5,95% w skali roku dostaną ciułacze, którzy kupili w kwietniu zeszłego roku 4-letnie obligacje indeksowane inflacją. Kuszące? Zapewne tak, zwłaszcza patrząc na mizerię odsetek od bankowych depozytów. Ale czy warto teraz uciec od depozytu w obligacje i zamrozić pieniądze najmarniej na cztery lata? Sprawdzam ryzyka. Okazuje się, że można trafić na rafę
Pandemia koronawirusa sprowadziła do świata finansów wiele paradoksów. Sklepy boją się przyjmować gotówki, a Polska stała się krajem, w którym najbardziej na świecie przestało się opłacać oszczędzanie w bankach. To ostatnie to efekt dwóch rekordów: RPP dwukrotnie obniżyła stopy procentowe do rekordowo niskiego poziomu 0,5%, a inflacja wzrosła do najwyższego poziomu od 8 lat, czyli 4,7%. Efekt jest taki, że rozjazd między oprocentowaniem depozytów (1% albo i mniej) a inflacją jest gi-gan-ty-czny.
- Chcą nam zabronić samochodów spalinowych? Nie lubimy tego. Ale może to nie będzie decyzja polityczna tylko… ekonomiczna? [ODPOWIEDZIALNE FINANSE]
- Założyły własne firmy. Jaką mają receptę na biznesowy sukces? [O WYGODNYM PŁACENIU...]
- Ubezpieczenie na wyjazd weekendowy lub wakacyjny: must have. Co powinna zawierać porządna polisa turystyczna? I jak ją najszybciej kupić? [DOCENISZ, GDY WYCENISZ]
Jak w tych ekstremalnych warunkach bronić oszczędności przed utratą wartości? Jedną z opcji, która stwarza szansę na antyinflacyjną ochronę, są obligacje Skarbu Państwa. Jakie są możliwości i na co uważać?
6% rocznie z obligacji w Polsce? To możliwe, ale czy historia się powtórzy?
Spośród różnych rodzajów obligacji, które klientom indywidualnym oferuje Skarb Państwa, dwa indeksowane są inflacją: to obligacje 4- i 10-letnie. Dla większości z nas inwestowanie w papiery wartościowe „mrożące” kapitał na dekadę jest dość trudne do strawienia, ale jeśli chcemy w najbliższym czasie uchronić pieniądze przed wzrostem cen, to obligacje 4-letnie wydają się opcją do zniesienia. Czy teraz jest dobry moment, żeby przenieść pieniądze z depozytu, oprocentowanego na 1% rocznie, albo mniej? Pozornie odpowiedź wydaje się oczywista, ale…
Tak naprawdę jest ona ukryta w konstrukcji tych obligacji i niestety trochę sprowadza się do rzucenia losu na loterii. Obligacje 4-letnie w pierwszym roku od zakupu dają zarobić 2,4% minus podatek Belki. A w trzech kolejnych latach oprocentowanie uzależnione jest od inflacji za ostatnie 12 miesięcy. Pod uwagę brana jest zawsze inflacja policzona przez GUS w miesiącu poprzedzającym pierwszy miesiąc danego okresu odsetkowego. Oprocentowanie powstaje poprzez dodanie do tej stopy inflacji 1,25% marży.
To bardzo ważne, bo jeśli w marcu ustalane jest oprocentowanie na kwiecień, a nie ma jeszcze danych o inflacji, bierze się dane z lutego. Czyli de facto oprocentowanie od drugiego roku obliczane jest na podstawie inflacji sprzed roku minus nie jeden, ale aż dwa miesiące. Czyli to, ile dostaniemy w kwietniu 2021 r. będzie zależeć od inflacji w lutym 2021 r.
Ta konstrukcja sprawiła, że szczęśliwcy, którzy kupili w kwietniu ubiegłego roku obligacje mogą teraz zapalić cygaro, rozsiąść się w wygodnie w fotelu i obserwować jak ich oszczędności puchną. Po kolejnych dwunastu miesiącach dostaną aż 5,95% odsetek, czyli 4,7% inflacji w skali roku (według wskaźnika za luty) plus 1,25% marży. Gdyby liczona była inflacja ogłoszona w marcu (4,6%), byłoby ciut mniej.
Jeśli ktoś zainwestował 50.000 zł to zainkasuje prawie 3.000 zł odsetek minus 19% podatku Belki – na czysto będzie to 2410 zł. Dla porównania z depozytu oprocentowanego na okrągły 1% dostałby niewiele ponad 400 zł netto, czyli sześciokrotnie mniej. Brzmi imponująco, ale… ta historia nie musi się powtórzyć.
Kupujemy obligacje, ale co z inflacją. Śledzić prognozy, czy może rzucić monetą?
