W Polsce, podobnie jak w innych umiarkowanie zamożnych krajach, edukacja jest finansowana zarówno z budżetu państwa, jak i z pieniędzy rodziców. Koszty te obejmują wydatki na infrastrukturę, wynagrodzenia nauczycieli, materiały dydaktyczne, a także różnorodne opłaty, które ponoszą rodzice i studenci. Ile musimy wydać pieniędzy, by sfinansować dziecku edukację w szkołach od początku do samego końca? Wybierać szkoły z góry rankingów czy ich unikać?
Załóżmy, że zdecydowaliśmy się na kształcenie naszego dziecka w szkołach publicznych. Doświadczamy wówczas znacznej redukcji potencjalnych kosztów – nie płacimy czesnego. Płacimy za szkołę w podatkach. Według danych Komisji Europejskiej udział podatków w wydatkach na oświatę sięga 87% i 79% w przypadku szkół wyższych. Im lepszą szkołę wybierzemy dla naszego dziecka (albo nasze dziecko wybierze dla siebie) tym teoretycznie lepiej te pieniądze będą wydane.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Właśnie opublikowano najnowszy ranking liceów magazynu „Perspektywy”. To najważniejszy tego typu ranking w Polsce, można się z niego dowiedzieć które liceum niemal „gwarantuje” uczniowi, który opuści jego progi, wstęp na studia wyższe. I gdzie warto się uczyć, by rektorzy najlepszych polskich politechnik oraz uniwersytetów całowali Waszą pociechę po rękach, by zgodziła się właśnie u nich studiować. Szczegóły najnowszego rankingu znajdziesz pod tym linkiem.
Ile kosztuje podstawowe wykształcenie?
Dziś policzę ile kosztuje bezpłatna edukacja w Polsce oraz zaryzykuję kontrowersyjną tezę dotyczącą tego jak najlepiej wydać te pieniądze, by dziecka… za bardzo nie uszkodzić. Ale po kolei. Najpierw policzmy jak to jest z tą bezpłatną edukacją. Ile kosztuje wykształcenie dziecka? Oczywiście posługuję się uśrednieniami, uogólnieniami – u każdego i każdej z Was to będzie trochę inna kwota.
Pierwszym etapem kształcenia jest oczywiście przedszkole, które na szczęście raczej nie generuje żadnych dodatkowych kosztów, takich jak chociażby korepetycje. Od dziecka nie wymaga się zaliczania sprawdzianów, egzaminów lub posiadania konkretnej wiedzy. Edukacja jest wówczas pewną formą zabawy, która ma wprowadzić nas do świata przyszłych wyzwań.
Zakładając, że nie korzystamy z prywatnego przedszkola, bo udało nam się zapisać dziecko do publicznego, nie ponosimy znaczących kosztów. Bardzo często jednak jesteśmy skazani na prywatne przedszkole z czesnym w wysokości od 800 zł w górę. W większości przypadków będzie to przynajmniej 10 000 zł w skali roku. W cenie jest przeważnie pierwszy etap nauki języka obcego, najczęściej angielskiego. I to jest największa wartość dodana.
Drugim etapem jest szkoła podstawowa, tu nie płacimy czesnego, ale… po pewnym czasie mogą pojawić się dodatkowe koszty. Chodzi przede wszystkim o korepetycje, które ułatwią naszemu dziecku przyswajanie wiedzy lub pozwolą na naukę dodatkowego języka. Pierwsze problemy mogą pojawić się w 4. klasie, gdy kończy się edukacja wczesnoszkolna i zaczynamy uczyć się konkretnych przedmiotów. Sprawdziany stają się poważniejsze i powoli szykujemy się do egzaminu ósmoklasisty.
Załóżmy więc, że będziemy korzystać z pomocy korepetytora od 4 do 8 klasy, przez jedną godzinę w tygodniu. Ceny dodatkowych zajęć za 60 minut wahają się od 40 zł do 100 zł – w zależności od miasta i wybranego nauczyciela. Po pandemii szczególnie popularne stały się korepetycje zdalne. Co ciekawe, według autorów raportu „Raport cen z korepetycji” zajęcia online są średnio o 10% droższe od stacjonarnych.
