Aplikacje do zamawiania taksówek, które pojawiły się w naszych smartfonach w ostatnim czasie, mają sporo zalet. Po pierwsze zamówienie taksówki można już ograniczyć do dwóch kliknięć na ekranie telefonu (pamiętacie te czasy, kiedy trzeba było dzwonić do centrali i tłumaczyć dyżurantowi na który koniec ulicy ma podjechać auto?). Po drugie nie trzeba kwitnąć na ulicy i czekać aż łaskawca się pojawi (auto jest widoczne na mapie). Po trzecie nie trzeba już mieć przy sobie gotówki, żeby zapłacić taksówkarzowi.
Czytaj też: Mój test taksówek ze smartfona
- Gdzie schować pieniądze, żeby były naprawdę bezpieczne? Szukamy najbezpieczniejszych jurysdykcji w Europie. Nie tylko państwa neutralne [POWERED BY SAXO]
- Stopy procentowe w Polsce spadną, ale (nie) wiadomo, czy w tym roku. Jakie lokaty wybierać na krótko, a jakie na długo? Zmienny procent kontra stały procent
- PIT za ubiegły rok złożony? Ulga na oszczędzanie odliczona? Inwestycją buja niewąsko? O nowych wpłatach do IKZE pomyśl teraz. Oto cztery powody [POWERED BY UNIQA TFI]
Za to wszystko trzeba ładnie podziękować Uberowi, który jest jaki jest, ale bez niego byłoby tak jak było. Nawet jeśli taksówkarze już wcześniej grzali silniki, żeby wprowadzić podobne rozwiązanie, to właśnie aplikacja Ubera rozwaliła system i sprowadziła zagładę na telefonistów pośredniczących do tej pory między klientami, a taksówkarzami. Wraz z pojawieniem się aplikacji do zamawiania i płacenia za przejazdy nabrzmiał jednak inny problem – ceny za przejazd.
Kiedyś wszystko „wisiało” wyłącznie na taksometrze. Teraz, gdy do zamawiania taksówki służy aplikacja, orientacyjną cenę przejazdu (szacowaną dzięki geolokalizacji) możemy oszacować już na starcie, o ile podamy punkt docelowy. Ba, niektóre apki pozwalają nawet zakreślić obszar cenowy (w sensie opłaty kilometrowej), w jakiej może poruszać się taksówkarz, który po nas przyjedzie. To bardzo wygodne, ale i… zdradliwe. Na koniec dnia bowiem i tak wszystko zależy od taksometru, zaś jego wskazania wcale nie muszą być zbieżne z szacunkami aplikacji.
O tym jak bardzo bywają niezbieżne pisałem już kiedyś na swoim przykładzie, gdy różnica pomiędzy rachunkiem szacowanym, a rzeczywistym wyniosła ponad 50 zł. Pół biedy jeśli operatorem aplikacji jest korporacja taksówkowa. Wtedy przynajmniej można się awanturować i dochodzić zwrotu różnicy między ceną deklarowaną i rzeczywistą. Jeśli zaś aplikacja ma status pośrednika, który ma jedynie kojarzyć taksówkarzy i klientów… Wtedy atmosfera robi się gęsta.
„Jechałem do znajomym, auto zamówiłem poprzez aplikację MyTaxi. Zapłaciłem ok. 19 zł. W drodze powrotnej za tę samą trasę (i też bez korków) zapłaciłem, jadąc identyczną trasą, 54 zł! To jest, moim zdaniem, wyłudzanie pieniędzy. W aplikacji są suwaki do ustalania akceptowanej przez klienta ceny za kilometr. Te suwaki to jedna wielka lipa. Wracam do normalnych korporacji taksówkowych, w których mniej więcej wiem, ile będzie kosztować kurs, niż grać w ruletkę”
Cóż, nie dziwię się użytkownikowi aplikacji MyTaxi, który się sfrustrował. Korzystając z aplikacji, która podaje orientacyjny koszt kursu, klient miał prawo oczekiwać, że cena będzie mniej więcej taka sama. Prawdopodobnie w drodze powrotnej klient załapał się na taryfę nocną, ale mimo wszystko nie tłumaczy to drastycznych różnic w cenach. Mój czytelnik zerknął do regulaminu aplikacji, w której przeczytał, że…
„MyTaxi jest pośrednikiem i nie ma wpływu na wyliczenie opłaty za kurs. W każdym przypadku obowiązuje opłata wyliczona przez taksometr zainstalowany w taksówce. Rzeczywista cena kursu jest zależna od następujących czynników takich jak: wybrana trasa, korki, kurs w godzinach nocnych lub święta, wyjazd ze strefy miejskiej, dopłaty za usługi specjalne”
W regulaminie są opisane najczęściej stosowane dopłaty. Wśród nich: taryfa nocna lub świąteczna, wyjazd poza granicę miasta, zamówienie większego samochodu niż standardowy. Tyle, że te wszystkie potencjalne dopłaty oznaczają, iż ustawienie suwaka w aplikacji na maksymalnie 2,4 zł za kilometr nie ma żadnego znaczenia. Bo cena za kilometr może być zupełnie inna.
