Ile powinno kosztować zaniedbanie banku polegające na tym, iż przez wiele miesięcy publikował w bazach BIK błędne dane na temat swojej klientki? Jeszcze kilka lat temu bankowcy tylko uśmiechali się z politowaniem, gdy ktoś ośmielił się sugerować, że opieszałość w zmienianiu danych dotyczących wiarygodności kredytowej klientów mogłaby być karana finansowo. Na szczęście to się powoli zmienia. Bankowcy coraz częściej dobrowolnie wypłacają za takie zaniedbanie pieniądze. A klienci są pod tym względem coraz bardziej wymagający.
I trudno się dziwić. W końcu błędne dane w BIK – np. publikowanie informacji, iż klient nie spłacił jakiegoś długu, gdy wszystkie zaległości już uregulował (lub gdy w ogóle ich nie miał) – to prosta droga do odcięcia tej osoby od możliwości zaciągania kredytów. Znam przypadki, w których przez taki błąd banku klient musiał zrezygnować z zakupu mieszkania na kredyt po okazyjnej cenie, bo ze wszystkich banków wylatywał przez okno. Moc ngatywnego wpisu w BIK jest olbrzymia i tym większa jest odpowiedzialność banków za to, by nie publikować danych nieaktualnych bądź krzywdzących klientów.
- Osiągnąłeś sukces? Nie chcesz tego zaprzepaścić? Zaplanuj sukcesję. Może w tym pomóc notariusz. A jak? Oto przegląd opcji [POWERED BY IZBA NOTARIALNA W WARSZAWIE]
- Kiedy przychodzi ten moment, że jesteś już gotowy do lokowania części oszczędności za granicą? Pięć warunków, od których to zależy [POWERED BY RAISIN]
- Tego jeszcze nie było. Złoto drożeje szybciej niż akcje. Jak inwestuje się w „papierowy” kruszec? I po co w ogóle to robić? [POWERED BY XTB]
Czytaj też: Chciał mieć lepszą opinię w BIK. Napisał więc do banku czuły list: „Nie życzę sobie…”. Pomogło!
Czytaj też: Nieprawdziwy wpis w BIK kosztował go 5000 zł. A bank windykuje… 1,5 zł prowizji. Paranoja?
Pani Joanna jest moją czytelniczką od kilku lat. Od czasu do czasu wymieniałem się z nią e-mailami, kibicując jej próbom wykaraskania się z problemów finansowych. Straciła pracę, nie była w stanie spłacić długów. Próbowała – m.in. z moją pomocą – dogadać się z kilkoma bankami, by rozłożyły spłaty na mniejsze raty. Z niektórymi bankami udało się dogadać, ale dwa były nieugięte i plan restrukturyzacji długów się nie powiódł. Pani Joanna złożyła więc do sądu wniosek o upadłość konsumencką, godząc się na utratę całego majątku.
W styczniu 2015 r. sąd rejonowy ogłosił upadłość konsumencką moej czytelniczki. Pod kuratelą syndyka sprzedała mieszkanie i oddała na poczet długów wszystkie cenne rzeczy. Sąd zgodził się umorzyć część długów, w tym te, które miała wobec Citibanku. To oznaczało, że pani Joanna powinna odzyskać dobre imię również na kartach BIK-u, gdzie od lat jej nazwisko widniało jako nierzetelnej klientki z przeterminowanym długiem. Nie spłacona część długu została prawomocnie umorzona.
Citibank nie spieszył się jednak ze zmianą statusu klientki z „nie spłaca długu” na „dług został umorzony”. Nowy wpis pojawił się dopiero w maju, po pięciu miesiącach od wyroku sądu! I to mimo, że prawo bankowe w takich okolicznościach daje bankowi 7 dni na poprawienie wpisu w BIK. Postanowienie sądu stało się prawomocne na początku marca 2015 r. i wtedy też pani Joanna złożyła w banku pismo z prośbą o zamknięcie zobowiązania i usunięcie wpisu dotyczącego jego niespłacania ze wszystkich baz, w których on mógł figurować.