Te 10% może jednak niewiele zmieniać, ponieważ zazwyczaj to my musimy zawieźć dziecko do korepetytora, więc i tak wydalibyśmy wspomniany wcześniej procent na benzynę. Przejdźmy jednak do meritum – ile będą nas kosztowały przez te 4 lata korepetycje? Po odjęciu świąt i wakacji otrzymujemy okrągłe 160 tygodni.
Wychodzi więc, że koszt korepetycji między 4. a 8. klasą wyniesie do 16 000 zł. Zależy to od tego, czy korzystamy z nauczyciela za 40 zł, czy z tego za 100 zł. Możemy jednak trochę zmniejszyć rozpiętość wyniku – większość korepetytorów najpewniej weźmie między 60 zł a 80 zł za godzinę zajęć. Oznacza to, że koszt ostateczny będzie wynosił od 9600 zł do 12 800 zł.
Źródło zdjęcia: GPointStudio, Freepik
Liceum, technikum i zawodówka: ile to kosztuje?
Tu koszty będą jeszcze większe – przez matury. Bardzo wielu rodziców i uczniów postrzega egzamin dojrzałości, jako jeden z najważniejszych w ich życiu, więc jest też dodatkowa potrzeba przygotowań. Należy jednak zaznaczyć, że liceum i technikum będzie dla nas prawdopodobnie bardziej kosztowne niż zawodówka.
Otóż technika i licea kładą szczególnie duży nacisk na zdawalność matur, stąd też większe wymagania w stosunku do ucznia. Szkoły zawodowe (jak sama nazwa wskazuje) skupiają się na nauce zawodu, a nie na egzaminie. Zakładając jednak, że nasze dziecko po teście ósmoklasisty uda się do liceum lub technikum, koszty będą znacznie wyższe niż w podstawówce.
Należy przewidywać, że zamiast 1 godziny korepetycji w tygodniu będziemy potrzebować aż 2. Niezależnie od tego, czy podzielimy to na 2 przedmioty, czy skupimy się na jednym. Uwzględniając wymagania podstawy programowej (i nauczycieli) w połączeniu z niechęcią do nauki niektórych uczniów, jest to całkiem bezpieczne założenie.
Szkoła średnia to znacznie wyższy poziom od szkoły podstawowej. Czasem to przepaść. Nauki jest znacznie więcej, sprawdziany są trudniejsze i częstsze – do tego dochodzi jeszcze presja przed maturą. Podstawa programowa jest też bardziej skomplikowana, a system oceniania jest dużo surowszy.
Zakładając, że będziemy korzystać z pomocy korepetytora/ów przez 2 godziny w tygodniu, a cena dwugodzinnego pakietu będzie wahała się od 80 zł do 160 zł, to całkowita suma wydatków wyniesie między 12 800 zł a 25 600 zł. Pamiętajmy, że to koszty związane tylko i wyłącznie z publicznymi placówkami, które w teorii są „za darmo”.
Źródło zdjęcia: Freepik
Studia, czyli czas dorosłości… i wydatków
Niektórzy decydują się na wspieranie finansowo dzieci przez całe studia, niektórzy tylko przez jakąś konkretną część, a niektórzy wcale. Dzieje się tak dlatego, że studenci są już dorośli i (teoretycznie) są zdolni do zarabiania pieniędzy. Mogą więc sami zadbać o swoje potrzeby. Pracując na pól etatu, czyli przez 84 godziny w miesiącu, otrzymując płacę minimalną, można zarobić do 2000 zł. W przypadku studiów państwowych z zarobionych pieniędzy jesteśmy już w stanie płacić za siebie.
Wielu rodziców decyduje się jednak na wspieranie swoich dzieci przez pierwsze 2-3 lata studiów, do czasu całkowitego usamodzielnienia się. Może to wsparcie dotyczyć wyłącznie korepetycji, ale może też obejmować wynajem pokoju lub mieszkania, bo przecież nie każdy ma w swoim miejscu zamieszkania uczelnię.
Przy założeniu, że w czasie studiów rodzice wspierają dziecko tylko równowartością jednej godziny korepetycji – mamy prawie 10 000 zł dodatkowego kosztu. Łącząc to z wydatkami na przedszkole, podstawówkę i szkołę średnią, otrzymujemy minimalny koszt edukacji jednego dziecka w placówkach publicznych na poziomie mniej więcej 60 000 zł. To przy założeniu, że potrzeby korepetycji są skąpe i nie mamy dodatkowych wydatków (komitet rodzicielski, ubezpieczenie, wycieczki, zielone szkoły). Doliczając to wszystko, wyjdzie kwota bliższa 100 000 zł.
