Rząd zdecydował, że od nowego roku powinny podrożeć alkohol i papierosy i przyfasolił taką akcyzą, jakiej nie mają np. nasi sąsiedzi. „To nie z troski o budżet, ale z troski o zdrowie” – tłumaczy premier Mateusz Morawiecki. Skoro tak, to trzeba zadać pytanie – czy faktycznie wyższe podatki i droższe napitki spowodują, że będziemy zdrowsi? Ile powinien kosztować alkohol, żeby jego picie przestało się „opłacać” i żeby cena pokryła koszty społeczne alkoholizmu?
„Kiedy czytam, że codziennie sprzedaje się nawet 3 miliony małpek, z czego nawet milion przed południem, to jestem niezwykle zaniepokojony” – powiedział premier w wywiadzie dla Super Expressu. Faktycznie, liczby robią wrażenie, ale problem jest nie tylko w „małpkach”, czyli niewielkich butelkach mocnych alkoholi (branża kwestionuje ta dane i podaje swoje – „tylko” 1,4 mln sprzedawanych „małpek” dziennie), ale w tym, że po prostu pijemy coraz więcej alkoholu.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Rząd więc nieźle kombinuje – pod słusznymi hasłami walki z nadużywaniem napojów wyskokowych, podreperuje budżet. Ale istnieje ryzyko wylania dziecka z kąpielą, bo powyżej pewnej, choć nieustalonej granicy cenowej, konsumenci przestaną reperować budżet kupując legalny alkohol, lecz zaczną szukać alternatyw, nie zawsze legalnych i zdrowych. Ile rocznie przepijamy pieniędzy i ile powinna kosztować piwo, wino i wódka, żeby zadowoleni byli producenci, minister finansów i konsumenci?
„Inne narody piją po jedzeniu. Polacy przed?”
Według danych PARPA spożycie alkoholu w Polsce wynosi ok. 9,55 litra czystego „etylu” na głowę rocznie. Czy Wam też to nic nie mówi? Już przybliżam: składają się na to mocne trunki (3,3 litra), piwo (100,5 litra), wino (6 litrów). Reszta to np. miody pitne. Nie jesteśmy najbardziej „wstawionym” narodem świata. Dla porównania: Francuzi raczą się winem w ilości ok. 50 litrów rocznie. Ale z drugiej strony w połowie lat 90 piliśmy 3 litry rocznie alkoholu mniej, niż dziś.
W takich krajach jak Francja, czy Niemcy, Włochy, a nawet Rosja, spożycie alkoholu spada (nieważne czy chodzi o piwo, czy coś mocniejszego, chodzi o przelicznik wyrażony litrami czystego alkoholu etylowego na głowę). Oczywiście, wszyscy znamy dowcipy o tym jakimiż to wyjątkami – do spółki z Rosjanami – jesteśmy, jeśli chodzi o tolerancję alkoholu. W ostatnich latach to zaczyna wyglądać tak, jakbyśmy chcieli udowodnić, że w każdym dowcipie jest trochę prawdy.
W sumie w 2018 roku „przepiliśmy” ponad 34,2 mld zł. Z tego prawie 17 mld zł wydaliśmy na piwo, zaś 11,4 mld zł na wódkę. W przeliczeniu na każdego dorosłego Polaka wychodzi ok. 1089 zł rocznie. Można za to kupić 54 „półlitrówki” (po 20 zł), 36 butelek wina (po 30 zł, czyli raczej stołowe, niż luksusowe), albo 435 puszek piwa (po 2,5 zł). Piszę o cenach marketowych, bo w nocnych z alkoholem ceny są nawet 1,5 raza wyższe. Na picie przeznaczamy 3,3% pensji, co stawia nas na czwartym miejscu w Europie, zaraz za krajami bałtyckimi. Średnia wynosi ok. 1,6%.
