Czy żeby lokować pieniądze w akcje spółek trzeba spełnić jakieś specjalne warunki? Mieć milion na koncie? Doktorat z finansów? Rzucić pracę i poświęcić się analizowaniu wykresów? Wykupić najdroższą końcówkę terminala Reutersa? Zatrudnić trzech analityków i dwóch prawników?
Słowem: czy lokowanie oszczędności poza bankiem, na rynku kapitałowym, jest tylko dla pięknych i bogatych? A jeśli nie, to jakie warunki trzeba spełnić, by miało sens także wtedy, gdy jesteśmy zwykłymi ciułaczami? Takimi, którzy nie zajmują się na co dzień finansami, nie analizują wykresów spółek i generalnie cała ta giełda robi na nich wrażenie czegoś bardzo trudnego.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Moja opinia jest następująca: inwestowanie pieniędzy jest dla każdego, kto spełnia dwa warunki: a) ma już „uszytą” poduszkę finansową (czyli bezpiecznie ulokowane np. 30.000 zł na wszelki wypadek) oraz b) na swoje pieniądze patrzy długoterminowo. A więc chce zwiększyć szanse na to, że za kilkanaście, kilkadziesiąt lat będzie miał zapas oszczędności pozwalający spełniać marzenia. That’s all. Innych warunków nie ma.
Jasne, że już te dwa są dość trudne do spełnienia w kraju, gdzie połowa ludzi nie ma żadnych oszczędności, 97% pieniędzy mamy ulokowane w bankach na krótki termin (poniżej jednego roku), a z preferencji podatkowych oferowanych w zamian za długoterminowe oszczędzanie korzysta mniej, niż 1% ludności.
Ale z drugiej strony ok. 35% Polaków ma już na tyle wysokie dochody, że mogłoby gromadzić oszczędności, a po prostu nie ma takiego nawyku albo potrzeby. Jeśli czytasz ten tekst, to albo już masz jakieś oszczędności i zastanawiasz się nad ich bezpiecznym lokowaniem, albo przynajmniej podjąłeś decyzję, że chcesz oszczędzać na przyszłość. To już dużo. Teraz czas rozprawić się z mitami na temat rynku kapitałowego:
MIT 1: TRZEBA MIEĆ DUŻO PIENIĘDZY?
Nie. Ja swoją przygodę z inwestowaniem zaczynałem od 2000 zł. Jeśli nie masz dziś dużych pieniędzy do zainwestowania to nawet lepiej. Bo z pierwszymi krokami w inwestowaniu jest tak, jak z nauką jazdy. Na początek lepiej kupić sobie stare, poobijane już auto, a nie limuzynę.
Pierwszym autem stukniesz w słupek, porysujesz drzwi, wygniesz zderzak, bo to normalne koszty zdobywania doświadczenia. Jeśli zainwestujesz na początku małe pieniądze, to oczywiście nie zostaniesz milionerem, ale też ewentualne „frycowe”, które zapłacisz, nie będzie wysokie.
Większość nieszczęść tych, którzy dali się wpuścić w toksyczne produkty inwestycyjne wzięło się stąd, że zainwestowali w nie wszystkie swoje oszczędności. To po pierwsze. A po drugie przy długoterminowym inwestowaniu oszczędności ważną zasadą jest systematyczność, która pozwala rozłożyć ryzyko. Lepiej co kwartał zainwestować po 2500 zł, niż jednorazowo 10.000 zł. Dzięki temu uśredniamy cenę zakupu i ograniczamy niebezpieczeństwo, że wchodzimy do akcji w złym momencie.
MIT 2: TRZEBA MIEĆ DOKTORAT Z FINANSÓW?
To dość powszechny mit dotyczący inwestowania. Żeby ulokować pieniądze na lokatach wystarczy wiedzieć jakie jest oprocentowanie w skali roku w poszczególnych bankach. Ten bank, w którym procent jest wyższy – wygrywa. A żeby zacząć inwestować? Pozornie jest trudniej, bo spółek do wyboru jest kilkaset, a ich ceny początkującemu inwestorowi nic nie mówią o tym, czy dana spółka jest tania czy droga.
