Columbus, firma zajmująca się sprzedażą paneli fotowoltaicznych, przygotowuje rewolucję. Kupisz od niej nie tylko panele, które jej pracownicy ci zamontują, ale podpiszesz umowę energetyczną. Columbus – tak, jak firma energetyczna – odbierze nadmiar twojej energii ze słońca i pozwoli „zatankować” do 100% tej nadwyżki z sieci energetycznej wtedy, gdy słońce nie będzie świeciło. Chce też umożliwić wykorzystanie energii wyprodukowanej przez panele swoich klientów w dowolnym miejscu – za pomocą blockchaina. Czy są jakieś pułapki w tym planie? Sprawdzam
Polacy stali się jednym z największych entuzjastów energii ze słońca w Europie. Według najnowszych danych mamy już nad Wisłą prawie 460.000 mikroinstalacji fotowoltaicznych na dachach. Zdopingował nas do tego rząd, który daje spore zachęty finansowe: dotacje, ulgi podatkowe i korzystne systemy rozliczeń, dzięki którym rachunki mogą spaść prawie do zera. Pojawią się nawet opinie, że ten boom jest niezdrowy i wielu prosumentów może odczuć jego skutki uboczne – będą odcinani od sieci z powodu ryzyka przeciążeń.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Na razie jednak karnawał trwa, choć rząd przebąkuje coś o zmienia systemu wsparcia. Z planktonu setek firm, które zajmują się w Polsce montowaniem paneli fotowoltaicznych, wyłoniło się kilka wielorybów, m.in. Foton Technik, który dołączył do stajni innogy (a którego na swojego partnera wybrała szwedzka Ikea, gdzie panele możemy kupić obok klopsików i stolików), Edison Energia czy Columbus – jedyna tak duża firma z branży fotowoltaicznej, notowana na GPW (nie licząc tych, które zajmują się fotowoltaiką jako jedną z wielu działalności „energetycznych” – jak Polenergia, Kulczyk Investments, czy państwowe firmy energetyczne).
Firma Columbus zapowiedziała start nowej usługi: „prąd jak powietrze”. Brzmi zagadkowo. Pod tą nazwą kryje się bilansowanie 1:1 (firma rozlicza tyle energii, ile nadwyżek oddaliśmy do sieci), tokenizacja energii przy pomocy technologii blockchain i możliwość „podarowania” darmowych kilowatów potrzebującej rodzinie, córce na studiach, albo potrzebującemu fanowi elektrobilności, który został bez prądu w swoim samochodzie na drugim końcu Polski. O co tutaj chodzi? Recenzujemy.
Rozliczanie nadwyżek wyprodukowanego prądu: oddamy 100%, a nie tylko 80%
Zacznijmy od bilansowania. Dziś to jedna z większych zachęt dla każdego, kto myśli o montażu fotowoltaiki. Jak już wielokrotnie pisaliśmy, gdy już mamy panele na dachu, to i tak nie będziemy w stanie zużyć całej wyprodukowanej przez nie energii – zwykle autokonsumpcja zamyka się w przedziale 20-40%. Nadwyżki nie skonsumowanego prądu trafiają do sieci, a to ile ich jest – zlicza licznik.
Po roku przychodzi czas na bilans – firma, która dystrybuuje prąd, sprawdza ile energii wprowadziliśmy do sieci, a ile zużyliśmy. Zgodnie z ustawą o Odnawialnych Źródłach Energii, nadwyżki (zwykle wyprodukowane latem) możemy odebrać w ciągu następnego roku (12 miesięcy), np. zimą. Jest jednak haczyk – dla najbardziej popularnych instalacji ustalono limit – możemy odebrać tylko 80% wyprodukowanego prądu.
