Macierzyństwo wywraca życie do góry nogami, również to zawodowe. Najpierw długa przerwa od pracy, a potem choroby dziecka sprawiają, że wiele kobiet nie odnajduje się na rynku pracy, a część z nich zostaje wykluczonych z życia zawodowego na długie lata. Czy „babciowe”, czyli dodatkowe pieniądze dla matek powracających na rynek pracy, może cokolwiek zmienić?
Nowy pomysł opozycji to dodatkowe pieniądze dla kobiet powracających z z urlopu macierzyńskiego. „Babciowe” w kwocie 1500 zł miałoby być przeznaczane na zapewnienie opieki nad dzieckiem m.in. w postaci żłobka, ale nie tylko. Jak sugeruje nazwa programu, dodatkowe środki mogłyby służyć jako premia dla babci, która zajęłaby się wnukiem lub wnuczką.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Celem programu jest aktywizacja kobiet na rynku pracy. Dobrze, że ktoś w końcu zwrócił na to uwagę, bo na niskiej aktywności zawodowej kobiet tracimy wszyscy. Tylko czy dodatkowe pieniądze faktycznie rozwiążą problem?
Ile zapłacimy za „babciowe”? I czy to się zwróci?
Brzmi jak kolejny pomysł na rozdawnictwo? Opozycja zapewnia, że nie, bo przecież kobiety powracające to dodatkowe wpływy do budżetu. Donald Tusk podaje, że zaledwie 50% kobiet po urlopie macierzyńskim wraca do pracy, a opozycja chciałaby, żeby ten odsetek wzrósł do 90%. Jeśli ten bardzo optymistyczny scenariusz się spełni, to oznacza, że dodatkowe 120 000 kobiet pojawi się na rynku pracy.
W ostatnich latach w Polsce rodziło się co roku trochę ponad 300 000 dzieci i w kolejnych latach raczej nie ma co liczyć na wzrost tej liczby. Kobieta może wrócić do pracy po 20-tym tygodniu po porodzie, ale większość decyduje się na pozostanie z dzieckiem przez pierwszy rok jego życia.
Jeśli faktycznie „babciowe” sprawi, że 90% kobiet po roku urlopu macierzyńskiego wróci na rynek pracy i zdecyduje się skorzystać z pomocy państwa w finansowaniu opieki nad dzieckiem, to z budżetu państwa wydamy na to dodatkowo 4,8 mld zł w pierwszym roku, a zasiłek ma być wypłacany do czasu aż dziecko ukończy trzy lata.
Załóżmy, że średnio każda z tych kobiet otrzyma wynagrodzenie w kwocie 6000 zł brutto, przy takiej kwocie koszt pracodawcy wynosi ok. 7200 zł, a pensja netto to ok. 4200 zł. Oznacza to, że te ok. 3000 zł miesięcznie trafi do budżetu w postaci podatków, ubezpieczenia emerytalnego, chorobowego itp.
To łącznie ok. 4,3 mld zł dodatkowych wpływów (od 120 000 kobiet, które wcześniej nie pracowały). Uwzględniając te pieniądze, program będzie kosztował realnie tylko ok. 500 mln zł. W porównaniu do programu 500+, który kosztuje rocznie ok. 40 mld zł, to niewiele. Choć ostateczny koszt wydaje się stosunkowo niewielki, to mam jednak do niego zastrzeżenia.
Po pierwsze połowa kobiet i tak wróciłaby do pracy po „macierzyńskim”. Oznacza to, że te rodziny otrzymają ekstra 1500 zł, choć nic w ich życiu się nie zmieni. Z drugiej strony nie możemy dawać dodatkowych środków tylko tym, które wrócą do pracy tylko z uwagi na dodatkowe pieniądze. Byłoby to niesprawiedliwe wobec tych i tak pracujących i niemożliwe do weryfikacji, które kobiety zostały faktycznie zmotywowane przez „babciowe”.
Po drugie to byłby już czwarty z kolei dodatek dla rodziców. Mamy 500+ na każde dziecko. Mamy dodatek opiekuńczy na drugie dziecko w kwocie 12 000 zł rocznie (co razem daje 1500 zł, czyli tyle samo co „babciowe”, czyżby Donald Tusk po prostu powielał pomysły PiS?). Od kwietnia zeszłego roku mamy też tzw. żłobkowe w kwocie 400 zł. I te pieniądze razem póki co ani nie zwiększyły dzietności w naszym kraju, ani nie przyczyniły się do większego udziału kobiet na rynku pracy. Gdzie leży górna granica zasiłków, zanim ktoś się zorientuje, że to tak nie działa?
