Uczniowie z dużych miast nie tylko osiągają statystycznie najlepsze wyniki w nauce, ale też lepiej znoszą edukację zdalną. Taki wniosek można wyciągnąć z najnowszego badania PISA. Jeśli więc rodzic chce najlepszej edukacji dla swojego dziecka, to powinien zamieszkać w Warszawie. Ale życie tam wcale nie jest tanie. Ile trzeba dopłacić, żeby zagwarantować dziecku najlepszą edukację? I czy to się może zwrócić?
Niedawno pojawiło się nowe badanie PISA (Programme for International Student Assessment), czyli Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów. Wynika z niego, że polscy uczniowie cały czas nieźle radzą sobie na tle swoich rówieśników z krajów OECD. We wszystkich trzech obszarach objętych badaniem uzyskali w PISA wynik powyżej średniej dla krajów OECD oraz dla krajów UE.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Badanie PISA, w ramach którego bada się umiejętności z matematyki, czytania i interpretacji oraz rozumowania w naukach przyrodniczych odbywa się raz na trzy lata w krajach OECD. Dzięki szerokiej bazie uczniów biorących udział w PISA (700 000 uczniów na całym świecie, w Polsce ponad 7000 piętnastolatków) możemy dość obiektywnie ocenić poziom nauczania oraz zmiany, jakie następują.
Choć wynik polskich nastolatków jest wysoki, to w porównaniu do innych krajów polska odnotowała dość duży spadek względem poprzednich lat. Niepokojący jest również fakt, że najbardziej tracili uczniowie z małych miejscowości. Wygląda więc na to, że poziom edukacji między małymi miejscowościami a metropoliami coraz bardziej się rozjeżdża.
PISA mówi: pandemia wpłynęła nierówno na wyniki uczniów
Jeśli zatem chcemy, żeby nasze dziecko osiągało najlepsze wyniki w nauce, należy zamieszkać w jednym z największych polskich miast i tam wysyłać dziecko do szkoły. Oczywiście to tylko statystyka i życie w małym mieście nikogo nie skazuje na słabe wyniki w nauce i kiepską ścieżkę kariery. Mimo wszystko dane są, jakie są.
Sprawa jednak wcale nie jest taka prosta. Chęć zamieszkania w dużym mieście wiąże się z dużo większymi kosztami. Chodzi tu nie tylko o bieżące koszty życia, ale o kwotę, jaką trzeba na start wydać na mieszkanie. To jeden z powodów, dla których wiele osób, nawet po latach życia w metropoliach, decyduje się na wyprowadzkę w rodzinne strony, bo tam jest po prostu taniej.
Czasem nawet lepsze zarobki w stolicy nie przekładają się na wyższą jakość życia, bo warszawskie wydatki mogą szybko tę nadwyżkę zjeść. Przede wszystkim chodzi o koszty związane z nabyciem mieszkania. Za metr nowego mieszkania w Warszawie trzeba już płacić nawet ponad 16 000 zł. Dlatego z finansowego punktu widzenia przeprowadzka do mniejszej miejscowości może okazać się bardziej opłacalna, o czym pisałam więcej tutaj.
Jednak nie każdy chce w mniejszym mieście mieszkać, szczególnie jeśli ma już w mieście znajomych i dobrą pracę. Do tego wiele młodych osób przy wyborze miejsca zamieszkania bierze pod uwagę nie tylko atrakcyjność miasta pod kątem zawodowym, ale też to, co miejsce zamieszkanie może zaoferować dzieciom.
A niestety możliwości dla dzieci i młodzieży różnią się w zależności od miejsca zamieszkania. Zaczynając od tych bardziej banalnych rzeczy, czyli rozrywki – w miastach mamy największą ofertę rozrywki dla dzieci typu bawialnie, kina czy aqua parki, kończąc na ofercie zajęć dodatkowych. No i są jeszcze zajęcia sportowe – w mniejszych miejscowościach do wyboru młodzież ma piłkę nożną lub siatkówkę.
Jeśli dziecko chce trenować bardziej nietypowy sport, to albo trzeba poszukać indywidualnego trenera, którego znalezienie nie jest łatwe, albo dowozić dziecko do najbliższego dużego miasta. To samo tyczy się wszelkich innych dodatkowych zajęć. Zajęcia z angielskiego czy niemieckiego są dostępne nawet w najmniejszych miastach, ale jeśli dziecko chce uczyć się mandaryńskiego, to mamy problem. W większym mieście dużo łatwiej znaleźć też dobrego korepetytora.
