Banki nie są może znane z dawania prezentów, ale mimo wszystko wciąż odbieram od ich pracowników telefony z propozycjami „prezentowymi”. I wciąż nie wycofuję zgód marketingowych, które pozwalają bankowcom do mnie dzwonić. Wciąż bowiem wierzę, że w końcu zadzwonią do mnie z jakąś propozycją, która będzie realnym prezentem, a nie pułapką w atrakcyjnym opakowaniu. I znów czekałem na prezent świąteczny od banku. Co dostałem?
Bankowcy częściej dzwonią do mnie przed świętami. Głównie z propozycjami płatnych prezentów, czyli dostarczenia mi ekstra gotówki. Nie wiem na jakiej podstawie wydaje im się, że akurat gotówki w tych dniach brakuje mi najbardziej.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Karta kredytowa, czyli darmowy kredyt od banku. O ile rozsądnie jej używasz
Najbardziej jednak rozczulają mnie propozycje dotyczące kart kredytowych. Nie, nie tych, które mógłbym mieć, lecz tych, które już mam. Być może źródłem tych propozycji jest fakt, że z moich „kredytówek” korzystam rozsądnie – nie przekraczam przyznanych przez bank limitów, zaś cały dług spłacam w wyznaczonych terminach.
To de facto oznacza, że korzystam z darmowego kredytu i bank zarabia wyłącznie z prowizji otrzymywanych od sklepów za płatność kartą (pewnie jakieś 0,5% wartości moich zakupów). No i ewentualnie z prowizji za sam fakt wydania mi karty (miesięcznej lub rocznej), ale to tylko w sytuacji, gdybym nie „wykręcił” kartą odpowiednich obrotów (w skali miesiąca lub roku).
Bank znacznie bardziej lubią klientów, którym mogą zamienić kredyt w karcie na płatną pożyczkę gotówkową. To bardzo częsty trik: zaproponowanie klientowi, żeby „zdjął” trochę długu z karty i przerzucił go na ROR z możliwością wypłaty w bankomacie. Potem dług w karcie można klientowi „odrestaurować” i tym samym z klienta-posiadacza karty kredytowej mamy klienta, który ma kartę oraz kredyt.
Prezent świąteczny, czyli gotówka do ręki
No i właśnie z taką propozycją zadzwonili do mnie z jednego z banków, w których mam kartę kredytową (a konkretnie z Citi, ale wcześniej podobne propozycje dostawałem też od innych instytucji finansowych). Korzyść, jaką mi narysowano, była jednowymiarowa: po przelaniu części limitu kartowego na ROR będę mógł wziąć gotówkę i cieszyć się życiem. Odpowiedziałem, że wolę się cieszyć życiem w ramach darmowego kredytu w karcie (i płacić tą kartą bezgotówkowo), ale poprosiłem też o symulację proponowanej przez bank operacji.
Jak wszystko spisałem, to aż się spociłem. Otóż mógłbym przerzucić 15.000 zł z mojej karty kredytowej na ROR z opcją spłaty w ciągu 60 miesięcy z ratą miesięczną 398 zł. Albo przerzucić 5.000 zł i płacić po 120 zł miesięcznie. W tym drugim przypadku – klarowała mi specjalistka z banku, która do mnie zadzwoniła – unikam „opłaty operacyjnej”, która w pierwszej opcji jest wliczona w ratę.
Szybki rachunek: łączna wartość rat w przypadku przerzucenia na ROR kwoty 15.000 zł wynosi prawie 23.900 zł. W przypadku przerzucenia na ROR kwoty 5.000 zł – 7.200 zł. W pierwszym przypadku oprocentowanie pożyczki wynosi 20% w skali roku (całkiem spora musi być ta „opłata operacyjna”, skoro limit ustawy antylichwiarskiej wynosi 7,2% odsetek w skali roku). W drugim przypadku koszt pożyczki wyniesie 15,5% w skali roku. Nieco taniej, ale wciąż drogo. Swoją drogą to trochę dziwne, że im więcej pieniądza biorę z banku, tym jest on droższy. Na logikę powinno być odwrotnie.
Czytaj też: Czy polscy użytkownicy programu lojalnościowego Miles and More są dyskryminowani?
Ile kosztuje świąteczny prezent od banku? Karta jak złoto!
Gdyby przeliczyć koszt obu pożyczek na każdy miesiąc i potraktować jak koszt posiadania karty kredytowej, to wyszłoby, że ta karta kosztuje 148 zł miesięcznie. W drugim przypadku – 37 zł miesięcznie. Chcielibyście korzystać z karty kredytowej, która ma taki abonament za sam fakt, że ją posiadacie? Tyle to miesięcznie kosztuje chyba jedna z czarnych albo metalowych kart.
Czytaj też: Oto najbardziej prestiżowe karty kredytowe świata. Co „potrafią”?
Spociłem się, robiąc te wszystkie wyliczenia, bo zdałem sobie sprawę, że skoro bank raz na jakiś czas (głównie przed różnymi świętami) do mnie w tej sprawie dzwoni, to znaczy, że dzwoni też do innych. A skoro tę akcję powtarza, to musi mu się ona opłacać. A skoro musi się opłacać, to znaczy, że ludzie z tej „świetnej” oferty korzystają.
Pamiętajcie, że zanim przyjmiecie „prezent” od banku, z którym pracownik sam dzwoni, warto policzyć, czy to się opłaca.
Czytaj też: Czy sztuczna inteligencja może zastąpić dziennikarza Macieja Samcika? Napisać za niego felieton i porozmawiać z jego czytelnikami? I czy Samcik powinien się tego obawiać? Przeczytaj felieton na ten temat.
zdjęcie tytułowe: Katt Yukawa/Unsplash