Oczywiście jest wiele zdolnych dzieci, które wcale nie będą potrzebowały korepetycji i nauka będzie dla nich czystą przyjemnością (na każdym etapie). Jest to jednak stosunkowo rzadki przypadek – w większości na którymś z etapów dziecko napotka problematyczny przedmiot, z którym będzie musiało się zmierzyć. Nawet jeśli nie, to być może znajdzie się język, który je zafascynuje i za wszelką cenę będzie chciało opanować go do perfekcji… Scenariuszy może być wiele.
Źródło zdjęcia: GPointStudio, Freepik
Rankingi szkół: dlaczego mogą pomóc nam uniknąć dodatkowych kosztów?
Wielu rodziców, ale też uczniów w poszukiwaniu odpowiedniej dla siebie placówki edukacyjnej, decyduje się na przejrzenie tzw. rankingu szkół. Praktykę tę stosuje się zazwyczaj od liceum w górę, przede wszystkim ze względu na matury – bo przecież wszyscy chcemy dobrego wyniku z egzamin dojrzałości. Dlatego właśnie sprawdzamy, która szkoła zdoła nas do niego przygotować.
Szkoły znajdujące się na samej górze charakteryzują się wyjątkowo wysoką zdawalnością matur oraz najwyższymi średnimi wynikami z tego egzaminu. Oprócz tego uczniowie takich placówek często osiągają sukcesy w różnego rodzaju olimpiadach naukowych. Niektóre szkoły górujące w rankingach naprawdę zapewniają dobre warunki do nauki oraz wyjątkowo kompetentnych i wykwalifikowanych nauczycieli, ale… niestety nie wszystkie.
Zauważalny jest pewien schemat. Otóż im wyżej szkoła położona jest w rankingu, tym trudniej jest się do niej dostać (musimy mieć więcej punktów). W praktyce oznacza to, że szkoły, które mają nas „najlepiej przygotować do matury” przyjmują w swoje progi jedynie najbardziej ambitnych i pracowitych uczniów (czyli takich, którzy zapewne najlepiej napiszą ten egzamin).
Stąd bierze się ich wysoka pozycja w zestawieniu, ale… nie tylko. Zadajmy sobie proste pytanie, po co przyjmować jedynie uczniów z najlepszymi ocenami. Otóż mają oni tendencję do największych poświęceń i spędzają na nauce dużo więcej czasu niż reszta. Traktują szkołę poważniej i mają wobec siebie większe wymagania. Oznacza to, że można wykorzystać ich zaangażowanie nieco bardziej niż w przypadku innych uczniów. Jak?
Źródło zdjęcia: Freepik
Niesławna praktyka wykorzystywania ambitnej młodzieży w niektórych szkołach
Niektóre placówki ze szczytów rankingów stosują pewną niezbyt przyjazną uczniowi praktykę polegającą jedynie na wygórowanych wymaganiach i bardzo restrykcyjnym systemie oceniania, niekoniecznie wiąże się to z dobrymi metodami nauczania. Taki system zmusza ucznia do nauki na własną rękę, samemu albo z korepetytorem, by w ogóle można było poradzić sobie ze szkołą i z maturą.
Bywa, że do egzaminu dojrzałości przygotowuje nas korepetytor lub przygotowujemy się sami, a szkoła trochę „podwiesza” się pod nasz sukces. By nie rzucać słów na wiatr, zacząłem przeglądać wypowiedzi uczniów i absolwentów o szkołach górujących w rankingach. Sami oceńcie:
„U większości nauczycieli panuje przekonanie, że są po to, żeby powiedzieć nam, co mamy umieć – nauczyć musimy się sami. Dobre wyniki szkoła zawdzięcza jedynie ambitnym uczniom. Wyścig szczurów (przynajmniej w moim otoczeniu) jest obecny, dało się to odczuć już od samego początku„
albo to:
„Bardzo nieprzyjazna szkoła. Skupiona na dążeniu do zajęcia wysokiego miejsca w rankingu liceów. Brak humanistycznego podejścia do dobra ucznia. Liczy się tylko nauczyciel. Nie są przestrzegane zasady WZO, skala ocen to zwyczajne 1-3. Interwencje u wychowawcy i dyrekcji nie mają sensu. Uczeń jest w tej szkole najmniej ważny”
Kolejny przykład:
„Mam kontakt z obecnymi uczniami. Z tego, co słyszę, atmosfera jest toksyczna, choć nie w takim stopniu jak kiedyś. Ze wspomnień starszego rocznika: Nauczyciele czerpali satysfakcję z upokarzania uczniów przed całą klasą. Od samego początku wmawiano nam, że jesteśmy WYJĄTKOWO nieporadni. Że nie zdamy matury, że nie poradzimy sobie na studiach. Sugerowano rezygnację z nauki na rzecz prostszych zajęć. Wysokie wyniki na maturze wynikały głównie z tego, że „słabsze ogniwa” w ogóle do niej nie podchodziły.”
