Konto i podstawowe usługi za zero? Tak bank zarobi na tobie krocie. Cztery najgorsze ukryte prowizje!

Konto i podstawowe usługi za zero? Tak bank zarobi na tobie krocie. Cztery najgorsze ukryte prowizje!

Banki narzekają na trudne czasy (np. niskie stopy procentowe, silna konkurencja) i dodatkowe obciążenia (np. podatek bankowy, składka na fundusz dla kredytobiorców w tarapatach), ale ich dochody z prowizji albo nie spadają w ogóle, albo tylko w niewielkim stopniu. Jak oni to robią? Prześledziłem rachunki wyników kilku banków oraz tabele opłat i prowizji. I wiecie co mi wyszło?

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest po staremu: konta za darmo (choć przeważnie pod warunkiem wpływów), karty za darmo (choć przeważnie pod warunkiem obrotów), bankomaty za darmo (choć nie zawsze wszystkie i nie zawsze dla nieograniczonej liczby wypłat). Za utrzymujące się na wysokim poziomie dochody banków z prowizji odpowiadają „wrzutki” w tabelach opłat, których przeciętny klient zwykle nie zauważa. A które powodują, że bank sporo zarobi. Sporządziłem listę takich „wrzutek”:

Zobacz również:

Pułapka 1. Prowizja za debet

Rachunki bankowe są często darmowe lub prawie darmowe, ale to nie oznacza, że banki do nich dopłacają. O, nie. Najsprytniejszą pułapką, którą bankowcy zastawiają na nas, żeby jednak ściągnąć te 100-200 zł rocznie, jest drogi debet w koncie osobistym. Debet czyli możliwość zejścia poniżej zera z saldem na ROR.

W niektórych bankach rozróżniają dwa poziomy tego zejścia „pod wodę” – debetem nazywają płytkie „zanurkowanie” do kilkuset złotych, oferowane w gratisie z każdym kontem osobistym (bez badania zdolności kredytowej klienta), zaś możliwość osiągnięcia minusowego salda na koncie w wysokości kilku, kilkunastu tysięcy złotych to już kredyt odnawialny.

I właśnie kosztów tego kredytu dotyczy pułapka. Sam kredyt jest tani, maksymalnie 10 % w skali roku. Sęk w tym, że banki ostatnio bardzo intensywnie namawiają nas do tego, byśmy tę możliwość debetowania rachunku jak najbardziej powiększali. „Na wszelki wypadek”, „gdyby pojawiły się większe wydatki”, „gdyby popsuło się coś w domu”.

Jednocześnie bankowcy podkręcają prowizje za przedłużenie lub podwyższenie kwoty kredytu odnawialnego. W tabelach prowizji jest to pozycja dużo mniej wyeksponowana, niż opłata za konto, czy kartę, a dużo groźniejsza. Bo opłatę za limit kredytu odnawialnego płacisz niezależnie od tego czy z niego korzystasz, czy nie.

Jeśli masz 1000 zł debetu i limit kredytu odnawialnego np. 20.000 zł, to odsetki bank pobiera tylko od wykorzystanej kwoty, ale roczną opłatę za przedłużenie linii kredytowej – już od całości. Ta opłata jeszcze dwa lata temu wynosiła z reguły 1-2% wartości przyznanego kredytu. Teraz znam banki, w których sięga 3-4%!

Taka prowizja może być solidnym strzałem w domowy budżet. I da bankowi świetny zarobek na darmowym koncie. Radzę zmniejszyć limit kredytu odnawialnego do takiego poziomu, który jest rzeczywiście przydatny.

Pułapka 2. Roczna opłata za kartę

Kart kredytowych mamy mniej więcej 2 mln. Wiadomo na czym one polegają: płacimy za zakupy, a jeśli oddamy kasę w ciągu 50 dni, to nie płacimy odsetek. Banki obawiają się podwyższać opłaty za ROR i kartę debetową, ale w stosunku do kart kredytowych już takich obiekcji nie mają. Zwłaszcza jeśli wśród posiadaczy ich kart kredytowych przeważają tacy, którzy mają limity wykorzystane „pod korek”. Taki klient jest zdany na łaskę lub niełaskę banku. Ostatnio częściej na niełaskę.

Jeśli masz kartę kredytową (a jeśli masz ich kilka to tym bardziej) sprawdź czy nadal jest ona darmowa. Banki w ostatnim czasie zaczęły przykręcać klientom śrubę i albo wymagają znacznie większej aktywności klienta, albo wręcz pobierają roczną opłatę za kartę niezależnie od tej aktywności. Taka opłata roczna wynosi od 25 zł do nawet 50-60 zł (przy kartach z wysokimi limitami nawet 100-200 zł), więc jest bolesnym ciosem dla domowego budżetu.

