Ostatnio w modzie są inwestycje w kryptowaluty. Na giełdach rekordy popularności bije Bitcoin, najpopularniejszy z cyfrowych pieniędzy. Jeszcze rok temu jeden Bitcoin wymieniano na 435 dolarów, a niedawno dotarł do prawie 2800 dolarów po czym runął jak kamień i w weekend był handlowany już tylko po 1800 dolarów (cztery lata temu potrafił spaść z 1100 dolarów do 300 „zielonych”). Na szale popularności wokół Bitcoina próbują zbić fortunę miłośnicy dochodu pasywnego i zarabiania dużych pieniędzy bez wysiłku.
Spóźniliście się na Bitcoina? DasCoin pomoże ukoić ból
Ostatnio w Polsce karierę robi program „licencji” na „wydobywanie” kryptowaluty DasCoin. Niewiele o niej wiadomo, poza tym, że ma uczynić milionerów z tych, którzy w niego zainwestują.
- Pytają, skąd mamy pieniądze, co zamierzamy za nie kupić, żądają potwierdzania danych lub aktualizacji dokumentów. Skąd rosnąca ciekawość banków? [POLECA ING]
- Niemiecki bank centralny przystępuje do obrony gotówki. I rysuje trzy scenariusze zmian w świecie płatności. Czy to może być dobry wzór dla nas? [POLECA EURONET]
- Dobry rok dla inwestujących w obligacje? Rozmowa z zarządzającym funduszami [zaprasza UNIQA TFI]
„Po raz drugi w historii świata stoimy przed szansą zarobienia ogromnych pieniędzy na starcie zupełnie nowej krytpowaluty, jaką jest DasCoin. Po raz pierwszy szanse mieliśmy, gdy na rynek w 2009 r. wchodził Bitcoin – wtedy jego wartość wynosiła 0,10 dolara. Powstały rzesze milionerów z przypadku, którzy po latach odkryli, że wcześniej zakupili kilkaset lub kilka tysięcy sztuk Bitcoina za grosze. Teraz stoimy przed drugą taką szansą, jaką jest DasCoin. Digital Assets System. Już teraz można kupić licencje ze stałą częstotliwością na wydobywanie i dostawać DasCoiny prosto na swój portfel”.
– czytam na stronie internetowej jednego z promotorów nowej waluty (nota bene widziałem go w okolicach słynnego Karola, który miał w planach podbić świat oferując dochód pasywny z oglądania reklam – niestety, nie wyszło). Więcej o Karolu poczytacie tutaj. Kto więc się nie załapał na zakup Bitcoina po 0,1 dolara za sztukę, może wejść w nowy biznes i zdobyć prawo do nabycia nowej kryptowaluty zanim jeszcze jej wartość wzrośnie do niebotycznych rozmiarów. Kuszące? A jakże.
„DasCoin ma być globalną kryptowalutą, z własnym systemem płatności w czasie rzeczywistym DasPay. Firma ma podpisana umowę z firmą zarządzającą terminalami płatniczymi na wpięcie się w sieć w momencie przekroczenia 1 mln osób chcących korzystać z DasPay. DasCoinów zostanie wyemitowanych 8,6 mld sztuk w ciągu 12 lat – nie więcej”
Ile trzeba mieć pieniędzy, żeby zapisać się do Eldorado? Najtańsza „licencja wydobywcza” kosztuje 100 euro, a najdroższa – „prezydencka” – aż 25.000 euro. W zależności od tego jaką się kupi, taki będzie limit DasCoinów przyznawanych w ramach zamkniętych „emisji”.
A w zasadzie kto się zapisał, to już powinien te DasCoiny zacząć mieć na koncie, bo firma ogłosiła w Zurichu 31 marca, że zaczęła je „emitować”. A więc Eldorado zaczyna się teraz!
„Przy wejściu DasCoin na giełdę, cena za jedną jego sztukę będzie mieściła się w przedziale 0.3-0.5 euro. W najtańszej licencji dostajemy DasCoiny po 0,2 eurocentów za sztukę, a w najdroższej – po 0,04 eurocentów”
– kuszą promotorzy DasCoina. Wszystko to wygląda na piękna bajka i początek nowej maszynki do zarabiania pieniędzy. Licencja na „wydobycie” przypomina zaś wejściówkę do ekskluzywnego klubu, która gwarantuje miliony. Gdzie jest haczyk?