Dlaczego? Żeby klienci nie budowali zbyt dużych instalacji i żeby również dokładali się do działania systemu – ponosili opłaty dystrybucyjne, czyli za dostarczanie prądu. To boli niektórych nowych prosumentów, którzy chcieliby czegoś więcej. Coś takiego zaoferowała firma Columbus. Jej klienci, posiadający domowe instalacje fotowoltaiczne, będą mogli odebrać 100% energii zmagazynowanej w sieci. Efekt? Rachunki mogłyby spaść do realnych 0 zł.
Jak to możliwe? To dosyć skomplikowane i żeby zaoferować taką usługę Columbus przejął inną firmę Vortex Energy, która zajmuje się handlowaniem energią odnawialną i usługami bilansowania. To taki bardziej wyspecjalizowany niezależny sprzedawcy prądu, jakich na rynku do niedawna było wiele (ale wykończyła ich ustawa zamrażająca ceny energii, jak również podwyżki cen prądu na rynku hurtowym).
Dzięki współpracy z Vortex Columbus będzie oferował swoim klientom nie same panele, ale panele i usługę sprzedaży prądu oraz podpisywanie umów kompleksowych. Czyli takich, jakie oferują „zawodowi” sprzedawcy prądu – na sprzedaż i dystrybucję energii. A skoro tak, to firma będzie mogła w stanie zbilansować swoim klientom zużycie prądu z fotowoltaiki i z sieci. I zaproponować to bilansowanie w proporcji 1:1.
Czytaj też: OZE same nie uratują świata. Będzie potrzebna pomoc. Czyli energia z wodoru. Oni już w to inwestują
Ceny energii wahają się bardziej, niż kurs franka. A na spreadzie Columbus chce sporo zarobić
Jak się to „biznesowo” spina? Zapytałem o to w biurze prasowym firmy Columbus, a odpowiedzi podjął się prezes firmy Dawid Zieliński:
„Obserwowaliśmy to co się dzieje na rynku, przeprowadzaliśmy analizy, symulacje i doszliśmy do wniosku, że dzięki temu, że jesteśmy właścicielem dużych farm fotowoltaicznych możemy wejść w rynek handlu energią. A kiedy zdecydowaliśmy się na ten krok, edukując się jak ten świat w detalach działa, odkryliśmy, że możemy zbilansować klientom energię 1:1. To możliwe, bo zarabiamy na handlowaniu energią o różnych porach dnia, a spread jest naszym zarobkiem. Można na tym zarobić wystarczająco dużo, by zaproponować klientom lepsze warunki”
Proste? Tylko w teorii. Na początek oferta będzie dostępna tylko dla klientów, którzy korzystają z taryfy dwustrefowej G12, czyli płacą za prąd mniej poza szczytem (np. w weekendy i dni wolne od pracy oraz codziennie od 13:00-15:00 i 22:00-06:00). A takich osób jest zdecydowana mniejszość. Z czasem może się to zmienić i oferta będzie skierowana także dla powszechnej taryfy G11, czyli jednostrefowej. Dlaczego nie można tego zrobić od razu?
„Jesteśmy pewni, że można to zrobić w taryfie, w której profil zużycia prądu przez odbiorcę przewidywalny, bo znamy godziny kiedy to zużycie rośnie. Jeśli chodzi o taryfę jednostrefową G11, to profil zużycia energii przez klienta jest dla nas nieznany, trudny do przewidzenia, musimy się tego nauczyć i zdobyć odpowiednio dużą bazę klientów”
– tłumaczy Dawid Zieliński. Firma tłumaczy, że daje sobie czas żeby poznać profile zużycia klientów na dużej, kilkutysięcznej próbie. Czy to się może opłacać? Oferta jest kusząca – zawsze kiedy ktoś nam chce dawać 100% zwrotu, zamiast 80%, to na pierwszy rzut oka zysk jest oczywisty. Ale czy taka oferta ma drugie dno? Gdzie jest marża Columbus? .
