Ceny prądu jednak będą nadal zamrożone. Najpierw pojawił się komunikat na stronach rządowych o projekcie ustawy, a potem minister Paulina Hennig-Kloska potwierdziła, że – wbrew jej wcześniejszym zapowiedziom – do końca roku jednak będziemy płacili urzędowo ustaloną cenę za prąd. Nieco wyższą niż obecna, ale za to bez żadnych limitów zużycia energii. Uważam, że to zły, populistyczny pomysł, który wyrządzi mnóstwo szkód na rynku i w naszych głowach
Do niedawna z okolic rządu dochodziły głosy, że liberalnie nastawiona do gospodarki koalicja (choć mająca komponent lewicowy) nie przedłuży zamrożenia cen prądu. Minister Paulina Hennig-Kloska jeszcze 9 kwietnia potwierdziła, że zamrożone ceny energii będą obowiązywały tylko do końca czerwca. I zapowiadała bon energetyczny, który miałby złagodzić ból podwyżek rachunków najbiedniejszym, ale dla pozostałych gospodarstw domowych ceny energii miały zostać urealnione. Czyli miały „wjechać” ceny z taryf ogłoszonych przez Urząd Regulacji Energetyki na początku 2024 r.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Oznaczałoby to podwyżkę rachunków o mniej więcej 100 zł miesięcznie dla przeciętnego odbiorcy (takiego, który dziś płaci ok. 150 zł miesięcznie za energię wraz z dystrybucją i podatkiem VAT), jednak wydatki na energię to dziś „małe” kilka procent naszych domowych budżetów, więc pewnie byśmy to przełknęli.
Żeby nie było tak kiepsko, rozważano użycie pewnego rodzaju „inżynierii taryfowej”, a więc zażądania od firm energetycznych, żeby złożyły nowe wnioski taryfowe z wydłużonym terminem ich obowiązywania. Ponieważ chodziłoby o prąd kupowany dziś na przyszłość, to taryfy byłyby niższe (zawierałyby miks drogiej energii zakontraktowanej w zeszłym roku i tańszej kontraktowanej dziś na ten i przyszły rok).
Prawdopodobnie udałoby się dzięki temu ograniczyć podwyżki rachunków do jakichś 50 zł miesięcznie. Analitycy BNP Paribas niedawno oszacowali, że prawdopodobnie ta wydłużona, „składkowa” taryfa dawałaby cenę w okolicach 50-55 gr za kWh.
Ceny prądu nadal zamrożone, ale nieco wyżej
Mniej więcej tydzień temu pani minister Kloska zaczęła mówić już „cenie maksymalnej”, która miała być… niższa niż obecna, czyli ta zamrożona. To by dopiero było dziwactwo, w połączeniu z inflacją „zdepniętą” do 2% w skali roku. No, ale może pani minister coś pokręciło i chodziło jej o cenę niższą od obowiązujących w 2024 r. formalnie taryf.
Tak czy owak, okazuje się, że w rządzie zwyciężył populizm. Dziś już wiemy, że w drugiej połowie roku ceny energii też będą zamrożone. Tyle że na nieco wyższym poziomie niż obecnie. Zamiast 41 gr za każdą zużytą kilowatogodzinę (w skali roku przeciętna rodzina zużywa 2500-300 tych kilowatogodzin) będziemy płacili 50 gr. Do tego trzeba dodać jakieś 25-30 gr opłat dystrybucyjnych przypadających na każdą kilowatogodzinę.
Oznacza to, że w drugiej połowie roku rachunki za prąd wzrosną tylko minimalnie (o jakieś 10-15%). A tym, którzy mają dochód na osobę w rodzinie na poziomie 1700 zł miesięcznie i mniej (lub 2500 zł w przypadku gospodarstw jednoosobowych), nie wzrosną w ogóle, bo rząd „wjedzie” z dodatkowym bonem energetycznym.
Jakiej części z Was ten bon może dotyczyć? Ministerstwo Klimatu szacuje, że trafi on do minimum 3,5 miliona gospodarstw domowych. Nieco światła na tę sprawę rzuca też wykres od GUS (mocno przeterminowany, ale nowszego nie ma, bo GUS przygląda się naszym budżetom z dużym poślizgiem). Wyraźnie widać, że rząd kombinuje, żeby na bon załapało się mniej więcej dolne 20% gospodarstw domowych w kraju (czyli pierwszy kwintyl z wykresu).
