21 listopada 2018

Dopłaty do rachunków za prąd to istna bomba. Może wysadzić w powietrze konkurencję na rynku prądu. A może… Niemców z Warszawy?

Dopłaty do rachunków za prąd to istna bomba. Może wysadzić w powietrze konkurencję na rynku prądu. A może… Niemców z Warszawy?

Pomysł Ministerstwa Energii dotyczący dopłat do rachunków za prąd to jedna wielka zagadka. Ponieważ nikt nie wie jak dokładnie miałyby one wyglądać, mnożą się spekulacje dotyczące skutków takiej regulacji. Te mniej fatalistyczne mówią o możliwości zachwiania konkurencji na rynku energii, a skrajnie spiskowe – nawet o tym, że można tę regulację wyorzystać w… energetycznej bitwie o Warszawę

Po tym, gdy do mediów przeciekły informacje o proponowanych przez państwowe koncerny energetyczne dużych podwyżkach cen prądu (miałyby obowiązywać klientów od stycznia) minister energii zapowiedział, że rząd z budżetu pokryje wszystkim obywatelom koszty tych podwyżek.

Zobacz również:

„Rachunek za prąd się nie zmieni”. A naprawdę?

„Rachunek za prąd się nie zmieni” – uspokajał konsumentów minister. Ale mamy jednak cienia ustawy, rozporządzenia, decyzji… czegokolwiek, co mogłoby jego słowa uwiarygodnić. A raf przy wprowadzeniu takiego pomysłu jest dużo – konieczność poprawiania budżetu państwa, poszukania mechanizmu dopłat, niewykluczone, że również uzyskania zgody Komisji Europejskiej. Ale nie to jest najgorsze.

Czytaj też: Minister energii zapowiada, że dopłaci nam do rachunków za prąd. Żeby podwyżki nie bolały. Ile dopłaci? Komu? Skąd weźmie kasę?

Czytaj też: Rząd zapowiada program Prąd+. Trzy opcje i pięć argumentów, że dopłaty to zły pomysł

Istnieje ryzyko, że wprowadzenie dotacji wypaczy relacje pomiędzy rywalizującymi o klientów firmami oraz wpłynie na decyzje samych klientów, bo np. korzystanie z usług niektórych firm przestanie im się oplacać. Scenariusze są bowiem następujące:

>>> Dopłaty równe wzrostowi taryf w poszczególnych firmach. Ale to bez sensu, bo jednej firmie URE może zatwierdzić wyższą taryfę, a innej – niższą. W normalnych okolicznościach firma tańsza miałaby większą szansę na przyciąganie klientów. A jeśli pojawią się dopłaty, klientom zacznie być wszystko jedno – pozostając w firmie, która podwyższyła ceny najbardziej nic nie stracą. A firma, która w podwyżkach się poskromiła, okaże się frajerem roku.

>>> Takie same kwotowo dopłaty dla każdego konsumenta. Ten wariant mógłby spowodować, że część klientów jednak zapłaci więcej za prąd, bo podwyżki w niektórych firmach będą większe, niż kwota zwracana przez rząd.

Kto musi pytać URE o zgodę na podwyżkę, a kto nie?

Zwolennicy teorii spiskowych mogą dostrzec w tej całej historii drugie dno. Jakie? Obowiązek taryfowania cen sprzedaży energii elektrycznej dotyczy tylko czterech firm kontrolowanych przez Skarb Państwa.  Jedyny prywatny, niemiecki sprzedawca prądu „z urzędu”, czyli RWE (teraz Innogy) przed dekadą wywalczył sądownie prawo do nie przedkładania taryf do akceptacji URE.

Skoro więc rząd obiecuje pełną refundację wzrostu rachunków, a nad Innogy nie wisi żaden „ogranicznik” w postaci urzędników URE, to kwota „odpowiedzialności” rządu jest niczym nieograniczona. Firma mogłaby dowolnie podwyższyć ceny, a rząd musiałby z pieniędzy wszystkich podatników te podwyżki refundować, nie najbiedniejszym przecież, mieszkańcom Warszawy.

Byłby na to pewien patent. Może refundacja podwyżek – wbrew temu, co obiecuje minister, mówiąc o „wszystkich gospodarstwach domowych” – obejmie tylko kwoty zatwierdzane przez URE? Wtedy pojawiłaby się dziwaczna sytuacja. Jeśli od nowego roku ceny np. w PGE wzrosną o 10%, to klienci tej firmy otrzymają „zwrot” podwyżki. A prawie milion klientów Innogy i ok. 600.000 klientów niezależnych sprzedawców?

Gdyby ich ministerialna refundacja nie objęła, to albo dopłacaliby do interesu i refundowali klientom podwyżki z własnej kieszeni albo ich klienci – inaczej, niż klienci firm państwowych – płaciliby  więcej. 