Po trzecie dodatkowe pieniądze na opiekę, czyli m.in. na żłobki sprawią, że prawdopodobnie za żłobek zapłacimy więcej. Wspomniane wcześniej żłobkowe w kwocie 400 zł działa w Polsce od kwietnia. Tymczasem żłobek, do którego chodzi moje dziecko, podniósł czesne o 200 zł kilka miesięcy później, a rodzice, którzy zapiszą swoje dzieci teraz, zapłacą o kolejne 200 zł więcej niż ja. Czyli cały dodatek poszedł na podwyżki.
Podobne historie słyszałam chyba od wszystkich znajomych, którzy mają dzieci w podobnym wieku. Być może te podwyżki i tak by nastąpiły, ale być może byłyby niższe. Z pewnością właścicielom żłobków łatwiej jest podnosić ceny, jeśli wiedzą, że rodzice mają dodatkowe pieniądze.
Po czwarte może wystąpić „żłobkowa bańka spekulacyjna”. W Polsce brakuje żłobków, zapisać dziecko do publicznego żłobka to cud. W niektórych lokalizacjach nawet do prywatnego trzeba zapisywać dziecko z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Jeśli na rynek pracy wkroczy dodatkowe 120 000 kobiet, to trzeba będzie znaleźć miejsce opieki dla 120 000 dzieci. Czy tę lukę wypełnią babcie? Nie sądzę. Z pewnością do żłobka będzie trudniej się dostać, a same żłobki będą mogły bez skrupułów podnosić ceny.
Dlaczego powrót do pracy jest trudny, a „babciowe” nie pomoże?
Powrót do pracy po macierzyńskim to często brutalne zderzenie z rzeczywistością. Podczas kilku lat przerwy powracająca do pracy kobieta musi zderzyć się z wieloma wyzwaniami. Jej pozycja mogła w tym czasie ulec przekształceniu, a same obowiązki wyglądają często inaczej niż przed urlopem macierzyńskim. Nauka wszystkiego od nowa jest trudna, a opanowanie nowych umiejętności wymaga czasu.
Długi okres wdrożenia sprawia, że oddala się możliwość potencjalnego awansu. W końcu na awans trzeba zasłużyć, wypada mieć więc opanowane bieżące obowiązki, do tego trzeba jeszcze wykazać się zaangażowaniem.
To może być szczególnie trudne dla matek, które nie mają w pobliżu rodziny do pomocy. Małe dziecko po oddaniu do żłobka potrafi chorować nawet kilkanaście razy w ciągu roku, a każda choroba to minimum kilka dni spędzone w domu z dzieckiem. Przy dużej częstotliwości zwolnień ciężko znaleźć czas na nadrobienie zaległości, nie mówiąc już o podejmowaniu nowych wyzwań zawodowych. Babciowe tutaj nie pomoże, bo do żłobka nie można wysyłać chorych dzieci. Co nam z dodatkowych pieniędzy, skoro i tak trzeba siedzieć z dzieckiem w domu?
Częste nieobecności w pracy mogą skończyć się tym, że pracodawca po jakimś czasie zwolni pracownicę lub po prostu nie przedłuży jej umowy. Badania pomazują, że w przypadku matek zmiana pracy wynika dużo częściej z wypowiedzenia umowy niż u ojców. Mężczyźni częściej zmieniają pracę z powodu awansu lub lepszej oferty u konkurencji.
Umowy są często nieprzedłużane matkom z innego powodu. Podczas ich nieobecności najczęściej pracodawca zatrudnia kogoś na zastępstwo. Jeśli taka osoba okaże przynajmniej w takim samym zakresie dobra jak jej poprzedniczka, to kobieta powracająca z urlopu może zostać odsunięta od swoich wcześniejszych obowiązków, bo pracodawca obawia się, że ponowne wdrożenie będzie trwało zbyt długo.
Znalezienie nowej pracy też nie jest łatwym zadaniem. Nawet jeśli kobieta w swoim CV nie wspomni o macierzyńskim, to na rozmowie rekrutacyjnej pracodawca pewnie zapyta o to, jak wyglądały obowiązki w ostatnich miesiącach. Kobieta z małym dzieckiem często jest odbierana gorzej niż mężczyzna, bo to właśnie kobiety dużo częściej biorą zwolnienia na dziecko, gdy ono choruje.
Jeśli rodzice nie mają możliwości wysłania dziecka do żłobka publicznego, to często jedyną opcją pozostaje prywatna placówka, której koszt to często 1500-2000 zł plus wyżywienie. Płacić trzeba niezależnie od tego, czy dziecko w żłobku jest codziennie czy przez choroby omija większość miesiąca. Po kilku dłuższych zwolnieniach w pracy wiele par stwierdza, że wydawanie co miesiąc tak dużej kwoty, podczas gdy dziecko głównie choruje, po prostu się nie opłaca i lepiej, żeby ktoś z dzieckiem po prostu został w domu. Tą osobą najczęściej jest właśnie matka.