Na początku – być może w kontekście tego konkretnego DasCoina całkiem niepotrzebnie – kilka słów o tym o co chodzi w kryptowalutach. To cyfrowe pieniądze, które – w odróżnieniu od gotówki – są zamknięte w komputerze lub smarfonie i zaszyfrowane specjalnym kodem kryptograifcznym. Efekt jest podobny do znaku wodnego na banknocie – pliku z cyfrowym pieniądzem o wartości np. 100 dolarów nie da się sfałszować.
Kryptowalut nie emituje żaden bank centralny, powstają w oparciu o określony algorytm, który definiuje ile może ich powstać. W przypadku Bitcoina „emisja” nowych pieniędzy odbywa się poprzez skomplikowane obliczenia, do których potrzebna jest coraz większa moc komputerów i coraz więcej czasu. To właśnie niemożność „wydrukowania” nieskończonej liczby cyfrowych pieniędzy definiuje w pewnym stopniu ich wartość rynkową. Jeśli coś jest dobrem deficytowym, to może mieć większą wartość, niż coś, czego można wyprodukować w nieskończonych ilościach. Oczywiście o ile uda się wykreować na to „coś” modę.
Dlaczego Bitcoin i inne kryptowaluty są tak cenne?
Po co komu kryptowaluty? Bitcoin służy do omijania systemu bankowego. Jeśli chcę komuś przekazać pieniądze, to nie muszę robić przelewu. Jeśli chcę zapłacić za coś w e-sklepie, nie muszę uruchamiać karty płatniczej. Nie płacę prowizji, spreadów, ani opłat za przewalutowanie. Mogę przekazać pieniądze na drugi koniec świata prawie bez opłat manipulacyjnych – z komputera na komputer. Poza tym pieniądz cyfrowy nie jest „znaczony”, tzn. nie można stwierdzić kim jest osoba, która nim płaci. Można tylko potwierdzić autentyczność samego „banknotu”. W przypadku klasycznych przelewów nie ma mowy o anonimowości.
Każdy pieniądz musi być wymienialny na inny pieniądz i np. bitcoiny wymienia się na dolary, euro, a nawet na polskie złote, na specjalnych giełdach. Jeśli rynek danej kryptowaluty jest płynny, to i cena jakoś-tam odzwierciedla popyt i podaż. Inna sprawa, że popyt często jest czysto spekulacyjny, nie wynika z większego zapotrzebowania na kryptowalutę do transakcji, ale z mody na jej posiadanie.
Czytaj też: Co to jest Bitcoin i czy warto go mieć?
Dlaczego DasCoin miałby być drugim Bitcoinem? Prawdę mówiąc nie wiem. Kryptowalut jest na świecie multum. Najpopularniejsze z nich to Litecoin, Ethereum, Ripple, a rządzi oczywiście Bitcoin (wartość wszystkich „wyemitowanych” Bitcoinów to dziś 25-40 mld dolarów, w zależności od kursu giełdowego). Dziesiątki cyfrowych pieniędzy o różnym poziomie wiarygodności – nie za każdym stoi sprawdzona obietnica dotycząca algorytmu „drukowania” kolejnych monet – i o różnej płynności.
Bitcoin zrobił karierę, bo stał się – z poszanowaniem proporcji – powszechnie akceptowaną walutą cyfrową. Można nim zapłacić za bilet w LOT, można za operację w Medicoverze. Nie można zapłacić w zbyt wielu sklepach, ale w internecie jest sporo miejsc, gdzie jest akceptowany. Jest wiarygodny, płynny w sensie możliwości jego zakupu i sprzedaży, ma sieć akceptacji. Dlatego jma wartość rynkową. A gdzie jest DasCoin? Chwilowo w czarnej d…
Czytaj też: WorldcoinIndex, czyli kto komu, po co i za ile
To kryptowaluta czy jakiś żart?
Tak jak setki innych początkujących kryptowalut ta jest wielką zagadką. Tak naprawdę nie ma nawet pewności czy to w ogóle jest kryptowaluta czy jakiś żart. Firma, która zajmuje się organizacją jego emisji – Netleaders – z mojego punktu widzenia nie ma żadnej reputacji. Obiecuje dostęp do emisji kryptowaluty, ale tak naprawdę może się okazać, że „wybija” tylko nic niewarte kawałki kodu, które nie będą miały wartości rynkowej. Dzien dobry chłopaki!
Chłopaki od rozkręcania DasCoina pojawiają się od czasu do czasu nawet w ekskluzywnych mediach drukowanych przeznaczonych wyłącznie dla milionerów. Na przykład tutaj.
