4 marca 2017

Jak kupić sobie akcje Coca-coli i McDonalds’a, czyli… zgarniaj dywidendy z czterech stron świata!

Jak kupić sobie akcje Coca-coli i McDonalds’a, czyli… zgarniaj dywidendy z czterech stron świata!

Lokowanie części oszczędności poza bankiem jest obowiązkiem każdego, kto ma już niezbędną poduszkę finansowego bezpieczeństwa (pieniądze pozwalające przeżyć przez co najmniej pół roku w razie drastycznego spadku dochodów) oraz myśli o swoich pieniądzach w kategoriach długoterminowej lokaty kapitału.

Powody są oczywiste: żaden bank nie zabezpieczy pieniędzy trwale przed inflacją i dewaluacją złotego, zaś kasa ulokowana na rynku kapitałowym – w akcjach największych, stabilnych koncernów – w długim okresie daje wyższy dochód z dywidend, niż oferują odsetki od depozytów. Mając kawałek własności porządnej firmy można więc się czuć równie pewnie jak trzymając pieniądze na lokacie. Argumenty na poparcie wszystkich tych tez podałem w poprzednich artykułach z cyklu „Dywidenda jak w banku”.

Zobacz również:

ZAPISZCIE SIĘ NA NEWSLETTER „DYWIDENDY JAK W BANKU”. Nie chcę żebyście przegapili kolejne teksty, w których ujawnię konkretne patenty na sensowne oszczędzanie poza bankiem. W ramach akcji będzie też publikował artykuły Longterm.pl oraz Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. Każdy z tych tekstów będzie z innej strony pokazywał lokowanie pieniędzy poza bankiem, poza Polską i poza najczęściej spotykanymi formami oszczędzania. Zapraszam do formularza zapisu na newsletter, który jest na stronie akcji „Dywidenda jak w banku”

DYWIDENDA NIE TYLKO Z POLSKI

Nie brakuje w Polsce dużych, porządnych firm, które są notowane na giełdzie, od wielu lat wypłacają dywidendy i zwiększają wartość swoich udziałów (a więc dają zarobić podwójnie – dają coroczne „odsetki” i w dodatku rośnie wartość akcji, cegiełek ich własności). Wykaz firm, które przez 10-20 ostatnich lat były lokatą „pewną jak w banku” znajdziecie w poprzednich odcinkach serialu poświęconego dywidendom.

Sęk w tym, że niestety nie jesteśmy pępkiem świata i ani polska gospodarka nie należy do światowych gigantów (nie mieścimy się w grupie G20, najbardziej rozwiniętych państw globu), ani polskie firmy nie należą do najwyżej wycenianych. O tym ile znaczymy w świecie przekonują te dwie infografiki, które podaję poniżej i powyżej.

Na pierwszej (powyżej) są najnowsze dane o udziale poszczególnych krajów w światowym PKB, a na drugiej (poniżej) – gdzie mają siedziby firmy będące właścicielami nacenniejszych marek na świecie. O najcenniejszych markach świata było też niedawno w blogu – z tych danych wynika, że nie tylko Polska jest marginesem w globalnej gospodarce, ale i Europa zaczyna nim być. 

To oznacza, że o ile wiele solidnych, polskich spółek wypłacających rok w rok sute dywidendy można z czystym sumieniem uznać za „niezniszczalne”, to z łatwością można znaleźć w świecie firmy jeszcze bardziej „niezniszczalne”, niż polskie.

Jeśli weźmiemy listę największych firm biotechnologicznych świata, to okaże się, że jest tam Johnson&Johnson, Pfizer, Merck, Amgen, GlaxoSmithkline (to firmy amerykańskie), Roche, Novartis (szwajcarskie), Sanofi (francuska), Novo Nordisk (norweska). Gdybym chciał zainwestować w technologie kosmiczne, to też nie mam dużego wyboru w Polsce (było o tym w blogu niedawno, przy okazji ostatnich odkryć NASA – polecam!).

DLACZEGO NIE WARTO JECHAĆ NA JEDNYM KONIU?

Po drugie zaś rozproszenie swoich pieniędzy na inwestycje z innych rejonów świata pozwala uniknąć stawiania wszystkiego na jedną kartę. Wtedy, kiedy Polska przeżywa słabszy moment, w innych miejscach świata koniunktura jest lepsza. I na odwrót.

Poniżej macie wykres, w którym porównuję zmiany wartości funduszu TFI BPH, który zajmuje się inwestowaniem na całym świecie z indeksami polskiej giełdy WIG i WIG20 oraz z wartością funduszu zajmującego się bezpiecznym lokowaniem pieniędzy (coś a la lokata bankowa). Jak widzicie fundusz akcji globalnych TFI BPH (to ta czarna linia) w ciągu ośmiu lat wycisnął 96% zysków, a w tym indeks największych polskich spółek WIG20 dał tylko 21% zysków, zaś z inwestycji typu „depozyt bankowy” można było otrzymać 26% (to ta stabilnie, lecz niespiesznie rosnąca linia).

