Rząd zdecydował, że od września ok. pół miliona nauczycieli i 6 mln uczniów ma wrócić do szkół i przedszkoli. Czy powinien też wprowadzić specjalny dodatek do pensji nauczycielskich za pracę z wirusem SARS-CoV-2? Pieniądze to nie wszystko, ale za większe ryzyko należy się większa wypłata. Ile powinien wynosić dodatek i ile powinien dostawać nauczyciel do ręki za to, że pracuje w ryzykownym otoczeniu wirusa? Mam trzy propozycje
Dzieci i młodzież mają wrócić do szkół – zdecydował minister edukacji Dariusz Piontkowski. I trudno się dziwić, że podniosło się larum. Gdy mieliśmy 100 przypadków dziennie koronawirusa, to szkoły zamykano. Gdy jest 800 przypadków dziennie (wykrytych, a tych „cichych” pewnie kilka razy więcej) szkoły się otwiera. Z drugiej strony musimy nauczyć się żyć z koronawirusem. Nosimy maseczki, utrzymujemy dystans, na każdym kroku dezynfekujemy ręce i próbujemy jakoś wrócić do normalnego życia. Także szkolnego.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Pytanie jaki będzie koszt tej odważnej decyzji o otwarciu szkół. Statystycznie najmłodsi przechodzą wywoływaną wirusem chorobę COVID-19 łagodnie, ale co jeśli przyniosą wirusa do domu, do dziadków? Nauka w szkołach ma się odbywać bez maseczek, nie będzie też zasady, by nauczycieli od uczniów – i uczniów między sobą – oddzielały ścianki z pleksi (tak, jak w Korei Południowej). Dyrektorzy są pozostawieni sami sobie i już kombinują co zrobić, by zajęcia były na tyle bezpieczne, na ile to możliwe, np. wprowadzając naukę rotacyjną.
Nauczyciel jest w szczególnej roli – szkoła to nie supermarket, w którym – choć dziennie przewijają się setki osób – kontakt z potencjalnie chorym jest chwilowy, zwykle za krótki, żeby zakazić się wirusem. W szkole potencjalna „ekspozycja” na koronawirusa jest dużo większa – ta sama grupa osób spędza ze sobą po kilka godzin, dzień w dzień.
W tygodniku „Polityka” Leszek Borysiewicz, brytyjski wirusolog polskiego pochodzenia, mówił, że jego zdaniem to ryzyko trzeba podjąć i szkoły otworzyć. Wirus jest groźny, ale nie wiadomo jakie byłyby długoterminowe skutki zamknięcia dzieci w domach (przy niskiej jakości nauki zdalnej). co w dodatku utrudniłoby milionom rodziców pracę.
Nie ulega jednak wątpliwości, że ryzyko pracy nauczyciela w tych warunkach będzie znacznie większe. Minister edukacji mówi o podwyżkach dla pedagogów. Ile powinny wynieść i czy zrekompensują pracę w nowych, trudnych warunkach?
Płaca minimalna dogoniła zarobki nauczycieli. Rząd daje podwyżki. Za małe?
Formalnie nowe podwyżki dla nauczycieli mają być ogłoszone w formie rozporządzenia. Ile wyniosą? Zarobki nauczycieli to skomplikowana siatka płac ustalana na podstawie arbitralnej decyzji Ministerstwa Edukacji, która jest podstawą do ustalenia pensji zasadniczej. W „podstawie” minimalne zarobki wyniosą:
- nauczyciela stażysty – 2.948 zł (wzrost o 167 zł);
- nauczyciela kontraktowego – 3.033 zł (wzrost o 172 zł);
- nauczyciela mianowanego – 3.445 zł (wzrost o 195 zł);
- nauczyciela dyplomowanego – 4.046 zł (wzrost o 229 zł
To stawki dla nauczycieli, którzy mają najwyższy wymagany poziom wykształcenia, czyli legitymują się tytułem zawodowym magistra z przygotowaniem pedagogicznym – jak informuje MEN stanowią oni ok. 96% wszystkich nauczycieli. Czy to są pieniądze, które zachęcają do zostania nauczycielem? Nie sądzę. Pewnym punktem odniesienia jest fakt, że to ciągle mniej, niż można dostać na starcie w Biedronce czy w Lidlu. Pracownicy dyskontów zarabiają na starcie od 3.050 zł brutto (Biedronka) do 3.850 zł brutto (Lidl) i z każdym przepracowanym rokiem stawki rosną.