Średnia pensja i 125 butelek? Już mi się kręci w głowie
Państwo ma przywilej zarabiania na słabości swoich obywateli do używek poprzez akcyzę, a pieniądze z niej uzyskane zasilają budżet państwa. W jakiej kwocie? Rocznie jest to ok. 6,5-7,5 mld zł tylko ze sprzedaży wódki. W sumie roczne dochody państwa ze sprzedaży alkoholu wynoszą 16-18 mld zł (w tym VAT).
Kształtowanie cen używek może służyć przekierowywaniu zainteresowania konsumentów z piwa do wina, z wódki do piwa czy odwrotnie. Albo w ogóle zniechęcać do korzystania? Jaką kwotą zasilamy budżet z tytułu akcyzy na alkohol i ile powinien kosztować, żebyśmy spożywali mniej?
Akcyzę nalicza się w skomplikowany sposób – w przeliczeniu na hektolitr (czyli 100 litrów), a obowiązujące stawki zostały ustalone po ostatniej podwyżce z 2013 r. W przypadku mocnych alkoholi wynosi obecnie 5704 zł za 100 litrów, za piwo – 7,79 zł za 100 litrów, zaś za wino – 158 zł za 100 litrów. Tak jest dziś, ale będzie więcej. Dużo więcej.
Rząd tuż po zaprzysiężeniu Sejmu nowej kadencji z impetem wziął się do pracy. Jedna z pierwszych inicjatyw to pomysł podniesienia akcyzy na alkohol. Projekt ustawy zakłada podwyżkę akcyzy na alkohol i wyroby tytoniowe o 10%.
To nie nowość, że akcyza ma być większa. Zaskoczeniem jest skala, bo jeszcze w czerwcu w planach był wzrost akcyzy skromne 3% (i taka wartość została zapisane w budżecie), co miało zapewnić dodatkowy 1,1 mld zł). Teraz wzrost ma wynieść 10%, co przełoży się na 1,7 mld zł rocznie więcej. Czy to z troski o to, by budżet pozostał bez deficytu, czy z troski o zdrowie obywateli? Chcemy wierzyć, że to drugie…
Po podwyżce akcyzy o 10% nowe ceny na półkach i w lodówkach będą wyższe o następujące wartości:
- pół litra piwa – będzie kosztowało 6 groszy więcej
- za butelkę wina – 15 groszy więcej
- najwięcej podrożeją mocne alkohole o mocy powyżej 40% – 1,4 zł za butelkę
Na pierwszy rzut oka – do przeżycia. Ale sumując wszystkie wydatki… w skali roku może się uzbierać spora sumka, tym bardziej, że na horyzoncie są podwyżki cen energii i generalnie w 2020 r. będziemy musieli głębiej zaglądać do portfela.
W przypadku stawki za najmocniejsze trunki po planowanym wzroście akcyzy będziemy płacili więcej od wszystkich geograficznych sąsiadów, a po uwzględnieniu parytetu siły nabywczej wyższą akcyzę w Unii Europejskiej będą mieli jedynie Szwedzi, Finowie, Brytyjczycy, Irlandczycy i Grecy .
Z drugiej stron trudno się nie zgodzić z premierem Morawieckim, że łatwiej sięga się po alkohol jeśli nie stanowi dużego obciążenia dla budżetu. Np. w 1995 r. miesięczne wynagrodzenie pozwalało na zakup 35 półlitrowych butelek czystej wódki, a w 2017 r. już 125 butelek! Dlaczego rząd nie podwyższył akcyzy w owym 2017 r., tylko teraz, gdy przegiął z obietnicami wyborczymi?
Czy rząd przelicytuje i wpływy spadną? Może to czas na ceny minimalne?
Przeciwko nowym przepisom głośno protestują producenci piwa i wódki: że to nieprzemyślane, że wpływy zamiast rosnąć, mogą spaść i że w ogóle 140.000 miejsc pracy w sektorze piwnym i pokrewnym jest zagrożonych. Jeśli chodzi o wino, to nie ma kto się za nim wstawić, bo choć mamy kilka solidnych winnic, to w tej dziedzinie nie jesteśmy jeszcze potęgą. A sam Grzegorz Turnau dymu nie zrobi ;-).