Jest jeszcze lepiej: o ile dotychczas poziom 41 gr za kilowatogodzinę dotyczy tylko pierwszych zużytych 3000 kWh (powyżej tego poziomu cena rośnie do 69 gr), to w drugiej połowie roku – jak powiedziała minister – limit 50 gr za kWh nie będzie zawierał żadnych ograniczeń dotyczących zużycia. Krótko pisząc: populizm na pełnej petardzie, o ile to wszystko potwierdzi się w ustawie, bo na razie mamy tylko komunikaty i wypowiedzi.
Pomysł z „inżynierią taryfową” też ma być wdrożony. Do prawa zostaną wprowadzone zmiany, które pozwolą zmienić taryfy zatwierdzane przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki na okres dłuższy niż rok. Spółki energetyczne mają być zobligowane do złożenia nowych wniosków taryfowych obejmujących resztę 2024 r. i cały 2025 r., w których będą musiały uwzględnić kontraktację energii nie tylko z przeszłości, ale też tę na przyszłość, dokonywaną po obecnych, dość niskich cenach. I w 2025 r. płynnie przejdziemy z zamrożonych do taryfowanych cen prądu.
Ile będzie kosztowało przedłużenie zamrożenia cen? Według minister Pauliny Hennig-Kloski nieco ponad 4 mld zł (licząc zarówno dopłaty dla firm energetycznych, które „normalnie” sprzedawałyby nam prąd drożej, jak i wydatki na bon energetyczny). Relatywnie niewielka kwota wynika z faktu, że ceny energii dziś na giełdzie nie przekraczają poziomu 40-50 gr za kilowatogodzinę, więc i dopłaty dla koncernów za „utracone korzyści” będą niewielkie. Te 4 mld zł to raczej kasa na bon energetyczny.
To z kolei oznacza, że cały pomysł z zamrożeniem cen jest – przykro powiedzieć – populistyczną ściemą. Rząd zamraża ceny energii głównie po to, żeby przed kolejnymi wyborami (do Europarlamentu) powiedzieć elektoratowi „to my wam załatwiliśmy tani prąd, bo się o was troszczymy”. Równie dobrze premier mógłby zamrozić ceny taksówek na poziomie 3 zł za kilometr. Albo ceny paliw na stacjach na poziomie 7 zł za litr. I mógłby mówić: „to ja wam to załatwiłem, a nie jakaś tam niewidzialna ręka rynku”.
Trzy złe rzeczy, które wynikają z mrożenia cen prądu
Rząd, który miał być bardziej wolnorynkowy od poprzedniego, urządza takie same populistyczne sceny, jakie znamy z poprzednich ośmiu lat. A przecież tak dobrze pamiętamy jakie szkody przyniosło „pilnowanie” cen paliwa przed wyborami przez Daniela Obajtka…
„Pilnowanie” cen prądu nowa władza tłumaczy tak, że tylko twardy limit pozwoli trzymać za twarz koncerny energetyczne, które za czasów PiS zgarnęły dużo pieniędzy z naszych podatków. W domyśle (minister tak tego nie powiedziała, ale tak rozumiem jej słowa): gdyby spuścić koncerny ze smyczy i pozwolić na „wjazd” taryf, to ceny byłyby zawyżone (a w każdym razie wyższe od rynkowych). I z tego powodu minister „wjeżdża” z ceną urzędową. Też wyższą od rynkowej. Rozumiecie coś z tego?
Niestety, ta „akcja” z przedłużeniem mrożenia cen energii zrobi nam trzy bardzo złe rzeczy.
Po pierwsze: zamrożone ceny ogłupiają i znieczulają. Prędzej czy później musimy zacząć oszczędzać energię. Przez najbliższych 20 lat będzie nam jej brakowało i będzie coraz droższa (bo z dnia na dzień nie przestaniemy „wisieć” na węglu, a transformacja energetyczna pochłonie 1,5 bln zł).
Zamrażając ceny – i to bez żadnego limitu – rząd wypuszcza do ludzi komunikat: „nie musicie oszczędzać energii ani interesować się tym, ile ona kosztuje (np. po to, by nie przekroczyć limitu zużycia). Nic nie musicie, my zrobimy wszystko za was”.
