Po ubiegłorocznych ugodach, zawartych przez firmy ubezpieczeniowe oraz Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, otrzymaliśmy możliwość wycofania się na preferencyjnych warunkach z toksycznych polis inwestycyjnych (tzw. polisolokat). Czyli z planów systematycznego oszczędzania, które były często oferowane jako superinwestycja, ale równie często okazywały się być totalnym badziewiem. Zyski z tych inwestycji zjadały prowizje, a wycofać się nie można było, bo groziły za to kary w postaci utraty większości pieniędzy. Dzięki ugodom z UOKiK te kary zostały znacznie obniżone (do kilku, kilkunastu procent), więc klienci mają wreszcie pole manewru. I nie muszą iść do sądu, żeby odzyskać większość kasy.
Czytaj: Jest nowa ugoda w sprawie polis inwestycyjnych! Kogo obejmie?
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Problem więc rozwiązany? Bynajmniej: część z polis inwestycyjnych stanowią polisy strukturyzowane. To takie, w których problemem nie są prowizje lecz… sposób ulokowania pieniędzy klientów. O ile w środku „zwykłych” polisolokat są normalne fundusze inwestycyjne (ich wartość jest przeważnie porównywalna do startowej), o tyle w polisach typu strukturyzowanego są instrumenty pochodne, opcje giełdowe. Zdarza się, że wartość tych opcji dziś stanowi 30-40% początkowej wartości. Co z tego, że klient może wycofać się z inwestycji bez wysokich kar (opłat likwidacyjnych), skoro i tak na polisie prawie nie ma pieniędzy?
W polisy inwestycyjne typu strukturyzowanego „umoczyło” oszczędności kilkaset tysięcy Polaków i Polek. Ich los nikogo dziś nie obchodzi, bo firmy ubezpieczeniowe i UOKiK już przecież odtrąbiły sukces, a kolejnego zamieszania im nie trzeba. Tu i ówdzie słychać pohukowania sądów – opisywałem nawet wyrok, w którym sędzia uznał, iż tego rodzaju inwestycja jest „wbrew naturze ubezpieczenia” – ale generalnie wskórać cokolwiek bez pójścia na udry jest bardzo trudno.
Czytaj też: Masz polisę inwestycyjną? Zadzwonią do ciebie z dobrą nowiną
Czytaj: Doradca finansowy kłamał w żywe oczy, że polisolokata to lokata. Wpadł przez głupi błąd
Czytaj: Jest nadzieja dla nabitych w trefne polisy? Sąd: „są wbrew naturze”
Firmy ubezpieczeniowe, odrzucając roszczenia klientów, mówią: „przecież te opcje, które kupiliśmy, mogą się jeszcze odbić, są obliczone na wiele lat”. W przypadku niektórych produktów dodają, że ostateczna wartość inwestycji jest gwarantowana na poziomie 100% wartości startowej, więc jak klient dotrzyma polisę do końca, to przynajmniej otrzyma to, co wpłacił np. 10-15 lat wcześniej. Jeśli ktoś chciałby odzyskać pieniądze przed terminem, jest odsyłany z kwitkiem i może co najwyżej złożyć pozew w sądzie. Brak wsparcia ze strony organów państwa sprawia, że jeśli chodzi o wysyłanie klientów na przysłowiowe drzewo firmy ubezpieczeniowe radzą sobie coraz lepiej.
Ale jest na to sposób. Opowiem Wam jak poradził sobie mój czytelnik. Kilka lat temu w placówce Getin Noble Banku podpisał deklarację przystąpienia do ubezpieczenia o nazwie Open Life GP5. To jeden z kilkudziesięciu lub nawet kilkuset pakietów inwestycyjnych „wyprodukowanych” przez firmę ubezpieczeniową Open Life. W środku polisy GP5 nie ma żadnych funduszy inwestycyjnych, lecz „instrument pochodny wyemitowany przez Nomura Bank International, wypłata z którego oparta jest na Nomura Growth Poland 3 Index”. A ten indeks podobno ma w sobie kawałek zysków giełdowego indeksu polskiej giełdy WIG20 oraz europejskiego indeksu EuroStoxx 50.