Zerknijcie też na długoterminowy wykres porównujący osiągnięcia czterech giełdowych indeksów odzwierciedlających zachowanie się cen akcji polskich, amerykańskich, francuskich i niemieckich. Akurat tak się zdarzyło, że największe zyski zgarnął ten inwestor, kto poza polskimi akcjami miał też trochę kapitału ulokowanego w Niemczech i w USA.

Niewykluczone, że w kolejnych 10 latach będzie odwrotnie i że bardziej będzie się opłacało mieć udziały w spółkach spoza krajów najbardziej rozwiniętych. Ale nawet wtedy największe koncerny amerykańskie, niemieckie, a nawet francuskie będą wypłacały dywidendy.

JAK KUPIĆ AKCJE COCA-COLI?

Chęć rozproszenia ryzyka to powód, dla którego – lokując pieniądze poza bankiem – nie skupiam się wyłącznie na polskich spółkach oraz na funduszach lokujących wyłącznie w Polsce. Dziś naprawdę nie jest wielkim problemem kupić akcje takich firm jak McDonald’sa, czy Coca-Coli.

Jest w Polsce kilka biur maklerskich, które dają możliwość kupowania akcji na Wall Street, giełdzie londyńskiej, paryskiej lub we Frankfurcie (m.in. DM BOŚ, DM Deutsche Banku, DM ING, CDM Pekao). Jedynym problemem są prowizje, które przeważnie wynoszą od 20 do 100 euro od każdej transakcji. Wyjątkiem jest biuro maklerskie DeGiro, które jest duuuuużo tańsze, bo działa trochę jak Uber (było o nim w blogu – odsyłam!).

Czytaj też: 5 powodów, dla których warto inwestować w zagraniczne spółki dywidendowe!

ETF TEŻ WYPŁACI DYWIDENDĘ

Inne opcje – dobre dla początkujących inwestorów – to inwestowanie w wiele spółek jednocześnie za pomocą indeksów lub funduszy inwestycyjnych. Jeśli chodzi o tę pierwszą opcję, w grę wchodzi zakup tzw. jednostek indeksowych (ETF) marki Lyxor, notowanych na warszawskiej giełdzie.

Tym sposobem można stać się „współwłaścicielem” indeksu S&P 500 (największych spółek w USA) oraz DAX (największe akcje niemieckie). Jednostki indeksowe kupuje się dokładnie tak samo, jak akcje. Ich ceny zaś zmieniają się w sposób odwzorowujący indeksy giełdowe. ETF Lyxor S&P 500 ma to do siebie, że… dwa razy w roku wypłaca swoim inwestorom dywidendy. Średnio wynosi ona 0,15-0,20 euro na każdą jednostkę.

Ostatnia, grudniowa dywidenda była warta 0,19 euro. Biorąc pod uwagę bieżącą wycenę tego ETF-a (ok. 95 zł za jednostkę) wypłacana dwa razy w roku dywidenda wynosi ok. 2% wartości zainwestowanego kapitału w skali roku. Mniej więcej tyle, ile wynosi stopa dywidendy w amerykańskich spółkach.

FUNDUSZE ZAGRANICZNE: Z POLSKI CZY Z LUKSEMBURGA?

Kolejna opcja lokowania części pieniędzy za granicą to fundusze inwestycyjne. W grę wchodzą zarówno fundusze polskich firm zarządzających aktywami, jak i zagranicznych, mających siedzibę z reguły w Luksemburgu. Te zagraniczne go najwięksi światowi potentaci – Franklin Templeton, BlackRock, Schroeders, czy Robeco.

Zaletą zagranicznych asset managerów (udziały w ich funduszach są do kupienia u największych polskich pośredników finansowych) jest m.in. to, że mają w ofercie rzeczy niedostępne w polskich firmach: inwestowanie w krajach BRIC (czyli Brazylia-Rosja0Indie-Chiny), albo lokowanie pieniędzy w kopalnie złota.

Np. Franklin Templeton ma fundusz azjatyckich spółek dywidendowych (inwestuje m.in. w akcje Alibaby, Samsunga, China Mobile…), który co miesiąc wypłaca uczestnikom dywidendy. Ostatnio wynosiły one ok. 3 centy na każdy udział, co w skali roku czyni ok. 35 centów, czyli 3% wartości jednostki uczestnictwa. Zagraniczne fundusze mają niższe opłaty od polskich, no i są poza lepkimi rączkami polskich polityków, ale trzeba samodzielnie rozliczać się z zysków w ramach PIT-a.