Uprzejmie pytam, jak potem nauczymy tych ludzi zarządzania zużyciem energii, taryf dynamicznych, inwestowania w efektywność energetyczną. Wiem, że taryfy URE – które obowiązywałyby, gdyby nie zamrożenie cen – to też byłaby cena regulowana. Ale po pierwsze taryfa może różnić się w przypadku różnych firm i może mieć różne warianty (ceny nocne itp.), a po drugie obok taryf mogą istnieć na rynku różne inne oferty. Zamrożenie cen zabija zainteresowanie ludzi tym, co zrobić, żeby płacić mniej za prąd. To jest bardzo, bardzo złe.
Po drugie: zamrożone ceny zabijają rynek. Gdy rynkowa cena energii jest niższa od tej zatwierdzonej w taryfie (a tak by prawdopodobnie było, gdyby rząd nie zamrażał cen – dziś na giełdzie można kupić prąd poniżej 40 gr za kWh!), to jakaś firma może kupić na giełdzie tani prąd – albo go tanio wytworzyć – i sprzedawać ludziom na lepszych warunkach. Pojawia się rynek, ferment, konkurencja. Wydaje mi się, że ustawowo zamrożona cena energii ten proces uniemożliwia.
No, chyba, że cena maksymalna w tym przypadku nie oznacza braku możliwości oferowania niższej ceny. Tylko kto miałby oferować tę niższą, skoro jest wyższa, urzędowa? Jeśli pani minister uważa, że da się w Polsce urzeźbić na rynku energetycznym sytuację, którą mamy na rynku taksówkowym (cena maksymalna plus konkurencja), to obawiam się, że to się może nie udać.
Rząd, który uchodzi za wolnorynkowy, nie powinien zabijać konkurencji, tylko ją kreować, wspierać, napędzać, sprawiać warunki, by była jak największa. Poprzedni rząd zniszczył rynek energetyczny, a ten – zamiast to odkręcać – jeszcze to chce zaorać i zagrabić. I to kompletnie bez potrzeby, bo ani inflacja nas nie męczy, ani jakoś szczególnie wysokie ceny energii.
Po trzecie: zamrożone ceny zabijają innowacyjność. Po co ktoś miałby instalować fotowoltaikę albo inwestować w pompę ciepła, skoro to nie daje żadnych oszczędności? Ministerstwo Klimatu właśnie przekonuje ludzi, że nie ma sensu inwestować w ekologiczne źródła energii, bo energia jest zbyt tania. Rozumiałbym, gdyby to był stan wyższej konieczności. Ale my mrozimy ceny energii właściwie bez powodu.
Mrożenie cen energii niezgodne z prawem unijnym?
W sumie trzeba by dodać jeszcze po czwarte: że zamrożone ceny energii mogą być niezgodne z prawem. Tak uważa konfederacja Lewiatan, która wysłała do pani minister list i wyraziła rozczarowanie brakiem konsultacji pomysłu mrożenia cen energii.
„Dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady UE w sprawie wspólnych zasad rynku wewnętrznego energii elektrycznej potwierdziła zakaz stosowania cen maksymalnych w sprzedaży energii elektrycznej (…). Zapowiedź wprowadzenia takiego mechanizmu po 30 czerwca 2024 r. jest niezgodna z prawem Unii Europejskiej”
– mówi cytowana w komunikacie Lewiatana Paulina Grądzik, ekspertka Konfederacji. Lewiatan zwraca też uwagę, że zamrożenie cen kompletnie rozwala pomysł taryf dynamicznych, które mają być udostępnione chętnym konsumentom w połowie tego roku. Dlaczego ktoś miałby chcieć korzystać z rynkowych mechanizmów ustalania cen prądu (i np. czasem płacić za prąd bardzo dużo), skoro sąsiad korzysta z mechanizmów nierynkowych? To nierówne traktowanie konsumentów.
W krótkich, żołnierskich słowach: nie rozumiem, czemu ma służyć to, że ceny prądu będą zamrożone na kolejne pół roku. W obecnej sytuacji na rynku energii ten pomysł, przynoszący tyle negatywnych skutków ubocznych, po prostu nie ma najmniejszego sensu. Albo sens ten jest ukryty tak głęboko, że ja go nie dostrzegam.
Zobacz też wideo: Ile powinien kosztować prąd? Kiedy taryfy dynamiczne? Czy będziemy płacili za prąd jak za telefon?
zdjęcie tytułowe: TVN24