DasCoin jest notowany – uwaga, kolejna nowość – na „wewnętrznej giełdzie”. Czyli jego cena jest taka, jak ustalą chłopaki z dascoinowej centrali. To gruby przekręt – oferują po coraz wyższej cenie coś, czego wartość rynkowa jest niesprawdzalna. I nie ma żadnej pewności, że będzie wyższa od zera w momencie „urynkowienia”. A najbardziej podejrzane jest to, że bilety wstępu do możliwości wzięcia udziału w emisji kupuje się za euro. I że jest cały system nagradzania tych, którzy namówią do tego interesu kolejnych uczestników. Bitcoin w ten sposób się nie rozwijał. To struktura typowa dla – excusez-moi – piramidy finansowej.
Jak wygląda „wewnętrzna giełda”? Nie udało mi się trafić na żaden wykres „notowań”, ale w prezentacji chłopaki piszą, że cena porusza się tylko w jedną stronę ;-)). Generalnie sytuacja jest o tyle słaba, że DasCoin w połowie tego roku miał wejść na jakąś „normalną” giełdę, gdzie popytu i podaży nie trzymają w garści chłopaki z NetLeaders. Tyle, że… na razie nie wejdzie. Bo chłopaki mają ważniejsze sprawy na głowie. Najpierw chcą rozwinąć różne rzeczy związane z rozwijaniem różnych rzeczy i dopiero wtedy zrobią wielkie bum. Trzeba czekać do 2018-go. Najmarniej.
Ci z Was, którzy przyglądają sie różnych piramidalnym interesom cwaniaków od wciskania kitu, zapewne zżymają się teraz na to, że tak dużo literek poświęciłem na rozkminkę modelu biznesowego, który być zapewne jest jedną wielką ściemą. Ale to nie znaczy, że nie będzie można na tym zarobić ;-).
Inwestować można we wszystko. Tylko po co?
Jakiś czas temu pisałem o spryciarzach z firmy zajmującej się handlem sztuką, którzy usiłowali na skróty wykreować wartość obrazów kilku wytypowanych przez siebie autorów. Podpisywali z nimi umowy na wyłączność, obrazy wpuszczali na rynek przez swoją galerię i podstawiali kupujących. Ceny – jak można się było spodziewać – rosły, a moda się nakręcała. Kilka osób nawet zarobiło na kupowaniu i sprzedawaniu drożejących płócien na „wewnętrznej giełdzie”. Biznes się rypnął w momencie, w którym posiadacze tych płócien o „napompowanej” wartości zaczęli sprawdzać ile te obrazy są warte na zewnętrznych giełdach. Okazało się, że nikły procent tego, co za nie zapłacili.
Czytaj też: Budowali piramidę z polis, a potem club biznesowy. Aż matryca się…
Czytaj też: Dymitr i James proszą o pomoc, czyli cudotwórcy w tarapatach!
Czytaj też: Oglądaj reklamy, kupuj ad-packi i… zarabiaj. Och, Karol…
Czytaj też: 4% w tydzień i fundusz gwarancyjny prosto od żubrów
Czytaj też: Monsun zysków nie wieje, a Karolowi nie wyszedł prezent
Handlować można wszystkim, także cyfrowym pieniądzem. Ale w przypadku DasCoina mamy dwa możliwe poziomy szwindlu. Po pierwsze to może w ogóle nie być kryptowaluta, lecz piramida finansowa. Wpłacone pieniądze mogą się po prostu rozpłynąć. Szczerze pisząc sporo na to wskazuje. Po drugie to może być kryptowaluta, ale o śmieciowej wartości rynkowej. Pieniądze się nie rozpłyną, ale DasCoiny będą warte DasNic.
Żyjemy w świecie przeróżnych możliwości inwestowania pieniędzy. Przez internet można kupować udziały w chwilówkach, przeróżne papiery wartościowe, mniej lub bardziej nieznane spółki oferują swoje obligacje w prywatnych emisjach… Dla mnie zawsze głównym pytaniem jest to o wiarygodność emitenta. Jeśli ktoś proponuje mi ulokowanie pieniędzy, a sam nie ma ani marki, ani renomy, ani rozpoznawalnej pozycji na rynku, to jest u mnie skreślony. Ewentualnie traktuję taką inwestycję w kategoriach rosyjskiej ruletki z bardzo dużym ryzykiem utraty całej kasy.