Jak bardzo może jeszcze spaść oprocentowanie depozytów w bankach? Wydawałoby się, że miejsca na dalsze cięcia naszych dochodów już po prostu nie ma, ale miesiąc po miesiącu dowiadujemy się, że tę kość można dalej obgryzać. I banki to robią. W jednym z ostatnich raportów „oszczędnościowych” firm Open Finance oraz Expander wyczytałem (oraz obejrzałem), że w marcu oprocentowanie depozytów osiągnęło 1,47% i było najniższe w historii (obie firmy powołały się na dane NBP).
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Oczywiście mówimy o średniej, więc niektóre banki wciąż płacą więcej, a niektóre – przeważnie te największe, mające najwięcej naszych pieniędzy – znacznie mniej. Standardowe oprocentowanie depozytu półrocznego w PKO BP to dziś… 0,5% (przy większych kwotach – 0,7%). mBank ostatnio zrolował mi depozyt na oprocentowaniu 0,7%. Generalnie jednak każdy kto ma na nowozałożonej lokacie mniej, niż 1,5% nominalnego oprocentowania, jest w „gorszej” części oszczędnościowego rynku.
A trzeba pamiętać, że te 1,5% to tak naprawdę tylko 1,2%, bo od żałośnie niskich odsetek trzeba jeszcze odprowadzać podatek Belki. Owo przeciętne oprocentowanie depozytu przynieść może jakikolwiek realny zysk dopiero wtedy, gdy inflacja znów zejdzie poniżej 1% (a na razie się na to nie zanosi, bo wynosi ok. 2%). Poniżej macie wykres, na którym widać, że przeciętny posiadacz depozytu w polskim banku znalazł się z realną wartością swoich pieniędzy „pod wodą”.
To jest bardzo niepokojące, bo – jak udowadniałem w którymś z poprzednich tekstów – tak naprawdę większość z nas trzyma oszczędności w bankach proponujących oprocentowanie poniżej średniej. Gdyby więc policzyć oprocentowanie ważone naszych oszczędności, to zapewne byłoby znacznie niższe od 1,5%. Obawiam się, że byłoby już bliskie 1% w skali roku.
Czytaj też: Depozytowa katastrofa. Porównuję oprocentowanie lokat w bankach
Gdzie jest dno? Patrząc na wartość wypłacanych nam przez banki odsetek – poniżej macie wykres z minianalizy pośrednika finansowego Gerda Broker, poświęconej opłacalności lokat bankowych – widać, że tak mało jeszcze nam nie płaciły nigdy (to ta niebieska linia). Podobnie źle było w 2007 r., ale wtedy – jak słusznie zauważa autor analizy – w bankach Polacy trzymali 267 mld zł, czyli nieco ponad jedną trzecią tego, co obecnie. Wtedy średnie oprocentowanie lokat sięgało 3,5% w skali roku, a teraz – jako się rzekło – jest nędzne 1,5%.
Kiedy skończy się rzeź? Na podwyżki stóp procentowych NBP nie ma co liczyć. Ale koniec spadków oprocentowania depozytów wydaje się bliski, bo przecież oprocentowanie pieniędzy w handlu międzybankowym (wskaźnik WIBOR 3M przez ostatni rok wahał się w przedziale 1,67-1,73%) dziś jest sporo wyższe, niż cena pieniądza pozyskiwanego przez banki dzięki depozytom. Banki teoretycznie więc – gdyby łaska klientów zaczęła jeździć na pstrym koniu – musiałyby pożyczać kasę od siebie nawzajem po znacznie wyższych cenach.
Tyle, że na razie nie muszą. W ciągu ostatniego roku bankowe depozyty osób prywatnych powiększyły się z 623 mld zł do 672 mld zł. Czyli o prawie 50 mld zł. Dlaczego jakiś bank miałby płacić więcej, skoro bez problemu pozyskuje coraz więcej pieniędzy płacąc mniej? Co więcej – część pieniędzy Polacy dają bankom za darmo. Jak słusznie zauważa autor analizy Open Finance, dziś już 56% pieniędzy Polaków w bankach leży na ROR-ach, podczas gdy pięć lat temu było to „tylko” 45%.