Czytaj też: Chodzisz na demonstracje, donosisz do Brukseli i jeszcze ci mało? Sprawdź tę, prawdziwie „zdradziecką” inwestycję

Czytaj też: Poznajcie fundusz inwestujący w ETFy ze wszystkich stron świata

Najłatwiejszą opcją wejścia na zagraniczne rynki są polskie fundusze inwestujące na rynkach globalnych. Jest ich – jak sądzę, nie liczyłem dokładnie – kilkadziesiąt. Niemal każde polskie TFI ma w ofercie fundusze inwestujące w Europie, USA, Azji, na tzw. emerging markets (czyli w krajach rozwijających się), albo w globalne spółki z najbardziej obiecujących sektorów gospodarki – biotechnologii, żywności, zdrowia, energetyki odnawialnej… Do wyboru, do koloru.

Bazę wszystkich polskich funduszy inwestycyjnych – także tych specjalizujących się w inwestycjach na zagranicznych rynkach – znajdziecie na stronie Analizy.pl (trzeba wybrać sekcję „notowania”, a potem kliknąć „grupa” i wybrać z listy odpowiedni rodzaj funduszy, np. akcji globalnych albo akcji z emerging markets. O, tu przeklejam zestawienie zyskowności właśnie tej ostatniej odmiany funduszy.

W przygniatającej większości przypadków polskie fundusze inwestycyjne lokują część pieniędzy klientów w akcje spółek dywidendowych. Przyczyna jest oczywista – są one zwykle pewniejszą inwestycją. Pieniądze z wypłacanych przez spółki dywidend zwykle nie trafiają bezpośrednio do klientów funduszy, lecz po prostu poprawiają wyniki tych funduszy.

Posiadacze udziałów z reguły widzą po prostu, że fundusz zarobił 10% zamiast 8%, ale że różnica wynika z wypłaconych przez spółki dywidend – to już zwykle ich nie interesuje. Wyjątkiem wśród polskich asset managerów jest fundusz BPH Dywidendowy, który nie dość, że zarobił w skali roku ponad 13%, to jeszcze wypłacił swoim klientom 4,7% dywidendy w żywej gotówce. Więcej o tym funduszu pisałem niedawno w blogu. Zapraszam też na stronę tego funduszu – wspiera on akcję „Dywidenda jak w banku”.

WYCHODZIMY ZA GRANICĘ – PIERWSZE KROKI

Początkującym inwestorom proponuję ulokować pieniądze w dwa fundusze inwestujące w Polsce i dwa zagraniczne, ale nie specjalizujące się w żadnej konkretnej branży. Niech to będzie fundusz globalny inwestujący w krajach rozwiniętych albo rozwijających się. W krajach rozwiniętych mamy najbardziej znane światowe spółki dywidendowe, a więc najbardziej „niezniszczalne”.

A z kolei kraje rozwijające się – Brazylia, Indie, Chiny, Rosja, Turcja itp. – mają tę zaletę, iż największe koncerny notowane na tamtejszych giełdach są wyceniane znacznie niżej od największych koncernów w USA, Japonii, czy Eurostrefie. Zerknijcie na poniższy wykres: obrazuje średnią wycenę akcji spółek w krajach rozwijających się. Jak widać, nie widać tu hossy jaka trwa w USA, a to oznacza, że może ona dopiero nadejść.

W USA i Europie Zachodniej akcje są drogie – co oczywiście nie oznacza, że nie muszą być jeszcze droższe, bo największe światowe koncerny zarabiają coraz więcej i mają coraz więcej kasy na wypłatę dywidend. Zyski netto amerykańskich spółek w przeliczeniu na jedną akcję wzrosły w ciągu roku o 5%, w Europie o 11%, a w Japonii o 13%.

A to czy zyski koncernów będą nadal rosły zależy od tempa nakręcania się inflacji (dziś w skali globalnej wynosi ok. 2%) i od tego jak zareagują na to banki centralne (jeśli podniosą stopy procentowe, to trudniejszy będzie dostęp do kredytów i może spaść popyt konsumentów). Bardziej to może dotknąć kraje wysoko rozwinięte, niż rozwijające się (pamiętacie, że Polska znacznie lepiej zniosła kryzys w 2009 r., niż np. strefa euro).

OBSTAWIĆ ZGNIŁY ZACHÓD CZY CHIŃSKIEGO SMOKA?

Na stronach Franklina Templetona znalazłem ciekawy wykres pokazujący o ile tańsze – relatywnie – są akcje na rynkach rozwijających się, niż akcje spółek notowanych na rynkach rozwiniętych. Różnica w wycenie spółek wynosi ok. 30% – zarówno jeśli weźmiemy relację rynkowej wartości kupowanego w cenie akcji zysku firmy, jak i wartości księgowej jej majątku.

