Inwestowanie w wierzytelności to dziś bardzo modny sposób lokowania oszczędności. Zarabiają na tym oczywiście firmy windykacyjne – największe z nich zarządzają portfelami długów liczonymi w dziesiątkach miliardów złotych i wyciskają z nich po kilkadziesiąt milionów złotych zysków w skali roku – ale też i zwykli ciułacze. W zeszłych latach jak grzyby po deszczu powstawały fundusze inwestycyjne, które zbierały od zwykłych ludzi pieniądze na zakup portfeli długów. Potem zarządzający tymi funduszami wynajmują firmę windykacyjną, która w zamian za działkę od zysków pomaga wycisnąć z dłużników jak najwięcej kasy.
Takich funduszy działa w Polsce ponad dwadzieścia, z reguły mają wysoki próg wejścia (równowartość 40.000 euro), zaś często są „szyte” dla konkretnej grupy klientów, np. zamożnych posiadaczy oszczędności w banku, który chce zaoferować swoim VIP-om korzystną inwestycję. Zyski sięgają 10% w skali roku (najstarsze fundusze w ciągu pięciu lat dały 35-55% zysku skumulowanego), choć są i fundusze, które zarabiają jedynie „małe” kilka procent lub… nie zarabiają w ogóle. Taka przykrość spotkała uczestników trzech funduszy z serii Open Life Wierzytelności Detalicznych. Ich fundusze, które w ciągu dwóch lat przyniosły 10-15% zysków, na początku 2017 r. nagle tąpnęły i dziś są 20-25% na minusie.
- Pytają, skąd mamy pieniądze, co zamierzamy za nie kupić, żądają potwierdzania danych lub aktualizacji dokumentów. Skąd rosnąca ciekawość banków? [POLECA ING]
- Niemiecki bank centralny przystępuje do obrony gotówki. I rysuje trzy scenariusze zmian w świecie płatności. Czy to może być dobry wzór dla nas? [POLECA EURONET]
- Dobry rok dla inwestujących w obligacje? Rozmowa z zarządzającym funduszami [zaprasza UNIQA TFI]
Czytaj też: Burzliwe losy funduszy Open Life Wierzytelności Detalicznych
Co się stało? Niektórzy klienci funduszy wierzytelności Open Finance sugerują, że… nie był to przypadek. Otóż największymi uczestnikami funduszu byli do niedawna klienci Getin Banku, którzy kupowali polisy inwestycyjne Perspective II oraz New Horizon. Pieniądze, które klienci Getinu wpłacili, były przeznaczone na zakupy udziałów funduszu wierzytelności. A fundusz z kolei za te pieniądze kupował pakiety przeterminowanych długów, których ściąganiem zajmowała się firma windykacyjna GetBack do spółki z kancelarią Corpus Iuris.
Co się stało, że się… zepsuło? I to aż tak bardzo? Nawet nie trafiony zakup wierzytelności (czyli wzięcie takich, które bardzo trudno odzyskać) nie powinien spowodować spadku wartości inwestycji o jedną czwartą. Zarządzający funduszami w liście do uczestników zdradzają co nieco z przyczyn załamania wierzytelnościowego interesu:
„Głównym problemem, z jakim zmaga się Fundusz od wielu miesięcy, są wzmożone umorzenia certyfikatów dokonywane przez jego uczestników. Od listopada ubiegłego roku aktywa Funduszu skurczyły się o ponad 60%, do poziomu niewiele ponad 200 mln na koniec lutego. Konieczność zmierzenia się z tak dużym odpływem aktywów zmusza zarządzających Funduszem do sprzedaży składników portfela inwestycyjnego, jakim w największym stopniu są pakiety wierzytelności”
Krótko pisząc: z nieznanych przyczyn ludzie, którzy niespełna dwa lata temu postanowili zainwestować w wierzytelności nagle się „rozmyślili” i gremialnie rzucili się do wycofywania pieniędzy. Zrobili to pomimo braku jakicholwiek problemów z inwestycją – owszem, fundusz od pewnego czasu już nie zyskiwał na wartości, ale wciąż był te kilkanaście procent na plusie, co w perspektywie dwóch lat trwania inwestycji nie było złym wynikiem. Powiedzmy sobie szczerze: bardzo to dziwne. Tak się składa, że odezwało się do mnie dwóch uczestników tego funduszu, których zeznania rzucają nowe światło na tę tajemniczą sprawę.
