Nieuchronnie zbliża się rozwiązanie ważnego dla kredytobiorców dylematu: czy w tym roku znów będą wakacje kredytowe? Dziś sprawą zajmuje się rząd. W kampanii wyborczej rządzące dziś ugrupowania obiecały je hipotecznym kredytobiorcom, ale czy ten pomysł ma jeszcze sens? Z drugiej strony czai się zarzut o uleganie bankowcom, którzy w zeszłym roku wzbogacili się m.in. na wysokich ratach płaconych przez kredytobiorców. Jakie powinno być sprawiedliwe rozwiązanie?
Wakacje kredytowe wymyślił w połowie 2022 r. rząd premiera Mateusza Morawieckiego i miało być to remedium na szybkie podwyżki stóp procentowych, które były konieczne do walki z inflacją. Dla części kredytobiorców podniesienie stóp procentowych z prawie zera do prawie 7% oznaczało ponad dwukrotnie wyższe raty kredytów. Możliwość przełożenia na koniec harmonogramu jednej raty kwartalnie uratowało niejeden domowy budżet przed krachem.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Ale – powiedzmy sobie szczerze – kredyty hipoteczne w Polsce są elitarnym produktem finansowym. Starają się o niego osoby o co najmniej przyzwoitym standingu finansowym. Nic więc dziwnego, że finalnie okazało się, iż połowa beneficjentów przeznaczyła zaoszczędzone pieniądze na… nadpłacenie kredytu. Banki musiały „wyskoczyć” z kilkunastu miliardów złotych, choć oczywiście odzyskały te pieniądze od deponentów (mniejsze oprocentowanie pieniędzy) i nowych kredytobiorców (wyższe marże kredytowe).
Czy znów będą wakacje kredytowe? Czy w ogóle są potrzebne?
Czy dziś wakacje kredytowe są jeszcze potrzebne? To zależy z której strony spojrzeć. Od strony stricte ekonomicznej – wakacje kredytowe nie są potrzebne. Już poprzednie były ratunkiem w rzeczywistym kryzysie tylko dla mniej niż połowy kredytobiorców. Wskaźnik WIBOR (od którego zależy aktualne oprocentowanie kredytu) spadł przez rok z 7% do 5,8%, obniżając częściowo raty kredytowe, w tym samym czasie o 12% wzrosły wynagrodzenia. Statystyczny kredytobiorca jest w lepszej sytuacji niż rok temu (a już rok temu znacznie mniej niż połowa ludzi potrzebowała wakacji kredytowych).
Od strony moralności płatniczej wakacje kredytowe również są szkodliwe. Nawet jeśli jednorazowe ich wprowadzenie można uzasadniać wyższą koniecznością, to utrzymywanie tego mechanizmu na dłużej czyni niebezpieczne szkody w mózgach kredytobiorców. Podpisujesz kredyt na 100 rat, ale potem okazuje się, że co czwartej możesz na razie nie spłacać. Może każdy kredyt powinien być spłacany tylko w połowie? No bo dlaczego by nie?
Wakacje kredytowe mają natomiast sens, gdy spojrzeć na nie od strony „sprawiedliwości społecznej”. Jak wiadomo różni się ona od sparawiedliwości „zwykłej” tym co krzesło od krzesła elektrycznego, ale… nie sposób nie zauważyć, że podwyżki stóp procentowych były dla banków darmową manną z nieba, okazją do gigantycznego zarobku. I nie chodzi tylko o samą zmianę poziomu stóp, ale też o sposób liczenia rat – annuitet.
Stowarzyszenie „Stop Bankowemu Bezprawiu” jakiś czas temu policzyło, że kredyt, który w 2021 r. miał ratę 4 400 zł (z czego 2 300 zł stanowiły odsetki, a 2 000 zł kapitał) rok później kosztował już 8 800 zł. Z tej kwoty – uwaga – 8 100 zł stanowiły odsetki, a 700 zł kapitał. To właśnie na takim sposobie liczenia rat banki zyskują przy wysokich stopach. O patologicznych ratach annuitetowych było w „Subiektywnie o Finansach” nie raz i nie dwa.
Pisałem już nie raz o tym, że należałoby promować kredyty, w których rata kapitałowa jest zawsze taka sama, a tylko odsetkowa się zmienia. Ale 99% klientów w Polsce wybiera raty annuitetowe, bo na początku spłacania kredytu są niższe od tych ze sztywną częścią kapitałową. A więc i wyższa jest zdolność kredytowa.