W to, że Polacy rzucą się na warzony po lasach bimber jakoś nie chce mi się wierzyć. Zamiast tego są inne sposoby, które punktuje branża spirytusowa: odkażanie lub częściowe odkażanie alkoholu skażonego; przemyt alkoholu, handel alkoholem przewiezionym w dozwolonych ilościach np. z Czech (strefa wolnego handlu), czykradzieże alkoholu z legalnych zakładów.
Jak podaje Związek Pracodawców i Przedsiębiorców straty z tytułu spożycia nierejestrowanego alkoholu mogą wynosić 2,8 mld zł rocznie. Po podwyżce akcyzy ten odstek szarej strefy wzrośnie? A może warto by przyjrzeć się pomysłowi Ministerstwa Zdrowia z 2015 r. ? Wtedy resort (bez konsultacji z nikim, a już szczególnie z resztą rządu) zaproponował wprowadzenia cen minimalnych na alkohol, co było (i jest) zgodne z polityką unijną.
Otóż po wprowadzeniu ceny minimalnej 0,5 litra wódki kosztowałoby 32 zł, a pół litra piwa – 4 zł. Projekt odpadł w przedbiegach. Ale może to jest bardziej uczciwy pomysł, żeby nie sprzedawać taniego jak barszcz alkoholu?
Smog i alkohol idą w parze. Koszty społeczne picia to 45 mld zł!
Chyba każdy, kto wyjdzie wieczorową porą na miasto widzi co się dzieje, gdy ludziom zaczyna brakować rozumu. Całkowitej prohibicji wprowadzić się nie da, co zostało przetestowane w latach 30. w USA, ale można zrobić prohibicję czasową.
Dużo do powiedzenia i do zrobienia mają władze na szczeblu centralnym ale i samorządowym: juz zaczęto egzekwować zakaz sprzedaży dla osób poniżej 18 roku życia, czy wprowadzono nieśmiało czasowe ograniczenia w sprzedaży alkoholu. Taki zakaz obowiązuje w niektórych rejonach Sopotu, czy w innych miastach: np. w Mielnie, Piotrkowie Trybunalskim, czy w Puławach.
Coś zrobić trzeba (poza zwiększaniem akcyzy w trosce przede wszystkim o budżet, a nie o trzeźwość). Ekscytujemy się wynikami badań nad szkodliwością smogu, z których wynika, że koszty społeczne to 30 mld euro rocznie i że smog odpowiada za 19.000 zgonów. A alkohol? Według danych Kongresu Trzeźwości leczenie, zasiłki dla osób z problemem alkoholowym, uszkodzenia mienia, interwencje policji, procesy sądowe czy absencje w pracy to koszt… 45 mld zł. Do tego z powodu problemu alkoholowego umiera rocznie 10.000 osób. Czyli ponad dwa razy więcej, niż dochody państwa z podatków od alkoholu.
O ile więc nie wiadomo dokładnie ile powinien kosztować alkohol, by nam przestało „opłacać się” go pić, to mniej więcej wiemy, ile powinien kosztować, by państwo – a więc my wszyscy, z naszych kieszeni – nie dopłacało do problemów wynikających z faktu, że alkohol jest w sprzedaży i że wiele osób używa go w sposób szkodliwy dla własnego zdrowia. Gdyby podwyższyć cenę każdej „sztuki” alkoholu dwukrotnie, to wpływy z podatków pokryłyby koszty społeczne spożywania alkoholu.
No, może można byłoby zrobić mniejsze podwyżki, bo skokowy wzrost cen mógłby spowodować spadek popytu i tym samym zmniejszyć wartość kosztów społecznych jako punktu odniesienia. Ale z drugiej strony pojawiłyby się inne koszty – walki z szarą strefą (na pewno by się „ruszyła”) i z bezrobociem po częściowym „zaoraniu” branży alkoholowej. Poza tym przecież nie jest tak, że wszystkie alkohole w równym stopniu generują koszty społeczne? Ale może to cena, którą trzeba zapłacić, byśmy dalej się nie rozpijali?
źródło zdjęcia: Pixabay