Prowizje i koszty związane z kartami kredytowymi są bardzo nieprzejrzyste. Mało kto np. wie, że jeśli nie spłaci całego kartowego kredytu w ciągu 50 dni, to bank naliczy mu odsetki za wszystkie zakupy od początku trwania danego okresu rozliczeniowego. O tym, że nadchodzi czas zapłacenia rocznej opłaty za kartę bankowcy też nas z reguły nie informują. A nawet gdyby informowali, to i tak nie bylibyśmy w stanie spłacić karty i jej zwrócić do banku z dnia na dzień.

Pewnym rozwiązaniem może być przeniesienie karty kredytowej do banku, w którym masz ROR. Jeśli są z nią związane jakieś wymogi dotyczące liczby lub wartości transakcji, to przeważnie są one „przypięte” do klienta, a nie do konkretnej karty. Musisz więc „wykręcić” np. 500 zł transakcji miesięcznie, ale nie ma znaczenia którą kartą. Ryzyko nadziania się na kilkudziesięciozłotową opłatę roczną są mniejsze.

Czytaj też: Raty, rabaty i proste pożyczanie. Czy Citibank nie przesadza w reklamach?

Pułapka 3. Przewalutowanie zakupu za granicą

Banki ostatnio bardzo wycwaniły się jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju transakcje, w których następuje wymiana walut. Choć zwykle jest to wymiana czysto księgowa, to koszty mogą być zabójcze. Sęk w tym, że choć dotyczą tylko 5-10% wszystkich klientów (tych najbardziej mobilnych i „światowych”), to są to klienci relatywnie zamożni. I często nawet nie zauważają, że wakacyjny wyjazd kosztował ich 200-300 zł więcej z powodu prowizji, o których nie mogli wiedzieć, bo są dobrze schowane w tabelach prowizji.

Przykład? Używanie polskiej karty płatniczej za granicą. Koszty przewalutowania transakcji zagranicznej (to prowizja stosowana obok lub zamiast tradycyjnego spreadu) sięgają 6-7% wartości transakcji. Nieliczne banki mają już w ofercie karty wielowalutowe (taka karta sama „wie” w jakiej walucie ma zaksięgować transakcję, żeby jej właściciel nie ponosił kosztów spreadów i przewalutowań), ale większość banków woli doić swoich klientów na różnicach kursowych.

Zapłacenie za zakupy w zagranicznym sklepie internetowym też może się okazać pułapką. Niektóre banki nawet transfer pieniędzy z jednego polskiego konta walutowego na drugie traktują jak… transakcję zagraniczną. Jak się bronić? Korzystać z e-portmonetek walutowych, które oferują niebankowe firmy pośredniczące w płatnościach (polecam Revolut), albo wziąć z banku kartę walutową i korzystać z internetowego kantoru do jej zasilania.

Czytaj też: W tych bankach możesz podpiąć do konta e-kantor

Czytaj też: Bankierzy czy piraci? Klient płacił za bilet lotniczy. Trzy przewalutowania i 280 zł prowizji!

Pułapka 4. Prowizja kredytowa

Każdy, kto korzysta z jakiegokolwiek kredytu konsumpcyjnego powinien pięć razy policzyć ile go to będzie naprawdę kosztowało. Jest bowiem pewne jak w banku, że na pewno nie tyle, ile mówi bank. Dziś oprocentowanie stanowi jedną trzecią, jedną czwartą całkowitych kosztów kredytu.

Kiedyś banki resztę wpisywały w obowiązkowe ubezpieczenia dodawane klientom do kredytów, ale teraz prawo tego zabrania, więc przyszedł czas na dorzucanie do kredytów astronomicznych – często nawet dwucyfrowych – prowizji. Na prowizjach od kredytów gotówkowych banki zarabiają dziś największe pieniądze.

To właśnie prowizje sprawiają, że większość bankowych kredytów konsumpcyjnych to klasyczna lichwa. Zanim pożyczymy pieniądze, pytajmy o ratę do zapłaty, zsumujmy wszystkie raty i porównajmy z kwotą, którą dostaniemy do ręki. A potem zabierzmy się za negocjacje dotyczące wysokości prowizji.

Część banków żyłuje je, bo większość klientów – niczym młode pelikany – łyka wszystko co się im podsunie. A tymczasem prowizje bankowe można zawsze negocjować. Im większy kredyt, tym bardziej są negocjowalne.

Czytaj też: To ostatnia rzecz, której można było się spodziewać po bankach. A jednak się dzieje!

zdjęcie tytułowe: Pexels/Pixabay.com

 

Możliwość komentowania została wyłączona.

Subiektywny newsletter

Bądźmy w kontakcie! Zapisz się na newsletter, a raz na jakiś czas wyślę ci powiadomienie o najważniejszych tematach dla twojego portfela. Otrzymasz też zestaw pożytecznych e-booków. Dla subskrybentów newslettera przygotowuję też specjalne wydarzenia (np. webinaria) oraz rankingi. Nie pożałujesz!

Kontrast

Rozmiar tekstu