Co ciekawe wśród bezdzietnych osób nie ma znacznej różnicy między aktywnością zawodową w zależności od płci. Wskaźnik aktywności zawodowej dla mężczyzn wynosi 92%, a dla kobiet 90%. Sytuacja diametralnie zmienia się po narodzinach dziecka. Wśród rodziców z najmłodszym dzieckiem w wieku 1-3 lata odsetek aktywnych zawodowo matek spada do 68%, a mężczyzn rośnie do 98%.
Bierne zawodowo matki jako główny powód braku wykonywania pracy zawodowej wskazują opiekę nad dzieckiem, ale większość z nich deklaruje, że chciałaby wrócić do pracy. Kobiety w podobnym stopniu jak mężczyźni są gotowe na przyjęcie awansu, który wiązałby się z koniecznością większej dyspozycyjności. Nie ma więc znaczących różnic między aspiracjami zawodowymi kobiet i mężczyzn. Niestety przy małym dziecku rozwój kariery zawodowej przez obydwojga partnerów jest często niemożliwy. Przeważnie osobą, która poświęca karierę na rzecz dzieci jest matka.
Kto cierpi na niskiej aktywności zawodowej kobiet?
Gospodarka. Niski wskaźnik zatrudnienia w kraju sprawia, że coraz mniej jest pieniędzy na utrzymanie obecnych i przyszłych emerytów. W Polsce od dawna dyskutujemy o tym, że kryzys demograficzny sprawi, że emerytury mogą być głodowe. Jednak istotnym sposobem na zwiększenie wpływów do ZUS jest aktywizacja zawodowa Polaków. Aktywność zawodowa wszystkich naszych rodaków, niezależnie od płci, jest niższa niż w większości krajów europejskich. W przypadku kobiet ta różnica jest szczególnie widoczna.
Źródło: „Jak zwiększyć aktywność zawodową kobiet w Polsce?”, Instytut Badań Strukturalnych
Ponadto kobiety, które są przeciążone pracą związaną z wychowywaniem dzieci oraz nie mogą znaleźć nowej pracy, mogą być mniej skłonne do posiadania kolejnego dziecka. Więcej na ten temat pisałam w tym tekście. Dotyczy to również mężczyzn. Jeśli w parze pracuje tylko mężczyzna, to on również może nie chcieć kolejnego potomstwa, bo będzie to się wiązało z koniecznością wykonywania dodatkowej pracy.
Pracodawcy. Statystycznie kobiety są lepiej wykształcone od mężczyzn. Główny Urząd Statystyczny podaje, że w Polsce ok. 7,6 mln osób ma wyższe wykształcenie. Aż 60% z nich to kobiety. Wypchnięcie poza rynek pracy tak dużej grupy osób z wyższym wykształceniem to stracony potencjał dla pracodawców i gospodarki.
Matki. Długa przerwa w pracy oznacza trudności z odnalezieniem się na rynku pracy, niższe zarobki, a więc i niższą emeryturę w przyszłości. To dlatego kobiety są dużo bardziej niż mężczyźni narażone w przyszłości na życie w biedzie. To właśnie dyskryminacja na rynku pracy jest wskazywana jako jeden z kluczowych powodów większego ubóstwa wśród kobiet. Wiele kobiet chciałoby bardziej rozwijać się zawodowo, ale długa przerwa w pracy sprawia, że trudniej im konkurować z mężczyznami czy bezdzietnymi kobietami.
Jesli nie babciowe, to co? Czyli gdzie należy szukać rozwiązania?
Dane pokazują, że Polki są mniej aktywne zawodowo niż większość Europejek. Oznacza to, że istnieje spory potencjał do tego, żeby bardziej zaangażować je w życie zawodowe. Co powinno się zmienić, żeby kobiety były bardziej aktywne zawodowo?
Wysokiej jakości opieka dla dzieci. W Polsce funkcjonuje ponad 4200 żłobków, niestety zdecydowana większość z nich to placówki prywatne. Od ubiegłego roku działa tzw. dodatek żłobkowy 400 zł, przyznawany niezależnie od dochodów rodziców. Jednak koszt żłobka prywatnego w wielu miastach to minimum 1500 zł plus wyżywienie. Nawet po uwzględnieniu dofinansowania, ta kwota znacząco obniża budżet wielu rodziców.
Źródło: Główny Urząd Statystyczny
Czesne trzeba płacić niezależnie od tego, ile dni w skali miesiąca dziecko było obecne w placówce. Tak wysokie koszty sprawiają, że kobietom z niskim wynagrodzeniem nie opłaca się posyłać dziecka do żłobka, szczególnie jeśli częste choroby sprawiają, że rodzic musi co chwilę brać zwolnienie w pracy. Przy dwójce dzieci ten koszt stanowi jeszcze większy udział w wynagrodzeniu. Darmowa opieka nad małymi dziećmi to jeden z najważniejszych rzeczy, jaka powinno zająć się państwo.