„W grudniu 2016 r. Getin Noble Bank rozpoczął zmasowaną akcję dzwonienia do klientów funduszu i namawiania ich do wyjścia z tej inwestycji argumentując, iż fundusz nie osiąga już zysków i nie warto trzymać tam środków. Mówili, że mają w banku lepsze propozycje inwestycyjne. Takie telefony otrzymałem ja, mój znajomy, który również zainwestował w ten fundusz. Gdy zadałem pytanie mojemu opiekunowi klienta, otrzymałem informację, iż wszyscy (!) klienci banku, którzy zakupili fundusz otrzymali podobne telefony”
– pisze mój czytelnik. Gdyby bank, którego klienci w zdecydowanej większości „ufundowali” fundusz inwestycyjny, aranżował zmasowaną akcję ucieczkową, to fundusz, który jest „ofiarą” takiej strategii nie miałby żadnych szans – traciłby z tygodnia na tydzień większość pieniędzy – w tym przypadku stracilł 60% – i musiał wyprzedawać za grosze portfele wierzytelności, które w innym przypadku spokojnie by sobie zamieniał na gotówkę, windykując klientów. Dodatkowo – jak piszą zarządzający tym funduszem – by obsłużyć wypłaty trzeba było zaciągnąć kredyty i płacić od nich odsetki.
„Uzyskałem później od banku komentarz na temat gwałtownego spadku wyceny funduszu. Komentarz ten potwierdził fakt, iż spadek wyceny wynikał z masowego umarzania jednostek w krótkim okresie czasu, przez co fundusz zmuszony był wyprzedawać portfele wierzytelności ze stratą. Komentarz nie mówił jednak o tym, że umorzenia te wynikały z celowego działania banku i namawiania klientów na umarzanie jednostek”
– pisze mój czytelnik. Sytuacja jest zagadkowa: nie wiadomo czy to bank – przypadkiem lub celowo – spowodował paniczną wyprzedaż, czy raczej reagował na jakieś wydarzenia w funduszu, które mogłyby zaszkodzić jego klientom? Jeśli przyjmiemy, że w funduszu było 500 mln zł, to straty klientów w wyniku spadku wyceny jego udziałów mogły sięgnąć kilkudziesięciu milionów złotych. Ci, którzy mieli lepszy refleks wyszli z małą stratą, ci bardziej „podejrzliwi” – stracli 20-25% swoich pieniędzy. Kto zarobił? Zapewne ktoś, kto kupował za półdarmo portfele długów, które fundusz inwestycyjny musiał sprzedawać, gdy znalazł się pod ścianą z powodu lawinowych odkupień jego jednostek uczestnictwa.
Numer byłby godny „Wilka z Wall Street”, gdyby namawianie klientów do wyprzedaży funduszu, który „wisi” na pieniądzach tych klientów, było zabiegiem celowym. I gdyby nie wynikało z żadnych złych informacji dotyczących działań funduszu. I gdyby ten, kto skupował portfele długów od funduszu, był powiązany z Getin Noble Bankiem. Bo „stratny” fundusz jest powiązany z Getinem na pewno – jest zarządzany przez firmę ubezpieczeniową należącą do grupy Open Finance, w której z kolei 42% akcji ma Getin Bank.
Czytaj: Katastrofa budowlana, czyli jak stracić 99% na inwestycjach w nieruchomości
Nie ma pewności kto kupił po okazyjnej cenie portfele wierzytelności. Naturalnym beneficjentem mogłaby być jakaś firma windykacyjna, która – zamiast „tylko” zarabiać na obsługiwaniu cudzego długu – przejęłaby go za bezcen. Serwisowaniem funduszu Open Life Wierzytelności Detalicznych zajmowała się firma GetBack. I to ten windykator mógłby być przejmującym. Znając ten portfel mógłby natychmiast kupić go, zasilając fundusz w gotówkę.
Czy tak się stało? GetBack niedawno sprzedawał obligacje. W prospekcie dla inwestorów znalazły się m.in. informacje o tym, iż firma zarządza wierzytelnościami na zlecenie funduszy Open Finance (o wartości 1,6 mld zł), a także wiadomość, że od stycznia do marca GetBack miał na koncie 15 transakcji nabycia portfeli o wartości nominalnej 650 mln zł za pośrednictwem utworzonego przez siebie funduszu inwestycyjnego. Kwota trochę podobna do tej, którą zarządzał fundusz Open Life, „ufundowany” przez klientów Getin Banku… To oczywiście może być przypadkowa zbieżność.