Oprócz mniejszej gamy zajęć dodatkowych dzieci mieszkające na wsiach zmagają się z jeszcze jednym problemem, jakim jest wykluczenie komunikacyjne. Jeśli rodzic nie może z jakiegoś powodu zawieźć dziecka na dodatkowe zajęcia autem, to pozostaje autobus. A tych jest na wsiach raczej niewiele. A jeśli są, to kursy rzadko kiedy są dostosowane do zajęć.
Sporadyczne kursy autobusów oznaczają, że czasem uczeń musi wybierać, czy pojechać godzinę wcześniej i przez kilkadziesiąt minut włóczyć się po mieście, czy pojechać późniejszym autobusem i spóźnić się na zajęcia. Czasem nawet i takiego wyboru nie ma. Bywają również sytuacje, kiedy uczniowie są zmuszeni opuszczać lekcje 10-15 minut przed czasem, żeby zdążyć na ostatni autobus do domu.
A jeśli chcemy wysłać dziecko do prywatnej szkoły, to oczywiście największy wybór jest w największych polskich miastach. Wystarczy spojrzeć na rankingi np. podstawówek. W czołówce pierwsze kilka miejsc to Warszawa. Mamy więc co najmniej kilka czynników, które wpływają na to, że uczniowie z małych miast i wsi mają od razu gorzej na starcie.
Z ostatnich badań PISA wynika, że choć polscy uczniowie radzą sobie całkiem nieźle na tle rówieśników z zagranicy, to w całym kraju odnotowano znaczne pogorszenie wyników. Oczywiście na gorsze wyniki w ostatnich latach wpływ miała pandemia i zdalne nauczanie.
I chyba każdy z nas przyzna, że zdalna edukacja nie należy do najbardziej efektywnych metod nauczania. Nic więc dziwnego, że po kilku latach odnotowujemy gorsze wyniki. Jeśli jednak bliżej przyjrzymy się danym, to okaże się, że największy spadek widoczny był w najmniejszych polskich miejscowościach.
Źródło: Twitter, wyliczenia Kamil Rakocy na podstawie danych z badania PISA
Być może nauczyciele z lepszych szkół potrafili lepiej zarządzać uczniami. Być może bardziej zamożnych rodziców z większych miast było stać na dodatkowe korepetycje, może nawet offline. Możliwe, że wpływ też miał charakter pracy rodziców. To w największych metropoliach najłatwiej o pracę zdalną. A rodzic, który jest fizycznie w domu podczas zajęć, może bardziej pilnować dziecko.
Niezależnie od tego, co przeważyło o lepszych wynikach warszawskich uczniów, dane pokazują, że młodzież z największych miast nie tylko osiąga statystycznie lepsze wyniki w nauce, ale też lepiej radzi sobie w czasach kryzysu, jakim była pandemia i edukacja zdalna.
Chcesz zapewnić dziecku lepszą edukację? Pora zamieszkać w stolicy?
Lepszy dostęp do zajęć dodatkowych, najlepszych nauczycieli oraz statystycznie mniejsze ryzyko pogorszenia wyników w nauce podczas kryzysu to czynniki, którymi wybijają się duże miasta na tle Polski. To wszystko jednak kosztuje i to niemało. Odłóżmy na razie na bok koszty związane ze szkołą prywatną i skupmy się na samych kosztach początkowych.
Dla rodziny z jednym dzieckiem optymalny metraż mieszkania, w którym będzie miejsce na dodatkowy pokój dla dziecka, to minimum 60 m2. W Warszawie za metr nowego mieszkania trzeba zapłacić średnio 16 000 za metr. W Łodzi to ok. 10 000 zł, zaś w mniejszych miejscowościach można znaleźć mieszanie za 7000 – 8000 zł za metr. Warszawski rodzic musi więc na start wydać o 480 000 zł więcej na 60-metrowe mieszkanie.
Przyjmijmy, że młodzi rodzice na niedługo przed pójściem swojego dziecka do szkoły decydują się na przeprowadzkę do Warszawy i zaciągają kredyt hipoteczny na 20 lat, czyli mniej więcej tyle, ile potrwa edukacja dziecka, zanim ruszy na rynek pracy. Decydując się na mieszkanie o wartości 960 000 zł przy założeniu wkładu własnego 20% i odsetkach przez cały okres kredytowania 6%, trzeba przez kolejne 20 lat zapłacić 552 000 zł odsetek.