Polisa Open Life GP5, oględnie pisząc, nie jest gwiazdą sezonu. Po kilku latach trwania inwestycji jej wartość nie przekracza połowy wartości startowej. Nie wiem jak można było tego dokonać, skoro w tym czasie indeks WIG20 mniej więcej się nie zmienił, zaś EuroStoxx 50 wzrósł o kilkadziesiąt procent. Śmierdzi mi to na kilometr, choć sprawdzić nic nie mogę, bo dla zewnętrznego obserwatora jest to „czarna skrzynka” – produkt nie do prześwietlenia. Faktem jest, że dziś posiadacze tej polisy mogą wycofać (nie licząc opłat likwidacyjnych) niewielką część tego, co wpłacili.
Mój czytelnik poprosił firmę ubezpieczeniową o zwrot wpłaconych pieniędzy. Wpłacił 20.000 zł. Przez kolejne lata dopłacał po kilka stów miesięcznie, ale na rachunku było poniżej 10.000 zł (z wpłaconych 40.000 zł). Reszta w dziwny sposób wyparowała, mimo że nie było żadnego krachu na giełdzie. Całości strat nie tłumaczy też opłata administracyjna pobierana z pieniędzy ulokowanych przez klienta – 1,9% rocznie. Wartości indeksu Nomura Growth Poland 3 Index nie można nigdzie znaleźć. Nie wiadomo też, w co on inwestuje. Opłata likwidacyjna jest wysoka, wynosi aż 70%.
Mój czytelnik napisał pismo do firmy Open Life z uprzejmym, lecz stanowczym postulatem, że chce całość kasy z powrotem. Powołał się na to, że przy zawieraniu polisy nie przedstawiono mu pełnych informacji o tym w co zainwestowane są jego pieniądze. Ta cecha dotyczy 100% polis typu strukturyzowanego, bo są to tak zachachmęcone inwestycje, iż ich istoty nie rozumieli nawet sprzedawcy, nie mówiąc już o klientach.
Firma Open Life odpisała, że klient podpisał regulamin, w którym firma zaznaczyła, iż inwestycja wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości pieniędzy. I że po 15 latach do wzięcia będzie 101% początkowej inwestycji (gwarantowane) plus ewentualnie to, co wypracuje koszyk indeksów. Czytelnik napisał drugie pismo, nieco mniej uprzejme, ale jeszcze bardziej stanowcze, w którym stwierdził, że został wprowadzony w błąd co do istoty produktu, sam produkt jest nieczytelny i niezrozumiały, zaś w polisie są zapisy abuzywne. Zagroził też sądem oraz przypomniał ustalenia UOKiK-u.
Czytaj też: Oferowali trefne polisy, a teraz bawią się z nami w kotka i myszkę
Open Life na to odpisał, że żadnych abuzywnych (niezgodnych z prawem) klauzul w polisie nie znalazł, zaś UOKiK nie wciągnął polisy kienta na listę tych, którym obniża opłaty likwidacyjne, więc nic nie da się zrobić. Klient na to, że i owszem, da się – i zawnioskował o postępowanie polubowne w sądzie arbitrażowym przy KNF (równie dobrze mógłby wnieść o podobne przy Rzeczniku Finansowym). Przy okazji zadeklarował, że jest gotów zrezygnować z odsetek. I to był dobry strzał.
Firma doszła do wniosku, że to nie przelewki: jeśli klient jest na tyle ogarnięty, że dwa razy nie dał się spławić odpowiedziami na reklamacje i zna tryb rozsądnego postępowania w sporze z instytucją finansową – najpierw reklamacja, potem odwołanie, potem postępowanie polubowne, a potem dopiero sąd – to szkoda czasu na dyrdymały i trzeba się dogadać. Zaoszczędzi się przynajmniej na prawnikach i na odsetkach. Klient dostał zwrot pieniędzy i też zaoszczędził na prawnikach. I imię jego „cierpliwość” i „konsekwencja”. A drugie imię: „nie dać się spławić”.