Raport roczny GetBack mówi, że firma w zeszłym roku kupowała certyfikaty inwestycyjne funduszu wierzytelności Open Finance po cenie… 108 zł (podczas gdy ich rynkowa wycena wynosiła ok. 150 zł). To były niewielkie zakupy, ale w styczniu i w lutym mogło być ich dużo więcej. Ponadto GetBack we wrześniu 2016 r. dostał od Getin Banku kredyt na zakup certyfikatów inwestycyjnych funduszy wierzytelności. W sumie – 74 mln zł. Czyżby więc Getin udzielił GetBackowi kredytu, a następnie „pomógł” mu tanio kupić za te pieniądze certyfikaty funduszu wierzytelności poprzez zbicie ich wartości dzięki akcji namawiania klientów do sprzedaży?
Czytaj też: Duży windykator chce pożyczyć od nas pieniądze. Na złe długi
GetBack – jako hipotetyczny beneficjent przepływu pieniędzy klientów Getin Banku – nie jest jednak częścią getinowej grupy. Mimo zbieżności nazwy rok temu firma została sprzedana funduszowi inwestycyjnemu Abris. Tu cała układanka się rozpada. Zapewne można sobie wyobraził łańcuszek korzyści, którego częścią są straty klientów funduszu Open Finance i zyski firmy windykacyjnej (np. GetBack, albo każdej innej), która kiedyś „rewanżuje się” za możliwość taniego zakupu portfela wierzytelności. To spiskowa teoria, choć nie takie rzeczy widział nasz rynek kapitałowy.
A może było zupełnie inaczej? Może okazało się, że zarządzający funduszem wierzytelności Open Life kupili za pieniądze klientów Getin Banku jakieś badziewiaste długi, które okazały się bezwartościowe, a w Getinie się o tym dowiedzieli i ostrzegli klientów w ramach poczucia obowiązku i wykwitu bankowej etyki? Kto zdążył, to nie umoczył, a kto nie wyskoczył z Titanica odpowiednio wcześnie, poszedł na dno.
Sprawa jest dość niejasna i jest coraz bardziej prawdopodobne, że poza tym, co widzimy gołym okiem, jest też jakieś drugie dno. I to o całkiem dużej wartości. W ostatnich godzinach GetBack opublikował ciekawy komunikat, w którym pisze, że…
„(…) wypowiedział z zachowaniem trzymiesięcznego terminu umownego, umowę zlecenia zarządzania częścią portfela inwestycyjnego Open Finance Wierzytelności Detalicznych. Po upływie okresu wypowiedzenia strony są zobowiązane do rozliczenia wynagrodzenia (…)”.
A wynagrodzenie to, licząc razem z kosztami obsługi prawnej i zastępstwa procesowego Getback szacuje na… ok. 102 mln zł. Gęsto. Getin Bank odpowiedział komunikatem, iż nie widzi uzasadnienia to tego, by płacić GetBackowi owe 102 mln zł. Czyżby wojna w rodzinie? Czyżby ktoś miał obiecane pieniądze za „pomoc w biznesie”, a ktoś drugi nie chce zapłacić? Jedno jest pewne – te 100 mln zł to mogą być straty klentów działającego w szeroko pojętej grupie Getin funduszu wierzytelności. Będę się przyglądał tej tajmniczej historii. Jeśli macie dla mnie jakieś informacje – piszcie i komentujcie. Jeśli swoje stanowisko pragnie wyrazić któraś z wspomnianych w moich bezpodstawnych spekulacjach instytucja – również zapraszam.
Oczywiście: niezależnie od tej konkretnej historii warto zwrócić uwagę na pewną bardzo ważną rzecz. Kupowanie udziałów w funduszach stworzonych dla klientów konkretnego banku niesie za sobą ryzyko, iż w pewnym momencie ci klienci będą „ręcznie sterowani” przez sprzedawców tego banku w kierunku, który może istotnie wpłynąć na wyniki ich inwestycji. A interesy banków niekoniecznie bywają zbieżne z interesami klientów.