Dno jest więc tam, gdzie leży próg bólu Polaków jeśli chodzi o (nie)zarabianie pieniędzy. A gdzie on leży? Spójrzmy na alternatywy. W kategorii lokat kapitału dostępnych dla osób, które nie są specjalistami i nie lubią ryzyka w grę wchodzą fundusze inwestycyjne (i to raczej te bezpieczniejsze, np. absolutnej stopy zwrotu), obligacje rządowe bądź obligacje emitowane przez firmy. Gdyby spora część pieniędzy, które dziś płyną do banków (10 mld zł kwartalnie), popłynęła w inne miejsce, to bankowcy musieliby zmienić strategię i przestać ciąć bez końca oprocentowanie lokat.
Patrząc na saldo zakupów i umorzeń pieniędzy z funduszy inwestycyjnych na początku roku można zauważyć, że Polacy przekierowują z banków do funduszy średnio miliard złotych miesięcznie. Ostatnio padł nawet historyczny rekord – w funduszach detalicznych „pękło” 140 mld zł naszych oszczędności. To już coś, ale wciąż zbyt mało, by zrobić wrażenie na bankowcach (tym bardziej, że większość dużych firm zarządzających funduszami należy do grup bankowych).
Sprzedaż obligacji rządowych w zeszłych latach (2013-2015) nie przekraczała 2,8-3,2 mld zł rocznie (przez trzy wcześniejsze lata – 2,2-2,4 mld zł). W 2016 r. nagle wystrzeliła do 4,6 mld zł, zaś tylko w pierwszym kwartale tego roku wynosiła średnio 460 mln zł miesięcznie. Jeśli ten duży popyt się utrzyma, w tym roku Polacy zainwestują w obligacje rządowe o miliard złotych więcej, niż w zeszłym roku i o 2,5 mld zł więcej, niż we wcześniejszych latach.
Dziś oprocentowanie obligacji dwuletnich (stałe) wynosi 2,1% w skali roku, czyli znacznie więcej, niż przeciętnej lokaty bankowej. Obligacje trzy i czteroletnie dają w pierwszym okresie odsetkowym 2,2-2,4% (zależy od WIBOR-u oraz o inflacji). Dziesięcioletnie dają w pierwszym roku aż 2,7%, a w kolejnych latach tyle co inflacja plus 1,5%. Czyli też znacznie więcej, niż depozyty bankowe. Gdyby Ministerstwo Finansów zdecydowało się na jakieś bardziej zdecydowane działania promocyjne, mogłoby chyba popsuć szyki bankowcom ograniczającym oprocentowanie depozytów.
Bankowcy nie byliby tak pewni siebie, gdyby Polacy mieli więcej opcji zakupu obligacji emitowanych przez najbardziej wiarygodne polskie koncerny. Ostatnio słyszałem, że obligacje warte miliard złotych chce wyemitować dla zwykłych ciułaczy Orlen. Mniejsze emisje, warte kilkadziesiąt milionów złotych, znajdują nabywców bez problemu, ale ich emitentami są firmy drugo-, trzecioligowe (no, może nie licząc Kruka, największych firm deweloperskich, Aliora i Banku Pocztowego, czy GPW).
W całym zeszłym roku firmy wyemitowały z myślą o nas, zwykłych ciułaczach, obligacje warte tylko 1,5 mld zł. Dopóki nie pójdą po naszą kasę odważniej – nie postraszą banków i nie stworzą alternatywy dla coraz niżej oprocentowanych depozytów. Tylko zmasowany atak rządu (emitenta obligacji skarbowych), największych koncernów (emitujących obligacje korporacyjne) i funduszy inwestycyjnych może dać bankowcom sygnał: „albo płacicie klientom więcej, albo do widzenia”.