Gdyby nie zapowiadana przez MEN podwyżka, to płaca minimalna dogoniłaby zarobki początkującego nauczyciela! Od stycznia minimalne uposażenie ma wynosić 2.800 zł brutto. Pensja nauczyciela stażysty bez podwyżki wynosiłaby 2.782 zł, czyli byłaby mniejsza.
Rząd chwali się, że od 2018 r. pensje nauczycieli wzrosły średnio o 28%. W tym samym jednak czasie wynagrodzenie minimalne wzrosło o 33% – z 2.100 do 2.800 zł, a wynagrodzenie początkującego nauczyciela wzrosło tylko o 16% z kwoty 2.538 zł do 2.948 zł.
Stawki, które ogłasza MEN, służą też do wyliczenia ostatecznej pensji nauczyciela, która uwzględnia różne dodatki zapisane w Karcie Nauczyciela. Ostatecznie po zmianach pedagodzy mają od września zarabiać od 3.537 zł brutto to nawet 6.509 zł brutto (to wypłata dla nauczyciela dyplomowanego). Tak przynajmniej deklaruje ministerstwo. Ale czy to są pieniądze, dla których, nawet po podwyżce, warto ryzykować życie?
Tym bardziej, że może to być ostatnia podwyżka na wiele lat, bo z powodu nadciągającego kryzysu i rekordowego deficytu, rząd zamierza zamrozić pensje w budżetówce. O dacie „odmrożenia” nie ma na razie dyskusji.
Ile powinien zarabiać nauczyciel za to, że pracuje w trudnych warunkach? Dziś mało który zawód (z wyjątkiem górników i lekarzy różnych specjalności) jest tak narażony na zakażenie koronawirusem. Ile powinna wynosić koronawirusowa pensja nauczycielska? Jak to policzyć? Oto trzy propozycje.
Opcja minimum: dodatek z rozporządzenia. Starczy żeby kupić polisę na życie
Podobnie, jak sądy mają problemy żeby „obiektywnie” wycenić ból i cierpienie rodzin ofiar wypadków, które walczą o zadośćuczynienie od firm ubezpieczeniowych, tak trudno określić, ile warta jest praca w kontakcie z koronawirusem. Wiadomo, że już teraz niektórzy nauczyciele dostają dodatek za pracę w trudnych lub uciążliwych warunkach. Na przykład za pracę z młodzieżą z zakładów poprawczych, za naukę pod ziemią w szkołach górniczych, czy w „plenerze” w szkołach rolniczych, ale też z zakażonymi wirusem HIV (art. 9 ust. 4 rozporządzenia).
Czy praca z koronawirusem SARS-CoV-2 również powinna być objęta dodatkiem? Ile on wynosi? Ani rozporządzenie, ani ustawa tego nie określają. Sposób wyliczania dodatku mogą określić organy prowadzące daną szkołę. Może być to uzależnione od procentu wynagrodzenia zasadniczego (np. 5%), zryczałtowanej miesięcznej kwoty, albo od widełek. Generalnie, w zależności od doświadczenia i pensji podstawowej nauczyciela. może to być od kilkudziesięciu do kilkuset złotych miesięcznie.
Czy taki dodatek, załóżmy w uśrednionej kwocie 150 zł, zadowalałby nauczycieli? Mogliby sobie za to kupić np. 50-75 sztuk maseczek jednorazowych (o ile kupowaliby w hurcie), 7 przyłbic, albo 10 litrów płynu do dezynfekcji rąk. Tyle tylko, że sprzęt ochrony osobistej powinni zapewnić dyrektorzy szkół. W tej sytuacji dodatek w tak niskiej kwocie mógłby wystarczyć na… dodatkowe, indywidualne, solidne ubezpieczenie na życie.
Opcja pośrednia: podwyżka pensji zgodna z propozycją ZNP
Na stole cały czas leży propozycja Związku Nauczycielstwa Polskiego (nie związana z pandemią), która mówi, że pensje nauczycieli powinny być powiązane ze średnim wynagrodzeniem w trzecim kwartale poprzedniego roku. Ta kwota w ubiegłym roku wynosiła 4931,59 zł. Oznacza to, ze zgodnie z nią nauczyciel-stażysta zarabiałby 90% średniej, czyli 4.438 zł. Nauczyciel kontraktowy – 100% średniej. Nauczyciel mianowany – 125%, czyli 6163 zł, a dyplomowany – 155%, czyli 7.643 zł. Oczywiście brutto.