Są różne wskaźniki, jak C/Z czy C/WK, które rozkminiają te zagadkę, ale patrzenie na wypełnione cyferkami tabele giełdowe może przerażać. Są aż dwa sposoby na to, żeby się nie trzeba było nimi najbardziej przejmować. Pierwszy to rozpoczęcie przygody z inwestowaniem od znalezienia spółki, z której usług korzystamy, której produktów używamy od lat, której jesteśmy fanami.
Siłą rzeczy cokolwiek na jej temat już wiemy. A zgłębianie jej tajemnic będzie przyjemniejsze, niż poznawanie spółki, którą znamy tylko z nazwy. Drugi patent to rozpoczęcie inwestowania od funduszu inwestycyjnego. To taki „worek” z pieniędzmi, który zbiera kasę od wielu klientów i inwestuje ją w ustalony sposób.
W duże albo małe spółki. W takie, które wypłacają dywidendy, albo w spółki z określonej branży. Do wyboru, do koloru. Za zarządzanie płacimy funduszowi kilka procent wynagrodzenia, ale za to mamy pieniądze rozłożone na kilkadziesiąt „kawałków” firm. I to fundusz wybiera za nas najlepsze firmy, nie musimy się zajmować tym sami.
MIT 3: MALUCZCY NIE MAJĄ ŻADNYCH SZANS?
Jeśli inwestujemy na krótki termin to może być prawda. Przy takim podejściu wygrywają ci, którzy mają największe doświadczenie, wiedzę na temat analizy wykresów, najlepszy dostęp do informacji i zajmujący się inwestowaniem zawodowo. Przy inwestowaniu obliczonym na wiele lat moment zakupu ma mniejsze znaczenie, a bardziej liczy się to, czy kupujemy spółkę dobrą, perspektywiczną, mającą cenione produkty lub usługi oraz porządny plan na przyszłość.
Żeby wybrać taką spółkę od biedy wystarczy się znać na danej branży, niekoniecznie na giełdzie (np. jeśli pracujesz przy sprzedaży detalicznej, to pewnie wiesz, że Wawel jest niezłą firmą, a jeśli w ubezpieczeniach – to zapewne zauważyłeś, że PZU ostatnio też daje radę). Mając już wytypowany potencjalny „obiekt” swojej inwestycji wchodzimy na stronę wybranego biura maklerskiego (to za ich pośrednictwem kupuje się akcje) i tam, w serwisie informacyjnym, szukamy jakiegoś raportu analityków na jej temat.
Na pierwszej stronie zwykle jest podsumowanie perspektyw dla firmy, oszacowanie czy jej akcje są w danym momencie drogie czy tanie oraz czy dany analityk rekomenduje jej zakup. Lektura stron tytułowych dwóch takich raportów to dobra „zaliczka” do zakupu akcji. Nie trzeba się bać tych raportów, analitycy nauczyli się już pisać przynajmniej strony tytułowe swoich raportów tak, żeby normalni ludzie też mieli szansę je zrozumieć 😉
MIT 4: OBLIGACJE BEZPIECZNIEJSZE, NIŻ AKCJE?
Inwestowanie na rynku kapitałowym niejedno ma imię. Można kupować akcje spółek (czyli „kawałki” własności), obligacje emitowane przez spółki (czyli pożyczyć firmie pieniądze), można inwestować w produkty strukturyzowane (czyli takie „czarne skrzynki” z gwarancją, że się nie straci i przeważnie niezbyt prawdopodobną opcją na zysk – nie przekraczający przy tym dwu, trzykrotności oprocentowania depozytu bankowego), są też fundusze inwestycyjne (za ich pośrednictwem można kupować najróżniejsze akcje i obligacje).