Skoro więc Orlen osiągnął nadzwyczajne zyski z powodu wysokich cen ropy naftowej i jeszcze wyższych cen benzyny, to może banki powinny oddać w ramach wakacji kredytowych część nadzwyczajnych zysków z tytułu wysokich stóp procentowych? Ich poziom w żadnej mierze nie zależy od banków, więc jest to dla nich ogromny prezent, dar losu. A darami losu warto się dzielić.
Ta moneta ma jednak drugą stronę: to nie kredytobiorcy stracili najwięcej w czasie inflacji. Ich raty się zdewaluowały i dziś są realnie mniej warte niż przed inflacją (a precyzyjniej: każda złotówka z tych rat jest warta o 30% mniej, bo same raty oczywiście wzrosły). Dlaczego więc kredytobiorcy jeszcze mieliby dostawać prezent? Może raczej trzeba by uchwalić dopłaty do oprocentowania dla deponentów, którzy rzeczywiście stracili na inflacji?
To niewygodny aspekt, bo Ministerstwo Finansów zwleka z wieściami o zmianach w podatku Belki (tu też były obiecane ulgi). Już nawet Konfederacja się zniecierpliwiła i złożyła swój projekt (zrecenzowałem go w tym artykule).
Trzy pomysły jak wyjść z tego z twarzą
Dylemat dla rządzących jest więc niewąski. Z jednej strony padła obietnica, z której będą rozliczeni. Z drugiej strony hipoteczni kredytobiorcy to w dużej części ich elektorat (klasa średnia), któremu należałoby dogadzać. Z trzeciej strony ekonomia mówi, że wakacje są już niepotrzebne. Z czwartej strony moralność mówi, że to mechanizm, który demoralizuje i powoduje dziury w mózgach. Z piątej – banki osiągnęły niczym nieuzasadniony, „darmowy” zysk odsetkowy dzięki wysokim stopom procentowym i sposobowi liczenia rat.
Jakie są możliwości rozwiązania tego supła? Po pierwsze: zrobienie takich wakacji kredytowych, które będą mocno limitowane (banki wtedy nie ucierpią). Wada? Moralność ucierpi, pokrzywdzeni zrobią dym, korzyści politycznych nie będzie, niepotrzebne świadczenie wywoła jeszcze bardziej niepotrzebną krytykę. A urzeźbienie warunków, których sprawdzenie nie będzie wymagało dużej biurokracji, a zarazem nie będą łatwe do ominięcia – jest bardzo trudne.
Padła już propozycja, żeby wakacje dotyczyły osób, którym kredyt zżera 40% domowego budżetu. Niby fajnie, ale jak to liczyć? Jak sprawdzać? Od razu zaczęli mnie pytać czytelnicy czy jak podwyższą sobie ratę kredytu lub poproszą szefa o obniżenie pensji na jeden miesiąc, to się załapią. Jeśli to ma być łatwe i proste, to musi opierać się na deklaracjach ludzi. A Polak, który ma dostać coś za darmo, jest w stanie zadeklarować wszystko, nawet to, że jest kosmitą.
Być może będzie tak, że wakacje kredytowe będą dostępne tylko dla osób, którym po zapłaceniu raty kredytowej zostaje w budżecie stosunkowo niewielka kwota „na życie”. Ale tu podobny problem: jak to mierzyć i czy przypadkiem nie będzie to łatwe do ominięcia?
Po drugie: odwołanie wakacji kredytowych i poluzowanie dostępności Funduszu Wsparcia Kredytobiorców. Czyli mechanizmu, który już od wielu lat istnieje, tylko mało kto o nim wie. Pomysł na luźniejszy dostęp już jest i to nie najgorszy. Wystarczyłoby spełnić jeden z trzech warunków (rata powyżej 40% średnioterminowego, udokumentowanego dochodu, wpadnięcie w bezrobocie albo sytuacja, w której po opłaceniu raty w budżecie zostaje kwota rzędu 2 000 zł).
Ogólnie do zyskania byłoby więcej niż w ramach wakacji kredytowych. Dwa lata bez rat (nawet do 100 000 zł rat spłacałby Bank Gospodarstwa Krajowego), karencja w zwrocie tych pieniędzy, brak odsetek przy oddawaniu kasy i możliwość umorzenia ostatnich kilkudziesięciu rat. A wady? Klient pod opieką FWK byłby oflagowany i de facto pozbawiony dostępu do innych kredytów (a wakacje to „tylko” wakacje, poważniejszych sankcji brak).