„Chcemy oferować klientom coś więcej, niż konkurencja. Inni sprzedają instalacje, montują je klientom i o nich zapominają. Klient też zapomina o tym, kto mu instalował panele fotowoltaiczne. My chcemy budować długoterminową wartość i lojalizować klientów. Tak jak Amazon, który początkowo dopłacał do książek, żeby klienci wybierali jego produkty. Czas pokazał, że Amazonowi to się opłaciło”
Brzmi pięknie i górnolotnie, ale jakie są haczyki?
Zanim powiesz „tak”, pomyśl dwa razy. Są cztery ryzyka
Po pierwsze – w opisanym układzie jesteśmy przywiązani do jednej firmy, która może nas trzymać w miłosnym uścisku i nie puścić do konkurencji. Telekomy robią to poprzez umowy długoterminowe i łączenie ofert, a sprzedawcy internetowi poprzez programy zniżek, np. Allegro Smart. A sprzedawcy fotowoltaiki? Np. poprzez umowy obsługi serwisowej. Czasami wiązanie się umową i wybór tylko jednej firmy nie musi być zły. Ale w sytuacji gdy konkurencja zaproponuje coś ciekawszego, możemy mieć problem ze zmianą – ona może być nie możliwe. To nie jest opcja dla tych, którzy skaczą z kwiatka na kwiatek. Obecnie jednak alternatyw dla tego typu produktów prawie nie ma – podobną ofertą chce wystartować firma Esoleo, ze stajni Zygmunta Solorza-Żaka, oferująca panele w pakiecie z Cyfrowym Polsatem i telefonem w sieci Plus.
Po drugie – ryzyko prawne. Obecny system opustów działa w oparciu o ustawę o OZE. Możliwe, że gdyby rząd ją zmienił, nowo podpisywane umowy nie mogłyby stosować bilansowania. Czy jest takie ryzyko? Prezes Columbusa odpowiada: „Nie walczymy z prawem, raczej chcemy się do niego dostosować”. Prawo nie działa wstecz, istnieje domniemanie, że ci, którzy podpiszą umowę w oparciu o obowiązujące przepisy, nie stracą usługi bilansowania. Ale patrząc na ruchy obecnego rządu, to licho wie, jak będzie.
Po trzecie – cena prądu i pakietów dodatkowych. Klienci muszą wykupić usługę posprzedażowej obsługi klienta, obejmującą m.in. dodatkową gwarancję i monitoring – podobno wykupuje je i tak 95% klientów Columbusa. Poza tym, nie zawsze uda nam się zbilansować całą produkcję energii – ważne pytanie brzmi, w jakiej cenie będzie prąd, który Columbus będzie oferował jako niezależny sprzedawca – czy będzie w regularnej cenie, takiej jak taryfy URE (firma przekonuje, że chce oferować dokładnie takie ceny, jakie klienci na danym obszarze mają w taryfie podstawowej) i czy nie będzie tam dodatkowych opłat „handlowych”, które ostatnio stały się pozycją obowiązkową pozataryfowych ofert.
Po czwarte – czy taki system bilansowania 1:1 może się w ogóle opłacić? Na tym etapie, gdy usługa nie jest jeszcze dostępna, to trudno policzyć na konkretach. Ale Bogdan Szymański, prezes „Stowarzyszenia Branży Fotowoltaicznej – Polska PV”, autor wielu poradników i książek o fotowoltaice, bez wskazywania, którą ofertę recenzuje, pisze na swoim blogu tak:
„Przyjrzyjmy się rozliczeniu prosumenta który posiada instalację o mocy 5 kWp i dla uproszczenia produkuje rocznie 5.000 kWh. W jego przypadku przy założeniu kosztów energii 0,38 zł/kWh brutto oraz kosztów dystrybucji 0,26 zł/kWh brutto. Korzyść dla prosumenta przy rozliczaniu 1:1 to ok. 3.198 zł rocznie przy 1:0,8 to ok. 2.686 zł. Tu należy dodać że prosument ma zawsze pewną konsumpcję bieżącą, co powoduje że tylko część energii podlega opustowi gdyż część jest zużywana w czasie produkcji. Proste rachunki pokazują że w tym przypadku rozliczenia 1:1 daje dodatkową korzyść dla prosumenta na poziomie ok. 500 zł rocznie”
U Columbusa niewykorzystane nadwyżki energii są traktowane bezterminowo, co oznacza, że klient będzie mógł z nich korzystać przez cały okres trwania umowy. Ekspert nie mówi „nie” takim pomysłom – ale zaznacza, żeby wszystko dokładnie samemu policzyć i wybrać świadomie. I ja się pod tym podpisuję.