Od czego zacząć swoją przygodę z inwestowaniem? Teoretycznie najbezpieczniejsze są obligacje rządowe, a w drugiej kolejności – korporacyjne, bo to „tylko” pożyczka, w dodatku oprocentowana. Ale tak naprawdę obligacje emitowane przez firmy nie należą do bezpiecznych lokat kapitału, bo gdy firma ma kłopoty finansowe, to przeważnie w pierwszym rzędzie przestaje spłacać obligacje. W tym sensie może to być inwestycja „zero-jedynkowa”.
Mając akcje, czyli udział w przedsiębiorstwie mamy inwestycję, której wartość jest bardziej „stopniowalna”. No i – co jeszcze ważniejsze – akcje dają szansę wzrostu wartości jeśli spółka będzie się dobrze rozwijała, a obligacje nie. Mając akcje dobrej firmy będziemy zwiększali wartość swoich pieniędzy, a mając obligacje po prostu dostaniemy swoje pieniądze (plus odsetki) z powrotem.
MIT 5: KUPOWANIE AKCJI JEST TRUDNE, WYMAGA DUŻEJ WIEDZY? TRZEBA BYĆ SPECEM?
Kiedyś może tak było, bo systemy informatyczne biur maklerskich były potwornie „drewniane” i nieprzyjazne dla użytkownika. Teraz przypominają systemy informatyczne banków. Wchodzicie na stronę internetową biura maklerskiego, wybieracie trzyliterowy symbol spółki, liczbę akcji, które chcecie kupić (można nawet jedną akcję) oraz limit ceny.
Możecie też wpisać zlecenie PKC (po każdej cenie) albo PCR (po cenie rynkowej). Oba oznaczają, że kupicie akcje po cenie, jaka obecnie jest na giełdzie. Rodzajów zleceń jest więcej, ale jako początkujący nie musicie ich znać. Aha, wcześniej trzeba jeszcze przelać pieniądze na rachunek maklerski (zwykłym przelewem bankowym).
Po kilkudziesięciu godzinach na rachunku papierów wartościowych (konto maklerskie składa się z dwóch „subkont” – pieniężnego i papierów wartościowych) pojawią się akcje. Nie ma w tym żadnej głębszej filozofii, nie jest też potrzebny żaden szczególny poziom inteligencji. Do ceny akcji zostanie doliczona prowizja maklerska.
INWESTOWANIE (MIMO WSZYSTKO) NIE JEST DLA KAŻDEGO. DLA KOGO NIE JEST?
Mam nadzieję, że przekonałem Was, iż lokowanie pieniędzy w spółki dywidendowe pod pewnymi względami przypomina deponowanie pieniędzy w banku. Tu nie ma gwarancji nominalnej wartości kapitału, a tam nie ma gwarancji realnej wartości kapitału. Sęk w tym, że o ile w przypadku bezpieczeństwa lokaty w banku nie ma większego znaczenia, czy włożymy pieniądze na dwa, czy na 20 lat, o tyle w przypadku inwestycji na rynku kapitałowym obowiązuje zasada: „im dłuższy horyzont, tym mniejsze ryzyko”.
A więc: nie inwestujemy w akcje pieniędzy, których możemy potrzebować w przewidywalnej perspektywie (niech to będą pieniądze, o których możesz zapomnieć). Nie inwestujemy w ten sposób wszystkich pieniędzy. Jeśli mamy ich mało, to nie wychylamy nosa z banku (dopiero przy wartości oszczędności powyżej 30.000-40.000 zł można w ogóle myśleć o czymkolwiek innym, niż bank).
Jeśli nie mamy jeszcze setek tysięcy, to na rynek kapitałowy kierujemy relatywnie niewielką część – np. 10-20%. Rozkładamy ryzyko między kilka spółek lub funduszy. Wszystkie Wasze ewentualne dotychczasowe nieszczęścia związane z inwestowaniem pieniędzy brały się stąd, że nie przestrzegaliście tych zasad, bo jakiś naganiacz Wam ich nie wytłumaczył.
zdjęcie tytułowe: Pixabay/un-mimo