Czy to byłby jeszcze wolny rynek? Kto chciałby zostać w ramionach drogiego sprzedawcy prądu, jeśli u konkurencji rząd będzie dopłacał do rachunku? Efektem byłby exodus klientów od firm niezależnych do zależnych od rządu, czyli takich, które dostają dopłaty. Czy w tej sytuacji niepaństwowym sprzedawcom opłacałoby się robić tu interesy? Pomijam tu ewentualne zarzuty – być może pozwalające sądownie zablokować dopłaty – o nieuczciwą konkurencję.

Czytaj też: Trwa dramat klientów Energetycznego Centrum. Jest duży problem z odzyskaniem pieniędzy z nadpłaty za ostatnie faktury. Klientom grozi… redukcja

Czytaj też: Dowiedzieli się, że zapłacą bardzo drogo za prąd. Chcą zmienić sprzedawcę, ale… nie mogą, bo brakuje jednego papierka. Pułapka bez wyjścia?

Czy dopłaty mogą być batem na niemieckie panowanie nad Warszawą?

A może… tu włącza się najbardziej spiskowa teoria, o to właśnie chodzi? Warszawski, bogaty rynek jest łakomym kąskiem, którego zazdrośnie strzeże właśnie wyżej wspomniane Innogy. W tym roku państwowe PGE wytoczyło armaty i stworzyło dedykowaną do obsługi Warszawiaków markę Lumi, która jednak – mimo niezłej oferty – nie ma aż takiej siły przebicia, by naruszyć pozycję Innogy. 

Nie da się? Gdyby nagle okazało się, że Innogy ma znacznie droższy prąd, niż firmy państwowe – a to dałoby się osiągnąć wprowadzając dopłaty do rachunków „zblokowane” z podwyżkami zaakceptowanymi przez URE – niemiecki hegemon na warszawskim rynku miałby problem. Zapewne zaskarżyłby cały mechanizm jako nieuczciwą konkurencję, ale czy zatrzymałby państwowy „dopłatowy” walec?

Tak się składa, że na niemieckim rynku zachodzą właśnie duże zmiany własnościowe – firma E.ON przejmuje biznes dystrybucji prądu od grupy Innogy. Czasem przy takich operacjach firma „oddająca” część działalności na rodzimym rynku pozbywa się też tej działalności na zagranicznych rynkach. A decyzja o dopłatach za prąd tylko „dla swoich” tę decyzję tylko by ułatwiła i przyspieszyła.

Nie byłoby takich spekulacji gdyby operacja wprowadzenia rekompensat za podwyżki była odpowiednio zapowiedziana, przygotowana i ogłoszona, a nie robiona na ostatnią chwilę i bez podawania żadnych szczegółów.

Czytaj też: Podwyżki taryf za prąd? Fortum daje promesę obniżki o 20%. Ale bonus opłaca się tylko w pakiecie z gazem. Czy gra jest warta świeczki?

Czytaj też: Zmiana taryf na prąd to tylko kwestia czasu. Zdradzamy sposoby, jak się bronić przed podwyżkami!

Czytaj też: Słoneczna rewolucja w Polsce? Litewski start-up obiecuje 15% oszczędności na prądzie i elektrownię za darmo. Czy to możliwe?

Czytaj też:  Coś dla właścicieli mieszkań na wynajem? Rachunki za prąd jak za Netflix. W pakiecie opieka nad dziećmi, psem i korepetycje

Czytaj też: Gaz drożeje! Drugi raz w tym roku zmieniają się stawki. Gdzie szukać finansowego ratunku i jak się połapać taryfach?

Czytaj też: To jakiś żart? „W Polsce ceny paliwa należą do najniższych w Europie” – mówią w Orlenie. Sprawdziłem i… fatamorgana przy baku?

Czytaj też: Gigantyczne rachunki za prąd na pożegnanie z dotychczasowym sprzedawcą energii. Ktoś tu oszukuje? Wszyscy szli w zaparte, ale…

Źródło zdjęcia: Skitterphoto/Pixabay

 

Subscribe
Powiadom o
2 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
anonymous
5 lat temu

Niektóre lekarstwa po wypadnięciu z listy refundowanej zamiast zdrożeć nagle zaczęły kosztować mniej niż nowa refundowana konkurencja. Uważam że innogy powinno postąpić analogicznie i zagarnąć klientów dotowanej konkurencji.

Ppp
5 lat temu

Nie ratuj róż, gdy płoną lasy – problemem jest wzrost cen i nadmierne skomplikowane rachunki, a nie „brak wolnego rynku”. Zwłaszcza, że i tak jest on od dawna regulowany, więc po tylu latach należałoby przywyknąć.
Pozdrawiam.

Subiektywny newsletter

Bądźmy w kontakcie! Zapisz się na newsletter, a raz na jakiś czas wyślę ci powiadomienie o najważniejszych tematach dla twojego portfela. Otrzymasz też zestaw pożytecznych e-booków. Dla subskrybentów newslettera przygotowuję też specjalne wydarzenia (np. webinaria) oraz rankingi. Nie pożałujesz!

Kontrast

Rozmiar tekstu