Jaki jest najskuteczniejszy sposób na bycie w czołówce szkół pod względem wyników i zdawalności matur? Wystarczy dopuszczać do niej tylko tych, którzy dają szansę na napisanie jej najlepiej. Podobny przypadek opisywała swego czasu Gazeta Wyborcza, gdy w jednym z warszawskich liceów prawie połowa uczniów była zagrożona jedynką z języka polskiego, a co za tym idzie – było wysokie prawdopodobieństwo, że nie będą mogli przystąpić do matury. Zmartwieni uczniowie postanowili sięgnąć po ostatnią deskę ratunku i zgłosić się z tym do mediów.
Czy szkoła z czołówki rankingu może być nie najlepszym wyborem?
Czy sposobem na uniknięcie dodatkowych wydatków jest omijanie szkół z czołówki rankingów, które czasem nie cechują się wyższym poziomem nauczania, a jedynie wyższymi wymaganiami. Sam byłem świadkiem sytuacji, w której jedna z nauczycielek przyznała, że ma całkowicie różniące się od siebie wytyczne odnośnie oceniania uczniów w kilku placówkach, w których ma przyjemność uczyć.
Taki system może również prowadzić do wydatków na psychologów. W dzisiejszych czasach restrykcyjny system oceniania prowadzi często do obniżenia u uczniów poczucia własnej wartości i umiejętności. Spotkałem się z wieloma uczniami, którzy, będąc w liceum, na co dzień musieli korzystać z usług psychologa.
Oczywiście nie wszystkie szkoły znajdujące na szczycie zestawień stosują opisaną przeze mnie praktykę. Problem polega na tym, że dopóki sami się nie przekonamy o tym, w których placówkach takie sytuacje występują, nie będziemy wiedzieć, czy nie ładujemy się w pewnego rodzaju „pułapkę systemu”. Dlatego, jeśli chcemy uniknąć potencjalnego ryzyka i nadprogramowych wydatków, szukajmy szkół nienaciskających na swoją pozycję w rankingach.
W tym sporze często pojawiały się również opinie mówiące o tym, że negatywne komentarze o placówkach wystawiane są przez nieuków, którzy zwyczajnie wyżywają się na szkole, bo czegoś się od nich wymaga. Zastanówmy się tylko, czy rzeczywiście ktoś, kto dostał się do „dobrej” szkoły i był w czołówce pod względem liczby punktów rekrutacyjnych w danym regionie, może być postrzegany jako osoba leniwa i nieskłonna do jakiejkolwiek nauki?
W trakcie rozmów z uczniami dowiedziałem się również, że niektóre placówki oferują premie dla nauczycieli za dobre wyniki z matur swoich podopiecznych. Sama w sobie idea jest jak najbardziej w porządku i nauczyciel zasługuje na nagrodę za swoją ciężką pracę i kompetencje. Problem polega na tym, że niektórzy, by ten cel osiągnąć, posuwają się do różnych (nie zawsze odpowiednych) metod.
Źródło zdjęcia: Freepik
Publiczny sektor edukacji w Polsce ma swoje wady, ale ma też zalety. Ucząc się systematycznie w publicznych placówkach, możemy kształcić się w dużej części za darmo (z pieniędzy podatników). To odróżnia naszą Ojczyznę od wielu innych państw na świecie.
Przeczytaj też o ciągu dalszym opisywanych przeze mnie dylematów. Ranking PISA mówi, że w wielkim mieście lepsza edukacja. Czy warto zamieszkać w Warszawie, żeby zapewnić dziecku lepszą pensję? Kiedy to może się zwrócić?
Zdjęcie tytułowe: Freepik