„Nasza córka miała wypadek w szkole i wymagała pomocy lekarskiej oraz rehabilitacji. Kontakt z ubezpieczycielem przypomina walkę Dawida z Goliatem, możecie Państwo ruszyć z odsieczą?” – napisała do nas mama 11-letniej Weroniki. Ruszamy na ratunek, ale procę zostawiamy w domu!
Czy szkoła może być bardziej niebezpiecznym miejscem niż… szyb górniczy? Owszem, np. w 2014 r. w szkolnych wypadkach ciężko rannych zostało 136 uczniów, a 44 zmarło. W kopalniach – dwa razy mniej. W ubiegłym roku szkolnym bilans był mniej tragiczny, chociaż też można dostać gęsiej skórki – w szkołach zmarło 12 uczniów. Głownie na zajęciach WF-u, ale też wycieczkach, czy na przerwach. Szczegółowe dane są pod tym linkiem.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Rok w rok w szkołach dochodzi do kilkudziesięciu tysięcy wypadków, zwykle są to złamane ręce, nogi, nosy, skaleczenia i stłuczone kolana. Najwięcej w podstawówkach, w których szczególnie trudno opanować energię młodych ludzi. To daje do myślenia. Gdy we wrześniu będziemy wybierać polisę od następstw nieszczęśliwych wypadków – być może warto będzie ją „doinwestować” i niekoniecznie wybierać tę, która podsuwa nam pod nos szkoła (wielu rodziców ciągle myśli, że to ta polisa jest obowiązkowa).
Dzisiajsza historia będzie właśnie o szkolnym wypadku i potłuczonych kolanach, przez które kariera młodej sportsmenki zawisła na włosku. Kto za to zapłaci?
Kłopot z kolanem, SOR i NFZ, czyli przepis na fuszerkę
Zgłosiła się do nas pani Dorota, której córka – 11-letnia Weronika – miała przed rokiem wypadek w szkole. Od tego czasu pani Dorota toczy boje z różnymi instytucjami, zwłaszcza z gminą i ubezpieczycielem. Rady nie dał nawet Rzecznik Finansowy. W tej sytuacji ostatnią instancją staliśmy się my.
Córka pani Doroty od 5. roku życia trenuje gimnastykę artystyczną, jeździ na zawody, ćwiczy w szkole i po szkole. W wiadomości do nas wspomina feralny lutowy dzień 2018 r.
„Po dzwonku na przerwę obiadową uczniowie rzucili się, by zbiec do stołówki. W okolicach schodów powinien być nauczyciel dyżurujący, ale – jak przyznał wicedyrektor – nie doszedł na miejsce dyżuru. Weronika najprawdopodobniej została popchnięta lub straciła równowagę w tłumie. W efekcie spadła ze schodów i uderzyła mocno kolanem o posadzkę. Zostaliśmy, jako rodzice, wezwani do szkoły. Zawieźliśmy Weronikę na SOR i tam lekarz stwierdził, że nie ma złamania, zapewne to tylko stłuczenie. Zalecenie dotyczyło oszczędzania kończyny, leczenia przeciwbólowego i okładów. Zalecono nam też ewentualną kontrolę ortopedyczną, gdyby sytuacja się nie poprawiła”
Wydawało się, że sprawa nie jest poważna, ale kolano się nie goiło. Weronika nie mogła stanąć na uszkodzonej nodze, przestała trenować, chodziła o kulach. Pani Dorota poszła z córką do ortopedy, który zalecił badanie USG. Ponieważ na badanie na NFZ czeka się kilka miesięcy, rodzice zrobili je prywatnie. Diagnoza? Weronika ma naderwane więzadło poboczne, stąd ogromny ból i brak możliwości prostowania lub stawania na kolanie.
W tym opisie jak w soczewce widać bylejakość polskiej służby zdrowia. Po pierwsze mamy kolejny kamyczek do ogródka na temat złego funkcjonowania SOR-ów. Badanie na szybko, pobieżne i w efekcie błędne. Potem wizyta u lekarza i skierowanie na USG, którego w nie dało się przeprowadzić w rozsądnym terminie w ramach NFZ. Czytelniczka musiała zapłacić, żeby na cito zrobić USG kolana. Zapewne tak właśnie wygląda procedura leczenia większość stłuczeń i złamań w Polsce.
Czytaj też: Bardzo drogie ubezpieczenie OC? Sprawdź w sieci dlaczego cię tak potraktowali. I czy mieli rację
Dlaczego nie było polisy NNW?
Porządna diagnoza pomogła w wyleczeniu chorego kolana, choć rehabilitacja trwała kilka miesięcy. Gdy sytuacja zdrowotna córki została wreszcie opanowana, pani Dorota zaczęła się interesować kwestią ubezpieczenia. Wypadek zdarzył się w szkole. Zwykle w takich okolicznościach rodzice korzystają z polisy od następstw nieszczęśliwych wypadków. To polisy, które hurtowo są wciskane rodzicom w szkołach, a których zakres działania jest adekwatny do niskiej, często zaledwie kilkunastozłotowej ceny.
Czytaj nasz poradnik: „Szkolna polisa dla twojego dziecka: jak uniknąć zakupu taniego badziewia? O co zapytać w szkole?”.
Jednak pani Dorota – choć nie kupiła dla swojej córki polisy NNW w szkole, nie kupiła jej też samodzielnie, wybierając lepszej jakości ochronę w ramach polisy indywidualnej. Powód? Doszła do wniosku, że jej dziecko ubezpiecza… miasto, czyli organ prowadzący szkołę.
