o 525 zł rocznie.
Prąd. Mocno podrożał już w dwóch ubiegłych latach. Zamiast 0,6 zł za kilowatogodzinę (kWh), płacimy już 0,69 zł. Prąd na giełdzie podrożał w ciągu roku o 90% – nie przenosi się do 1:1 na ceny dla firm i gospodarstw domowych, bo po pierwsze jest URE, który akceptuje stawki dla 9,7 mln gospodarstw domowych (z prawie 16 mln wszystkich), a po drugie firmy, które prąd sprzedają, kupują go z wyprzedzeniem przy pomocy kontraktów terminowych, a nie na giełdzie po bieżącej cenie.
Nie zmienia to faktu, że prąd w przyszłym roku zdrożeje – według różnych szacunków – nawet to 0,8 zł za kWh (a może i więcej). Oznacza to wzrost wydatków do 2000 zł z 1725 zł, czyli o 275 zł. A do tego dojdzie jeszcze nowa, wyższa stawka na wsparcie energetyki węglowej – w przypadku typowego zużycia z 9,46 zł brutto miesięcznie na prawie 12,5 zł brutto. W skali roku to o 36,8 zł więcej. W sumie za prąd zapłacimy 312 zł więcej.
Ogrzewanie. To właśnie na ogrzewanie przeznaczamy największą część naszego domowego budżetu. Przed podwyżkami tego składnika domowych rachunków nie uciekniemy. I nieważne, z jakiego paliwa korzystamy. Drożeje gaz, węgiel, pellet i ciepło z sieci. O ile? Firmy ciepłownicze chciały w połowie roku podwyżek nawet o kilkadziesiąt procent. Ostatecznie stanęło średnio na 20%.
Oznacza to, że jeżeli statystycznie przeciętne gospodarstwo domowe wydaje na ogrzewanie w ciągu roku 2500 zł, to w 2021 r zapłaci o 500 zł więcej. Oczywiście – to pewna średnia. Podwyżki cen gazu w PGNiG nie są aż tak drastyczne – ostatnia podwyżka zwiększy miesięczne wydatki na ogrzewanie o 13 zł miesięcznie, czyli zakładając, że ogrzewamy się przez pół roku, daje to 156 zł więcej. Ale wkrótce będzie kolejna podwyżka, o czym mówią przedstawiciele PGNiG.
Czynsz za mieszkanie. W górę idą też czynsze – czyli stały opłaty do spółdzielni lub wspólnot mieszkaniowych. Rośnie składka na fundusz remontowy, rachunki za prąd w częściach wspólnych, płace serwisów sprzątających. O ile średni czynsz wynosi 500-600 zł miesięcznie, to od nowego roku może to być to nawet o 50 zł więcej – donoszą spółdzielcy. W skali roku podwyżka wyniesie 600 zł.
W skali roku tylko za paliwo i utrzymanie mieszkania zapłacimy prawie 2000 zł więcej. A przecież kwota ta nie uwzględnia ogromnych w skali całego kraju (nie tylko Warszawy) kilkudziesięcioprocentowych podwyżek za wywóz śmieci. To właśnie koszty utrzymania mieszkania uderzą w nas najbardziej. Według najnowszych danych GUS użytkowanie mieszkania podrożało we wrześniu o 7,2%!
Oznacza, to, że tylko z tego tytułu powinniśmy zawnioskować podwyżkę rzędu 161 zł netto. Czyli, jeśli ktoś zarabia 5000 zł netto na umowie o pracę, a jego pensja brutto to 6966 zł brutto, to powinien dostać podwyżkę do kwoty 7194 zł.
Usługi opróżniają nasze portfele. Lekarz, fryzjer, knajpa, kino…
A przecież to nie wszystko, bo drożeją też usługi. O ile inflacja wynosi 5,9%, to wzrost cen usług sięga już 6,6%. Wizyta u prywatnego lekarza specjalisty to już często 250 zł, godzina korepetycji to 80 zł (ale to zależy od przedmiotu), fryzjer męski w dużym mieście 50-80 zł.
Wystarczy, że odwiedzamy prywatnego lekarza raz na kwartał, to jeśli podwyższy on cenę wizyty ze 180 zł do 230 zł, to będzie to już kolejne 200 zł w skali roku. Jeśli usługa fryzjera zdrożała o 15 zł, a strzyżemy się co dwa miesiące, to mamy dodatkowe 90 zł rocznie. W przypadku kobiety – jeszcze więcej, bo fryzjer damski z reguły jest znacznie droższy.
Restauracje? Przyjemność jedzenia na mieście po pandemii ma swoją wymierną (większą) cenę. W porównaniu do czasów sprzed pandemii ceny wzrosły o 6% w ubiegłym roku i o 6% w tym roku. Rok temu nie odczuwaliśmy tego wzrostu o tyle, że po prostu przestaliśmy chodzić do restauracji. Wydatki spadły z 61 zł do 48 zł tygodniowo na osobę.
Gdyby punktem wyjścia do obliczeń (mimo niedoskonałości metodologii) był rok 2019 r. to dziś – przy utrzymaniu częstotliwości odwiedzin w restauracjach – byłoby to prawie 69 zł. Mielibyśmy podwyżkę o 8 zł miesięcznie. W skali roku – 96 zł więcej. Na osobę, a przecież do knajpy nie chodzimy w pojedynkę (?).
Kino, czyli coś, co GUS wlicza do kategorii kultura i rekreacja. Przez większą część ubiegłego roku kina i teatry były zamknięte – wydaliśmy mniej. Załóżmy, że cena rozrywki rośnie średniorocznie o 5%. W porównaniu do czasów sprzed pandemii na rozrywkę wydamy 91,45 zł miesięcznie. A więc o 8,5 zł więcej niż przed falą podwyżek. To kolejne 101,4 zł rocznie więcej.