Od tego momentu Citibank przez dwa i pół miesiąca nie znalazł czasu na zaktualizowanie statusu długu mojej czytelniczki. Ba, nie raczył nawet – jak twierdzi kredytobiorczyni – w ciągu 30 dni przesłać odpowiedzi na jej prośbę. W połowie maja pani Joanna pobrała z BIK swój raport kredytowy, w którym przeczytała, iż kwota 130.000 zł, którą była winna bankowi i którą są umorzył, wciąż jest otwartym kredytem w fazie windykacji. Dopiero po awanturze bank „wyczyścił” sprawę.
Czytaj też: Czy da się za pieniądze wyczyścić BIK? Sprawdziłem i…
Pani Joanna była na Citibank wkurzona, więc zażądała… 130.000 zł odszkodowania za publikowanie nieprawdziwych danych na jej temat w BIK i tym samym naruszanie jej dóbr osobistych. Zapewne mocno przesadziła, ale częściowo ją rozumiem – wszak konieczność ogłoszenia upadłości konsumenckiej wynikała m.in. z nieprzejednanej postawy m.in. tego banku, który nie chciał z nią rozmawiać o restrukturyzacji długu.
Bank i tak musiał on umorzyć część długu – tyle, że na mocy wyroku sądowego, a nie z własnej woli. I na koniec jeszcze ten numer z błędnym wpisem w BIK… W banku też mojej czytelniczki nie lubili, bo od dawna obrzucała jego pracowników oskarżeniami i – jak twierdzi bank – obraźliwymi stwierdzeniami. Więc wysłali przez swoich adwokatów pismo, żeby pani Joanna przestała się awanturować, bo też skończy się procesem o naruszenie dóbr – tym razem banku przez panią Joannę.
Czytaj też: Wreszcie nagrodzą nas za rzetelne płacenie rachunków? Będzie wspólna „laurka” dla uczciwych?
Bankowcy twierdzą, że zmiana w rejestrze BIK, o której brak ma pretensje klientka, nie polegała na usunięciu wszelkich informacji o kredycie, ale na zmianie statusu zobowiązania i dodaniu informacji o upadłości konsumenckiej.
„Nawet gdyby tak zmiana została dokonana w pierwszym możliwym dniu, to i wówczas Pani wiarygodność finansowa nie byłaby nieskazitelna, a więc nie można mówić o naruszeniu Pani dóbr osobistych, a w konsekwencji nie można także mówić o jakichkolwiek roszczeniach przysługujących Pani z tego tytułu”
– napisali prawnicy banku. Jednocześnie jednak bank, „wykazując się ugodową postawą i wolą polubownego zakończenia sporu” przelał pani Joannie 5000 zł zaznaczając, że nie jest to uznanie roszczenia. Pani Joanna uznała z kolei – i poinformowała o tym bank – iż te 5000 zł traktuje jako zaliczkę na poczet całego odszkodowania, którego zamierza się domagać na drodze sądowej. Bo na żadne 5000 zł się z bankiem nie umawiała.
Sprawy zaszły już tak daleko, że trudno się będzie dogadać. Dwa i pół miesiąca publikowania nieaktualnego wpisu kształtującego wiarygodność kredytową pani Joanny to długi okres. Czy poniosła z tego tytułu jakieś wymierne straty? Być może nie, ale mimo wszystko nie podoba mi się podejście bankowców, sugerujących, że wszystko jedno czy w rejestrze BIK kredyt jest opisany jako „w windykacji” czy jako „umorzony”. To jest dość aroganckie. I nie dziwię się, że klientkę szlag trafił.
Czytaj też: Szczyt roztargnienia? Bank przez pięć lat publikował w BIK nieprawdziwe dane. Kara? 3000 zł
Nie wiem jak skończy się ta historia, ale jedno jest pewne – już dziś bankowcy wiedzą, że jeśli zdarzy im się niesłusznie „obsmarować” klienta w bazie BIK, to trzeba mu tę niedogodność jakoś zrekompensować. Bo wiarygodność płatnicza to w dzisiejszych czasach ważny atut. I pozbawienie go klienta ma wymierną wartość finansową.
źródło zdjęcia tyułowego: Pixabay.com