Blockchain i fotowoltaika. Czy Columbus wyprzedza swój czas?
To nie koniec nowości. Trzecim etapem wprowadzania nowych usług ma być „tokenizacja wyprodukowanej energii za pomocą technologii blockchain, która umożliwi przekazywanie i odbieranie jej w dowolnym miejscu”. Blockchain, czyli nowa technologia informatyczna, która pozwala przechowywać dane. Można w oparciu o nią tworzyć kryptowaluty, albo podpisywać umowy, np. ubezpieczeniowe. A wkrótce (w praktyce pewnie dopiero w przyszłym roku) blockchain umożliwi wprowadzanie do sieci i odbieranie prądu klientom Columbusa, w różnych miejscach Polski.
Jak to ma działać? Produkuję prąd z moich paneli fotowoltaicznych i mam umowę kompleksową z Columbusem. Wyprodukowane przeze mnie nadwyżki prądu „krążą” w sieci energetycznej. Inna osoba, która też jest klientem Columbusa, może ten prąd ode mnie za darmo odebrać: może być to inne mieszkanie, albo ładowarka do samochodu elektrycznego będąca w grupie Columbusa.
Czyli: produkuję prąd z moich paneli pod Rzeszowem, a odbieram go ładując samochód elektryczny w Gdańsku, z ładowarki Nexity (Columbus ma pakiet kontrolny 35% akcji firmy). Albo przekazuję „w darze” innemu konsumentowi – mieszkającym na stancji dzieciom, albo po prostu potrzebującym – o ile są klientami Columbusa. Wszystko dzięki tokenizacji.
Mam wrażenie, że ta oferta wyprzedza swój czas – jak mówił nam w wywiadzie Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej, zgodnie z unijną dyrektywą RED II, która ma zacząć obowiązywać w tym roku, prosumenci będą mogli być pełnoprawnymi uczestnikami rynku energii i sprzedawać jej nadwyżki po cenach rynkowej. To może być dla firmy Columbus przyczółek właśnie pod te zmiany. Ale po co w tym wszystkich blockchain? Prezes Zieliński wyjaśnia:
„Oczywiście, to samo, można by to robić „analogowo”. Ale tokenizacja energii pozwoli bardzo precyzyjnie określić kto, ile i jakiej energii wpuścił do sieci, a także na jej odbiór – jednym słowem blockchain pozwala na coś, co do tej pory było niemożliwe, na zidentyfikowanie ile dokładnie czystej energii wprowadziliśmy do sieci i jakiej sieci. Chodzi np. o koszty przesyłu, które w przyszłości będą inne na liniach niskich i średnich napięć”
Co sądzicie o tych pomysłach? Trudno tę ofertę prześwietlić na wylot nie znając szczegółowych finansowych parametrów, ale jest zwiastunem tego, co nas czeka na rynku energetycznym w najbliższych latach, czyli inteligentnych liczników, odpłatnego ograniczania zużycia energii o określonych porach, rozwoju elektromobilności, a być może dynamicznych taryf za prąd, zmieniających się w ciągu dnia. Jest to też znak tego, że przyszli alternatywni sprzedawcy energii nie będą konkurować tylko ceną i pakietami „hydraulika” ale zupełnie nowymi usługami i pakietami.
Czytaj też: Oto smart grid, czyli sieć energetyczna, która „zna” swoich odbiorców. Już jest w Polsce!
źródło zdjęcia: klip Columbus Energy