To pokazuje lewy wykres poniżej. Wykres po prawej stronie pokazuje, że rentowność biznesu prowadzącego przez spółki w krajach rozwiniętych i rozwijających się jest podobna, co oznacza, że różnice w wycenie nie są uzasadnione.

Czytaj też: W co najlepiej zainwestować pieniądze w 2017 r.? Kilka wskazówek

CZY BAĆ SIĘ RYZYKA WALUTOWEGO?

Inwestowanie części pieniędzy za granicą oznacza – w większości przypadków – wystawienie pieniędzy na ryzyko walutowe. Dawniej bardzo tego nie lubiłem, bo wydawało mi się, że nie jestem w stanie zaakceptować sytuacji, w której mój dochód może być zniwelowany przez niekorzystne różnice kursowe.

Z tamtych czasów pozostały mi w portfelu fundusze inwestycyjne, które co prawda inwestują za granicą (w euro lub dolarach), ale też zabezpieczają zmiany różnic kursowych. Ich wyniki są nieco niższe od osiągnięć funduszy nie zabezpieczających się przed ryzykiem kursowym (bo taki hedging kosztuje).

Dziś wolę fundusze „oryginalnie” inwestujące w walutach obcych. Uważam, że dzięki temu zabezpieczam się przed ryzykiem spadku realnej wartości złotego.

O czym myślę? Najcenniejsze, najbardziej zaawansowane technologicznie rzeczy, które mam w domu, są sprowadzane z USA albo z Europy Zachodniej. Ich cena zależy do kursu euro i dolara. Jeśli z polską gospodarką stanie się coś złego, to za moje oszczędności trzymane w banku będę mógł kupić mniej telewizorów Samsunga, telefonów Apple’a i samochodów Mercedesa.

Chyba, że… przynajmniej część tych oszczędności będzie wyrażona w euro i dolarach. Oczywiście: można uważać, że strefa euro się rozpadnie, zaś rekordowo zadłużeni Amerykanie wkrótce oddadzą globalne przywództwo Chińczykom. Ale – nawet w takiej sytuacji – nie warto skazywać się na czekanie czy złoty będzie za 20-30 lat wart mniej, czy więcej, niż dziś. I część oszczędności trzymać np. w spółkach chińskich.

Poniżej macie rysunek, na którym podaję długoterminową zmianę wartości najważniejszych światowych walut (franka, jena, dolara i euro) do złotego. Mimo, że przez 25 lat mieliśmy jeden z najlepszych okresów w naszej historii, złoty tracił w stosunku do nich na wartości.

Na całym świecie inwestowanie dla dywidendy jest niezwykle popularnym sposobem na pomnażanie wartości posiadanego kapitału. Podczas gdy „normalne” akcje są bardzo wahliwe, spółki dywidendowe to przeważnie „spokojne przystanie”, których ceny akcji zmieniają się w dużo mniejszym stopniu, zwłaszcza patrząc w perspektywie kilku, kilkunastu lat.

Kto ma udziały w spółkach dywidendowych, ma więc coś w rodzaju „bankowego depozytu”, zaś wypłacane co roku dywidendy są ekwiwalentem „odsetek” od tego „depozytu”. Tyle, że dużo wyższym, niż prawdziwe odsetki bankowe, bo średnia stopa dywidendy w polskich warunkach wynosi 4% wartości akcji.

Zna ktoś standardowy depozyt bankowy, który tyle by płacił? Nie sądzę, żeby szybko udało się skłonić miliony Polaków do inwestowania dywidendowego na giełdzie, ale nie ma przeszkód, by upowszechniły się fundusze inwestycyjne, które będą w tym pośredniczyły, wypłacając klientom raz w roku dywidendy.

Zapraszam do obejrzenia wideoklipów, które już powstały w ramach naszej akcji.

Obejrzyjcie dwa krótkie wideoprzewodniki po lokowaniu oszczędności. Jak robić to z głową?

 

1 Komentarz
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze

[…] Czytaj też: Zyski z czterech stron świata czyli dlaczego nie trzymam swoich pieniędzy tylko w Polsce? […]

Subiektywny newsletter

Bądźmy w kontakcie! Zapisz się na newsletter, a raz na jakiś czas wyślę ci powiadomienie o najważniejszych tematach dla twojego portfela. Otrzymasz też zestaw pożytecznych e-booków. Dla subskrybentów newslettera przygotowuję też specjalne wydarzenia (np. webinaria) oraz rankingi. Nie pożałujesz!

Kontrast

Rozmiar tekstu