Edukacja – ceny korepetycji poszły bardzo mocno w górę – mniej więcej o 20%. Przed pandemią wydawaliśmy średnio rocznie 19 zł tygodniowo na edukację – to oczywiście niewiele mówi, bo uwzględnia również tygodnie wakacji, ferii czy przerw świątecznych. Ale załóżmy, że godzina nauki angielskiego podrożała z 50 na 60 zł. A nauka trwa przez 9 miesięcy w roku dwa razy w tygodniu, czyli razem 72 godziny.
Przed podwyżkami „dwa semestry” korepetycji tylko z jednego przedmiotu kosztowały 3600 zł. Po podwyżce, będzie to 4320 zł (rozkładając proporcjonalnie podwyżkę na cały rok, będzie to 360 zł).
Gdyby podliczyć tak oszacowane podwyżki cen popularnych usług, to w skali roku mówimy o wzroście wydatków o prawie 850 zł. W skali miesiąca to kolejne 70 zł więcej do podwyżki pensji, która miałaby zrekompensować wzrost cen.
Mleko, olej, chleb, kurczaki – spożywczy kwartet, który akompaniuje inflacji
W przypadku żywności główne uderzenie jest dopiero przed nami – z powodu wzrostu cen usług transportowych, nawozów, robocizny, analitycy rynku żywności szacują kilkunastoprocentowe podwyżki niektórych grup towarów, np. mięsa, olejów roślinnych, warzyw.
Główny Indeks Cenowy portalu DlaHandlu.pl, który pokazuje średnią wartość koszyka złożonego z 50 podstawowych produktów w październiku potaniał do 282,3 zł z 291 zł w połowie sierpnia. Gdyby spojrzeć na wartość koszyka, to w Polsce inflacji nie ma – w ciągu ostatnich 10 lat wartość koszyka jest stała i wynosi plus-minus 290 zł. Ale gdy zajrzy się w konkretne produkty, to sytuacja nie jest tak różowa. Tu i ówdzie widać podwyżkę cen. Według GUS olej podrożał rok do roku o 11%, drób o 17%, warzywa o 10%, a nabiał o 4%.
Są kategorie produktów, których ceny szybują (najlepiej pokazuje to czarna linia, dwie pozostałe to skrajności czyli najniższe i najwyższe ceny). Mocno drożeje np. drób, a dokładniej 1 kg kurczaka. A statystyczny Polak zjada w ciągu roku 25 kg drobiu. Największy wyskok ceny miał miejsce przed rokiem, gdy średnia cena po raz pierwszy przekroczyła 7,6 zł za kilogram. Jeszcze przed pandemią drób można było kupić za 6,65 zł za kilogram. Dziś średnia cena to 8,39 zł aż o 26% więcej.
Czyli statystycznie w ciągu roku wydajemy na kurczaka o 43,5 zł więcej. Taką podwyżkę każdy poczuje w portfelu. Bardzo mocno drożeje też olej – co widać zarówno w danych GUS jak i koszyku cenowym – średnia cena oleju wzrosła z 5,5 zł do ponad 7,5 zł za litr.
Co się stanie, jeśli ceny żywności pójdą do góry? A pójdą, bo drożeją składniki produkcji – nawozy, pasze, koszty transportu. No i wynagrodzenia tych, którzy je zbierają. Zawodowi ekonomiści mają gotowe modele matematyczne do obliczanie skali podwyżek cen. I wyszło im, że najpóźniej w grudniu ceny pieczywa wzrosną o 5%, oleje o 8,5%, warzywa o 11%, mięso o 6%, mleko, sery i jaja o 5%. Co ciekawe, w miejscu mają stać ceny owoców. Jak to wpłynie na koszyk zakupowy?
Można posiłkować się danymi GUS, które pokazują ile średnio wydajemy na różne kategorie towarów i usług w skali tygodnia w podziale na różne grupy społeczne, czy wielkość gospodarstwa domowego. Sięgnęliśmy po dane ogólne i sprawdziliśmy, o ile wzrosną ceny podstawowych produktów. Dane dotyczą ubiegłego roku, więc w rzeczywistości już teraz punkt wyjścia powinien być wyższy.
Pieczywo – 18 zł (po podwyżce 18,9 zł)
Mięso – 80 zł, w tym drobiowe 14 zł (po podwyżce 84,6 zł)
Mleko – 7,6 zł (po podwyżce 7,96 zł)
Oleje – 13 zł (po podwyżce 14,1 zł)
Warzywa – 41 zł (po podwyżce 45,5 zł)
Razem to 159,6 zł tygodniowo. Uwzględniając podwyżkę będzie 171,06 zł. Czyli 11,46 zł tygodniowo więcej – w skali miesiąca 45,84 zł więcej.
Po jaką podwyżkę wynagrodzenia pójść do szefa? Podsumowanie
Podsumowując te wszystkie wyliczenia (a w zasadzie symulacje i szacunki, bo przecież każdy z nas ma inną „prywatną inflację”), należałoby pójść do szefa po 160 zł miesięcznej podwyżki z tytułu wzrostu cen domowych rachunków, 70 zł podwyżki z tytułu wyższych cen usług, z których korzystamy i – awansem – po 50 zł podwyżki miesięcznie z powodu spodziewanego wzrostu cen żywności. Łącznie – 280 zł dla osoby z dochodem 3100 zł miesięcznie na rękę (bo takiego „średniaka” z rachunkami do zapłacenia 1200 zł miesięcznie i dochodem rozporządzalnym 1900 zł dziś rozpatrujemy). To co, ruszacie po podwyżkę? Życzę powodzenia w negocjacjach z szefem!
źródło zdjęcia: YouTube/PlayNowPlayL8tr