„Babciowe” może zmniejszyć ten problem, ale tylko na jakiś czas. Jak już wspomniałam wcześniej, po wprowadzeniu dodatku, właściciele prywatnych placówek będą prawdopodobnie podnosić ceny. Tym bardziej jeśli babciowe zadziała i wiele nieaktywnych zawodowo kobiet wróci na rynek pracy i będzie chciało oddać dzieci do żłobka. My nie potrzebujemy dodatkowych pieniędzy, które przekażemy prywatnym żłobkom. Potrzebujemy dobrej jakości dostępnych żłobków publicznych.
Większa elastyczność na rynku pracy. Sztywne godziny pracy sprawiają, że każda choroba dziecka wiąże się z koniecznością zwolnienia z pracy jednego z rodziców. Niestety pracodawcy w Polsce rzadko biorą pod uwagę ograniczenia rodziców, a brak elastycznego podejścia często przesądza o rezygnacji z pracy zawodowej matek.
Źródło: „Jak zwiększyć aktywność zawodową kobiet w Polsce?”, Instytut Badań Strukturalnych
Polki znacznie rzadziej niż Europejki mogą decydować o czasie rozpoczęcia i zakończenia pracy. Większa elastyczność w godzinach pracy sprawiłaby, że rodzice mogliby między sobą dzielić opiekę w przypadku choroby dziecka, a to przełożyłoby się na mniejsza liczbę zwolnień z pracy.
Opieka nad małym dzieckiem wymaga bardzo dużego zaangażowania czasowego. Praca w godzinach 8-16 z uwzględnieniem dojazdów do biura sprawia, że na kontakt z dzieckiem w ciągu doby zostaje 2-3 godziny. Z pewnością wiele kobiet chętniej podejmowałoby się pracy, gdyby miały możliwość pracy na część etatu. Większość niepracujących matek deklaruje, ze najchętniej podjęłoby się pracy w niepełnym wymiarze godzin.
Źródło: „Praca a dom. Wyzwania dla rodziców i ich konsekwencje.” Polski Instytut Ekonomiczny.
Niestety również i pod tym względem polski rynek nie wygląda dobrze, a praca na część etatu to wciąż rzadkość. Zaledwie 7% kobiet i 3% mężczyzn pracuje w niepełnym wymiarze godzin. W Unii Europejskiej jest to odpowiednio 28% i 8%.
Większe zaangażowanie ojców w opiekę nad dziećmi. Niska aktywność zawodowa kobiet wynika również ze stereotypowych wzorców kulturowych oraz przekonań na temat społecznej roli kobiet i mężczyzn. Czyli nawet gdy obydwoje rodziców pracuje, to głównie matka zajmuje się dziećmi oraz wykonuje zdecydowaną większość obowiązków domowych. A opozycja chętnie te stereotypy powiela. „Babciowe dla matek”, a co z ojcami i z dziadkami? Takie hasła tylko utwierdzają w przekonaniu, że to na kobiecie spoczywają wszelkie obowiązki związane z dzieckiem.
Niestety w większości przypadków sytuacja kobiet nie poprawia się, nawet gdy to one zarabiają w związku zdecydowanie lepsze pieniądze. Jak wynika z badania PIE, w parach, gdzie mężczyzna zarabia zdecydowanie więcej, zaledwie 6% ojców bardziej angażuje się w opiekę nad dziećmi. Gdy z kolei to pensja kobiety jest zdecydowanie wyższa, 32% ojców bardziej angażuje się w opiekę nad dziećmi, ale w 63% takich par obowiązki związane z dziećmi nadal spoczywają głównie na kobietach.
Podwójne obciążenie kobiet obowiązkami zawodowymi oraz domowymi sprawia, że czasem ich pogodzenie wydaje się niemożliwe. Dlatego kobiety opóźniają decyzję o powrocie do pracy. Jak wskazują autorzy badania PIE jedną z ważniejszych przyczyn nierówności w aktywności zawodowej między mężczyznami i kobietami jest wpływ wzorców kulturowych przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Na szczęście na przestrzeni lat możemy zaobserwować korzystną, choć nadal powolną, zmianę w tym zakresie.
Na całym świecie coraz częściej mówi się o konieczności wprowadzenia rozwiązań, które pomogą rodzicom w osiągnięciu równowagi między aspiracjami zawodowymi a życiem rodzinnym. Wiele z nich skupia się na osiągnięciu zrównoważonego podziału obowiązków między rodzicami, w szczególności na zwiększeniu zaangażowania ojców w opiekę nad dziećmi. I chyba nie ma innej drogi. Proporcjonalny podział obowiązków może sprzyjać utrzymaniu wysokiego zaangażowania kobiet na rynku pracy.
zdjęcie: Pixabay