Czytaj też: Nowa usługa MyTaxi – jazda na spółkę! Uber się czaił, a oni to zrobili!
Czytaj samcikowe opowieści z taksówki: Ta sama trasa, ta sama pora dnia. Taksówkarz wystawia rachunek na 158 zł, Uber na 55 zł. O co tu chodzi? Czy taksówki są za drogie czy też może Uber wspiera finansowe niewolnictwo i trzeba go bojkotować?
Czytaj też: A co na to wszystko „Superexpress”?
Sprawa nie jest błaha, zwłaszcza w przypadku, gdy różnica jest dojmująca i mamy poczucie, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Jeśli bowiem aplikacja szacuje cenę przejazdu np. na 50 zł, a my płacimy 80 zł, to przepłacamy w stosunku do sytuacji, w której poszlibyśmy do konkurencji. Szefowie MyTaxi, do których zwróciłem się z prośbą o wyjaśnienie sytuacji, twierdzą, że konkurencja też podaje tylko taryfy dzienne, nie uwzględniających „ekstrasków”:
„MyTaxi podaje cenę za kilometr w identyczny sposób jak tradycyjna korporacja. Zamawiając taksówkę przez telefon w korporacji X, nie otrzymujemy informacji, że minęła godzina 22.00 i taksometr kierowcy będzie ustawiony na nocną taryfę”
Tym niemniej MyTaxi wyświetla po godz. 22.00 takie same widełki cenowe, jak za dnia. A to już może mniej zorientowanego użytkownika sprowadzić na manowce. Wycena kursu dotyczy bowiem tylko kursu standardowego, nie uwzględnia tego, że jest np. noc. A co z kwestią odpowiedzialności za poczynania kierowcy-naciągacza? Krzysztof Urban z MyTaxi podkreśla, że choć regulamin mówi, iż aplikacja jest tylko pośrednikiem, to nie można powiedzieć, że nie bierze żadnej odpowiedzialności za działania kierowców.
„Jeżeli kurs powrotny nastąpił po godzinie 23.30 to koszt powinien wynieść ok. 25 zł. Jeśli klient zapłacił 54 zł, to powinien się z nami pilnie skontaktować w celu wyjaśnienia sytuacji. Wskazanie taksometru jest kwotą jaką powinien uiścić pasażer. Jednak MyTaxi bierze pełną odpowiedzialność za to z kim współpracuje, dlatego dołożymy wszelkich starań, aby ustalić dlaczego taksometr pokazał 54 zł. Jeśli okaże się, że kierowca oszukał pasażera, wyciągniemy wobec niego konsekwencje, a pasażer otrzyma rekompensatę”
– dobre i to, choć czytelnik oświadczył, że nie zamierza nic wyjaśniać i skoro został oszukany, to ze sprawcą tego stanu nie chce mieć już nic wspólnego. Rzecz działa się kilka tygodni temu i w tzw. międzyczasie zauważyłem, że po zamówieniu samochodu aplikacja zaczęła wyświetlać ostrzeżenie, że szacowany koszt przejazdu, wyliczony po wpisaniu miejsca docelowego, może się różnić od faktycznego („Opłata niegwarantowana, może się znacznie różnić”).
Po kliknięciu w szczegóły dowiadujemy się, że podane szacunki nie uwzględniają „drugiej taryfy i wyjazdu poza miasto”. To dziwne: skoro apka potrafi oszacować koszt jazdy w dzień, to dlaczego nie jest w stanie oszacować kosztów kursu realizowanego po godz. 22.00? Wiem, czepiam się, wsiadając do zwykłej taksówki (nie takiej „ze smartfona”) mogę tylko pomarzyć o choćby orientacyjnej wycenie kursu. No, chyba że kierowca ma nawigację w głowie ;-).
W Uberze też można się naciąć: Jak poczuć się w Uberze jak w taxi? Kurs miał kosztować 15 zł, a zapłaciła… 53 zł. Taki mamy klimat
A to ciekawe: Indeks cen taksówek w różnych krajach. Jest też Polska!
Niewykluczone, że kolejnym etapem taksówkowej rewolucji będą oferty z gwarantowaną ceną już w momencie zamawiania samochodu. Zresztą ostatnio w Warszawie takie właśnie usługi – ze sztywną ceną – reklamuje mało znana korporacja OptiTaxi (też ma aplikację mobilną). Opłaty są uzależnione od liczby kilometrów. Płaci się 7 zł opłaty startowej i 1,50-1,90 zł za kilometr w zależności od godziny (w szczycie wyższa stawka). Trzeba przyznać, że jest to rozwiązanie bardziej klarowne dla klienta (choć nie wiem czy tańsze), niż aplikacja, która podaje cenę nijak mającą się do faktycznych kosztów.
Czytaj też: Co się bardziej opłaca? Mieć samochód na własność czy… jeździć taksówkami? Policzyłem!
Ilustracja: kadr z serialu „Zmiennicy”