Gdybyśmy dziś zainwestowali w 4-letnie obligacje, to nasz przyszły zysk będzie się składał z trzech elementów – z oprocentowania w pierwszym roku, z poziomu inflacji i z marży. Nie wiemy, ile będzie wynosić inflacja za rok, a to od tego będą liczone nasze przyszłe odsetki. Oprocentowanie przez pierwszych 12 miesięcy wynosi 2,4% (tak przynajmniej jest dla obecnie sprzedawanych serii, w kolejnych miesiącach te cyferki mogą się zmienić). Urzędnicy nie mogą jednak zmienić raz ustalonej marży obligacji, które zostały wyemitowane.
Jakie są prognozy dotyczące zmian cen? W normalnej sytuacji wskazówką byłyby projekcje inflacji NBP. Niestety, analitycy banku centralnego wykazali się zupełnym brakiem zdolności do przewidywania przyszłości. Według ubiegłorocznych, marcowych szacunków NBP inflacja na koniec 2019 r. miała wynieść 1,9%. Skończyło się na 2,3%. A według projekcji NBP z listopada, w pierwszym kwartale miała się zmieścić w 4%. A skoczyła do 4,7%.
Czy to znaczy, że prognozy NBP można włożyć między bajki? Niekoniecznie, warto wsłuchać się w trend, jaki zapowiada NBP – czy inflacja będzie rosnąć, czy spadać. Z punktu widzenia inwestora, który kupi w tym roku obligacje COI, ważna będzie inflacja w latach 2021, 2022 i 2023. NBP szacuje średnioroczny wzrost cen w 2021 r. na 2,7% i 2,4%. Oczywiście, stopa zwrotu zależy od danego miesiąca, ale gdyby przyjąć te dane do wyliczeń, to rentowności obligacji kupionych teraz wyniosłyby 3,95% i 3,65%.
Trzeba jednak pamiętać, że niedobrze jest wycofywać się z takiej inwestycji przed czasem. Państwo zniechęca do przedwczesnego wykupu obligacji. Jeśli się na to zdecydujemy, to zapłacimy „odstępne” – jak jest napisane na stronie z listem emisyjnym – „0,70 zł od każdej obligacji czteroletniej”. Tyle, że opłata zostanie potrącona od narosłych odsetek.
O co tak naprawdę toczy się gra? Walka z inflacją, czy z niskim oprocentowaniem depozytów?
Ale czy oprocentowanie w okolicach 3,5% satysfakcjonuje oszczędzających? To zależy czego szukają. Jeśli ktoś szuka w obligacjach alternatywy dla depozytów – to według danych NBP dziś realnie można z nich wycisnąć ok. 1% rocznie i nic nie wskazuje na to, by w ciągu najbliższych dwóch lat stopy procentowe wzrosły do takiego poziomu, by na lokacie dało się dostać 3-3,5%.
Z drugiej strony kryzys gospodarczy, spadek cen surowców mógłby doprowadzić do spadku inflacji w kraju. Tym bardziej, że mamy już za sobą podwyżkowy szok, który zafundował nam rząd, czyli m.in. podwyżki cen energii i wywozu śmieci. Inflacja nie powinna przekroczyć 5% i już zaczęła spadać. W ostatnim komunikacie RPP padły słowa o tym, że jest nawet ryzyko zejścia poziomu inflacji poniżej celu NBP, który wynosi 2,5% plus/ minus 1 pkt. proc. A to sprawiłoby, że atrakcyjność obligacji opartych o inflację by spadła. Także w relacji do depozytów, które nie wymagają tak długiego „mrożenia” pieniędzy.
Trzeba jednak pamiętać, że idzie ogromna susza, która zwiastuje wzrost cen żywności, a nasz bank centralny drukuje ogromne ilości pieniędzy. Złotówka to jednak nie euro, ani dolar i jej nadmiar w obiegu może się przyczynić do osłabienia kursu i wzrostu inflacji.
Wydaje się, że obligacje indeksowane inflacją – wbrew nazwie – nie mają teraz głównego celu w postaci ochrony przed inflacją, ale raczej pobicie tego, co banki dają na depozytach. I ten warunek raczej powinny spełniać przez najbliższych kilka lat. Nawet gdyby inflacja spadła do zera, albo ceny zaczęły spadać (deflacja) to i tak dostaniemy 1,25% marży minus podatek.
—————————-
Sprawdź „Okazjomat Samcikowy” – aktualizowane na bieżąco rankingi lokat, kont oszczędnościowych, a także zestawienie dostępnych dziś okazji bankowych (czyli 200 zł za konto, 300 zł za kartę…). I zacznij zarabiać:
>>> Ranking najwyżej oprocentowanych depozytów
>>> Ranking kont oszczędnościowych. Gdzie zanieść pieniądze?
>>> Przegląd aktualnych promocji w bankach. Kto zapłaci ci kilka stówek?
—————————-
źródło zdjęcia: PixaBay