Citibank ostro reklamuje ostatnimi czasy w telewizji swoją flagową kartę kredytową Citi Simplicity. Można ją nabyć na różne sposoby, a najbardziej opłaca się skorzystać z jednej z promocji, które bank co i rusz organizuje. W zamian za to, że złożysz wniosek o kartę, a potem zrobisz nią transakcje o określonej wartości otrzymujesz prezenty o wartości 300-400 zł (ostatnio zdarzył się nawet smartfon). Mnie najbardziej rzuca się w oczy reklama telewizyjna, w które rozmawiają (w zasadzie należałoby napisać, że trajkoczą) dwie kumy (panie domu).
Jedna z nich opowiada jak to wysłała mężusia do banku, żeby złożył wniosek o pożyczkę. Dała mu piórnik, długopis, papiery, śniadanie na drogę i herbatkę w termosie, a tatuś był tak przejęty jakby co najmniej przystępował do matury. A teraz czekają na rozpatrzenie wniosku. Druga odpowiada, że gdy potrzebowali większej gotówki, to mąż użył karty kredytowej, a ona rozłożyła to na raty i że zrobili to przy śniadaniu. Ta pierwsza prawie się krztusi swoim drinkiem z palemką: „użył swojej karty kredytowej? Ale przecież to jest drogie!”. W tym momencie do gry wkracza lektor i zachęca: „Pomyśl o karcie inaczej. Citi Simplicity, karta kredytowa z opcją prostszego pożyczania”.
- Pytają, skąd mamy pieniądze, co zamierzamy za nie kupić, żądają potwierdzania danych lub aktualizacji dokumentów. Skąd rosnąca ciekawość banków? [POLECA ING]
- Niemiecki bank centralny przystępuje do obrony gotówki. I rysuje trzy scenariusze zmian w świecie płatności. Czy to może być dobry wzór dla nas? [POLECA EURONET]
- Dobry rok dla inwestujących w obligacje? Rozmowa z zarządzającym funduszami [zaprasza UNIQA TFI]
Karty kredytowe budzą skrajne emocje. Jedni konsumenci je kochają jako możliwość płacenia za zakupy pieniędzmi banku, a inni nienawidzą jako wyjątkowo mało przyjaznego, pełnego pułapek „nośnika” kredytu. Jeśli użyjesz karty kredytowej w bankomacie – płacisz wysokie prowizje i wyższe niż zwykle odsetki. Jeśli nie wyrównasz salda karty po 20 dniach od zakończenia miesięcznego okresu „zakupowego” – zapłacisz odsetki (10% rocznie). Jeśli nie wyrównasz przynajmniej kawałka tego salda – płacisz karę. Jeśli nie używasz karty wystarczająco często – płacisz opłatę za jej posiadanie. To podstawowe opłaty, na które można się naciąć używając karty kredytowej.
Czy Citi Simplicity jest inna, bardziej przyjazna? Czy rzeczywiście pozwala pożyczać prościej i taniej? Czy w rzeczy samej jest mniej niebezpieczna od strony potencjału intelektualnego, który jest potrzebny, żeby nie wpaść w prowizje i odsetki? A może to wszystko jest tylko pic reklamowy? Prawda jak zwykle leży pośrodku. Citi Simplicity nie jest drogim plastikiem od strony opłat za posiadanie. Niezależnie od tego czy używasz karty czy nie – sam fakt, że masz ją w kieszeni nic nie kosztuje. To plus na tle innych plastików, które miewają wysokie opłaty roczne lub abonamenty miesięczne. W Citibank będą próbowali Was namówić do skorzystania z dostępu do kartowego teleserwisu, który kosztuje 6 zł miesięcznie, ale to jedyna potencjalna pułapka.
Oczywiście w tej karcie wszystko jest za darmo tylko do tego momentu, w którym nie zaczniemy tą kartą płacić. Układ jest taki, jaki obowiązuje w innych kartach: jeśli zwrócisz wszystkie pieniądze po 20 dniach od zakończenia miesiąca „zakupowego”, to nic za to nie płacisz. Potem od nie spłaconego salda zaczynają być naliczane odsetki – 10% w skali roku. Ale jest też w Citi Simplicity druga opcja, czasem spotykana w innych kartach kredytowych, ale nie standardowa. To zamiana jednego, większego zakupu w ramach karty na kredyt ratalny.
Rzecz jest prosta i rzeczywiście można ją zrobić przy śniadaniu: zaznaczasz daną transakcję (np. zakup wakacji za 4000 zł), klikasz „rozłóż na raty” i generuje się harmonogram spłat – po 333 zł miesięcznie. Raty oczywiście nie są zeroprocentowe, do każdej raty Citi dolicza swoje wynagrodzenie w wysokości 20 zł. Realnie więc rozłożenie 4000 zł na raty oznacza wzięcie kredytu z kosztem 240 zł (dwanaście opłat manipulacyjnych po 20 zł). To koszt porównywalny z niezbyt drogim kredytem gotówkowym (oprocentowanym na 11% bez prowizji).
Posiadanie takiej darmowej karty, która w awaryjnej sytuacji pozwoli zapłacić pieniędzmi banku i rozłożyć ten zakup na wygodne raty, ma sens. Ale jest i zagrożenie: o ile mając zwykłą pożyczkę gotówkową nie możemy liczyć na kolejną dostawę gotówki, gdybyśmy znów jej potrzebowali (trzeba złożyć kolejny wniosek), to w przypadku karty Citi wystarczy kliknąć kolejną ikonę z napisem „powiększ limit”. I wtedy oprócz już spłacanej pożyczki ratalnej mamy jeszcze „odrośnięty” limit w karcie. A więc łącznie więcej długu. Znów możemy kupować płacąc kartą oraz rozkładać te zakupy na raty. To bardzo prosta droga do tego, by „ubrać się” w wysoki, trudny do kontrolowania dług złożony z limitu wydatków w karcie kredytowej oraz kredytów ratalnych wynikających z rozkładania co większych zakupów na raty.
Citibank nie kłamie więc twierdząc, że jego karta ma „opcję łatwiejszego pożyczania”. Tyle, że ja czytam ten komunikat nie jako zaletę tego produktu finansowego („ta karta jest lepsza, bo ma opcję łatwiejszego pożyczania”), lecz w kategoriach ostrzeżenia („ta karta jest tak wygodna w pożyczaniu, że aż może być niebezpieczna”).
Citibank wymyślił tę kartę kredytową, bo chce zarabiać na udzielaniu kredytów, a nie mając dużej sieci placówek nie jest w stanie konkurować w pozyskiwaniu nowych klientów z gigantami. Jeśli jednak rozda klientom dużo kart kredytowych, to w ich kieszeniach będzie pożyczkodawcą numer 1. Zamiast iść po szybką pożyczkę klienci będą zadłużali się w karcie, zamieniając potem ten dług na wygodniejszy w spłacie kredyt ratalny. I o to chodzi.