To propozycja dużo bardziej klarowana, niż niejasny i skomplikowany system dodatków. Paradoksalnie to, czego nauczycielom nie udało się uzyskać w ramach ogólnopolskiego strajku, osiągnęliby dzięki pandemii. Czy rząd zgodziłby się wprowadzić takie podwyżki? Szanse są niewielkie – przynajmniej dopóki nie wybuchnie kilka dużych ognisk zakażeń, tak jak w Izraelu, który z tego powodu ma „gigantyczne problemy”.
Opcja sprawiedliwa, czyli nauczyciel dostawałby dodatek taki, jaki ma lekarz
Pewną wskazówkę co do tego, jak wynagrodzić osobom narażonym na kontakt z koronawirusem ich trud, daje Ministerstwo Zdrowia, które na początku pandemii wprowadziło dodatek finansowy dla lekarzy i pielęgniarek pracujących z chorymi.
Został on jednak wprowadzony jako rekompensata za brak możliwości dorabiania. Po prostu, jeśli lekarz pracuje na oddziale, gdzie leżą chorzy na COVID-19, to żeby ograniczyć ryzyko zakażenia, obejmuje się go zakazem pracy w innych placówkach. Jak wiadomo, są lekarze, którzy pracują niemal 24 godziny na dobę: na dyżurze na etacie, a po godzinach jako „firma” w różnych innych poradniach, co – nota bene – nie jest dobrym pomysłem, bo może się skończyć śmiercią z przepracowania.
W zamian za to, że lekarz i pielęgniarka z oddziału koronawirusowego nie będą pracować nigdzie indziej, resort zdrowia dopłaca im do pensji: odpowiednio średnio 6.500 zł (dla lekarzy) i 3.000 zł (dla pielęgniarek). Jest to równowartość wynagrodzenia w wysokości co najmniej 50% miesięcznego wynagrodzenia w poprzednim miesiącu, ale nie więcej niż 10.000 zł. Takie dodatki ma ok. kilkunastu tysięcy medyków.
Gdyby uznać ten procent (czyli połowę miesięcznego wynagrodzenia) za benchmark, to początkujący nauczyciel z covidowym dodatkiem zarabiałby brutto na starcie 4.422 zł, a nauczyciel dyplomowany – 6.069 zł brutto. Co ciekawe, kwoty nie są bardzo wygórowane: są zbliżone do propozycji ZNP, więc wydaje się, że rząd powinien iść tą drogą i dopłacić nauczycielom za pracę w nieustannym narażeniu zdrowia i życia.
Ile by to kosztowało? W Polsce mamy 500.000 nauczycieli, 20.403 szkoły i ok. 6 mln uczniów. Na edukację wydajemy majątek, ale ciągle za mało. Tak zwana subwencja oświatowa wynosi w tym roku 50 mld zł i z roku na rok rośnie. Niestety, wiele wydatków spada na samorządy, które przez pandemię raportują duży spadek wpływów z podatków. Gdyby koszt podwyżek na nauczyciela wyniósł uśrednione 1.500 zł (więcej, niż w przypadku nauczyciela stażysty, ale mniej, niż w przypadku dyplomowanego), to w skali całego kraju byłoby to 750 mln zł miesięcznie, czyli 9 mld zł rocznie.
Czy to dużo? Według opublikowanych w lutym tego roku badań Eurostatu, które mówią o sytuacji z 2018 r., wydatki na edukację w relacji do PKB w Polsce maleją. Wyniosły dwa lata temu 5% PKB, co prawda więcej o 0,3 pkt. proc. od unijnej średniej, ale również o 0,3 pkt proc. mniej, niż w 2015 r.
Do startu nauki zostały dwa tygodnie. Nie mam wielkich złudzeń w kwestii tego, że rząd sam wyjdzie z inicjatywą wprowadzenia dodatku – być może nauczyciele znowu będą musieli wywrzeć jakąś formę nacisku, choćby odmawiając pracy w ryzykownym otoczeniu wirusa. Może być też tak, że sytuacja zmieni się pod wpływem wzrostu zachorowań jesienią, albo wysokiego poziomu absencji uczniów, których rodzice nie będą posyłać do szkoły. Rząd będzie musiał wtedy poważniej podejść do kwestii organizacji roku szkolnego, zarobków nauczycieli i zasad nauki.
źródło zdjęcia: PixaBay/Newsweek/TVP Info