Po trzecie: odwołanie i wakacji i reform Funduszu Wsparcia Kredytobiorców, a w zamian obłożenie banków jakimś dodatkowym podatkiem „od wzbogacenia”. Jeśli nam w „Subiektywnie o Finansach” taka myśl krąży po głowach, to może krążyć i politykom. Nic tak Polaka nie ucieszy jak widok ograbianego bankowca. Nie byłoby to tak demoralizujące jak wakacje kredytowe (bo to państwo by ograbiało banki, a nie sam kredytobiorca), ale wtedy to również państwo osiągałoby korzyść, a nie posiadacze kredytów.
Jest też drugi problem – ograbione po raz kolejny banki się natychmiast odwiną i podniosą klientom prowizje oraz obniżą oprocentowanie depozytów. Nie wiadomo też czy banki niedługo nie będą potrzebne gospodarce do współfinansowania inwestycji, byśmy zdążyli zassać pieniądze z KPO. Bruksela co prawda je przyznała, ale przelewy przyjdą dopiero po udowodnieniu, że projekty są na ukończeniu. Na to potrzebna będzie kasa.
Gdy banki mają (za) dużo pieniędzy, kuszą miękkich populistów
Z tych wszystkich rozwiązań najbardziej sprawiedliwym wydaje się drugie – skasowanie wakacji i upgrade Funduszu Wsparcia Kredytobiorców. Suflują je też sami bankowcy, którym nie mieści się w głowie, że liberalny i rozsądny gospodarczo rząd mógłby kontynuować populistyczny program wakacji kredytowych. Fundusz Wsparcia Kredytobiorców jest dla banków bardziej przewidywalnym mechanizmem.
Argumenty bankowców są racjonalne. Kłopot w tym, że banki… mają teraz dużo pieniędzy. W tym roku znów zarobią ich rekordowe ilości, jest to niemal pewne (bo stopy procentowe pozostaną wysoko). I to będzie kuło w oczy. Czy premier Donald Tusk może sobie pozwolić na to, żeby być bardziej „banksterski” od swojego poprzednika, który łatki bankstera nie pozbył się przez sześć lat premierowania?
Wyjściem awaryjnym mógłby być taki pakiet: likwidujemy wakacje kredytowe, a w zamian wprowadzamy ulgę w podatku Belki (ukłon w kierunku oszczędzających), upgrade Funduszu Wsparcia Kredytobiorców (ukłon w stronę kredytobiorców w tarapatach) oraz ulgę podatkową dla kredytobiorców, która aktywowałaby się w przypadku wzrostu oprocentowania kredytu powyżej jakiegoś poziomu (obietnica ulgi, gdyby kredyt był droższy niż dziś). Można by też na taką okoliczność uchwalić warunkową podwyżkę podatku bankowego.
Wtedy rząd wyszedłby z wakacyjnej pułapki z honorem. Ale tego pakietu (na koszt państwa) nie da się wprowadzić z dnia na dzień. A wakacje kredytowe – (na koszt banków) i owszem. I to kusi każdego miękkiego populistę.
————
POSŁUCHAJ JUBILEUSZOWEGO PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”: W 200. odcinku podcastu „Finansowe Sensacje Tygodnia” rozmawiamy o flipie 50/50, czyli nowym sposobie „polskiego” zarabiania na nieruchomościach, o Nvidii, czyli najgorętszej obecnie spółce na świecie. Zastanawiamy się też, czy podatek Belki powinniśmy płacić tylko od realnych zysków. W jubileuszowym odcinku również o banku, który nie chciał wypłacić klientowi premii i o wielkim powrocie do banków programu lojalnościowego Miles & More. Zapraszają: Maciek Samcik, Maciek Jaszczuk i Maciek Bednarek.
ZOBACZ NAJNOWSZĄ WIDEOROZMOWĘ „SUBIEKTYWNIE O FINANSACH”. Z Ewą Łuniewską z zarządu ING Banku Śląskiego rozmawiam o tym dlaczego banki czasem chcą nam blokować konta i zadają dziwne pytania
Źródło zdjęcia: Maciej Bednarek