Jeśli te same osoby zdecydowałyby się na pozostanie z małej miejscowości z cenami 8000 zł za metr, to przy takim samym metrażu i takich samych parametrach kredytu zapłacą 276 000 odsetek. Łącznie za życie w większym mieście przy tym samym metrażu trzeba łącznie wydać o ok. 756 000 zł więcej.
Dodatkowo trzeba też ponosić wyższe koszty życia – w Warszawie średnio na osobę jest to o 800 zł więcej niż w małym mieście (czynsze, ceny w sklepach). Mówimy więc o dodatkowym wydatku 150 000 zł na osobę w ciągu 16 lat (inna sprawa, że wyższe koszty życia mogą być z nawiązką wyrównane wyższym wynagrodzeniem). Czy warto wydać tyle pieniędzy, żeby zagwarantować dziecku dobry start w dorosłość?
Przez 40 lat kariery zawodowej nasze dziecko musiałoby zarabiać o jakieś 1500 zł więcej na rękę, niż zarabiałoby w małym mieście, by tylko wyjść na zero! Ponieważ wyjście na zero po 40 latach oznacza de facto zerową stopę zwrotu z inwestycji, należałoby oczekiwać czegoś więcej. Realny „zysk” mógłby wynieść 1500 zł miesięcznie przez cały okres kariery zawodowej w sytuacji, gdyby beneficjent „warszawskiego wykształcenia” osiągał przez całe zawodowe życie o 3000 zł wyższe dochody, niż osiągałby na tzw. prowincji. To wciąż wykonalne, ale już nie takie oczywiste.
Inny rachunek: przyjmijmy, że faktycznie dzięki dobrej szkole w stolicy dziecko wybije się na tle swoich rówieśników i będzie osiągało przez lata ponadprzeciętne zarobki. Czyli po zakończeniu edukacji od razu wystartuje z wynagrodzeniem na poziomie 10 000 zł miesięcznie netto, podczas gdy jego rówieśnicy będą zarabiać połowę tej kwoty. Oznacza to, że przez rok zarobi o 60 000 zł więcej niż jego rówieśnik. Jeśli po dwóch latach dostanie podwyżkę 20%, to w skali roku zarobi 144 000 zł. Jego kolega o niższych zarobkach po uwzględnieniu podwyżki 20% zarobi rocznie 72 000 zł.
Mieszkanie w Warszawie zwróci się w wyższej pensji dziecka?
Łącznie po dziesięciu latach z kolejnymi podwyżkami o 30% co dwa lata dziecko ze stolicy zarobi łącznie o ponad 766 000 zł więcej niż jego rówieśnik, który dostawał takie same procentowe podwyżki, ale startował z dużo niższego pułapu. Z tego punktu widzenia inwestycja w edukację w Warszawie miałaby sporo sensu, gdyby wiązała się z wysokim progiem startu – początkowa pensja musiałaby być dwa razy wyższa niż na tzw. prowincji.
I musiałaby być dwa razy wyższa, niż wynosi faktyczny próg startu zarobków młodego człowieka. 2500 euro miesięcznie – tu mówimy raczej o pierwszej pensji młodego człowieka w Londynie czy Paryżu. Ale zamknijmy na chwilę oczy i wyobraźmy sobie, że taki scenariusz jest możliwy. Oznaczałoby to, że już po dziewięciu latach inwestycja w mieszkanie w lepszej lokalizacji, żeby zapewnić dziecku dobry start, mogłaby się zwrócić.
W tej symulacji nie uwzględniłam wydatków na dodatkowe zajęcia (być może rodzice w obu przypadkach musieliby wydać podobną kwotę), wyższych kosztów życia ani lepszych zarobków rodziców wynikających z życia w stolicy (te wcale nie musiałyby się przełożyć na wyższą kwotę, która pozostanie na życie po uwzględnieniu kosztów kredytu). Nie uwzględniam też zmian cen nieruchomości (w Warszawie zakup nieruchomości do tej pory niósł wyższą stopę zwrotu niż w mniejszych miejscowościach).
Ta dość prosta symulacja, która przy określonych parametrach daje nadzieję na to, że inwestycja w lepszą lokalizację, żeby zapewnić dziecku dobry start, się opłaca, ma feler. Otóż ona się opłaca… głównie dziecku. A to przecież rodzice ponieśliby cały koszt droższego kredytu. Pozostaje nam wiara w to, że dziecko w jakiś sposób się odwdzięczy.