„Znając temat ubezpieczeń szkolnych NNW wiem doskonale, że mało kosztują i zwykle mało dają. Od 9 lat prowadzę Stowarzyszenie Rodziców, w którym zajmujemy się tematami edukacyjnymi. Wielokrotnie uczestniczyłam dyskusjach medialnych (np. audycjach radiowych) odnośnie ubezpieczeń i polis. I za każdym razem słyszałam od przedstawicieli władz miasta, że rodzice nie muszą się martwić o NNW, bo miasto ma wykupioną polisę OC i jeśli wypadek zdarzy się na terenach szkoły lub w czasie zajęć szkolnych (np. na wycieczce), to z tej polisy można korzystać. I że z tej polisy otrzymuje się dużo więcej pieniędzy z tytułu odszkodowania, niż z„uczniowskiej” polisy za 30 zł rocznie”
Pani Dorota postanowiła więc iść ścieżką odpowiedzialności cywilnej organu prowadzącego szkołę. W tym przypadku ubezpieczycielem dostarczającym polisę OC dla miasta była firma ubezpieczeniowa Uniqa. Szkoła przyznała się do faktu, że nauczyciel przyszedł na miejsce dyżuru już po zaistnieniu wypadku, więc droga do odszkodowania wydawała się otwarta.
Czytaj też: Jak zaoszczędzić 100-200 zł na wydatkach szkolnych? Oto moje patenty. Sprawdzone osobiście!
Odszkodowanie, straty moralne i cierpienie
Pani Dorota podeszła do kwestii odszkodowania holistycznie i zawnioskowała o: zwrot poniesionych kosztów badań, koniecznych dojazdów do przychodni, na rehabilitację i na lekcję.
„Wypadek Weroniki wykluczył ją ze startów w profesjonalnych zawodach gimnastycznych na pół roku i zmarnowane zostały wcześniejsze przygotowania. Musieliśmy ponieść koszty wymiany sprzętu i wymaganych przepisami strojów sportowych, zawnioskowałam również o odszkodowanie z tego tytułu. Dodatkowo pojawiła się kwestia kosztów dodatkowej opieki w domu, w czasie leczenia i wizyt lekarskich (musieliśmy przeorganizować nasze życie zawodowe pod potrzeby córki z tym związane, normalnie jest dość samodzielną osobą). Wreszcie, za poradą firmy odszkodowawczej, zawnioskowałam również o zadośćuczynienie z uwagi na straty moralne i cierpienia„
Jakież było zdziwienie pani Doroty, kiedy okazało się, że firma Uniqa odmówiła uznania szkody, argumentując to brakiem winy szkoły. Nie uwzględniła ustaleń protokołu powypadkowego i stwierdziła, że nie ma podstaw do wypłaty odszkodowania.
Ubezpieczyciel początkowo twierdził, że skoro wypadek miał miejsce zaraz po dzwonku, to nauczyciel nie miał szans dojścia na miejsce dyżuru. Pani Dorota w reakcji poprosiła szkołę o dodatkowe wyjaśnienia i na tej podstawie złożyła kolejne odwołanie. Również broker ubezpieczeniowy występujący w imieniu gminy wskazał, że decyzja o odmowie odszkodowania była błędna.
Następne pismo od firmy Uniqa było już częściowo pozytywne. Uznali szkodę i przyznali odszkodowanie – ale tylko za część kosztów. Po kolejnym piśmie dorzucili jeszcze kilkaset złotych.
Czytaj też: Te banki uczciwie informują o cenach kredytów szkolnych. Ale czy to co uczciwe jest też tanie? Sprawdzam!
Ekipa Samcika wchodzi do akcji
Mijały miesiące, pani Dorota główkowała co jeszcze może zrobić. Poprosiła o wstawiennictwo Rzecznika Finansowego. Ale ten nic nie wskórał. Pani Dorota odezwała się więc do nas, żebyśmy spróbowali pomóc. Przystąpiliśmy do działań. Przeanalizowaliśmy sprawę i uznaliśmy, że warto mimo wszystko powalczyć. Po naszej wiadomości ubezpieczyciel obiecał, że jeszcze raz przypatrzy się sprawie.
Po kilku dniach czytelniczka wróciła do nas z dobrymi wieściami. Jak wynika z jej relacji, okazało się, że „w drodze indywidualnego rozpatrywania sprawy” firma zaproponowała podniesienie kwoty dotychczas przyznanego odszkodowania do łącznej kwoty ponad 5.000 zł (odszkodowanie i zadośćuczynienie).
„Myślę, że to Pana zbawienny wpływ zmiękczył twarde serca ubezpieczyciela i postanowił jeszcze raz wrócić do negocjacji i przyznać znacznie większą kwotę, niż nam wcześniej proponowano. W imieniu swoim i Weroniki serdecznie dziękuję za pomoc i wsparcie. Cokolwiek zrobiliście – podziałało!!!”
Cała przyjemność po naszej stronie. Dziwne, że pani Dorota musiała przechodzić takie boje o raptem 5.000 zł. Gdyby chodziło o 50.000 zł czy 500.000 zł zadośćuczynienia za krzywdy 11-letniej córki, to byśmy zrozumieli. Mimo wszystko nie mamy pewności czy to jest dobry pomysł, by nie ubezpieczyć się w szkole i nie wykupić prywatnej polisy indywidualnie, tylko liczyć na OC wykupione przez organ prowadzący szkołę.